Skocz do zawartości

Za późno na sprawiedliwość...


Rekomendowane odpowiedzi

Spośród stalinowskich funkcjonariuszy, którzy uczestniczyli w zbrodni sądowej na Emilu Fieldorfie, żyje już tylko prokurator wyznaczony do asystowania przy egzekucji. Żaden z sędziów, oskarżycieli i śledczych nie doczekał wyroku za zgładzenie generała „Nila”


Zanikające mięśnie nie pozwalały mu już władać piórem. A jednak 20 października 1989 r. – 37 lat po dniu, w którym utrzymał w mocy wyrok śmierci na Emila Fieldorfa „Nila” – podyktował słowa: „Od czasu wykonania wyroku sprawa ta leży ciężkim brzemieniem na moim sercu”. Igor Andrejew, profesor prawa, wybitny karnista, pisał tak do bratanicy generała Marii Fieldorf w odpowiedzi na jej prośbę o ustosunkowanie się do historycznych faktów i przedstawienie własnego stanowiska.

W 1953 r. Andrejew orzekał jako sędzia Sądu Najwyższego. Był w składzie, który utrzymał wyrok skazujący Emila Fieldorfa „Nila” na karę śmierci, a następnie negatywnie zaopiniował prośbę o ułaskawienie złożoną przez rodzinę generała. Przez dziesiątki lat nikt nie wiedział o jego roli w tamtej sprawie. Wyszła na jaw w 1989 r., gdy rodzina Fieldorfa uzyskała dostęp do dokumentów sądowych.

Wtedy też bratanica generała Maria Fieldorf-Zachuta razem z mężem Leszkiem Zachutą wysłała listy do prokuratorów i sędziów, którzy brali udział w tamtym procesie. Do wszystkich, do których zdołali dotrzeć. Maria Fieldorf-Czarska, córka generała, rozpoczęła zaś długą pielgrzymkę po prokuraturach, sądach i gabinetach kolejnych ministrów sprawiedliwości, by ukarać sprawców mordu sądowego na ojcu.

Dziś przy życiu pozostał jedynie Wiktor Gatner. Był 23-

-letnim prokuratorem, gdy przełożeni polecili mu, by asystował przy wyroku śmierci. „Czułem, że trzęsą mi się nogi. Skazany patrzył mi cały czas w oczy” – zeznawał w 1992 r. w prokuraturze. To z jego szczegółowej relacji znamy ostatnie chwile generała. Dziś nie chce rozmawiać. Na widok kamery ucieka. Dziennikarzowi programu „Warto rozmawiać” Rafałowi Dudkiewiczowi wyjaśnił , że nie wiedział, kim naprawdę był „Nil“ : -Nie mam podstaw do żadnych wyrzutów sumienia.


Robili to dla komunizmu

Igor Andrejew, Gustaw Auscaler, Władysław Dymant, Kazimierz Górski, Maria Gurowska, Alicja Graff, Paulina Kern, Emil Merz, Benjamin Wajsblech, Aleksander Warecki, Mieczysław Widaj, Zygmunt Wizelberg, Helena Wolińska. Pracownicy „wymiaru sprawiedliwości” pierwszej połowy lat 50. Przez ich ręce przeszła sprawa generała Fieldorfa „Nila”, choć jego śmierć obciąża ich w nierównym stopniu. Aresztowali bez dowodów, przesłuchiwali, pisali akty oskarżenia, wydawali wyroki. Wszyscy mieli pochodzenie żydowskie.

– Ich motywacji nie należy upatrywać w pochodzeniu. Podstawowym kryterium, dla którego godzili się na udział w tej sprawie, była ich dyspozycyjność wobec władzy. To byli komuniści, czuli się komunistami i robili to dla komunizmu – mówi historyk IPN dr Krzysztof Szwagrzyk, badacz komunistycznych struktur aparatu represji w Polsce, autor książek „Zbrodnie w majestacie prawa

1944 – 1955” i „Prawnicy czasu bezprawia. Sędziowie i prokuratorzy wojskowi w Polsce w latach 1944 – 1956”.

Żadna z osób odpowiedzialnych za uwięzienie i skazanie na śmieć generała Fieldorfa nie przyznała, że podejmowała działania pod naciskiem przełożonych lub innych osób. Sami wiedzieli, co należy robić. Jedni powodowani ślepą wiarą w ideologię, inni strachem. Nawet Maria Gurowska, która do końca życia nie poczuwała się do winy, podczas zeznań w prokuraturze tłumaczyła, że po przeczytaniu akt sprawy bardzo nie chciała jej sądzić, ale nie miała pretekstu, żeby się wyłączyć. Prof. Andrejew tłumaczył się zaś następująco: „Działo się to w czasach największego terroru stalinowskiego, można mówić o presji, którą odczuwali wszyscy, ilekroć chodziło o wykonanie sugestii organów bezpieczeństwa”.

Generał „Nil” został zatrzymany 9 listopada 1950 r. Prokurator Helena Wolińska z kilkunastodniowym opóźnieniem podpisała nakaz aresztowania, a następnie go przedłużała. Wolińska miała wtedy 31 lat. Drobna, z wielkimi ciemnymi oczami. Atrakcyjna i z temperamentem. Nie widać po niej wojennej traumy. Ma dwa alternatywne wojenne życiorysy. Pierwszy mówi o jej cudownej ucieczce z warszawskiego getta. Drugi – że wyjechała do Lwowa, gdzie wstąpiła do Gwardii Ludowej. Tak czy inaczej, rozstała się z mężem Włodzimierzem Brusem. Była w Armii Ludowej, a stamtąd trafiła do Milicji Obywatelskiej. Tu poznaje Franciszka Jóźwiaka, twórcę MO, wiceministra bezpieczeństwa publicznego. Zostaje jego żoną. Jej kariera nabiera tempa, kończy studia prawnicze i jednocześnie trafia do Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Szybko dochodzi do stopnia podpułkownika. Urzęduje w biurze przy ulicy Suchej, na tyłach kompleksu MON. Nosi się po wojskowemu, w mundurze i długich skórzanych oficerkach. Bycie panią życia i śmierci najwyraźniej jej odpowiada. „Przyjmowała zza biurka kolejnych petentów stojących w pokorze” – wspominał wizytę u niej chrześniak generała Fieldorfa.

Areszt aprobował sąd, w którego składzie zasiadał Mieczysław Widaj, ten sam, który miał na swoim koncie skazanie na śmierć asa polskiego lotnictwa Stanisława Skalskiego, orzekł kilkakrotny wyrok śmierci dla legendarnego dowódcy podziemia Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, skazał członków Stronnictwa Narodowego i przewodniczył składowi sędziowskiemu w sfingowanym procesie biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka.


Właściwa atmosfera przesłuchań

W areszcie przy Rakowieckiej generała przesłuchuje Kazimierz Górski, 24-letni oficer śledczy. Trafił tu przed rokiem i marzy, by zająć się sprawami o szpiegostwo, ale przełożony zleca mu sprawę generała AK. Górski widzi, że jest to rzecz prestiżowa, na „rozmowy” z „Nilem” wpada nawet Józef Różański, dyrektor Departamentu Śledczego MBP. „Atmosfera przesłuchań w moim przekonaniu była właściwa. Określiłbym ją nawet jako przyjemną” – zeznawał w 1992 r. Czy to on bił do nieprzytomności dwóch świadków, którzy w końcu zdecydowali się zeznawać przeciw generałowi, a potem swe zeznania wycofali? Nie zdołano tego ustalić. Wiadomo jednak, że to Górski domagał się, by nie dopuścić wniosków dowodowych Fieldorfa. „Naprawdę w tym śledztwie niewiele miałem do powiedzenia. Sądzę, że generał zdawał sobie z tego sprawę” – tłumaczył.

Akt oskarżenia napisał Benjamin Wajsblech, wiceprokurator Prokuratury Generalnej. Przedwojenny prawnik, wykształcony na Uniwersytecie Warszawskim, biegle władał rosyjskim i niemieckim. Jednak barwny życiorys pisał dopiero w nowym systemie. Oddaną pracą i brutalnością zyskał opinię jednego z najbardziej zaufanych ludzi nowego wymiaru sprawiedliwości.

W sądzie wojewódzkim przewodniczącą składu była 36-letnia łodzianka Maria Gurowska. Skończyła prawo na Uniwersytecie Warszawskim, jeszcze na studiach wstąpiła do Komunistycznej Partii Polski. Podczas wojny ukrywała się, zarabiała na życie szyciem rękawiczek i korepetycjami. Wstąpiła do AL i w tej formacji brała udział w powstaniu warszawskim. Po wojnie rozpoczęła karierę jako szefowa miejskiego wydziału informacji i propagandy w Częstochowie. Wróciła do Łodzi, gdy jej mąż został tam III sekretarzem KW PPR. Trudno przecenić jej zaangażowanie w umacnianie komunizmu. Organizuje szkołę partyjną, zostaje jej dyrektorem. W październiku 1946 r. trafia do Warszawy do Ministerstwa Sprawiedliwości. W Departamencie Nadzoru Sądowego zajmuje się sprawami nieletnich, ale w 1951 r. zostaje delegowana do sądu wojewódzkiego. Ministerstwo zgodziło się na jej udział w posiedzeniach raz w miesiącu.


Kara śmierci

W składzie sędziowskim z Gurowską orzeka dwóch ławników: Bolesław Malinowski, tramwajarz warszawski, i Michał Szymański, który szkołę średnią skończył w Moskwie i prawdopodobnie pracował w Wydziale Administracyjnym przy KC PZPR. To ta trójka 16 kwietnia 1952 r. orzeka po raz pierwszy: kara śmierci.

Prokurator Władysław Dymant – wówczas wicedyrektor Departamentu Specjalnego Prokuratury Generalnej – wnosi, by proces Fieldorfa toczył się przy drzwiach zamkniętych. Wykazuje się dalekowzrocznością – dba, by nie było niepotrzebnych świadków. Dymant jest modelowym przypadkiem prawnika z awansu. W czasie wojny pracował w Donbasie jako ślusarz, potem jako górnik. Służył w Armii Czerwonej, był w Związku Patriotów Polskich. Po powrocie do Polski pracuje w kopalni Biały Kamień w Wałbrzychu. Jednak partyjni przełożeni widzą w nim potencjał – kierują do szkoły prawniczej Ministerstwa Sprawiedliwości. Dymant pracuje gorliwie. Ma świadomość, ile zawdzięcza władzy ludowej.

Na skutek rewizji obrońcy Fieldorfa sprawa trafia do Sądu Najwyższego. Tu oskarżycielem jest 43-letnia Paulina Kern, wiceprokurator Prokuratury Generalnej. Prawdziwa aktywistka, która w 1946 r. wróciła z ZSRR, nie skupia się tylko na pracy zawodowej – na terenie Prokuratury Generalnej zakłada organizację partyjną. Od 1950 r. przez rok jest w Departamencie Specjalnym. „Władze śledcze Polski Ludowej nie biją” – poucza oskarżonego, który mówi, że był torturowany. Jej mąż Karol jest prokuratorem wojskowym. Potem jednak zamierza przejść do adwokatury, a przepisy zabraniają, by jeden małżonek był prokuratorem, a drugi adwokatem. Każdy problem władza ludowa potrafi jednak rozwiązać – w przypadku Kernów nie patrzy po prostu na drobiazgi, które nie mają znaczenia.

W składzie Sądu Najwyższego, który orzeka 20 października 1952 r., znaleźli się Emil Merz, Gustaw Auscaler i Igor Andrejew. Merz, 58-letni doktor praw po Uniwersytecie Wiedeńskim, zostaje przewodniczącym składu. Łysy, z małym wąsikiem, przed wojną prowadził praktykę adwokacką – najpierw w rodzinnym Tarnowie, potem w Warszawie. Zna biegle francuski, niemiecki, rosyjski. W czasie wojny Niemcy zabili mu córki, siostry, brata, szwagierkę. On sam znalazł się w radzieckiej strefie okupacyjnej i wylądował w Kirgizji.

Wrócił jako żołnierz I Dywizji im. Kościuszki. Mundur zdejmuje w 1944 r. i przechodzi do organów bezpieczeństwa. Do rezerwy trafia w stopniu kapitana UB. Powraca wtedy do zawodu prawnika. W 1949 r. trafia do Sądu Najwyższego. Jest przewodniczącym tajnego wydziału III Izby Karnej.

36-letni wówczas Gustaw Auscaler, urodzony w Warszawie, do Polski powrócił z ZSRR w 1946 r. Najpierw był zatrudniony w handlu i przemyśle, potem trafił do prokuratury, a stąd do Sądu Najwyższego. Zmarły niedawno prof. Andrzej Stelmachowski opowiadał Piotrowi Lipińskiemu, autorowi książki „Towarzysze Niejasnego”, że w czasie, kiedy toczyła się sprawa generała, pocztą pantoflową krążyła informacja, iż podczas narady w pokoju obrad jedynie Auscaler miał wątpliwości. Czy tak było? Zapewne nigdy się nie dowiemy.

Na zdjęciu z akt osobowych Igor Andrejew – z wąsami, w okrągłych okularach – wygląda na pewnego siebie, zadowolonego mężczyznę. To jednak pozory. Prawnik wykształcony w Wilnie, na Uniwersytecie Stefana Batorego, miał w sobie zakodowany strach. Jego ojciec, adwokat Paweł Andrejew, rozgłos zyskał, broniąc w 1927 r. Borysa Kowerdy, zabójcy sowieckiego dyplomaty. Mecenas Andrejew w słynnej mowie obrończej podkreślał patriotyczne pobudki kierujące 19-letnim zabójcą, synem białogwardyjskiego działacza.

Sowieci aresztowali Pawła Andrejewa zaraz po wkroczeniu do Wilna. Zmarł w 1942 r. na Syberii. Igor Andrejew przez długi czas po wojnie czynił starania, by sprowadzić do Polski matkę. Drugą żoną Andrejewa była Zofia, łączniczka AK. Jego kariera zawodowa zaczęła się rozwijać, gdy w 1947 r. został powołany na stanowisko aplikanta w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie i delegowany do Ministerstwa Sprawiedliwości. Bardzo szybko skierowano go do orzekania w Sądzie Najwyższym.

Alicja Graff na zdjęciach ma urodę świętej. Duże oczy, łagodne rysy, delikatny uśmiech. Przed wojną na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego była wyróżniającą się studentką. „To jest studentka, która nie tylko manicure i pedicure potrafi robić, ale nadaje się na prawo” – mawiał o niej profesor prawa rzymskiego, który tak w ogóle to kobiet nie cenił. Graff, wicedyrektor Departamentu III Prokuratury Generalnej, podpisała nakaz wykonania wyroku śmierci na Fieldorfie. Najwyraźniej jednak nie chciała być przy egzekucji obecna. Stąd udział w całej sprawie jedynego żyjącego do dziś uczestnika wydarzeń Witolda Gatnera.

Gatner miał 23 lata i stawiał pierwsze kroki w prokuraturze, do której został skierowany nakazem pracy. Pewnego dnia wezwano go do gabinetu przełożonego Leona Pennera, gdzie czekała na niego Alicja Graff. Dostał polecenie, by następnego dnia w więzieniu mokotowskim wziąć udział w egzekucji. „Prosiłem moich przełożonych o zwolnienie mnie z tego obowiązku, tłumacząc, że jestem pracownikiem bardzo młodym, niedoświadczonym i że w ogóle nie czuję się na siłach, aby podołać tak poważnej czynności w tak poważnej sprawie” – zeznawał Gatner. Nie spotkał się jednak ze zrozumieniem. „Lekko drwiącym tonem odpowiedzieli, żebym się nie wykręcał”.

Wyrok na generale Fieldorfie „Nilu” wykonano 24 lutego 1953 r. Stalin umarł 5 marca, ponad rok później zostaje zlikwidowane Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Nadchodziła odwilż.


Po Październiku

Helena Wolińska w 1954 r. postanawia porzucić prokuraturę dla kariery naukowej. Wykłada na Uniwersytecie Warszawskim, chce napisać doktorat w Instytucie Nauk Społecznych przy KC PZPR. Porzuca też męża Franciszka Jóźwiaka i ponownie bierze ślub z Włodzimierzem Brusem, który teraz jest szanowanym profesorem ekonomii.

W 1956 r. na fali odwilży powstają komisje „dla zbadania przejawów łamania praworządności” przez prokuratorów. Wolińskiej komisja zarzuca stosowanie nieuzasadnionego aresztu, brak reakcji na skargi na wymuszanie zeznań i to, że nie brała pod uwagę, gdy ktoś wymuszone zeznania odwoływał. Benjamin Wajsblech i Paulina Kern też mają kłopoty. Wajsblechowi zarzuca się, że usuwał z akt śledztw zeznania korzystne dla oskarżonych, podczas przesłuchań znęcał się nad nimi psychiczne, a nawet fizycznie. O Paulinie Kern komisja napisała, że nie daje gwarancji należytego spełniania funkcji prokuratora. W 1957 r. oboje zostają zwolnieni z pracy w prokuraturze. Podobnie jak Władysław Dymant. Jeszcze w styczniu

1957 r. Dymant zabiera rodzinę do Izraela. Dwa lata później chce wrócić. – Władze PRL odmówiły mu. Uzasadnienie brzmiało: „Brał osobisty i bezpośredni udział w łamaniu praworządności w minionym okresie” – mówi dr Krzysztof Szwagrzyk. Dymant był persona non grata, mogły za to wrócić jego żona i córka. Nie wiadomo, czy skorzystały z tej szansy.

W grudniu 1957 r. do Izraela emigruje także Gustaw Auscaler z rodziną. Z Sądu Najwyższego odszedł już rok po wydaniu wyroku na „Nila”. Został dyrektorem Centralnej Szkoły Prawniczej im. Duracza, która kształci nowe kadry prawników w duchu marksizmu-leninizmu. Najwyraźniej nie widział już jednak przed sobą perspektyw w PRL. We wniosku paszportowym imiona matki podaje w jidysz i hebrajskim. Już w Izraelu zmienia imię na Szmuel. Pracuje jako prokurator rejonowy w Tel Awiwie. Umarł 10 listopada 1965 r.

Emil Merz w Sądzie Najwyższym pracował do roku 1962. W stan spoczynku przechodzi, mając lat 71, otrzymuje rentę specjalną. Umrze dziesięć lat później.

Kolejne wyjazdy następują w roku 1968. Polskę opuszczają Kernowie. Z powodu żydowskiego pochodzenia Wolińska traci pracę w Instytucie Nauk Społecznych, a jej mąż na SGPiS. Wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii, do Oksfordu. Brus cieszy się tam dużym szacunkiem. Wolińska wchodzi w rolę żony przy mężu.

W 1968 r. z prokuratury odchodzi także Witold Gatner. I on, i Benjamin Wajsblech zostają radcami prawnymi. Maria Gurowska po tym, gdy w 1956 r. musiała odejść z Ministerstwa Sprawiedliwości, znalazła dla siebie miejsce w sądzie wojewódzkim. W sprawach karnych orzekać będzie do przejścia na emeryturę w 1970 r. Od 1971 r., czyli od przejścia na rentę przyznaną jej w drodze wyjątku przez prezesa ZUS, przestała praktykować jako prawnik.


Byłem i jestem za słaby

Największą karierę robi Igor Andrejew. Przez lata pracy naukowej na Uniwersytecie Warszawskim wypracował sobie autorytet zarówno wśród kadry naukowej, jak i wśród studentów. Choć oschły i kostyczny, imponował wiedzą. Wykładał w Berlinie, Brukseli, Caracas, Frankfurcie nad Menem,

Freiburgu, Hanoi, Kolonii, Londynie, Mediolanie, Moskwie, Nowym Jorku, Paryżu, Pradze, Rotterdamie, Rzymie, Tbilisi, Tybindze. Jego dziełem był kodeks karny z 1969 r. Przeżył twórcę – obowiązywał do roku 1997. W 1980 r. Andrejew poparł „Solidarność”. Wspominano, że jako jeden z nielicznych pracowników wydziału prawa nosił wtedy pokaźnych rozmiarów znaczek związkowy w klapie marynarki.

Gdy w 1988 r. przechodził na emeryturę, Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego żegnał go z honorami. Uczniowie Andrejewa przygotowali księgę pamiątkową. Artykuły na temat dorobku profesora napisali m.in. prof. Lech Falandysz i obecny prezes Sądu Najwyższego prof. Lech Gardocki.

Gdy zaledwie rok później, w marcu 1989 r. w „Tygodniku Powszechnym” Maria Fieldorf i Leszek Zachuta upublicznili nazwiska osób biorących udział w sądowym mordzie generała, na Uniwersytecie Warszawskim wywołało to szok. Andrejew został wykluczony ze składu Rady Naukowej Instytutu Prawa Karnego. Wykluczono go też z Międzynarodowego Stowarzyszenia Prawa Karnego.

Ze wszystkich osób zamieszanych w śmierć generała Andrejew stracił najwięcej. Zamknięty w czterech ścianach przez postępującą chorobę jako jedyny otwarcie wypowiadał się na temat procesu gen. „Nila”. W 1991 r. dotarła do niego dokumentalistka Alina Czerniakowska, autorka filmów „W sprawie generała Fieldorfa – »Nila« i „On wierzył w Polskę”. Czerniakowska wspomina, że Andrejew bardzo chciał rozmawiać. Najwyraźniej czynił rozrachunek ze swym życiem. Podpowiadał, gdzie można znaleźć dokumenty. Chętnie opowiadał o polskości Wilna, nie wspominał jednak o domu rodzinnym. Choroba była już bardzo zaawansowana – siedział na wózku inwalidzkim, ręce i nogi zwisały bezładnie. Miał jednak dość młodo wyglądającą twarz i bardzo sprawnie działający umysł. Popatrzyłam na rękę, którą próbował mi podać na powitanie, i pomyślałam, że tą ręką podpisał wyrok śmierci. Wtedy pod wpływem impulsu zapytałam: – A mógł pan nie podpisać? Wzburzył się, a gdy ochłonął, odpowiedział: – Pewno mogłem. Zaczął opowiadać o szkole Duracza i o naciskach. Że był młodym człowiekiem, że tak go uczono. W pewnym momencie powiedział: – Niech pani buduje pomnik ze spiżu dla Fieldorfa. Na taki zasłużył. Powiedziałam: – Daję panu szansę: niech pan to powtórzy przed kamerą. – Wtedy byłem za słaby i teraz jestem za słaby – odpowiedział. Zmarł w lutym 1995 r.


Zrobiłabym to samo

Maria Górowska była jedyną, której postawiono zarzut popełnienia zbrodni sądowej. Starsza pani mieszkała wtedy w bloku na warszawskim Powiślu – jak się skarżyła, na 27 metrach. Gdy pojawił się akt oskarżenia w sprawie mordu sądowego na gen. „Nilu”, długo i skutecznie odwlekała wszczęcie postępowania. Nie przyjmowała wezwań, nie odbierała telefonów. Do zapoznania się z materiałami śledztwa została zmuszona więc przez policję. W końcu przygotowała „polityczny testament”. „Jak publikowano, August Fieldorf został skazany za to, że był jednym z kierowników Armii Krajowej, i nazwano to mordem sądowym. W rzeczywistości August Fieldorf skazany został za to, że wykorzystując swoje stanowisko, zorganizował i kierował grupą nazwaną »Kedywem«, która w czasie okupacji niemieckiej na ogromnym terenie Polski przez długi okres czasu (o ile pamiętam – koło dwu lat) dokonywała zabójstw na ludności cywilnej, osobach ukrywających się przed okupantem z powodu orientacji politycznej lub pochodzenia niearyjskiego oraz na jeńcach radzieckich zbiegłych z niewoli” – pisała do ministra sprawiedliwości w październiku 1995 r.

Alina Czerniakowska próbowała odwiedzić ją w domu. Nie chciała rozmawiać. Zapytałam: – Co by pani teraz zrobiła? – Zrobiłabym to samo – wykrzyknęła i zatrzasnęła za sobą drzwi. Zmarła na raka w styczniu 1998 r. Rozmowy odmówił także Alinie Czerniakowskiej Witold Gatner, argumentując, że nie jest Hanuszkiewiczem i nie będzie występował przed kamerą. W 1989 r. do Mieczysława Widaja dotarł Piotr Gabryel, zbierając materiały do książki „Katyń w pół drogi”. „Miałem paskudnego pecha. Tak by to było można najkrócej określić” – opowiadał reporterowi. Ale Widaj jeszcze do 2006 r. pobierał emeryturę w wysokości 9 tys. 300 zł – sędziowską i wojskową. Kiedy umarł, żona chciała pochować go na cmentarzu na warszawskim Służewiu. Tym samym, gdzie leżą niezidentyfikowane ofiary mordów czasów stalinowskich. Zaprotestowali kombatanci. U proboszcza parafii św. Katarzyny na Służewiu interweniował senator Zbigniew Romaszewski. Sprawa nabrała rozgłosu i rodzina z pomysłu się wycofała. Widaj został pochowany na innym cmentarzu.

Gdy w końcu w 1995 r. prokuratura była gotowa do stawiania zarzutów, większość osób związanych ze sprawą Fieldorfa już nie żyła. Maria Górowska zmarła w 1998 r. – krótko po rozpoczęciu procesu w jej sprawie. W grudniu ub. roku zmarła Helena Wolińska. Z obawy przed zainteresowaniem jej pogrzebem została pochowana dwa dni przed podawaną w nekrologach datą. Dla polskiego wymiaru sprawiedliwości okazała się nieuchwytna – nie udało się doprowadzić do ekstradycji. Sama Wolińska twierdziła, że stawiane jej zarzuty mają charakter polityczny i antysemicki. Na łamach brytyjskiej prasy próby jej osądzenia za udział w mordzie sądowym na gen. Fieldorfie Wolińska określała mianem cyrku. Twierdziła, że przed polskimi sądami nie może liczyć na uczciwy proces.

Maria Fieldorf: – Chciałam tylko, żeby był jakiś jeden wyrok. Nie doczekałam się tego i już się nie doczekam.


Korzystałam z książki i dokumentów zawartych w: Maria Fieldorf i Leszek Zachuta „Generał Fieldorf »Nil«. Fakty, dokumenty, relacje”, Krzysztof Szwagrzyk „Prawnicy czasu bezprawia. Sędziowie i prokuratorzy wojskowi w Polsce 1944 – 1956”, artykułów Tadeusza Płużyńskiego, książek Piotra Lipińskiego „Towarzysze Niejasnego”, Piotra Gabryela „Katyń w pół drogi”.

http://www.rp.pl/artykul/2,302752_Za_pozno_na__sprawiedliwosc.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie