kapsel Napisano 20 Grudzień 2005 Autor Napisano 20 Grudzień 2005 Tak z ciekawości - ocalał w końcu jakiś egzemplarz czy nie ? I przy okazji - czy nie czas , żeby wreszcie znalazł się ktoś kto z pełną determinacją pójdzie tropem tej legendarnej konstrukcji, z którą tak a nie inaczej obeszła się historia ?
PATRON Napisano 20 Grudzień 2005 Napisano 20 Grudzień 2005 khm....a skąd ta pewność że nie ma kogoś .....PZDR PATRON
kitolif Napisano 7 Styczeń 2006 Napisano 7 Styczeń 2006 jeden jest w kubince a jeden w Polsce ale nie pamiętam gdzie ;)
KRUSZYNA Napisano 7 Styczeń 2006 Napisano 7 Styczeń 2006 W Kubince,niestety,nie ma.Było o tym na forum.Został zmieniony na wsad do piecy hutniczych.Pisał o tym,o ile się nie mylęakagi".pozdrkruszyna
jacenty2004 Napisano 9 Styczeń 2006 Napisano 9 Styczeń 2006 co to znaczy lubili??? dalej to kochają ,o czym co chwila się słyszy.
jozfig Napisano 9 Styczeń 2006 Napisano 9 Styczeń 2006 Kilka lat temu w jednym z czasopism historycznych ukazał się wywiad z Maciejem Kęszyckim. Jeden z wątków dotyczył rekonstrukcji 7 TP. Swoją drogą ciekawę ile pojazdów wymienionych w tym atrykule jest nadal w jego posiadaniu.Poniżej przytaczam w całości:Jest pierwszym poszukiwaczem w Polsce, który za własne pieniądze wydobył zatopiony czołg, oficjalnie zarejestrował prywatną kolekcję pojazdów militarnych i zorganizował zlot miłośników tychże pojazdów na europejskim poziomie. Dla jednych jest wzorem bogatego kolekcjonera, który ratuje zabytki, dla drugich, to bezwzględny handlarz, który myśli tylko o tym jak sprzedać czołgi na zachodzie Europy. Najpoważniejsze zarzuty, to wywóz na zachód Pantery wydobytej z Czarnej Nidy i kradzież kopuł pancernych z mostów w Biesalu i Samborowie. Z „oskarżonym” Maciejem Kęszyckim, podczas IV Międzynarodowego Zlotu Pojazdów Militarnych w Darłówku, rozmawia Radosław Biczak. Znam taką jedną Panterę. - Już czwarty raz współorganizujesz zlot w Darłówku, wcześniej organizowałeś zlot w Pożdżenicach. Prawie zawsze tematowi wydobycia wraków czołgów, albo pojazdów opancerzonych, towarzyszy nazwisko Kęszycki. Zanim przejdziemy do trudnych pytań powiedz, Maćku, co sprawiło, że zapałałeś miłością do pojazdów pancernych ? - Wszystko przyszło z czasem. Jako dzieciak zajmowałem się naprawą motorów, później przyszedł czas na samochody, a w konsekwencji na czołgi. Niewątpliwie do ciężkiego sprzętu predysponował mnie wykonywany zawód - razem z bratem, Staszkiem, handlujemy maszynami budowlanymi i to bardzo sprawę ułatwiło. Zajmując się ciężkim sprzętem, trzeba mieć ciężkie narzędzia. Mamy własny transport, na co dzień dysponujemy maszynami, którymi możemy przestawiać duże i ciężkie elementy. To i tak jest bardzo drogie hobby, ale nigdy bym się nim nie zajął gdyby nie maszyny, które stoją u mnie na placu. - Jako pierwszy w Polsce oficjalnie zarejestrowałeś kolekcję pojazdów militarnych ? - Tak. Kolekcja „Ares” była pierwsza; została zarejestrowana w 1996 roku. Teraz jest kilka kolekcji rejestrowych w muzeach, a paru hobbystów ubiega się o utworzenie prywatnych muzeów. - Co można aktualnie zobaczyć w kolekcji braci Kęszyckich ? - Na dzień dzisiejszy górę złomu. Miałem wszystko ładnie poustawiane, ale przyszły maszyny, później elektrycy coś chcieli i zrobił się cholerny bałagan. Mam nadzieję, że jesienią zostanie uporządkowane. Ponadto trochę się zmieniło w samej kolekcji. Wprawdzie wszystko co miałem zostało wpisane do rejestru, ale w międzyczasie pozbyłem się kilku eksponatów; Forda Mutta kupił Jacek Kopczyński, słabego Gaza sprzedałem Zbyszkowi Mikiciukowi z Otrębus, ubyły też dwa Willysy i cztery amfibie. Pozbyliśmy się również wszystkich osobówek. To jest blaszane. Nie odrestaurujesz, nie zakonserwujesz – zaczyna rdzewieć i niszczeć, a chłopaki mają zapał, to lepiej, żeby trafiło w ich ręce. Inna sprawa, że są pojazdy, które sprzedaję bez bólu serca, chociażby Half Truck, którego kupił Rafał Bier – proponował dobrą cenę, a na zachodzie Half Trucka mogę kupić w każdej chwili, prawie jak w sklepie. Nadal mam w zanadrzu kilka obiektów, których pozbyłbym się bez mrugnięcia okiem jeżeli tylko coś ciekawego pojawiłoby się na rynku, a ja nie miałbym pieniędzy na kupno. - Powiedziałeś już czego nie masz, to może jeszcze raz – co można zobaczyć ? - W tej chwili mógłbym jako nie pospawaną makietę złożyć całego STUG-a III G z Niedźwiedna. Zewnętrznie uzbierałem go w 100 % - są wszystkie pancerze, układ jezdny; właściwie brakuje mi tylko błotników. Jeszcze w tym roku chcę go zespawać. Podobnie jest z Jagdpanzer IV. Mógłbym go złożyć. Brakuje kilku blaszek, które muszę dorobić. Może zabrzmi to śmiesznie, ale część Jagdpanzera mam jeszcze w wodzie – namierzony, ale nie wyciągnięty. Jest OT – 810, parę samochodów i tak jak powiedziałem – kupa złomu. Wszystko jest rozrzucone po Polsce. Część sprzętów mam w Łodzi, część w Muzeum Wojska Polskiego. Trochę zmieniłem kierunek swojego zbieractwa – chcę pójść w sprzęt ciężki, z którym jestem związany emocjonalnie, bo sam go wyciągałem, albo składałem. Kolekcja nie może rozrastać się w nieskończoność, bo koszty utrzymania są ogromne. Nie mówię już o restauracji, tylko o utrzymaniu w takim stanie w jakim jest. Chcąc marzyć o jeżdżącym STUG-u, czy Panterze muszę najpierw mieć halę, w której to wszystko będzie mogło stać. A przy pomieszczeniu w Warszawie zeżre mnie podatek. Jeżeli mówisz urzędnikom, że chcesz postawić halę i nie płacić podatku, to nie dostaniesz zgody. Najpierw muszę zbudować, a później ubiegać się o ulgi. Tam gdzie mieszkam przelicznik jest prosty – 15 zł za m². Wybuduj halę o powierzchni 1000 m² i zapłać 15 tys. złotych – koszmar. Dlatego w tym roku chcemy postawić taki olbrzymi, piwny namiot, żeby przynajmniej to wszystko stało pod dachem. - Słyszałem, że na wschodzie kupiłeś T-26 i podobno na jego bazie chcesz rekonstruować polski czołg ? - Kupiłem sporą część, która jeszcze nie przyjechała do Polski. Chciałbym zrobić rekonstrukcję, ale nie dla siebie, bo do mnie i tak ludzie nie przychodzą, tylko dla Muzeum Wojska Polskiego. W tej chwili mam dobre stosunki z MWP; stoi tam nasza kopuła pancerna, która rok temu była w Darłówku. Obecnie mam cały układ jezdny do T-26. Wieżę mógłbym kupić, ale nie widzę sensu w budowaniu całego T-26. Wolę poczekać, bo na pewno się znajdzie. W Karelii i pod Fińską granicą chłopaki dla mnie szukają, a tam wychodzi bardzo dużo sprzętu, więc może też wyskoczyć T-26. Do tej pory nigdy nie zakładałem, że muszę mieć coś polskiego, ale cały czas chodziło mi to po głowie. Niestety, brakuje namiarów, a człowiek rozmawia z durniami. Zapłaciłem 4000 zł zaliczki niejakiemu Januszowi Osowcowi z Żagania za szukanie. On rzekomo namierzył poszukiwany obiekt, ale nie dał mi namiarów, tylko podał nazwę województwa, na którego terenie miało się to znajdować. Nie mogłem się starać o pozwolenie na wydobycie bez dokładnego określenia miejsca, wszystko się opóźniało, aż Osowiec poszedł ze swoim namiarem do Muzeum Wojska Polskiego i podpisał z nimi umowę na olbrzymie pieniądze - 2 mld starych złotych. Dyrektor MWP zadzwonił do mnie, bo namiar był mój, i poinformował o umowie. Powiedziałem mu wtedy, żeby nawet na 3 mld się zgodził, byle tylko Osowiec pokazał gdzie to jest. Jakoś wyczuwałem, że to jest bujda. Niby był zrobiony wykres, ale cała sprawa śmierdziała, przecież gdyby to był pewniak, to Osowiec rozmawiałby o sprawie zupełnie inaczej. - Skąd ostatnio u Ciebie taka fascynacja radzieckim sprzętem pancernym ? - Ostatnio ? Ja zawsze lubiłem ruski sprzęt. Pierwszym moim samochodem nie był Willys, tylko Gaz 67. Pierwszym w życiu i pierwszym odrestaurowanym. Mam go do dzisiaj. Zresztą mam masę radzieckiego sprzętu i uważam, że jest dużo, dużo lepszy od innego. Jeżeli się przyjrzysz uważnie, to zauważysz, że bezsprzecznie Niemcy mieli dużo lepszą technikę, która może oczarować, ale po co w sprzęcie wojskowym tyle techniki ? Na polu walki najważniejsza jest funkcjonalność, a pod tym względem ruski sprzęt nie ma sobie równych. Jeśli trafię na niemiecki sprzęt, to owszem, nie pogardzę, ale są to pojazdy, które nawet w odrestaurowaniu są dziesięć razy trudniejsze i kosztowniejsze od radzieckich. Chciałbym zrobić wystawę sprzętu sowieckiego wyprodukowanego do 1945 r., albo maksymalnie do połowy lat 50. Mam ładnego BTR-a 40, praktycznie nowego PT- 76 i jeśli nie wszystko bym wystawiał, to właśnie na zasadzie porównań – kupiłem T-37, pierwszy pływający czołg jaki zrobili Rosjanie i mam PT-76, czyli ostatni pływający. Podobnie z amfibiami; mam amerykańską i jej radziecką kopie, wprawdzie jest to produkcja powojenna, ale porównanie jest ciekawe. Wojenne też mam: Schwimmwagena, GPA, wkrótce będę miał DAK-a (brakuje kilku części), a przeciwstawnie mam BAW-a – radziecką kopię DAK-a, którego Rosjanie zerżnęli i ulepszyli, bo bezsprzecznie BAW i MAW są dużo lepsze od DAK-a i GPA. Z sowieckich samochodów też trochę mógłbym wystawić. Mam Gaza AA, Gaza 67, ZIS-a 5 – ten ostatni jeszcze jakieś dwadzieścia lat temu stał na co drugiej ulicy, a dzisiaj można je policzyć na palcach jednej ręki, nawet nigdzie nie jest wystawiany. ZIS miał przyjechać na zlot, ale prowadzący go Ukrainiec nie dojechał. Nie wiem co się stało, może jakaś awaria ? Nie dotarł również jeden z Belgów – rozbił się po drodze w Niemczech... - A jeśli o gościach z zagranicy mowa, to słyszałem, że Kettenkraftrad z zachodu zostaje w Polsce ? - Tak. Kupił go kolekcjoner z Warszawy. - Czy tym kolekcjonerem nie jest Maciej Kęszycki ? - Nie. Jeżeli już, to sam znajdę Kettenkrada. Jeśli widziałeś te Kettenkrady, które przyjeżdżają, to wiesz, że tylko w 45% są oryginalne. Nie interesuje mnie coś takiego. - Oryginał, czy nie, największym smaczkiem w całej sprawie jest to, że dotychczas ludzie starali się sprzedawać na zachód takie perełki, a teraz ktoś kupuje. Dla mnie jest to fenomen. - Zawsze uważałem, że absurdalne jest tworzenie jakichkolwiek zakazów. Rynek reguluje koniunktura. Jeżeli jest duża różnica w cenie, to ludzie będą przemycać. Przecież papierosy i alkohol przemyca się nie dlatego, że są lepsze, tylko dlatego, że są tańsze. Obecnie ludzie kupują dużo więcej i jeżeli przyjrzysz się cenom, to w Niemczech możesz kupić porządnego Dodge’a „na chodzie” za równowartość 4 000 zł. We Francji to samo kosztuje 1 – 1,5 tys. euro, a komandorka 3-4 tys. To są normalne ceny. Ja sprzedałem Mutta dlatego, że proponowano mi sumę, za którą mogłem sfinansować kilka działań. Dzisiaj ciężko jest zarobić pieniądze w biznesie i ładować całość w swój fanatyzm. I tak zazwyczaj się zarzekam – w tym roku nie wydam ani grosza – później liczę i nie wiem gdzie te pieniądze się podziały. Ktoś mnie okradł ? Nie. Coś kupiłem, coś naprawiłem – niby niewielkie rzeczy, a okazuje się, że poszło 50 – 60 tys. W ostatnich dwóch latach na samą restaurację kopuł pancernych wydałem 50 tys. A przecież kolekcja nie przynosi dochodów. Nawet filmów nie kręcą. Jak kręcili, to przychodzili do mnie, bo tylko ja miałem sprawnego T-34. - I tak przeszliśmy do sedna; kopuły pancerne, czy raczej pancerne wieże przewoźne, z Biesala i Samborowa, były kijem wsadzonym w mrowisko Towarzystwa Przyjaciół Fortyfikacji. Czemu zostały zdemontowane i wywiezione do Niemiec ? - Jestem oskarżony i będę miał za to sprawę w sądzie, ale uważam, że dobrze zrobiłem, bo zostałyby pocięte przez złomiarzy. Od dawna współpracuję z różnymi muzeami i to nie tylko niemieckimi. Z Dreznem mam bardzo dobre stosunki, dostawałem od nich całą korespondencję dotyczącą spraw, którymi nie byli zainteresowani. Ja dla Drezna załatwiałem różne rzeczy w Rosji i na Słowacji, oni korzystali z mojego transportu. Mało tego, jeżeli ja coś od nich potrzebuje, to zazwyczaj jest to kwestia jednego telefonu, między innymi w taki sposób Muzeum Wojska Polskiego dostało Leoparda. Jeżeli chce się być szanowanym w pewnych kręgach, to nie można tylko brać, trzeba także dawać. Wiele muzeów nie potrafi się między sobą dogadać; kiedyś jeden dyrektor obraził drugiego i jedni wiedzą, że drudzy mają coś ciekawego, ale jak tu rozmawiać ? W takich sytuacjach bardzo często pośredniczę pomiędzy muzeami i załatwiam różne sprawy. Afera z kopułami zaczęła się od informacji o nich opublikowanej w jakiejś francuskiej książce o fortyfikacjach. Drezdeńczycy zadzwonili do mnie, podali namiary i porosili, żebym sprawdził, czy rzeczywiście, te kopuły są. Pojechałem, sprawdziłem, były. Wtedy poprosili mnie, żebym oficjalnie spróbował je pozyskać dla muzeum. Wybrałem się w maju 1996 r. do Tomaryn (chodzi o pancerną wieżę przewoźną z Biesala), i akurat trafiłem na remont mostu. Rozmowa zaczęła się od tego, że gdy pracujący tam robotnicy dostrzegli moje zainteresowanie kopułami, to zaproponowali mi, że je zdemontują. Ja chciałem sam to wyjąć, bo stan był fatalny – mam całą dokumentację fotograficzną do wglądu – zalegała w nich 30 cm warstwa śmieci i widać było, że podłoga wkrótce odpadnie. Robotnicy myśleli, że chcę to zabrać na złom i mówili, żebym brał, bo i tak będą zezłomowane. Wtedy jeszcze kopuły były stosunkowo kompletne; miały drzwi, balustradki w środku i fragment schodów. Dowiedziałem się do kogo kopuły należą i pojechałem do kolejowego urzędu mostowego w Grudziądzu, żeby legalnie załatwić sprawę. Wyjaśniłem w urzędzie, że potrzebuję tych kopuł do makiet. Nie powiedziałem co to jest, tylko, że są mi potrzebne. Nie było problemu, tylko zapytano mnie co mogę zaproponować w zamian, bo za darmo nie mogą oddać – masa jest spora i sami możemy je sprzedać na złom. Wtedy zasugerowałem, że szkoda tego niszczyć, bo jak zrobię makiety, to może zostaną wykorzystane w filmie. Uzyskałem zgodę, bo kino działa na wyobraźnię. Nawet nikt nie pytał skąd jestem i co reprezentuję. W zamian za kopuły zobligowałem się, że odrestauruję dach – oczyszczę z zarośli i pokryję smołą. Też interesuję się fortyfikacjami, zbieram małe umocnienia ziemne, a tam aż przykro było patrzeć – korzenie rozsadzały cały dach. Ponadto obiecałem, że wykonam metalowe imitacje kopuł. Uzyskałem zgodę na demontaż kopuł zarówno w Tomarynach jak i w Samborowie i jeszcze w 1996 r. zająłem się Tomarynami. W trakcie prac miałem kontrolę kolejarzy i policji, bo ktoś powiadomił ich, że kradniemy złom. Przyjechali, spisali nas, sprawdzili pozwolenia – jednym słowem zostawiłem mnóstwo śladów, bo robiłem to legalnie. Wywiązałem się ze swoich zobowiązań, jeszcze zrobiłem dokumentację zdjęciową, którą przesłałem do Grudziądza – przyjęto to wszystko z zadowoleniem. Kopuły stały u mnie w Warszawie przeszło rok. Za Samborowo jakoś nie miałem się czasu zabrać, a umówiłem się z Dreznem, że oni biorą dwie, a ja dwie pozostałe. W międzyczasie dowiedziałem się ile będzie kosztować renowacja, dostałem pełną dokumentację, działo rewolwerowe, które pierwotnie było w kopule. Zrekonstruowałem skrzynki i siedzenia, zostawiłem oryginały, a elementy dorobione przekazałem do Drezna. Wreszcie w 1998 r. postanowiłem wziąć się za Samborowo. Jeden z punktów spisanej umowy mówił, że przed wejściem na robotę poinformuje o tym kolej. Zadzwoniłem do Grudziądza, ale tam mi odpowiedzieli, że nic z tego nie będzie, bo kopuły z Samborowa weszły na spis konserwatora zabytków, a w ogóle to zmienił się dyrektor urzędu mostowego. Napisałem jeszcze raz podanie, już jako „ARES”, że chcę zdjąć kopuły i dostałem odpowiedz, że kolej wyraża zgodę, ale tylko pod warunkiem, że uzyskam pozwolenie od konserwatora zabytków. Pojechałem do Olsztyna, do Jacka Wysockiego; przedstawiłem całą dokumentację fotograficzną i wyjaśniłem o co chodzi. Konserwator stwierdził, że to bardzo dobrze, że chcę się nimi zająć, bo już w tej chwili są destruktami. Bez najmniejszego problemu uzyskałem zgodę na wyjęcie kopuł, a jedynymi warunkami było ich odrestaurowanie oraz zobowiązanie, że w przypadku wyremontowania całej budowli wystawię oryginalną kopułę na dole. Na górze miały być betonowe makiety – tam jest bardzo wysoko, nikt tam nie wchodzi i takie atrapy w zupełności wystarczą. Ja wywiązałem się ze wszystkich zobowiązań. Zrobiłem dach w Samborowie, osadziłem betonowe makiety, które wyglądają lepiej niż oryginały, sporządziłem pełną dokumentację – kosztowało to strasznie dużo pieniędzy, dużo więcej niż początkowo sądziłem. Pewnego dnia dzwonią do mnie z muzeum w Dreźnie i mówią, że z urzędu kryminalnego w Köln dostali informację, że kopuły zostały w Polsce skradzione ! Skoro tak, to nie pozostało mi nic innego, jak tylko przekazać Niemcom pełną dokumentację pozwoleń na wydobycie kopuł. Całe szczęście, że miałem wszystkie oryginały – przekazałem do wglądu, udzieliłem dodatkowych wyjaśnień i urząd kryminalny w Köln został w pełni usatysfakcjonowany. Byłem podejrzany o kradzież, ale nikt nie czynił mi wstrętów, żadnych rewizji, czy temu podobnych rzeczy. Tymczasem policja w Polsce też zaczęła działać – postawiono mi zarzut kradzieży i ruszyła normalna procedura; wezwania, rewizje... Wyjaśniłem, pokazałem zgody i pozornie sprawa ucichła. Całe oskarżenie wzięło się stąd, że ktoś ukradł... metalowe makiety z Tomaryn. Konserwator zaprzeczył, żeby komukolwiek wydawał zgodę na ich zezłomowanie. Policjanci dotarli do Grudziądza, ale tam nikt nic nie wiedział, bo przecież zmienił się dyrektor, a moje papiery gdzieś się zawieruszyły. Dopiero później, gdy sprawa nabrała rozgłosu odnaleziono te pozwolenia i potwierdzono udzielenie zgody, ale to ja musiałem pierwszy udowodnić, że działałem legalnie, pomimo dokumentacji fotograficznej, pomimo wcześniejszej kontroli policjantów i kolejarzy, o której już wspominałem. Ostatecznie zmieniono kwalifikację czynu i teraz nie jestem już oskarżony o kradzież, tylko o nielegalny wywóz do Niemiec. Jednym słowem mam problemy z cłem. Nie oszukujmy się, wywożąc kopuły poszedłem po najmniejszej linii oporu; pojechałem na granicę prywatnym samochodem, powiedziałem, że to kupiłem, chcę wywieźć i celnicy nie robili mi żadnych przeszkód. - Drugi drażliwy temat, to Pantera z Czarnej Nidy. Spekulacjom nie ma końca. Jedni mówią, że masz ją schowaną w Warszawie, drudzy, że remontujesz ją w Niemczech, a ostatnio pojawiła się informacja, że jest w Anglii. Gdzie jest Twoja Pantera ? - Sprzedałem ją. Już nie chodziło o samą Panterę, ale również o utarcie nosa muzeum. Gdyby było tak jak miało być, że wyciągam Panterę oficjalnie i po kosztach, które sam jestem w stanie ponieść, to nie byłoby problemu. Tylko tyle, że ja już zainwestowałem swoje pieniądze, a oni przyjechali na gotowe. Podobnie było wcześniej w Korczynie; ja wyciągnąłem PzKpfw III, a muzealnicy przyjechali i zabrali, żeby zabezpieczyć. Zrobili to tak, że „trójka” została rozkradziona. I tutaj ta sama sytuacja – przyjechali i zabierają. Zaraz, zaraz, nic nie zabieracie, bo z jakiej okazji ? Mam zgodę poprzedniego dyrektora MWP, Witolda Lisowskiego, gdzie jest napisane, że Pantera nie jest potrzebna muzeum, a teraz, jak jest na wierzchu, to nagle jest potrzebna ? Powiedziałem, że po moim trupie ją zabiorą, ale nie byłem wtedy jeszcze taki duży. Strasznie się zadłużyłem i musiałem ją sprzedać. Sprzedałem ją, później odkupiłem i znowu sprzedałem. Teraz jest w Anglii i będzie zrobiona tak jak się należy, bo pierwszy inwestor trochę ją zmarnował. Przy Panterze miałem bardzo mieszane uczucia, dwanaście lat temu, gdy ją wyciągnąłem, nie byłem w stanie jej zrobić. Była wysadzona, miała pęknięty wieniec i kawałki wieży. Pierwszy inwestor zrobił wieżę oraz wieniec i na tym skończył. To pochłonęło około 100 tys. marek. Może dzisiaj nie jest to aż tak dużo, ale wtedy, jak obliczył koszt całości, to zwątpił. To były nierealne pieniądze. Taką samą skorupę można było kupić we Francji, do dzisiaj stoi tam 15 sztuk. Pantera cały czas stała na zewnątrz i pod tym względem została zmarnowana. Ja w Warszawie zrobiłem silnik. Był uszkodzony, ale poza tym był w dobrym stanie – jak każdy wrak z wody. Nie dalej jak dwa tygodnie temu wyciągnęliśmy w Rosji z plaży, razem z dyrektorem muzeum w Kaliningradzie, osiemnastotonówkę. Jak byś ją zobaczył, to powiedziałbyś, że nie ma absolutnie nic. Pocięliśmy ją na 18 kawałków, bo nie było szans na wyciągnięcie całości. Traktuję to jako części zamienne. Ale do rzeczy, to była jedna bryła ziemi. Ruch plaży sprawił, że rama została po prostu przetarta. Pomimo to, wszystko co było w oleju jest nie ruszone. Praktycznie nie ma skrzyni biegów, są same tryby obrośnięte rdzą z kamieniami, ale tłuszcz sprawił, że wystarczyło zbić młotkiem tą skorupę, żeby zobaczyć, że tryby są nowe. A wracając do Pantery, myślałem, że pierwszy inwestor jest dużo większy, ale się myliłem, on zażądał zwrotu zainwestowanych pieniędzy, albo odsprzedania mu Pantery. Nie miałem wyjścia, sprzedałem ją za śmiesznie małe pieniądze, ale byłem pewien, że niedługo znajdę drugą. To był mój pierwszy namiar. Pojechałem i trafiłem Panterę, więc miałem prawo przypuszczać, że znalezienie kolejnej jest tylko kwestią czasu. Jak już wspomniałem pierwszy inwestor stwierdził, że restauracja Pantery go przerasta, ale był na tyle w porządku, że odsprzedał mi ją z powrotem kiedy wreszcie znalazłem prawdziwego inwestora. Sprzedałem ją ponownie i wreszcie odbiłem sobie tamte straty. Teraz jej właścicielem jest Amerykanin, który robi sprzęt tak perfekcyjnie, że już niedługo ten czołg będzie wyglądał jak nowy. - Jaka suma wchodziła w grę w obu przypadkach ? - Nie rozmawiajmy o cenach, bo później ludzie wariują. Ja jestem w stanie za każdy sprzęt zapłacić rynkową cenę, bo moje poszukiwania są dużo droższe. Mam teraz chłopaków, którzy żyją z tego co uzbierają. Daję im sprzęt, oni jeżdżą na moje namiary i swoje, bo z każdej wyprawy przywożą dziesięć nowych namiarów. Jak trafią na jakieś fanty, to przywożą i robią swoją ofertę. Siedzą w internecie, doskonale orientują się w cenach, a ja ich nie oszukuję. Wprawdzie pracują na moim sprzęcie i ja ich często finansuję, ale to i tak bardziej mi się opłaca niż jakbym miał sam jeździć. Wiadomo, że jak się gdzieś wybiorę, to czasami mam farta i kupię coś za butelkę piwa. Jest fajnie, bo jest strzał i trafienie, ale jakbym chciał z tego żyć, to przy moich kosztach gwarantuję ci, że ani dnia bym nie pociągnął. Ludzie minimaliści, którzy mieszkają z rodzicami i jeżdżą pociągami, jeżeli trafią jakiś fant i na giełdzie sprzedadzą go za 50 zł – maja pięć dych do przodu, a ja stałych kosztów w miesiącu mam około 20 tys, plus pensje dla 15 pracowników, razem jakieś 70 tys. Nawet gdybym sprzedawał wszystko co znajdę, to i tak nie mam szans przeżyć. Kiedyś marzyłem, żeby zajmować się tylko poszukiwaniami, żyć z tego i finansować kolekcję, ale to niewykonalne. Jeżeli masz jeden pojazd, cieszysz się nim i cały czas coś koło niego mieszasz, to utrzymasz ten pojazd właśnie z tego mieszania, ale przy większej ilości to już niemożliwe. Zresztą mentalność też się zmienia. Kiedyś byłem szczęśliwy, bo miałem goły korpus Half Trucka, dzisiaj to mnie w ogóle nie interesuje. Owszem, chcę mieć którąś z wersji, ale zrobioną do ostatniej śrubki, drucika i kabelka; z pełnym wyposażeniem i to jest coś naprawdę podniecającego. W rezultacie takie cacko można z dumą zaprezentować i ja marzę, żeby mieć, może nie masę takiego sprzętu, ale jedną, dwie wizytówki, które stoją za szkłem i wszystko mają perfekcyjnie zrekonstruowane. To nigdy nie będzie hobby dla biednych ludzi. Jeżeli ktoś chce zrobić kolekcję, nie może być mały, musi być multimilionerem z założenia. Inna sprawa, że fanatycy, którzy mają tylko jeden sprzęt, są najciekawsi, bo wypieszczą go i zrobią idealnie, często zaniedbując przy tym rodzinę i odejmując sobie od ust. Tacy ludzie, to pole do popisu dla wszystkich muzeów. Po co robić coś na siłę dysponując ograniczonymi środkami, skoro wystarczy zaprzyjaźnić się z kilkunastoma fanatykami ? Jestem dyrektorem muzeum i robię wystawę sprzętu polskiego – nie ma sprawy – dzwonię do kolekcjonerów, mówię czego potrzebuję, a że jestem z nimi zaprzyjaźniony, to dostaję piękny, wychuchany sprzęt. Muszę tylko zabezpieczyć przysłowiowy dach nad głową oraz przypilnować powierzonych eksponatów i mam najlepszą wystawę sprzętu jaką można sobie wymarzyć. W większości placówek muzealnych, również zagranicznych, wstawiono jakiś sprzęt w 1946 r. i tak stoi do dzisiaj, tylko co jakiś czas zmienia się farba. Chociażby taka słynna Kubinka – tam nic nie ma; możesz obejrzeć korpusy, a co to za frajda ? Co to za podniecenie, stanąć przy T-34, czy Tygrysie na pomniku? Żadne. Jednak gdyby wszystko działało, gdyby było kompletne, gdybyś zajrzał do środka i zobaczył jak są zrobione wszystkie mechanizmy, ile tam jest tysięcy kabli i różnych blaszek, to wtedy satysfakcja byłaby ogromna i wszelkie porównania na miejscu. A tak czym się różni ogołocony Tygrys od T-34, który z założenie nic nie ma w środku ? Jedynie grubością pancerza. Inna sprawa, jak muzealnicy mają coś takiego zrekonstruować, skoro nie mają pieniędzy, ani fachowców ? To nie jest takie proste. Ja sam jeszcze nie dorosłem do dobrych renowacji, dlatego uważam, że radzieckie maszyny są najlepsze. Tam nie ma skomplikowanych rzeczy. Sprzęt niemiecki, to wyzwanie dla ludzi, którzy tak jak lotnicy są fanatykami techniki, tam facet ze śrubokrętem i kluczami nie ma czego szukać jeżeli nie zna schematów. - Jako kolekcjoner ciężkich pojazdów militarnych w Polsce jesteś największy, a jak oceniłbyś swoją pozycję w światowym rankingu ? - Mam to szczęście, że znam ich wszystkich, ale to jest tak: sądzę, że jestem trochę wyżej od ciebie jeżeli chodzi o sprawy finansowe, ale przy nich ja i ty jesteśmy robaczkami. Amerykanin przeznacza na swoją kolekcję 120 milionów dolarów rocznie. Wyobrażasz to sobie ? - Nie, jakoś nie bardzo. - Teraz zmarł jego tatuś i odziedziczył 3,5 mld dolarów. To jest chodzący mózg, który koncentruje się tylko na zarządzaniu swoim majątkiem. A przecież on nie jest multimilionerem od wczoraj. Taki gość może sobie pozwolić na wszystko, a nie jest jedyny. Gdyby ci ludzie wiedzieli na jakich zasadach ja funkcjonuję, że potrafię zainwestować w coś cały swój majątek i zaryzykować, to powiedzieliby, że maja do czynienia z idiotą. Oni przyjeżdżają do nas i traktują mnie na równi ze sobą, bo uważają, że skoro stać mnie na zorganizowanie takiego zlotu, to też jestem milionerem, ale ci kolekcjonerzy nie znają naszych realiów i nie wiedzą jaka jest moja sytuacja. - To jeszcze na zakończenie powiedz o swoim marzeniu z górnej półki. Jaki sprzęt w swojej kolekcji najbardziej chciałby mieć Maciej Kęszycki ? - Uważam, że miałem Panterę i będę miał Panterę z górnej półki. Jedną mam już uzbieraną, ale tylko na makietę, a będę miał taką, która będzie jeździła. To jest moje prawdziwe marzenie, bo ja nie chcę Tygrysa. Tygrys ma ten sam silnik, a waży 20 ton więcej. Wygląd Pantery i jej osiągi sprawiają, że jest jak Ferarii wśród czołgów. Nie liczę, że taką wykopię, ale znam jedną Panterę, która jest bardzo dobra i jest szansa kupić ją tanio. Wiesz, co to będzie jak Pantera będzie jeździć po czołgowisku w Darłówku ? - Mogę to sobie wyobrazić, ale na pewno chciałbym zobaczyć. Dlatego życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę. Z Maciejem Kęszyckim rozmawiał Radosław Biczak
Rekomendowane odpowiedzi
Temat został przeniesiony do archiwum
Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.