Skocz do zawartości

bodziu000000

Użytkownik forum
  • Zawartość

    61 363
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    424

Zawartość dodana przez bodziu000000

  1. Link do poprzedniej części: http://www.odkrywca-online.pl/nowe-zdjecia-wz-34,272886.html#272886 link do części pierwszej: http://www.odkrywca-online.com/pokaz_watek.php?id=89662 Najwyższy czas na kolejną odsłonę ze zdjęciami.
  2. Czas na nową odsłonę. Link do części poprzedniej: http://www.odkrywca-online.pl/fotografie-c7p,84527.html#84527
  3. http://wiadomosci.onet.pl/1570693,1292,1,my_przygarbieni_wiemy,kioskart.html My, przygarbieni, wiemy "Człowiek przyzwyczaja się do nieszczęścia, do bólu innych ludzi, do śmierci Kiedyś, gdy po alarmie wróciła od rannych, na piętrze zastała koleżankę Wandę Tycner, spokojnie czytającą książkę. Odtąd nazywali ją "Pepanc, czyli Przeciwpancerna. Nie pamięta, jak przez te ponad dwa miesiące była ubrana, gdzie się myła, spała i co jadła. – A tu na straganie takie wiśnie ładne. Kupujemy? Krwistoczerwone, dorodne, tak jak w tamtym sierpniu. Po 65 latach zatrzymujemy się przy Przemysłowej na Mokotowie, w miejscu, gdzie jako sanitariuszka stawiła się na rozkaz w Godzinie "W. Czekali tam już por. Leszek Tyszkiewicz i I Pułk Szwoleżerów, czyli dwa szwadrony chłopców. Nie pamięta też swoich ataków astmy, które potem wspominała jej kuzynka. Jak biegnąc z Siekierek na Mokotów, rzucała się na trawę i próbowała złapać oddech. Pamięta tylko dużą torbę sanitariuszki z bandażami i opatrunkami. Dziś wie, że to była jedna wielka adrenalina. Na początku czuła lęk, ale po kilku dniach zamknęła się w sobie. Wszystko widziała jak przez szybę. – Człowiek przyzwyczaja się do nieszczęścia, do bólu innych ludzi, do śmierci – wylicza. Zamiast się schylić, wyprostowana jak struna szła pod ostrzałem okopami na Puławskiej. Kiedy się dowiedziała, że ojciec, pułkownik Remigiusz Grocholski, został ciężko ranny w brzuch, to tak jakby usłyszała, że wybrał się na kawę. Dochodzimy do tablicy z jego wizerunkiem przy ul. Puławskiej 103: "Tu w czasie okupacji i powstania warszawskiego kwaterował uczestnik wojny bolszewickiej, komendant organizacji dywersyjnej Wachlarz, organizator oddziału Brochwicz, dowódca pułku AK. – Ojciec całe życie walczył – mówi Barbara. – Powtarzał, że na pierwszym miejscu jest Bóg, Ojczyzna, a potem rodzina. Ożenił się dopiero, kiedy Polska była wolna. Do powstania poszła czwórka jego dzieci. Oprócz Barbary, starszy o rok Mikołaj i młodsi – Remigian, ranny w pierwszych dniach (wszyscy jego koledzy zginęli na Starówce) i Michał, który brał udział w ataku na Pęcice. – Mama, która przyjeżdżała do stolicy z Lasek, gdzie została z najmłodszymi, kiedy raz zobaczyła, jak przynieśli popaloną dziewczynę z kręconymi włosami, myślała, że to ja – opowiada Barbara. – Kiedy znaleźli chłopaka z datą urodzenia jak Mikołaj, to serce jej stanęło, że to on. Ale wszyscy przeżyli. 1 sierpnia na Mokotów Barbara stawiła się z bratem Mikołajem, podchorążym. I z kuzynką Marią Grocholską. – Nasze matki były siostrami, a ojcowie braćmi, a że było nas dziesięcioro, nazywaliśmy ją "jedenasta ogoniasta, bo nosiła blond warkocz – opowiada. Podczas wojny Marią opiekowali się rodzice Basi, bo jej matka trafiła do więzienia w Lublinie. Basia miała szalone, kręcone włosy. Z rosyjskiej piosenki o "Czupczyku Kuczarawy, czyli o kimś z kręconymi włosami, wziął się jej podziemny pseudonim Kuczarawa. Marię, starszą o trzy lata, nazywali Marijką, Grażyną albo Kowalską. Mikołaja – Grabowskim albo Mikusiem. Przypominał ojca, jak on przystojny, 183 cm wzrostu. Przemysłowa 1 sierpnia Bardzo krótka ulica jak na stolicę. Maria ostatni raz była tu w Godzinie "W. Nad jej białą głową falują wywieszone na domach biało-czerwone flagi. – Nie do poznania, wszystko nowe – powtarza. Tylko ziemia ta sama. Może nie do końca, bo teraz z ich krwią. Tego dnia było ciepławo. Ale Maria wzięła granatową wiatrówkę jednej z ciotek. – Chroniła mnie od ziąbu, a potem z więzienia w Lublinie przenosiłam pod jej podszewką listy koleżanek. To jedna z dwóch rzeczy, które zostały jej z tamtej Warszawy. Drugi jest klucz od mieszkania por. Leszka Tyszkiewicza przy Marszałkowskiej. – Wychodziłam z niego ostatnia i musiałam je zamknąć – mówi. – Mam go u siebie w Nowym Jorku. Myślałam, żeby go dać do muzeum, ale nie umiem się rozstać. Basia i Maria przyjechały na Przemysłową rikszą. Wcześniej mieszkały na Mokotowie przy Ikara, ale tej ulicy nie znały. Maria: – Kiedy dowiedziałam się, o której zaczyna się powstanie, wzięłam rower i pojechałam łapać Basię do Lasek. Od miesięcy byłyśmy sanitariuszkami, trzeba było wykonać rozkaz. Po drodze spotkała wuja, płk. Remigiusza Grocholskiego. Pobłogosławił ją na drogę. W te pierwsze dni Mokotów przypominał kawałek wolnej Polski: biało-czerwone flagi, opaski na rękawach. Czuli się, jakby było po wojnie. Dopiero potem Niemcy zaczęli naciskać. – Tu, na Przemysłowej, była tłocznia, wchodziło się w nią przez bramę – pamięta Mikołaj. – Najpierw poszedłem pomodlić się do kościoła Świętego Krzyża, potem na stadion Legii. Zamierzaliśmy zdobyć Dworkową, ale to były przesadne nadzieje. Barbara: – Tu było pierwsze spotkanie z ostrzałem. Przyszedł porucznik i zapytał, która z nas na ochotnika pójdzie po rannych. Kuzynka była pierwsza, spóźniłam się o sekundę i byłam załamana. Odtąd zawsze starałam się zgłaszać pierwsza. Myśmy zawsze były z tyłu przy chłopcach, to oni byli ważni. Dlatego słucham opowieści brata, bo był na pierwszej linii frontu. Wydawało mi się, że choć tylko o rok starszy, jest dużo mądrzejszy i dojrzalszy. Kiedy kończył się dzień, musieli przejść z Przemysłowej na Siekierki. Padał drobny deszcz, a oni szli, zasypiając. Belgijska, trzeci dzień Na końcu Belgijskiej znajdujemy tablicę: "Miejsce uświęcone krwią (…). Tu 3 sierpnia hitlerowcy rozstrzelali 23 Polaków. – Myśmy wojskowi byli w lepszej sytuacji niż cywile, bo człowiek wiedział, o co mu chodzi – mówi Barbara. – Dla mnie to była walka o Polskę. Potem czytałam o straszliwych cierpieniach cywilów. Mieli pretensje do dowództwa, do powstańców, bo te biedaki nie wiedziały, co robić. Jak człowiek walczy, to mu wszystko jedno – zje, czy nie zje, wie, po co to robi. W Belgijską wchodziło się przez stosy trupów cywilów. Niemcy wrzucali do domów podpalone butelki z benzyną. Czuć było swąd spalonych ciał. Tu też przebiegał front: z lewej stacjonowali hitlerowcy, z prawej Polacy. Podczas bombardowań Niemcy bali się, że trafią swoich. Raz Maria, wracając podwórkami ze szpitala ss. elżbietanek, zapamiętała widok chirurga wyjmującego pocisk z głowy rannego kolegi. – Trzymałyśmy latarki, krew bulgotała pod czaszką, a on szczypcami próbował coś wyłowić. Na podwórku leżał bardzo tęgi cywil po czterdziestce. – Miał udo wielkie jak u słonia i całe w kropki, bo obok trzasnął granatnik – opowiada. Żyjącym całą noc podawały wodę. Jakiś czas potem Niemcy zbombardowali szpital elżbietanek. – Wynosiłyśmy chorego i nagle zaczęły ryczeć krowy – pamięta. Kazała koleżance schować się pod schody. Sama zrobiła z siebie dach nad rannym i nagle poczuła, że lecą na nią cegły. – Straciłam wtedy czucie w nodze. To było porażenie nerwu, myślałam: "jestem skończona. Muzyka Warszawy Któregoś dnia Mikołaj z kolegą na piętrze Belgijskiej znalazł fortepian. – Proszę sobie wyobrazić. Muś grał polskie szlagiery, a Niemcy odpowiadali swoimi – uśmiecha się. – To była taka rozmowa fortepianów. – Ludzie kochający muzykę spotykali się ponad tym, co się działo – uważa Barbara. Jednak to dźwięki pocisków i kul tworzyły melodię powstańczej stolicy. Kiedy niemieckie baterie dział bawarskich wystrzeliwały pociski na drugą stronę Wisły, słyszeli "ramtatatam. Kiedyś po nalocie potwornie hałasujących sztukasów Basia z przerażeniem zobaczyła, jak składają się po kolei piętra zbombardowanych kamienic. Na Siekierkach widziała, jak pod ostrzałem łamie się owies, ale sanitariuszka Renia nawet nie schyliła głowy. Kiedyś, gdy po alarmie wróciła od rannych, na piętrze zastała koleżankę Wandę Tycner, spokojnie czytającą książkę. Odtąd nazywali ją "Pepanc, czyli Przeciwpancerna. Ale na wojnie trzeba choć raz pokłonić się kulom. Na Malczewskiego, kiedy wyszła odpocząć od rannych, usłyszała, jak zaczynają frunąć pociski. – Koło mnie siedzieli por. Zaczyk i koleżanka – pamięta. Raptem poczuła uderzenie. Pomyślała, że to koleżanka trąciła ją łokciem. Ale poczuła krew. Kiedy prowadzili ją do doktora, odsunęła rękę z oka, żeby sprawdzić, czy widzi. Wokół była ciemność, ale tylko dlatego, że byli w piwnicy… Okazało się, że to draśnięcie. Mikołaj nauczył się biegać w ogniu. Był przecież podchorążym. Został ranny w nogę, kiedy pomagał kolegom w kanałach. – Pocisk z granatnika leci i rozpryskuje się na wszystkie strony – tłumaczy. – Jeśli ktoś ma szczęście, to pęka nad nim, nie w jego brzuchu. My, chłopcy, rzucaliśmy "gamonami, po których zostaje dziura wielkości połowy domu. – Nieraz pytali, ilu Niemców zabiłem? Ale o tym się nie mówi – urywa. Nie wszyscy podczas ostrzału zachowywali spokój. Kiedy Niemcy z Okęcia strzelali aż za Wisłę, koleżanka Basi, świetna sanitariuszka Maka Rodzińska, tak się bała, że za każdym razem wchodziła pod łóżko. W ostatnich dniach powstania zaraziła się szkarlatyną od chorych i umarła. Sceny z pamięci Któregoś z pierwszych dni rano Maria przeraziła się, bo wokół nie było nikogo znajomego. Pobiegła przez Puławską na Malczewskiego. – Tam pierwszy raz zobaczyłam trupa, jednego z naszych – mówi. – Miał niebieski kolor skóry, musiał długo leżeć. Obok było pełno zielonych liści, musiała tam być strzelanina. Kiedyś przy Malczewskiego z dwiema sanitariuszkami czuwały przy rannym. Nagle usłyszały stukot butów na suficie. To byli Niemcy. – Pamiętam, jak objęłyśmy się ramionami i cichutko zmówiłyśmy "Pod Twoją obronę. Nagle zrobiło się cicho, poszli. To był jeden z wielu cudów. 15 sierpnia, podczas Mszy polowej, kiedy śpiewali "Boże, coś Polskę, poczuła wzruszenie, które wraca do dziś. Basia przestraszyła się, kiedy wezwał ją porucznik. – Stanęłam na baczność, a tu widzę ojca, dowódcę naszego odcinka – opowiada. – Rzuciliśmy się sobie w ramiona. Chłopcy ze szwadronu zdobywali kartofle z pól poniżej Belgijskiej. Kiedyś przynieśli stosy jaj. A dziewczęta znalazły zupki w proszku. Pod koniec powstania zapamiętali widok z górnego Mokotowa: ponad płonącymi domami i ogrodami stojące bezczynnie czołgi sowieckie. Kanały, 14 godzin 26 września wieczorem zeszli do kanałów na rogu Puławskiej i Belgijskiej. To kółko włazu widać do dziś w asfalcie – małe i niepokojące. Czekało ich 14 godzin trasy z Mokotowa do Śródmieścia. – Najgorsze, że co jakiś czas trzeba było stawać, bo prowadzący zatrzymywali się, żeby nie skręcić w ślepe odnogi, stale też Niemcy coś wrzucali – opowiada Barbara, która bała się, że pod ziemią złapie ją atak astmy. – No to szliśmy trochę i stop. Dziś ich drogę oznakowano pamiątkowymi tablicami. Nieopodal włazu widać upamiętniającą ich Pułk Szwoleżerów im. Józefa Piłsudskiego. Najgorsze było podejście pod Aleje Ujazdowskie, trzeba było posuwać się na czworakach. Całkiem dobrze szło im się w kanałach w kształcie jajka, i w wysokich "burzowcach. – W jednym było pełno wody ze wszystkim, co w niej mogło pływać, także szczurami – mówi Maria. – Ale one były przyjazne. W drodze dopadały ich halucynacje z braku powietrza i nadmiaru podziemnych gazów. Maria: – Nagle zobaczyłam schodki w górę i oświetlony pokój. Pomagała idącemu za nią żołnierzowi nieść karabin i torbę aż do placu Trzech Krzyży. – Po wyjściu ktoś zaprowadził nas na piąte piętro kamienicy przy Ujazdowskich – śmieje się. – Stała tam cudowna stara szafa z ogromnym lustrem. Ale na to, co zobaczyłyśmy, ryknęłyśmy śmiechem. Wyglądałyśmy okropnie! Po zupie "plujce z ziarnami zbóż pokotem padły na podłogę, żeby się przespać. Ale już wzywano ochotnika, który wróci do kanałów po dwie zawodowe pielęgniarki i lekarza. Znów pierwsza poderwała się Marijka. Basia przed włazem na Puławskiej spotkała Mikołaja. – Musimy się pożegnać. Uścisnął mnie i nakreślił krzyżyk na czole – wspomina. Spotkali się dopiero 10 lat później. Pamięta duszący zapach chloru z wody i klamry, po których się schodziło. – Obok mnie szedł ranny w rękę kolega Kleniewski. Po wojnie twierdził, że niósł mnie wtedy na rękach, a to ja go zachęcałam, żeby się na mnie wspierał. Człowiek nie wie, kto co z tych kanałów porządnie pamięta. Też dopadały ją zwidy – światło w górze, widok schodków. – Chciałam tam pójść i palnęłam głową w ścianę – mówi. Kolegę Mikołaja – por. Zaczyka nazywali specjalistą od dziur. Wiercił dodatkowe wejścia do kanałów. – W okropny sposób zginął kolega Olek Starowiejski – smutnieje Mikołaj. – Upadł i przeszedł po nim tłum. Po wojnie Barbara Grocholska-Kurkowiak po wojnie zamieszkała w Zakopanem. 24 razy wygrywała zawody w narciarstwie zjazdowym. Do dziś zjeżdża z Kasprowego. Maria Grocholska-Wąsowska pracowała jako pielęgniarka w Oklahomie i Waszyngtonie. Teraz mieszka w Nowym Jorku. Mikołaj Grocholski był architektem w Stanach Zjednoczonych. Dziś mieszka w Nowym Jorku i marzy o powrocie do kraju. Maria: – Czuję się w Warszawie jak w domu. Ale to smutne miasto, wszędzie palą się znicze za bliskich, za kolegów. Mikołaj: – Czy potrzebna była bitwa pod Grunwaldem, pod Cecorą, wcześniejsze powstania? Historia to pokaże, albo nie. Barbara: – Ciągle myślę, czy można było połączyć nasze powstanie z powstaniem w getcie? Barbarze w czasie opowieści błyszczą oczy. Płacze tylko raz, kiedy pytam, czego się boi. – Cierpienia dzieci i wnuków. Jedna z córek głupio mi zginęła, w wypadku samochodowym… – przerywa. I wspomina miłość swoich rodziców, która daje jej siły: – Do końca się kochali, nie wpadli w rutynę. Po obiedzie ojciec pytał mamę: "Basiu, pójdziesz ze mną do znajomych?. Długie lata bała się wrócić do Warszawy. Że wszystko zacznie ją od nowa boleć. Stopniowo wracały do niej uśpione emocje. Niedawno napisała wiersz o powstaniu: "A my nie zginęliśmy (…) Stoimy naprzeciw młodych, ale to my, przygarbieni wiemy (…). – Co wiecie? – pytam. – Co to jest wojna. Młodzi chcą nieść wolność na bagnetach. My wiemy, że trzeba inaczej."
  4. http://www.zyciewarszawy.pl/artykul/6,392076.html apomniana strona Powstania Warszawskiego Jak 65 lat temu odbierała powstanie ludność cywilna? Z relacji wynika, że głównym źródłem wiadomości była plotka. Drugim – prasa – przeważnie „Biuletyn Informacyjny” Armii Krajowej. Jego lektura daje dziś sporo do myślenia. Czego dowiedzieć się mógł zwykły warszawiak o Powstaniu? Na początek – o czym dziś się nie pamięta – że przyjęło nazwę „Sierpniowego”. A to wzorem listopadowego i styczniowego. Pierwszy raz nazwa ta pojawiła się jako tytuł głównego artykułu „Biuletynu Informacyjnego” – „Drugi dzień Powstania Sierpniowego”. Bez patosu Początkowo wychodził on w małym, konspiracyjnym formacie, by 11. dnia walk przejść na duży, stając się w ten sposób niemal prawdziwym dziennikiem. Wydawano go w nakładzie dochodzącym w pewnym momencie do 20 tys. w Śródmieściu. Pojedyncze egzemplarze docierały na odcięty Żoliborz i Mokotów. Publikowano wiadomości z terenu walk w stolicy, a także, dzięki radiowemu nasłuchowi, z całego świata. Cywilów, którzy nie byli na barykadach, żyło w tym mieście 30 razy tylu, ilu żołnierzy podziemia (zginęło co najmniej siedem razy tyle). Ludzie ci widzieli to, co się działo wokoło. O prawdziwym klimacie Powstania świadczą fragmenty jedynej, regularnie wychodzącej gazety, czyli właśnie „Biuletynu Informacyjnego”. Starając się nie osłabiać woli walki z rzadka tylko donosił o masakrach mieszkańców. 7 sierpnia: „Cywilna ludność Woli dzieli walkę żołnierzy. (...) Spadają na nią bestialskie ciosy zemsty niemieckiej”. Te ciosy to wymordowanie od 18 do około 40 tys. ludzi; historycy podają rozbieżne dane. Po kolejnych sześciu dniach czytelnicy dowiedzieli się o „zbrodniach na Ochocie”. Liczb nie podano; badacze szacują, że zamordowano od tysiąca do 10 tysięcy osób. Wieści o tych rzeziach docierały do Śródmieścia wraz z uciekinierami, czyli szczęśliwcami, którym udało się zbiec spod luf. Rodziły się przerażające plotki, potęgowane brakiem rzetelnych wiadomości, gdyż – poczynając od drugiej połowy sierpnia – informacje o masowych mordach znikają ze stron. Barwy Powstania Po 60 latach w powodzi heroicznych opisów Powstania zanikła jego druga strona – nie zawsze chlubna. Wielu ludzi zapomina o tym, że pięć lat okupacji zaowocowało wielkim stresem, a także skryminalizowaniem wielokrotnie większym niż przed wojną. Podczas 63 dni nie żałowano sobie bimbru i innych uciech. Dowodzi tego rozkaz płk. „Montera” z 26 sierpnia – „Za pijaństwo Sąd Wojskowy”. Z jego tekstu wynika – „... stwierdzono, że oddziały i pojedynczy żołnierze nadużywają alkoholu. (...) Oddział podniecony alkoholem i chwilową brawurą jest po paru godzinach nie do użycia”. Sytuacja musiała być poważna, skoro dowódca Powstania zdecydował się na wydanie czegoś takiego i upublicznienie kanałami cywilnymi. Notowano też nie tak rzadkie rabunki i to nie tylko mienia poniemieckiego. Na początku sierpnia ukazał się artykuł – „Ostrożnie z rekwizycjami”. Autor, będący przekaźnikiem władz Powstania, apeluje do rozsądku i do zabierania ludziom tylko tego, co niezbędne na froncie walki. Tekst ten jest ostrzeżeniem przed grabieżami. I to ostrzeżeniem niebezpodstawnym, bo po paru dniach, 12 sierpnia, poinformowano o pierwszym rozstrzelaniu za rabunek. Przed plutonem egzekucyjnym stanął strzelec „Wola”, którego imię i nazwisko podano do wiadomości publicznej. Cztery dni później mieszkańcy stolicy dowiedzieli się o dziesięciu wyrokach śmierci wydanych przez Sąd Wojskowy. Rozstrzelano kilku kapusiów z lat okupacji oraz trzech żołnierzy AK. Dwóch za fałszywe kwity żywnościowe, na które pobrali z magazynów spore ilości wiktuałów, a jednego za kradzież samochodu i paru innych przedmiotów, w tym kuponu materiału na ubrania – podczas wojny rzeczy nader cennej. Z różnych relacji wynika, że w okresie późniejszym ze złodziejami i rabusiami już się tak nie patyczkowano. Strzelała do ich żandarmeria AK w trybie doraźnym, bo pole walki nie pozwalało na zwoływanie sądów.W roku 1970 sporo kontrowersji wzbudził „Pamiętnik z powstania warszawskiego” Mirona Białoszewskiego. Bodajże pierwsza próba odbrązowienia Powstania. Gdyby ktoś wtedy pokusił się o lekturę „Biuletynu Informacyjnego”, to być może byłyby mniejsze wątpliwości co do takich wspomnień. Oto bowiem 15 sierpnia 1944 roku ukazał się artykuł, a raczej felieton – „Plewy powstania (pisało się je wtedy przez małe „p”, podobnie jak i przez następne kilkadziesiąt lat) – Kobiety bez rozumu i bez taktu”. O kim mowa? O osobach, którym po pięciu latach okupacji nie walka była w głowie, a lekkie życie. „... nastroszona czupryna, za ciasne spodnie, wysokie obcasy i czerwono lakierowane paznokcie nóg i rąk. (...) Powstanie czy maskarada?”. Na koniec autor narzeka, że „zapominają o godności kobiecej i pozwalają sobie nad miarę”. Znałem wielu, którzy przeżyli Powstanie na barykadzie lub w piwnicy – nigdy nie wystawiali laurki zalewającym się bimbrem albo korzystającym z życia. A nam ich dziś oceniać, skoro w tym samym numerze „Biuletynu...” warszawiacy przeczytali o „straszliwym zniszczeniu stolicy”, a w kolejnym – „Niemieccy podpalacze niszczą Warszawę”? Równocześnie polskie radio z Londynu ciągle bębniło chorał „Z dymem pożarów”, co – jak wynika z pamiętników – doprowadzało słuchających do szewskiej pasji – to jakie wnioski wyciągali z tego mieszkańcy? To też były barwy Powstania. Koniec Na początku września z łam gazety wyczytać można, głównie między wierszami, że nic dobrego już się nie zdarzy. Pojawiły się bowiem rady, by lepiej „tak długo, jak tylko jest możliwe, trzymać się domu, w którym się mieszka”. Ale po co się trzymać, skoro wszystko było bombardowane? 8 września „Biuletyn Informacyjny” wspomina o niszczeniu Śródmieścia – zamieszkałego przez „bogate mieszczaństwo”. Skutkiem ostrzału było, jak podawano, spalenie księgozbiorów oraz dzieł sztuki. I działo się już źle, skoro w tym samym numerze wydrukowano zgodę dowódcy Armii Krajowej na opuszczenie miasta przez cywilów. Z innych gazet, w tym z „Rzeczypospolitej Polskiej” (dwutygodnik Delegatury Rządu; w sierpniu i wrześniu 1944 – dziennik), wynika, że w mieście panuje głód. Szaleje spekulacja. Czarnorynkowe ceny żywności wzrosły nawet 10-krotnie. W tym czasie „Biuletyn...” miał problemy z drukiem, był „chudszy” i przekazywał mniej wiadomości. Aż wreszcie 8 sierpnia powrócił do małego formatu. Kto wtedy pamiętał o chwilach jego dziennikarskiej chwały, kiedy w nr. 44 (ciągła numeracja od początku roku) umieszczono jedyny raz podczas Powstania zdjęcie z podpisem – „Unieruchomiony czołg”. Co prawda z powodów technicznych to niemal czarno-biała plama, ale można było dostrzec zarysy samobieżnego działa przeciwpancernego Hetzer. Prawdopodobnie fotografia przedstawia pojazd nazwany potem Chwat i ustawiony jako fragment barykady w rejonie placu Napoleona (dziś – Powstańców Warszawy). 27 września w gazecie pojawił się patos. Czytelnicy dowiedzieli się, że „Powstanie Warszawskie to dorobek, który nie przeminie”. W latach 60. jeden z wyższych oficerów dowodzących w Śródmieściu powiedział mi, że gdy to przeczytał, a za oknem widział morze gruzów, pomyślał, że ktoś zwariował. Boje zakończyły się drugiego października, a przedostatni numer „Biuletynu Informacyjnego” wyszedł z datą trzeciego. Tytuł główny – „Walka przerwana”. Tak nazwano kapitulację."
  5. .
  6. http://polskatimes.pl/magazyn/147511,to-byl-zaszczyt-umrzec-za-stolice,id,t.html To był zaszczyt umrzeć za stolicę Już czterdzieści kilka godzin idziemy kanałami wypełnionymi w połowie przez wiadome nieczystości. Marszałek Józef Piłsudski mówił kiedyś proroczo: "Panowie oficerowie, jeśli trzeba będzie, to dla Polski gówna gołymi rękami wybierać będziecie. Więc to my - żołnierze Marszałka- widocznie tak trzeba - publikujemy wspomnienia prof. Stanisława Iwankiewicza, żołnierza Powstania Warszawskiego Nie tylko rodowici Warszawiacy przelewali krew w Powstaniu Warszawskim. Wśród żołnierzy stolicy byli także ci, którzy przybyli jej na pomoc z odległych krańców Polski. I tacy, których wojenny los przypadkowo pchnął na warszawskie ulice. Tak jak profesora Stanisława Iwankiewicza. Ten urodzony w Kaliszu żołnierz Powstania Warszawskiego, dwukrotny rektor Akademii Medycznej we Wrocławiu, człowiek uparty, jeden z twórców polskiej laryngologii, widział, jak Warszawa szykowała się do wojny w 1939 roku i stanął do walki z okupantami 1 sierpnia 1944 roku. Bo tak on i jego rówieśnicy rozumieli patriotyzm i obowiązek wobec ojczyzny. O swoich rodzicach tak opowiada: Tato, były żołnierz gwardii carskiej i gorący polski patriota, wprowadzał w domu porządek i zasady. Postawny, z modnie podkręconym wąsem, pięknie wyglądał z żoną, zgrabną szatynką, kiedy w niedzielę szli kaliskim deptakiem. W 1939 roku zginął Witek, starszy brat Staszka i duma rodziców. Przystojny, kiedy szedł w mundurze podhalańczyka, dziewczyny nie odrywały od niego oczu. Kiedy powiedział rodzicom, że przenosi się do lotnictwa, milczeli, choć wiosną 1939 roku strach wisiał w powietrzu. Hitler zażądał korytarza przez Polskę. Minister Beck odpowiedział mu w polskim Sejmie "Nie ma pokoju za wszelką cenę, honor przede wszystkim. - Witek zginął 20 kwietnia w katastrofie lotniczej. Jego pogrzeb stał się manifestacją patriotyczną. Nie wiedzieliśmy, że wkrótce pogrzeby staną się codziennością - mówi profesor. Jego losy do czasu Powstania Warszawskiego w skrócie wyglądały tak: maturę zdał wiosną 1939 roku, dostał się do Szkoły Podchorążych Sanitarnych Zawodowych w Warszawie. Jako junak Junackich Hufców Pracy w lipcu budował umocnienia w Miokrem koło Mikołowa. Nie zostały zdobyte - ich załoga poddała się 8 września, gdy zabrakło jej amunicji. 1 września, kiedy bomby spadają na Polskę, Staszek jest w Warszawie, pracuje w szpitalu polowym nr 104. Potem jest ewakuacja szpitala, ucieczka razem z kolegą z podchorążówki Jurkiem Wilkiem na wschód, do Kowla, ucieczka z rąk Rosjan wkraczających do Polski. Tworzenie organizacji podziemnej w Kaliszu, wreszcie wsypa i znów ucieczka, tym razem przed Niemcami, do stolicy. W Warszawie Staszek utrzymuje się z robienia damskich sandałków na koturnie. Kiedy wybuchło powstanie, walczy w zgrupowaniu Krybara, a potem Sławbora jako łącznościowiec. Po kapitulacji trafił do płk. Leona Strehla, szefa sanitarnego Komendy Głównej AK, który organizuje transport chorych do obozu jenieckiego w Zeithain w Saksonii. Za kampanię wrześniową i udział w powstaniu Stanisław Iwankiewicz został odznaczony krzyżem Virtuti Militari. Publikujemy jego wspomnienia - tak, jak zostały zapisane. 1 sierpnia, wtorek Jadę do Jurka w południe. Okazuje się, że godzina "W jest wyznaczona na 17.00. Umawiamy się na godz. 16.00 w "jajczarni. Gdy się spotykamy i ruszamy na punkt zbiórki, tuż obok drugiego przez nas mijanego domu stoi niemiecki "łazik, a na nim beztrosko pozostawione dwa pistolety maszynowe. Ich właściciele leżą pod maszyną zajęci jakąś naprawą.... Niebywała okazja i pokusa. Można chyba w łatwy sposób zdobyć dwa pistolety - majątek... A może to prowokacja? O 17.00 mamy stawić się w lokalu na Furmańskiej 12. Jeśli teraz wdamy się w awanturę i wywołamy strzelaninę? Nie, trzeba pilnować wykonania rozkazu, który brzmi: "17.00 w lokalu konspiracyjnym zbiórka. Z tramwaju "dwójki wysiadamy pod wiaduktem mostu Poniatowskiego i idziemy pieszo. Po chwili strzelanina i wpadamy, a raczej na nas wpadają żandarmi gęsto strzelający seriami i biegnący odskokami w naszą stronę. Jest za późno, by się wycofać, zresztą nie ma gdzie. Żandarmi, jakby nas nie widzieli, przebiegają obok, strzelając, oddalają się... Musimy przystanąć. To spotkanie kosztowało nas dużo nerwów! Mówię do Jurka: "Wiesz, jestem przekonany, że jeśli przeżyliśmy takie spotkanie, to przeżyjemy całe powstanie. "Oby tak było - odpowiada. W lokalu na Furmańskiej zastajemy tylko część oddziału, do którego należy Jurek, a do którego ja mam być dokooptowany. To pluton łączności por. Rymkiewicza. Przed wieczorem mamy udać się do dowództwa kpt. "Krybara na Tamkę. Po 17.00 w okolicy strzelanina. Jak się okazuje, to próby zdobycia uniwersytetu, nieudane zresztą. Jest silnie obwarowany bunkrami i ma liczną załogę. Idąc tuż przy murach domów, a skokami przez ulice, wpadamy w pewnym momencie na uciekającego żołnierza. Zderzamy się z nim i obezwładniamy go, zabierając karabin i wyrywając zza pasa dwa granaty. Teraz dopiero żołnierz przemówił, żałośnie się broniąc: "Panie, pomyłuj, ja ne wynowaty. Aha, więc to własowiec. Już są przy nas młodzi ludzie, którzy przedstawiają się, że są z najbliższej placówki i że zdobyczna broń do nich należy. Cóż, ich jest więcej, ze swoimi nie będziemy się przecież bić. Broń oddajemy, ale granaty są nasze. Własowca zabierają. To jest nasz pierwszy sukces w powstaniu. Droga na Tamkę jest coraz trudniejsza. Powstańcy budują barykady i zasłony dymne, gdyż ostrzał jest z wielu kierunków. Są pierwsze ofiary. Późno wieczorem docieramy do lokalu dowódcy Powiśla kpt. "Krybara. 2 sierpnia, środa Montujemy centralę telefoniczną i budujemy linie do poszczególnych placówek bojowych. Jedynym fachowcem i naszym instruktorem jest sierżant, zawodowy łącznościowiec "Waga. Pod jego opieką i kierunkiem łączymy skutecznie druciki... Po dwóch dniach odnajduje się Basia, żona Jurka, która dołącza do naszych telefonistek obsługujących centralki. My mamy sporo roboty, bo zarówno bombardowania, jak i dość gęsty ostrzał z granatników rwą nasze linie rozwieszane głównie wzdłuż murów na wysokości pierwszego piętra. W czasie jednej z akcji naprawiałem porwane przewody na Tamce razem ze "Śliwką (Gruszczyński). Granat eksplodował tuż za nim i on zebrał większość odłamków. Ja dostałem po włosach, tylko. "Śliwka upadł, był nieprzytomny. Zaciągnąłem go do najbliższej bramy. Nie krwawił mocno. Przy pomocy sanitariuszy został przeniesiony do szpitala polowego przy ul. Kopernika. Okazało się, że "Śliwka jest sparaliżowany. "Śliwkę odwiedzaliśmy często, ale był ciągle nieprzytomny, w śpiączce. Szpital na Kopernika został przez Niemców w pierwszych dniach września wraz z rannymi i częścią personelu spalony... Na Powiślu było przez prawie trzy tygodnie "względnie spokojnie. Większe akcje to opanowanie w pierwszych dniach elektrowni, potem walki o uniwersytet, komendę policji na Krakowskim Przedmieściu. W połowie sierpnia w czasie nalotu "Stukasów, został zrównany z ziemią dom nr 40 na Tamce, czyli nasza kwatera przy "Krybarze. Strat w ludziach nie było, bo zdążyliśmy ukryć się w piwnicach składu win pod pałacem Ostrogskich. Przeniesiono nas do domu nr 45. Siedząc w piwnicy w czasie jednego z kolejnych nalotów, zastanawialiśmy się, co będziemy robić po wojnie, jeśli przeżyjemy oczywiście. Jurek oświadczył wtedy zdecydowanie, że na medycynę nie wróci , zostanie architektem i jednym z pierwszych domów, który zaprojektuje będzie dom nr 40. - zbombardowana nasza kwatera i że to będzie większy dom. Jakoż tak się stało. Jurek ukończył po wojnie architekturę w Warszawie i jednym z pierwszych jego projektów był 11--piętrowiec w miejscu nr 40 przy Tamce. 4 i 5 września Ruszyło potężne natarcie Niemców na Powiśle. Zmasowane ataki lotnictwa, artylerii i czołgów oraz piechoty zburzyły linie obronne powstańców. Trzeba było wycofać się do Śródmieścia. Dostałem przydział do plutonu łączności przy dowódcy Śródmieścia płk. "Sławborze i zostałem przydzielony do obsługi centrali telefonicznej przy ul. Mokotowskiej 60. Centrala mieściła się w piwnicy domu, który do tej pory nie ucierpiał, był prawie nietknięty. Oczywiście trzeba było ustawicznie naprawiać porwane w czasie nalotów i ostrzałów artyleryjskich linie telefoniczne. 18 września Mamy realizować połączenie telefoniczne Śródmieścia z Mokotowem, z którym do tej pory, wobec odcięcia przez pozycje niemieckie, można porozumiewać się drogą radiową via Londyn. Droga prowadzenia linii telefonicznej to kanały pod pozycjami niemieckimi. Idą ochotnicy. Siedmiu od "Sławbo-ra i ośmiu od "Montera. Dowódcą patrolu jest ppor. "Czarny (Krzysztof Orawski). On idzie pierwszy, a ja spełniając także obowiązki sanitariusza, mam iść ostatni. Każdy bierze po trzy zwoje gumowego kabla telefonicznego. Wchodzimy włazem na ulicy Aleje Ujazdowskie naprzeciw Wilczej. Mamy małą centralkę, więc jesteśmy w stałej łączności z dowództwem. Pierwszy odcinek to kanał o przekroju 80 cm, wąski, spadający stromo w dół w kierunku Wisły. Kanał wypełniony w połowie przez wiadome nieczystości. Wrażenie pierwsze jest tak silne, że nie czuję zapachów i nie widzę, że jestem od stóp do głowy upaprany odchodami. Po 30-40 metrach opadania na dno płaskiego burzowca, wysokiego na około 150-160 cm wypełnionego do kolan kałem, zdaję sobie sprawę dopiero, gdzie jestem. Przede mną cała czternastka już zeszła. Jest jeszcze dwóch gości - poza naszym programem. Nie wiem na razie, kto jest kim. W kanale ciemno i zimno. Idziemy w niewygodnej pozycji 150 cm to za mało, by iść wyprostowanym. A do tego zwisające u szyi trzy zwoje gumowego kabla. Trudny, ciężki marsz. Droga oznaczona jest strzałkami na ścianach przez kurierów, którzy przed nami ją sforsowali. Co pewien czas przystajemy, by skokami przejść pod włazami, które są na całej przestrzeni zajęte przez Niemców. We włazy Niemcy powrzucali belki, worki z cementem oraz miny. Raz po raz słychać jak z góry wołają: "Wyłazić lub "Heraus. Niemcy wiedzą, że kanały to droga kurierów. Ale oto pierwsza barykada. Wiele czasu zajmuje nam udrożnienie barykady na tyle, by można było się przecisnąć na drugą stronę. Pół biedy, gdy Niemcy wzywają tylko do wyjścia. Gorzej, gdy rzucają granaty, co też się nam przydarzyło kilkakrotnie. Mijają godziny i uszliśmy nie wiele, gdy na górze dosłownie zakotłowało się. Słychać artylerię przeciwlotniczą bijącą z wszystkich luf i wybuchy bomb. Nasilenie huków niespotykane do tej pory w powstaniu. Pytamy się, co to nasilenie walki oznacza... Hurra! Setki alianckich samolotów... Desant, desant, desant... A za chwilę: Nie, to nie desant, to tylko zrzuty... Dużo zrzutów... Niebo usiane spadochronami... "To może już nie musimy iść na Mokotów? - pytamy. Może to już koniec powstania? - Idźcie dalej, róbcie swoje"- pada odpowiedź. Siedzimy i odpoczywamy, czekamy, co będzie dalej. Mija jakiś czas - może dwie lub trzy godziny i nastaje cisza. Podnosimy się i w drogę. Na jednym z przymusowych postojów zbliża się do mnie jeden z gości" i przedstawia się po rosyjsku: Kapitan Kaługin. Wracam do swoich na drugą stronę Wisły. Jestem od Rokossow-skiego. Miałem polecenie do dowództwa powstania, ale nie dogadałem się. Wracam z niczym. Zapamiętaj: Kaługin". Po wojnie dowiedziałem się z pamiętników kapitana Wani", że odprowadził szczęśliwie Kaługina z Mokotowa na drugą stronę Wisły. Kapitan Kaługin został po krótkim przesłuchaniu rozstrzelany przez NKWD. Dlaczego? Podobno był szpiegiem niemieckim. Kapitan Wania" (Alfred Paczkowski) był moim starszym kolegą ze Szkoły Podchorążych Sanitarnych i był cichociemnym. Drugim gościem" był Jędruś" z pułku Baszta" zdążający z nami do swej jednostki na Mokotowie. Po wojnie spotkałem Jędrusia" w 1945 roku na ulicy we Wrocławiu. Okazało się, że to przyszły profesor Akademii Medycznej - prof. Szczęsny Tadeusz Owiński. Bliżej Wisły kanały są szerokie i wysokie tak, że można iść w pozycji wyprostowanej, ale też woda" wskutek tego, że Niemcy zawalają włazy, jest tak spiętrzona, że sięga mi do ramion. Jest zimno i zaduch coraz większy, zapewne od rozkładających się zwłok tych, co zginęli w kanałach. W głowie szumy coraz większe. Idziemy już ponad 40 godzin! Szumy i dzwony w uszach i całej głowie to objawy zatrucia. Ja nic nie mówię i nie przyznaję się, że jestem krańcowo wyczerpany, ale kolega przede mną zaczyna coś mamrotać, później zaczyna śpiewać godzinki: acznijcie wargi moje chwalić Pannę Świętą"... Ale nic więcej sobie nie przypominając, w kółko tę frazę wielokrotnie powtarza, wreszcie pyta mnie, czy mnie także akie żałobne dzwony biją w uszach". Pocieszam go, jak mogę, daję mu suchara, którego on łapczywie usmarowanymi niemożliwie rękami chwyta. Przez chwilę był spokój, a potem znowu te same pytania i śpiewy... Jakiś czas później Idziemy już czterdzieści kilka godzin. Sforsowaliśmy kilkanaście barykad. Przewodnik mówi, że to już niedaleko. Wydaje mi się, że majaczę. Nie, nie majaczę. Wiem na pewno: takiej bitwy w kanałach ściekowych nie prowadził do tej pory żaden żołnierz polski. To tylko marszałek Józef Piłsudski mówił kiedyś proroczo: Panowie oficerowie, jeśli trzeba będzie, to dla Polski gówna gołymi rękami wybierać będziecie". Więc to my - żołnierze Marszałka- widocznie tak trzeba... Wreszcie po 47 godzinach wychodzimy na słońce obok fabryki Boscha na Mokotowie. Linii telefonicznej nie dokończyliśmy - zabrakło około 200 metrów kabla. Może po odpoczynku uda się ją dokończyć. Dostajemy po wiadrze wody do mycia i na kwaterę. Okazuje się, że tylko trzech - wśród nich ja- jest w jakiejś tam kondycji. Reszta jest zatruta. Półprzytomna: wymioty i silne bóle głowy. Wypoczywamy przez tydzień, ale linii nie kończymy - nie ma odpowiedniego kabla. 23 września Przychodzi kolej na Mokotów: zmasowane ataki, których nie mogą wytrzymać obrońcy tej dzielnicy. Mamy rozkaz wracać do Śródmieścia i iść na czele oddziałów wycofujących się. Za nami, jak się wkrótce okazało, dostało się wiele osób niezwiązanych z oddziałami walczącymi. Spowodowało to chaos, a potem panikę, gdy Niemcy zaczęli wrzucać granaty do włazów. W rezultacie duże straty wskutek stratowania i uduszenia. Z powrotem szliśmy tylko kilka godzin. Droga była przez nas przetarta. Powstanie chyliło się ku upadkowi. Rozmawiałem z Jurkiem o tym, co będziemy robić po zakończeniu powstania. Do końca niemal nasz los był niepewny, choć przyznano nam w końcu sierpnia prawa kombatanckie. Gdy ogłoszono kapitulację, postanowiliśmy, że pojedziemy ze szpitalem do obozu jenieckiego. Zgłosiliśmy się do najbliższego punktu opatrunkowego przy ulicy Kruczej 12. Komendantem punktu był major dr Michał Grobelski - przed wojną kierownik kliniki ortopedycznej fundacji Gąsiorowskich w Poznaniu (po kądzieli ostatni Piastowicz Kujawski, pan na Kaczkowie i rodowym Gniewkowie - o czym się dowiedziałem od niego już w obozie). Pan dr Grobelski po wysłuchaniu mego krótkiego Curriculum Vitae powiedział: Idź Stasiu do płka dra Leona Strehla, szefa sanitarnego KG AK na ul. Śniadeckich 11. On organizuje szpital, z którym pojedziemy do obozu. On potrzebuje takich spryciarzy z Centrum Wyszkolenia Sanitarnego jak ty. Udaliśmy się do płka dra Leona Strehla. Tu po zameldowaniu się i objaśnieniu, skąd się wziąłem w powstaniu i co do tej pory zdziałałem, płk Strehl powiedział: "Panie podchorąży, niech się pan trzyma blisko mnie. Będzie pan szefem kancelarii szpitala. 10 października Wyruszył transport ponad 700 rannych i chorych do obozu jenieckiego Stalag IV B Zeithain w Saksonii. Stanowiliśmy Polski Szpital Wojskowy."
  7. http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/dla-esesmanow-nie-mielismy-litosci_104774.html Dla esesmanów nie mieliśmy litości W 65. rocznicę Rzezi Woli bohater Powstania Warszawskiego, gen. Janusz Brochwicz-Lewiński. "Super Express: - Trzeciego dnia walk powstańczych dowodzony przez pana oddział wchodzący w skład batalionu "Parasol zajął tzw. Pałacyk Michla przy ulicy Wolskiej w dzielnicy Wola. Gen. J. Brochwicz-Lewiński: - Wiedziałem, że tą ulicą Niemcy będą musieli poprowadzić atak na barykadę, która paraliżowała im możliwość poruszania się na linii wschód - zachód. W pałacyku dowodziłem około 20 ludźmi, po drugiej stronie ulicy miałem do współpracy 12 ludzi, którzy obsadzili budynek fabryki Franaszka. - Rozpoczęło się wyczekiwanie... - Na górze był salon. Czwartego sierpnia zaprosiliśmy gości - moja grupa szturmowa, łączniczki, sanitariuszki - i zorganizowaliśmy rozrywkowy wieczór. Mieliśmy kanapki i nawet trochę wina. Było ok. 40 osób. Przy pianinie usiadł mój kolega Józef "Ziutek Szczepański i ułożył piosenkę o Pałacyku Michla, którą wkrótce śpiewało całe miasto i jest popularna do dziś. Było wesoło. A kilka godzin później zaczęło się... - Niemcy ruszyli na barykadę? - Nacierali krokiem półbiegowym. Nie wiedzieli o naszym istnieniu. Byli tuż obok nas, gdy wydałem chłopcom komendę: ognia! Strzelała też załoga ukryta w fabryce. Wzięci w krzyżowy ogień esesmani nie mieli szans. - Było miejsce na litość? - Dla esesmanów, tych morderców - nie, nigdy. Jeżeli któryś miał ciężki postrzał i krzyczał o pomoc - nie dostawał jej. Zostawialiśmy ich, żeby umierali na ulicy. To było brutalne, ale widzieliśmy w tym jedyną metodę zapłaty za to, co robili. - Tego dnia, zaczęło się to zresztą tuż koło Pałacyku Michla, Niemcy rozpoczęli masową eksterminację ludności cywilnej w dzielnicy Wola. 7 sierpnia bilans tej zbrodni mógł wynieść nawet 60 tys. cywilów. - Mordowali bez pardonu. Trupy układali na stosy i podkładali pod nie ogień. - Przy drugim natarciu Niemcy już o was wiedzieli. - Nacierało 200-300 żołnierzy wspomaganych czołgiem. Ale daliśmy radę. Później trzecie natarcie i więcej czołgów. I czwarte. Kończyła się amunicja, byliśmy okrążani - przy piątym natarciu dostałem rozkaz wycofania się. - Odmówił pan kiedyś wykonania rozkazu? - Tak stało się następnego dnia. Zająłem pozycje w dwóch domach naprzeciwko cmentarza ewangelickiego. Łączniczka dowódcy batalionu przyniosła rozkaz wycofania się na cmentarz. Odmówiłem, bo mieliśmy doskonałe pole obstrzału i bardzo szkodziliśmy nieprzyjacielowi. W końcu musiałem wysłać łączniczkę i siedmiu żołnierzy. Siedzieli pod murkiem cmentarza. Był tam pewnie obserwator baterii ciężkich moździerzy, który precyzyjnie określił cel. Zginęli wszyscy. Był sukces, bo zabiliśmy dużo Niemców. I była śmierć moich ludzi. Nie mogłem tego przeboleć. - Śmierć bardzo prosiła też o pana... - Ósmego dnia dostałem rozkaz oczyszczenia z Niemców cmentarza ewangelickiego. Przechodząc przez bramę, miałem uczucie, że niedługo mnie rąbnie i do widzenia - pójdę do aniołków. To była potworna walka. Nieprzyjaciel był niewidoczny w zaroślach. Strzelał do marmurowych grobów, które rozpryskiwały się na śmiercionośne odłamki. Gdy prowadziłem grupę szturmową do drugiego ataku, obrał mnie za cel strzelec wyborowy. Kula weszła ustami, wyszła bokiem. Tak mnie doprawił, że koledzy myśleli, że wykituję na miejscu. A ja widziałem przed sobą pięknie oświetloną śródgórską dolinę. Nad nią gwiazdy. - W walczącej i mordowanej Warszawie? - Unosiłem się w powietrzu. Czułem się bardzo dobrze, nic mnie nie bolało. Przed oczami ujrzałem film ze swojego życia. Widziałem też momenty, w których otarłem się o śmierć: jestem dzieckiem i topię się w rzece, innym razem podczas zabawy wpadam do dołu z wapnem gaszonym, a w końcu siedzę w celi, dzień po moich 19. urodzinach, i godzina za godziną - wśród odgłosów egzekucji - czekam na wykonanie na mnie wyroku śmierci, bo wczoraj do niemieckiej napaści na moją ojczyznę dołączył Związek Sowiecki, a ja, polski żołnierz, strzelałem do czerwonoarmistów. - Ale uciekł pan. - Z piekła sowieckiego do niemieckiego. A w końcu zobaczyłem moje 24-letnie ciało trafione przez snajpera. Coś mnie pociągnęło w dół - otworzyłem oczy i poczułem ból. - Był pan wyeliminowany z walki. - Denerwowało mnie to. Byłem słaby, nie mogłem mówić - miałem spalony język, usta i dużą część twarzy. Chłopcy nie mogli mnie w szpitalu poznać. Pod koniec sierpnia przeszedłem kanałami ze Starówki do Śródmieścia. Pchali mnie i ciągnęli jak małego kota, czasem trzeba było przeciskać się na brzuchu. Tułałem się po szpitalach. Na operację nie miałem szans. W wyniku bombardowań dwa razy byłem przysypany gruzem. Później poszedłem do niewoli. Przeżyłem, choć od 65 lat powinienem być w piachu. Anioł Stróż mnie uratował. - Do Polski już pan nie wrócił. - Bo był to kraj zniewolony przez tych, którzy najpierw dręczyli nas razem z Niemcami, a później stali nad Wisłą i czekali, aż zamęczą nas sami Niemcy. - Ostatnim utworem Józefa "Ziutka Szczepańskiego, który zginął w powstańczej Warszawie w wieku 22 lat, była "Czerwona zaraza. - "Czekamy ciebie, czerwona zarazo/byś wybawiła nas od czarnej śmierci/byś nam kraj przedtem rozdarłszy na ćwierci/była zbawieniem witanym z odrazą. - Jednak obiecał: "Ale wiedz o tym, że z naszej mogiły/Nowa się Polska - zwycięska narodzi/ i po tej ziemi ty nie będziesz chodzić/czerwony władco rozbestwionej siły. - I później był Poznań, Wybrzeże, Solidarność. Wróciłem na starość do wolnej Polski. Gen. Janusz Brochwicz-Lewiński Żołnierz AK, dowódca wielu legendarnych akcji bojowych podziemia, kawaler Orderu Virtuti Militari"
  8. http://wyborcza.pl/1,94900,6869595,Stanislaw_Podemski_wspomina_Powstanie.html Stanisław Podemski wspomina Powstanie Wracał po rozdaniu wszystkich listów - im bliżej domu, tym wolniej. Minęło kilka godzin, czy jest do czego wracać. Znany publicysta sądowy Stanisław Podemski wspomina swoją służbę listonosza harcerskiej poczty w Powstaniu Warszawskim Rano stawiam się w siedzibie poczty polowej na Wilczej. W drużynie Leszka Białego jest nas kilkunastu. Na komendę stajemy na baczność i odliczamy. Odbieramy listy przypadające na nasz okręg. Listów jest dużo. Są w kopertach, na pocztówkach, ale nie brak i zwiniętych kartek z nabazgranym adresem. Są poplamione, pogięte. Jeden ma rudą plamę krwi. Wychodzimy na ulicę. Nie mamy mundurów, tylko biało-czerwone opaski i niekiedy furażerkę z orłem wskazujące, że jesteśmy w służbie powstańczej. Mamy do doręczenia każdy po kilkanaście przesyłek pod różnym adresem. Ja od Hożej do Koszykowej. Poruszamy się, wykorzystując ochronę barykad przecinających ulice Warszawy. Korzystać muszę także z podkopów - ciasnych, niskich, w których co jakiś czas obijam sobie głowę o rury. Obsypujący się piasek spada mi na głowę i - co gorsza - na oczy. Przeciskam się także przez zapchane ludźmi i dobytkiem piwnice, ten podziemny szlak miasta. Tu obezwładnia mnie zapach niemytych ciał, pichconych posiłków, skrwawionych bandaży. Po kwadransie tej wędrówki wpadam na zalane słońcem podwórze. Dyżurny, który mnie wypuszcza z domu stanowiącego koniec mojej ochrony, ostrzega, że następne podwórza są pod stałym obstrzałem z granatnika. Jego niewielkie pociski w kształcie bombki ze skrzydełkami rozrywają się na niezliczone, rażące boleśnie odłamki. Sadzę więc jak zając przez odkrytą przestrzeń i i szukam ochrony w metalowym pojemniku na śmieci. Przeczekuję tu najgorsze chwile i słyszę tylko dzwonienie odłamków po jego solidnych ścianach. Po paru minutach jestem w sąsiednim domu cały i bezpieczny. Pachnę tylko gorzej niż warszawskie piwnice. Schronienie zawierało brudne bandaże, obierzyny i kuchenne zlewki. Mój trud zostaje już wkrótce nagrodzony. Adresatka otwiera złożone karteczki, ręka jej drży, ale po chwili jest już promienna, odmieniona, radosna. - Mój syn żyje, walczy, zapowiada nasze zwycięstwo - mówi i ociera łzy. Dlaczego? Wtedy tego nie rozumiem. Wciska mi paczkę herbatników. Przyjmuję. Jestem ciągle głodny, choć zjadam nieraz po trzy obiady: w domu, w kuchni wojskowej na Hożej i w Ymce na Kruczej. Po moim dzwonku do drzwi staje w nich kobieta w kąpielowym płaszczu, na głowie turban z ręcznika, na twarzy nieroztarty krem. Z mieszkania bije smakowity zapach. Co to może być? Kobieta wyrywa mi list z ręki, otwiera go, prawie przedziera. Blednie, słania się, siada na brzegu stojącej w korytarzu kanapy. Jedną ręką zasłania oczy, drugą odprawia mnie i zamyka drzwi. Rozumiem ją. Przyniosłem pewnie wiadomości o śmierci najbliższej osoby. To nie pierwsze moje doświadczenie. Krzyk albo wybuch płaczu, radość albo wesele, nierzadko poczęstunek dla listonosza. Siadanie przy nakrytym pospiesznie stole, opowieść o tym najbliższym, który żyje, pisze, wróci, wróci, kiedy skończy się to wszystko. Za trzecimi drzwiami szaleje zamknięty pies. Drapie, wyje, skomli. Jak długo czeka na swego pana i czy doczeka się? Listy skończyły się, zaczął powrót do domu, pełen niebezpieczeństw i zaskoczeń. Teraz biegnę jeszcze szybciej, mijam barykady, znikam w podkopach i piwnicach, przeczekuję w bezpiecznych bramach nowe niebezpieczeństwa, ale im bliżej mego domu na Żurawiej, tym bardziej zwalniam. Czy ta nasza stara, krucha kamienica jeszcze stoi? Czy mama jeszcze żyje? Od mego wyjścia z domu minęły godziny. Czy mam do czego wracać? Widzę nareszcie, że przez czas mego biegania nic się tu nie zmieniło, choć bombardowania i ostrzeliwanie artyleryjskie ciągle trwają. Mam szczęście. Kolega po powrocie do domu ze służby nie zastał ani domu, ani rodziców. jego mieszkanie na piątym piętrze było przecięte jak nożem, wnętrze kuchni i łazienki widoczne jak na dłoni. Biurko, przy którym odrabiał lekcje, było nietknięte, zawieszone w powietrzu na resztkach podłogi."
  9. http://www.zw.com.pl/artykul/1,389973_Obraczki_byly_z_kolek_od_firan.html Obrączki były z kółek od firan Gdy Bill leżał ranny, dowódca posłał gońca do jego narzeczonej. – Jutro wychodzisz za mąż – usłyszała. Ślub był w polowym szpitalu. Bolesław Biega „Pałąk“, (dziś Bill), żołnierz batalionu „Kiliński“ przyjechał właśnie do Warszawy z Nowego Jorku. Tylko na kilka dni, na rocznicę Powstania. M.in. także po to, by dla Muzeum Powstania Warszawskiego nagrać swoją opowieść do Archiwum Historii Mówionej. A ma o czym opowiadać. Najsłynniejszy ślub Za kilka dni – 13 sierpnia – minie 65. rocznica jego ślubu z Alicją Treutler „Jarmuż“, który zawierali w walczącej Warszawie. Ta ceremonia jest bodaj najlepiej udokumentowanym zdjęciowo i filmowo ślubem w Powstaniu Warszawskim. Młoda para jest na kilkunastu zdjęciach powstańczego fotoreportera Eugeniusza Lokajskiego. Znalazły się też w kronikach filmowych, wyświetlanych dla warszawiaków w kinie Palladium jako materiały propagandowe. W ciągu 63 dni walk o Warszawę kapelani udzielili ponad 500 ślubów. Dlaczego akurat tę parę utrwaliły powstańcze media? – Przez przypadek – opowiadał nam wczoraj Bill Biega. Gdy wybuchło Powstanie, narzeczona Lilka Treutler była sanitariuszką w batalionie „Kiliński“. Uczyła zasad pierwszej pomocy. On również był instruktorem – po podziemnej podchorążówce. Szkolił młodzież, jak posługiwać się bronią. W pierwszych dniach sierpnia został ranny w rękę. – Jeden z lekarzy chciał mi tę rękę amputować, ale wylądowałem w szpitaliku polowym, w piwnicy w kamienicy przy ul. Moniuszki. Tam lekarz Mirosław Witali bez prześwietlenia mi ją złożył i uratował – opowiada powstaniec. – W tym samym szpitalu leżał też mój dowódca Franciszek Szafranek, zwany „Frasza“. To on wymyślił, żebym z Lilly wziął ślub. Teraz. Zaraz. Kwiat w szarym pyle Gdy „Frasza“ usłyszał akceptację, natychmiast wysłał gońca po kapelana. Drugi posłaniec pobiegł na pocztę przy Świętokrzyskiej (była tam Lilly), by przekazać dziewczynie, że... jutro o godz. 11 bierze ślub z „Pałąkiem“. – Zdziwiła się i ucieszyła. I nazajutrz byliśmy już małżeństwem – relacjonuje powstaniec. – Za obrączki mieliśmy kółka od firanek. Wszystko pokryte szarym pyłem. Zapach leków wokół. Ona miała tylko biały kwiat we włosach. Ja na zdjęciach mam mundur, ale nie swój, za duży. Ktoś zorganizował, żebym dobrze wyglądał. Rozcięliśmy rękaw, żeby temblak nie przeszkadzał. A skąd kamery i fotoreporterzy? – Nieopodal, w kawiarni Adria, siedział akurat fotograf Eugeniusz Lokajski i filmowcy z komórki AK dokumentujący Powstanie. Nie znałem ich wcześniej. Ale gdy dowiedzieli się, że nieopodal jest ślub, sami wpadli z kamerami i aparatami. I zostali – śmieje się Bill Biega. Alicja już w sierpniu 1944 r. oglądała swój ślub w kinie Palladium. – Ja zobaczyłem po raz pierwszy te filmy dopiero po ponad 40 latach – wyjaśnia. Powstańcze uczucie przetrwało do dziś. Bill i Lilly Biega mieszkają niedaleko Nowego Jorku. Pani Alicja do Warszawy na obchody nie przyjechała. Bill natomiast wczoraj przez kilka godzin opowiadał powstańczy życiorys przed kamerą w Muzeum PW. To najnowsze nagranie wkrótce znajdzie się w Archiwum Historii Mówionej. Zebrane są w nim przejmujące, prywatne relacje powstańców. Muzeum zgromadziło już ponad 2 tys. takich wywiadów."
  10. http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article424781/Przeczytaj_listy_z_plonacej_Warszawy.html Przeczytaj listy z płonącej Warszawy Droga Krysiu Nie wiem, kto z mojej familii znajduje się obecnie w domu. Mnie się powodzi b. dobrze i czekam tylko na jakieś wieści od Was. O ile coś wiesz, to napisz mi przez łącznika, który ci przyniesie ten list. T. Poczta polowa 101, pluton 149 strz. Marek Kochana Józiu Jestem spalona, a mąż i syn są zabrani na Aleję Szucha przez Niemców. O Stefie nie wiem. Mama jest ze mną. Anna G. W-wa 10 VIII 44 Kochana Haluś! Nie zdążyłam wrócić do domu. Obecnie jestem na ul. Chmielnej 32m. 10. Nie wiem nic o naszym domu. Haluś, napisz, czy wszystko jest w porządku. Tęsknię bardzo do Ciebie. Tatusia i Mamusi. Piszę, ale też nie wiem, czy jesteś obecna w domu. Napisz, jeżeli możesz. Całuję Cię. Twa Janeczka Mamusiu Kochana Rwę się całą duszą do Was w tych ciężkich przeżyciach i tak chcę wiedzieć wszystko o Was już niedługo. Ja jestem zdrowa, na swojej placówce, pracy moc, proszę o odpowiedź przez oddawcę, tj. pocztą polową. Całuję Jadwiga 11 VIII 1944 r. Kochany Stef Jestem zdrowa i dobrej myśli, ale martwię się o Ciebie. Proszę o jakąkolwiek wiadomość o Tobie, czy Ci czego potrzeba, bo chętnie Cię tu przyjmiemy. Jeżeli będziesz mógł, to staraj sie do nas przedostać. Stefcia Warszawa 10 sierpnia 1944, wieczór Kochana Żono Piszę do Was parę słów, jestem zdrów, czego i Wam życzę. Zapytuję się, Helu czy jesteście zdrowi, czy dzieci są zdrowe i gdzie jesteście, na miejscu czy w mieście, Ilunia jest w domu. Żegnam Was wszystkich, ucałuj Helu, Władzia i Lalusię od Tatusia, niedługo się zobaczymy. Janek - "Jeleń Mój adres: Hoża 62, Komenda Kochani Rodzice! Jestem cała i zdrowa. O Zochnie i Włodku nic nie wiem. Byłam dziś u Janusza, szkoda, że nie przyjechaliście do niego. Trzymajcie się, wszystko będzie dobrze. Całuję Was mocno. Mira Napisz do mnie: Główna Poczta Polowa 75 A. Kochana Umieram z niepokoju, co się z Tobą dzieje. Już kilka razy do Ciebie pisałem, lecz na pewno nie otrzymałaś, gdyż połączenia z Mokotowem nie ma. Miałem już iść kanałem - lecz przewodnik nie przyszedł. (brak podpisu) Odpowiedz przez nadawcę. Kochany Stefie! Oszaleję z rozpaczy, że nie mam żadnej wiadomości od Was. Troska o dziecko, które tak niespodziewanie zostawiłam, martwi mnie szalenie. Wierzę ci najdroższy, że jeśli żyjesz i jesteś zdrów to opiekujesz się dzieckiem i domem. Pragnę tylko jedno słowo, że jesteście zdrowi i żyjecie. Pozdrawiam Was serdecznie. Ola dn. 14 VII 1944r. " http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article424782/Czekamy_zwycieskiego_konca_i_wierzymy.html Kochani, jestem cała i zdrowa, martwię się o Was. Napiszcie odwrotnie, jak tam u Was w okolicy. Wasza Marysia Komenda Główna, oddz. "Grad M-II łączniczka Broniu! Jestem o Was niespokojny. My jesteśmy wszyscy w domu i zdrowi. Od Kostków wiadomości brak. Odpowiedź daj oddawcy. Bądź zdrowa Maleńka - do zobaczenia. Ściskam Cię. Jurek 16 sierpnia Wa-wa 7 VIII 44 Kochana Od wtorku godz. 4 do dnia wczorajszego godz 12 przebywałem w schronie cukierni Szwajcarskiej na rogu Marszałkowskiej i Nowogrodzkiej. Obecnie jestem na Wspólnej u p. Ernesta. Czuję się tu zupełnie dobrze. Do domu dostać się na razie nie mogę z uwagi na bezpieczeństwo, a ryzykować nie chcę. Jestem bardzo niespokojny o Ciebie. O mnie, bądź Teciu, spokojna. Jestem zdrów i dobrej myśli, głodny również nie jestem. Gdy tylko wolny będzie plac Zbawiciela i plac Unii Lubelskiej, można będzie dostać się na Fałata. Obecnie po całej Warszawie jest cała masa ludzi oderwanych od swoich siedzib, którzy tak jak i ja siedzę po różnych domach i korzystają z gościnności życzliwej ludności stolicy. Przez cały czas czyniłem najrozmaitsze starania, by zawiadomić Ciebie, gdzie jestem, i otrzymać wiadomość od Ciebie. Bądź dobrej myśli. Wkrótce się zobaczymy. Stach Kochana Mamusiu! Jesteśmy wszyscy razem. U nas spokojnie, czekamy zwycięskiego końca i wierzymy, że niedługo nadejdzie. Chcielibyśmy wiedzieć, jak się mamusia czuje i jak sobie daje radę. O nas proszę się nie martwić. Całujemy i pozdrawiamy Mamusię serdecznie i prosimy o wiadomość. Wanda 15 VIII 44 Kochani! Jestem zdrowa i cała. Martwię się o Was. Jestem z całą rodziną Nadzi i tylko jej nie ma. Jestem na Koszykowej 47. Odpiszcie. Barbara Mamo, jestem w szpitalu, żyję, dajcie znać o sobie. Stefan " http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article424783/Przede_wszystkim_jestem_zywy_i_zdrow_.html Warszawa 11 VIII 44 r. Kochana Mamo!!! Przede wszystkim jestem żywy i zdrów!!! Do dn 10 VIII byłem cały czas na Kolonii Staszica. Parę pierwszych dni było zupełnie dobrze. Od 5 VIII sytuację opanowali szkopy, z powodu zupełnego braku broni. Ukraińcy robili rzezie niewinnych kobiet, dzieci i starców. Ja, dzięki Bogu, wraz z Heńkiem przetrwałem szczęśliwie i w nocy z 10 na 11 przedarliśmy się do Śródmieścia, które jest prawie całkowicie opanowane przez nas. Całuję mocno Stefan Poczta Polowa 101 2-gi Batalion Szturmowy "Odwet st. strzelec "Pięć B Najmilsi Kochani Moi- Najdroższy Syneczku Mój! Już drugą kartkę wysyłam w nadziei, że Wam przecież doręczą. Taka jestem niespokojna o Was - co się z Wami dzieje? Czy zdrowi jesteście? My przechodziłyśmy okropne rzeczy, ale jesteśmy wszystkie zdrowe i żyjemy - mieszkamy na Marszałkowskiej 59. Ja pracuję w piekarni - o Jasiu nie mamy niestety żadnych wiadomości. Czasem aż mi serce pęka, ale nie daję się! Może niedługo do Was dojdę! Błagam o wiadomość odwrotną o Was i o Andrzejewskich. Tak tęsknię za Wami! Wierzę, że będzie niedługo dobrze. Mocno Was całuję i polecam opiece boskiej. Wasza Danusia Wa-wa 15 VIII 44 r. Moi Drodzy Żyję - jestem zdrowa i cała. Mieszkam czasowo na ul. Wspólnej 10 m 32. Do was nie mogę się na razie przedostać. Nie traćcie otuchy i nadziei, będzie wszystko dobrze. Trzymajcie się razem. Niech Tatuś opiekuje się Józiem. Józiu kochany, trzymaj się mocno. Dajcie mi znak o sobie. Wasza kochająca córka i żona. Maryśka Czwartek 17.8 Kochany Tatusiu - Wczoraj wysyłam już 1 list do Tatusia, ale czy doręczono go? Więc jeszcze raz podaję, co się z nami dzieje. Jestem tu z Zulą i gosposią. 3-go wyprowadzili nas wszystkich do Muzeum Narod., a dom został podpalony. To był najgorszy moment. W muzeum przesiedzieliśmy 2 doby w ciężkich warunkach. Wojsko żywiło nas sucharami. Potem puszczono nas z powrotem tutaj. Część mieszkań się spaliła, ale nasze do tej pory stoi całe. Może Bóg da, że ocaleje do końca. Mieszkamy w piwnicy, bo na górze boimy się pocisków i pożaru. Wszyscy tu gotujemy wspólne zupy, poza tym gosposia dorabia nam różne kluski i kasze - głodu nie mamy. Jesteśmy zdrowe i silne, a tylko moralnie nam smutno i ciężko. Nina jedyna, o której wiemy, że jest o 2 domy od "Batawii. Mieliśmy wiadomość od niej 3 dni temu. O Andrzeju żadnych danych i wieści, czy żyje i gdzie jest. Martwimy się bardzo, bardzo brakiem wiadomości od Tatusia i nie rozumiemy zupełnie, dlaczego Tatuś nie daje znaku życia. Nasz dom tak na uboczu i trudno nam komunikować się z kimkolwiek, ale Tatuś ma przecież na pewno sposobność. Boimy się b. o Tatusia, czy zdrów? Jak przechodzi to wszystko? Czy mieszkanie ocalało? Czy Tatuś ma co jeść, czy się nie boi? My żyjemy nadzieją, że przecież to się kiedyś skończy. Boimy się tylko ponownej ewakuacji, a ta może nam grozić w każdej chwili. Nie wiadomo dokąd, no i wtedy stracilibyśmy wszystko. Niech Tatuś koniecznie da nam znak życia, i to jak najprędzej, bo b. jesteśmy niespokojni. Całujemy Tatusia najserdeczniej Marysieńka " Przez 63 dni na ulicach Warszawy około 180 harcerzy listonoszy było jedynymi łącznikami miedzy rozdzielonymi rodzinami. Nastoletni doręczyciele przedzierali się przez walczące miasto, by dostarczyć wiadomość od żołnierzy z barykad do ich matek, żon i narzeczonych. Listy pisali też cywile ukryci w piwnicach zrujnowanych kamienic. O czym? Przede wszystkim o strachu przed śmiercią - nie swoją, lecz najbliższych. To najbardziej poruszający zapis dramatu tamtych dni. Publikujemy wybrane listy znalezione w ruinach powstańczej poczty przy ul. Tynieckiej na Mokotowie. Listy publikujemy dzięki uprzejmości Jerzego Kasprzaka ps. Albatros, listonosza powstańczej poczty.
  11. http://wyborcza.pl/1,94900,6882012,Matka_Boska_Powstancza_na_zoliborskim_podworku.html Matka Boska Powstańcza na żoliborskim podwórku Mieszkańcom domu przy ul. Mickiewicza 27 towarzyszyła w Powstaniu Warszawskim kamienna figura Madonny. Przy niej zbierali się na modlitwy, żegnali idących na barykady i chowali ciała bliskich. Po 65 latach wystarali się, by uznano ją za zabytek Długi na ćwierć kilometra budynek przy ul. Mickiewicza 27 najczęściej jest kojarzony z Jackiem Kuroniem. Przez wiele lat mieszkał tu na parterze. Historycy architektury znają ten dom również z innego powodu: to urzędniczy blok Warszawa1 wzniesiony na tyłach pl. Wilsona w latach 1930-31 według projektu architektów ówczesnej awangardy - Józefa Szanajcy i Stanisława Brukalskiego. O wojennych losach budynku wie jednak mało kto. - Ich symbolem jest dla nas ta figura - mówi mieszkanka domu Urszula Zaniewska i prowadzi do stojącego na podwórzu posągu na cokole. Wykuta w pińczowskim wapieniu modernistyczna rzeźba przedstawia Matkę Boską, której twarz ma wyraźnie wschodnie rysy. Figurę ufundowali lokatorzy. Musieli to zrobić na początku 1944 r., bo już 14 marca w intencji fundatorów odprawiono nabożeństwo w kościele św. Stanisława Kostki. W tamtym czasie na wielu warszawskich podwórkach budowano kapliczki, by mieszkańcy mogli modlić się bez potrzeby opuszczania domów. Ale posąg Madonny z ul. Mickiewicza przewyższa je poziomem artystycznym. Nie wiadomo, kto go wyrzeźbił. Znany jest tylko autor cokołu - to architekt Adam Jabłoński. - Przy figurze skupiało się życie naszego domu. Zwłaszcza po wybuchu Powstania Warszawskiego, gdy ustawiono tu ołtarz, a kapelan Armii Krajowej odprawiał nabożeństwa dla cywili i powstańców idących na akcje - opowiada Irena Heine,która mieszka tu od 1931 r. Śródmieściu. W domu otwarto powstańczy punkt sanitarny. Wkrótce wokół Madonny zaczęto chować zmarłych i poległych lokatorów. Ich nazwiska spisywała jedna z mieszkanek Danuta Molenda. Dzięki jej notatkom wiemy, że 8 sierpnia 1944 r. pochowano tu zmarłą na atak serca Marię Pawłowską. Po niej był pan Borusewicz zabity na podwórku przez niemieckiego snajpera. W kolejnych grobach złożono pana Wesołowskiego z synkiem, pana Czerwickiego z synem, 12-letniego Tadeusza Tomaszewskiego i Stefana Joachimowskiego spalonego we własnym mieszkaniu po wybuchu bomby. Obok nich pochowano powstańców ze Zgrupowania AK "Żywiciel: Witolda Jabłońskiego "Rolę, Tadeusza Kryzara "Brysia, Mieczysława Lehmana i sanitariuszkę Halinę Stompor "Halszkę. - Witold Jabłoński był synem projektanta cokołu. Jego śmierć była wyjątkowo tragiczna. Miał przy sobie granat, w który uderzył pocisk. Chłopca rozerwało na kawałki - mówi Irena Heine. 30 września Niemcy wypędzili wszystkich do Pruszkowa. Jednak już w styczniu ludzie zaczęli wracać. Dom był częściowo zniszczony, ale figura stała na swoim miejscu. Groby wokół niej zlikwidowano 14 kwietnia 1945 r. Szczątki przeniesiono na cmentarz. Mieszkańcy nie zapomnieli o wojennej rzeźbie. Przez ponad 60 lat zawsze ktoś się nią opiekował. - Pani Radkowa, pani Krogulska, państwo Winiarscy - wymienia Irena Heine. - A w każdą rocznicę Powstania Warszawskiego, święto 3 Maja i 11 Listopada figura jest przystrajana w kwiaty, flagi i szarfy przez Teresę Wajrak, mamę dziennikarza "Gazety. Kilka lat temu grupa mieszkańców podjęła starania, by odrestaurować Madonnę i objąć ją ochroną. W 2005 r. profesjonalną renowację figury przeprowadził konserwator Bogusław Kornecki. Zdjął z kamienia kilka warstw olejnej farby. Prace zasponsorował mieszczący się w budynku sklep Mini Europa. Miesiąc temu na wniosek Ireny Heine, Magdaleny Kołodziejskiej i Urszuli Zaniewskiej, poparty 146 podpisami sąsiadów, wojewódzki konserwator zabytków wpisał figurę do rejestru. "O jej wyjątkowym znaczeniu przesądzają nie tylko posiadane wartości artystyczne, ale również historyczne. Od momentu swego powstania figura odgrywała istotną rolę konsolidującą mieszkańców kamienicy - napisał. - Chcieliśmy ją zabezpieczyć na przyszłość - tłumaczy Urszula Zaniewska. - Następnym krokiem będzie ustawienie obok figury kamienia z wykutymi nazwiskami osób, które były tu pochowane."
  12. Nowy wątek o powstaniu, ale o innej treści. W związku z rocznicą powstania, pojawia się trochę tekstów dotyczących uczestników walk, przebiegu i wydarzeń. Warto aby te teksty zachować na przyszłość, bo niedługo redakcje gazet przeniosą je do płatnych serwisów. Proszę o zamieszczanie wspomnień, ale bez żadnej polityki, tylko i wyłącznie historia. Poniżej dwa linki do wątków dotyczących powstania, ktore wcześniej wrzuciłem na forum: http://www.odkrywca-online.pl/kiedy-zycie-sie-liczy-na-dni,656336.html#656336 http://www.odkrywca-online.pl/szpital-w-schronie-pod-luksusowa-kamienica,656162.html#656162 Na początek artykuł z Życia Warszawy: http://www.zw.com.pl/artykul/388110.html Ostatni świadek masakry Prof. Maciej Bernhardt brał udział w wielu potyczkach Powstania Warszawskiego: w ataku na Dworzec Gdański czy szturmie na szkołę przy ul. Kolektorskiej. Jednak najtragiczniejsze wydarzenie miało miejsce na samym początku walk. Oto historia masakry na Boernerowie. Mieszkałem wówczas z rodzicami na Miodowej pod numerem 9. W miejscu, gdzie dziś przebiega wylot trasy W-Z – mówi prof. Maciej Berndhardt, podchorąży AK. – Cztery dni przed faktycznym wybuchem Powstania przyszedł po mnie łącznik. Czym prędzej przebrałem się w niemieckie wojskowe spodnie, przefarbowane na jakiś pstry kolor, i wojskowe buty. Wsiadłem w tramwaj i pojechałem na Żoliborz. Zbiórka była w jednym z domów przy Podleśnej. Powstańców umieszczono w piwnicy, gdzie mieli rozdzielać amunicję i nalewać benzynę do butelek. Rano alarm został odwołany. – Do domu wróciłem z moją narzeczoną Hanką Rychłowską, która była w tej samej sekcji co ja. Nie było sensu się rozdzielać, skoro w każdej chwili spodziewaliśmy się alarmu – wspomina Bernhardt. 1 sierpnia, podczas obiadu, na Miodową wpadł sekcyjny, Jurek Miller. – Pożegnałem się z rodzicami i historia się powtórzyła: w tramwaj i na Marymont. Tym razem jechaliśmy już razem. Nie wiedział jeszcze, że widzi matkę ostatni raz. W trakcie jednego z nalotów zginęła pod gruzami razem z jego siostrą, jej półtorarocznym synkiem oraz matką jego narzeczonej. Ojciec, który był lekarzem, ocalał tylko dlatego, że wezwano go na pomoc do sąsiedniej piwnicy. Boże, daj broń Podchorąży wraz z dwoma innymi żołnierzami dostaje rozkaz przedostania się na plac Wilsona po broń. – Dostaliśmy tam dwa karabiny, cztery pistolety: jedną belgijską „efenkę“, jakiś przedpotopowy rewolwer oraz dwie „szóstki“, z którymi właściwie nie wiadomo, co zrobić: jak wróg był w skórzanej kurtce, to przeżył – wspomina kombatant. Kiedy wracali na Podleśną, słychać już było pierwsze strzały. Na Żoliborzu Powstanie zaczęło się trochę wcześniej, bo oddziały harcerskie przenoszące broń natknęły się na niemiecki patrol. – Wracaliśmy już pod ostrzałem. Gdy dotarliśmy z powrotem na miejsce, nasz oddział już wychodził. Byliśmy nastawiani na walkę w Śródmieściu, ewentualnie na Starym Mieście. Potem okazało się, że mamy walczyć na Żoliborzu, którego nikt z nas nie znał. W Śródmieściu powstańcy z oddziału Bernhardta znali każdy kamień, wszystkie przejścia podziemne pomiędzy piwnicami, co w czasie walki było nie do przecenienia. – Wędrowaliśmy po górnym Marymoncie i Żoliborzu zupełnie nieznanymi dla mnie uliczkami, przeskakiwaliśmy jakieś płoty. Trwało to do wieczora. Nikt z nas nie wiedział, dokąd i po co idziemy. Jedno tylko nie ulegało wątpliwości: naszego podstawowego zadania, ataku na CIWF (obecny AWF), nawet nie próbowaliśmy realizować. Z tak mizernym uzbrojeniem byłoby to samobójstwo – ocenia AK-owiec. Do Kampinosu po zrzuty Pod wieczór powstańcy znowu znaleźli się w jakiejś piwnicy. Wszyscy zmęczeni, głodni i kompletnie zaskoczeni rozwojem sytuacji. Nastroje były podłe, ale przeważała raczej złość na nieudolność organizacyjną niż zwątpienie w powodzenie Powstania. – Wreszcie dostaliśmy rozkaz wyjścia do Kampinosu po broń ze zrzutów. Potem wymarsz odwołano. Za jakiś czas znowu alarm i znowu zmiana decyzji. Lało jak z cebra. Gdy deszcz ustał, wreszcie dano rozkaz do wymarszu, tym razem już ostateczny. Było około drugiej w nocy, 2 sierpnia – wspomina żołnierz. Do Kampinosu szły trzy kompanie. II kompania por. „Starży“ obejmowała plutony 212, 239 i 237, w którym był Bernhardt wraz z narzeczoną. Przeskoczyli ulicę Słowackiego i przeszli pomiędzy domami Zdobyczy Robotniczej (obecna ulica Żeromskiego). Potem powstańcy minęli tzw. Szwedzkie Góry, czyli resztki potężnych umocnień ziemnych z czasów wojen szwedzkich (nie został po nich ślad, teraz jest tam lotnisko Bemowo). – Oddział zamiast żołnierzy zaczynał przypominać wycieczkę szkolną. Zaczęły się rozmowy, stłumione śmiechy. W końcu nasz dowódca, podporucznik „Dunin“, objechał nas i stwierdził, że straż tylna szła za blisko głównego oddziału. Kazał mi wraz z dwoma innymi żołnierzami „zluzować“ tych, którzy nas ubezpieczali, i trzymać się 250 metrów z tyłu. Hanka została z przodu... Nie miałem pojęcia, że widzę ją ostatni raz. Nie było więc żadnego pożegnania. Masakra na Boernerowie O świcie akowcy doszli do nieistniejącej już dziś drogi łączącej Boernerowo z Wawrzyszewem. Za nią rozciągało się pole, na którym stały ustawione na sztorc snopki zżętego zboża. Po lewej stronie widać było lasek boernerowski. – Gdy przekraczaliśmy drogę, zauważyliśmy, że idący przed nami już nie maszerują, a biegną. Za chwilę z lasku odezwał się jeden karabin maszynowy, za nim drugi i trzeci. Gdzieś od przodu, z prawej strony, odezwało się po chwili także działko małego kalibru. Oddział został wzięty w dwa ognie. Większość chłopców nie była jeszcze „ostrzelana“. Atakowani z dwóch stron nie mieli najmniejszych szans. Z lasku strzelały oddziały niemieckie, wraz z pomocniczymi oddziałami ukraińskimi. Z prawej, z Wawrzyszewa, ostrzeliwał pododdział Dywizji Spadochronowo-Pancernej „Herman Goering“. – Nas, straży tylnej, Niemcy jeszcze nie dostrzegli. Przeskoczyliśmy drogę i wpadliśmy pomiędzy snopki zboża. Chcieliśmy dołączyć do oddziału. Przesunęliśmy się szybko o jakieś 150 metrów, ale gdy było już zupełnie jasno, sytuacja stawała się beznadziejna. Niemcy mieli tak doskonałe warunki obserwacji, że każdy najmniejszy ruch na polu powodował lawinę celnego ognia – relacjonuje podchorąży. W końcu udało mu się wyczołgać i skryć między snopkami. – Byłem wykończony i potwornie spragniony. Spijałem po kropelce wody z pojedynczych słomek zboża, która została jeszcze po nocnej ulewie – opisuje powstaniec. – Po jakimś czasie zarzuciłem snopek na plecy i przedarłem się do najbliższego gospodarstwa. Wpadłem na podwórko, rzuciłem snopek i w nogi na Żoliborz. W bucikach do łyżew W rzezi pod Boernerowem zginęło ok. 70 powstańców. Tym, którzy przeżyli ostrzał, kazano wykopać dwa groby. W jednym pochowali poległych. Nad drugim zostali rozstrzelani. – Nie wiem, w której grupie była Hanka. Nie miałem wątpliwości, że nie przeżyła. Potwierdził to z resztą protokół z ekshumacji. Rozpoznano ją po żółtych bucikach do łyżew." Pozdrawiam Bogdan
  13. Wojskowy samolot sanitarny Hanriot z 2 pułku lotniczego w Krakowie przed pierwszym transportem chorego na lotnisku. Przy samolocie widoczni m.in. por. Aleksander Kaczmarczyk (wsiada do samolotu), kpt. lekarz Kazimierz Michalik (1 z prawej) , płk lekarz Bolesław Korolewicz (2 z prawej)."
  14. Pluton cyklistów z hufców szkolnych z Państwowego Gimnazjum w Prużanie, przybyły do Słonimia na ćwiczenia dywizyjne. Powiatowy komendant WFiPW w Prużanie por. Leon Gnatowski zdaje raport dowódcy 80 Pułku Piechoty w Słonimie płk. Romualdowi Kohutnickiemu."
  15. Promocja podchorążych w Oficerskiej Szkole Podchorążych Inżynierii w Warszawie. Msza polowa odprawiana przez księdza biskupa Józefa Gawlinę. 1934/08/12"
  16. Rybnik. Msza polowa, 75 Pułk Piechoty
  17. Regulice sierpień 1933 r. manewry 75 Pułk Piechoty
  18. z albumu na allegro
  19. http://www.tvnwarszawa.pl/-1,1583693,0,,muzeum_cudu_nad_wisla_budynki_nad_ziemia_i_tarasy_widokowe,wiadomosc.html Muzeum Cudu nad Wisłą: budynki nad ziemią i tarasy widokowe Twórca ekspozycji w Muzeum Powstania Warszawskiego projektuje na polach Ossowa park kulturowy, który upamiętni Bitwę warszawską z 1920 r. Portal tvnwarszawa.pl dotarł do wstępnych wizualizacji muzeum, które ma być sercem parku. Najnowocześniejszy park kulturowy w Polsce, z interaktywną ekspozycją, ma powstać w Ossowie pod Wołominem na setną rocznicę Bitwy warszawskiej. W miejscu, w którym Polacy w sierpniu 1920 roku zatrzymali ofensywę bolszewików na Europę, co roku odbywają się inscenizacje walk. Władze okolicznych gmin chcą, by to miejsce przyciągało tłumy zwiedzających nie tylko w połowie sierpnia, lecz także przez cały rok. Wehikuł czasu Nad koncepcją parku pracuje Mirosław Nizio, który do miejsc pamięci ma nietypowe podejście: wierzy, że mogą stać się wehikułami czasu. Projektuje ekspozycje tak, by zwiedzający je mogli poczuć historię na własnej skórze. Nizio jest autorem słynnej ekspozycji w Muzeum Powstania Warszawskiego, Interaktywnego Centrum Nauki w Łodzi, Muzeum Współczesnego we Wrocławiu, "Kamiennego Piekła na terenie obozu w Gross-Rosen oraz mauzoleum w Michniowie, które upamiętni pacyfikację polskich wsi w czasie II wojny światowej. Wystawy jego autorstwa zaskakują dotykowymi panelami, szybami dźwiękowymi, nagraniami z dawnych czasów, a nawet zapachami (w mauzoleum w Michniowie będzie można poczuć zapach spalonego drewna). Architekt właśnie przedstawił władzom Wołomina wstępną koncepcję budynków, które będą sercem parku kulturowego w Ossowie. Mają stanąć w centrum wsi. Dziś znajduje się tu m.in. stary budynek straży pożarnej. Muzeum będzie się unosić nad ziemią Trzy podłużne budynki, z początku równoległe wobec siebie, będą się stopniowo rozgałęziać na boki. Założeniem projektanta jest, żeby od strony pola bitwy unosiły się nad ziemią, niczym armaty. Mirosław Nizio przyznaje, że wojenne skojarzenia miały wpływ na ich bryłę. - Obiekt powinien jednoznacznie określić wymowę tego miejsca, być dynamiczny, kojarzyć się z walką i zwycięstwem - tłumaczy projektant. Z tarasów obejrzymy bitwę Z przeszklonych budynków i przejść między nimi będzie się otwierać widok na pole bitwy. Z kolei z tarasów widokowych, które powstaną na dachach na wysokości 17 m, będzie można oglądać coroczne inscenizacje walk. Oprócz muzeum w budynkach znajdzie się miejsce m.in. na sale konferencyjne i dydaktyczyne oraz sklep z pamiątkami. W bezpośrednim sąsiedztwie muzeum znajdzie się plac, nowy kościół z plebanią, a być może także dom kombatanta. Stary budynek straży miałby zostać zburzony. Nowy powstanie na północ od muzeum. W jego sąsiedztwie będzie też miejsce na hotel dla turystów. Burmistrz Wołomina Jerzy Mikulski jest zachwycony projektem. - Budynki doskonale wkomponowują się w krajobraz Ossowa. Rozgałęziają się na kształt litery "V, która nawiązuje do wiktorii nad bolszewikami - tłumaczy. - Są skierowane w stronę najważniejszych punktów w Ossowie: miejsca w którym zginął ksiądz Skorupka, miejsca w którym Rosjanie dotarli najbliżej w okolicę Warszawy i pola, na którym rozegrała się bitwa - wylicza. Pancerny "Mściciel i kolejka Mirosław Nizio zaprojektuje także atrakcje na polach Ossowa. W planach jest odtworzenie krajobrazu bitwy - są tu pozostałości po okopach i wzgórza, które były placówkami wojskowymi, np. wzgórze 617, które było siedzibą polskiego sztabu. Na terenie parku powstaną ścieżki spacerowe i ekspozycja militariów - atrakcją mógłby się stać zrekonstruowany pociąg pancerny "Mściciel. Z Zielonki do pobliskiego Okuniewa mogłaby jeździć też kolejka wąskotorowa. Park na setną rocznicę bitwy Budowa obiektu ma kosztować około 60 mln zł. Do tego dochodzi kilkumilionowy koszt eksponatów. Gminy będą starać się o dofinansowanie projektu, widzą szansę m.in. we współpracy z rządem. Projektem jest zainteresowany m.in. marszałek Bronisław Komorowski. - Jeśli zaczniemy przygotowania w 2010 roku, to na obchody setnej rocznicy muzeum powinno być gotowe - ocenia Jerzy Mikulski. Koncepcja parku, opracowywana przez Mirosława Nizio, kosztowała gminy ok. 63 tys. zł. - Tworzeniem koncepcji byli zainteresowani też inni projektanci, ale ceny zaproponowane przez nich były znacznie wyższe - mówi Andrzej Ptaszyński z Referatu Planowania w Wołominie. O tym, że gminie naprawdę zależy na stworzeniu w Ossowie historycznej atrakcji, świadczą przygotowywane rozwiązania prawne. Na czwartkowej sesji rady gminy samorządowcy zdecydują o objęciu planem miejscowym terenu, na którym ma powstać muzeum. Planem chcą objąć także pozostałą część pola bitwy. - Teren parku na pewno nie zostanie zabudowany - zapewnia wiceburmistrz Krzysztof Antczak. Projekt może objąć całą Polskę Prace nad programem "Ossów - Wrota Bitwy Warszawskiej trwają od 2005 roku. Wtedy Krajowy Ośrodek Badań i Dokumentacji Zbytków zaproponował ochronę pola bitwy pod Ossowem przez powołanie parku kulturowego. W 2006 roku o powołanie parku postanowiły zabiegać wspólnie Wołomin i Zielonka. Następnie do projektu przystąpiła gmina Kobyłka. Burmistrz Wołomina chce, żeby projekt stał się początkiem ogólnopolskiego programu, który upamiętni wydarzenia wojny polsko-bolszewickiej i zwycięstwo Polski w 1920 roku. Planowane jest włączenie do niego co najmniej kilku miast: Nasielska, Mińska Mazowieckiego, Modlina, Radzymina, Wólki Radzymińskiej czy Warki."
  20. Żołnierz Straży Granicznej na patrolu z psem"
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie