grzeb Napisano 31 Sierpień 2011 Autor Napisano 31 Sierpień 2011 W bunkrach wciąż trwa wojnaMiędzyrzecki Rejon Umocniony, to jedna z większych podziemnych fortyfikacji świata. Wojna trwa tu do dziś. Raz w ruch idą miotacze ognia i karabiny, a raz kraty i argumenty. W styczniu naukowcy dokonali makabrycznego odkrycia.Tu jest PolskaTu jest Polska" to ludzie z różnych rejonów Polski, to ciekawostki, niezwykłe historie, problemy, dramaty. Dzięki serii reportaży poznacie znane miejsca od zupełnie nowej strony. Przeczytacie również o takich, o których mało kto w naszym kraju słyszał. Cykl Tu jest Polska" rozpoczęty przez Onet.pl przed wyborami samorządowymi spotkał się z Waszym bardzo dobrym przyjęciem i jest kontynuowany. Zapraszamy do Tu jest Polska" - w Onet.pl.Pniewo. Początek tegorocznego maja. Wybuch. Trawa z grudkami ziemi leci w powietrze. Jeszcze dobrze nie opadła, a okolicą wstrząsnęły kolejne eksplozje. W tle słychać strzały z karabinu. Zaczyna się zacięta wymiana ognia. Dym i krzyk, a potem szturm. W ruch poszły miotacze ognia. Cała akcja trwa kilkanaście minut.Boryszyn, kilka kilometrów od Pniewa. Połowa maja. Najpierw ciszę w niebyt posłały pojedyncze strzały, a po nich poszły serie z automatu. Rozgorzała regularna bitwa i posypał się grad pocisków. Jedni padają od nich jak muchy, inni podnoszą ręce w geście poddania. Starcie kończy samotna szarża z nożem na transporter. Nieudana. Wszystko to na oczach tysięcy gapiów.Kiedy kurz po bitwie opada, wszyscy są już przyjaciółmi. Piją wspólne piwo, zagryzają kiełbasę i robią pamiątkowe zdjęcia. Okolicznych mieszkańców to nie dziwi. Przywykli do strzelaniny, wybuchów i wozów opancerzonych na ulicach. – Dla nas to chleb powszedni, ostatnio co roku mamy tutaj wojnę – mówią ze stoickim spokojem. Nie narzekają, bo można na niej zarobić. Strachu nie ma, bo to tylko inscenizacje walk z czasów II wojny światowej, które w Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym są już tradycją.- Wojenne rekonstrukcje organizowane są praktycznie od początku, kiedy zaczęliśmy robić Zlot Miłośników Fortyfikacji, czyli od 2005 roku. Zainteresowanie inscenizacjami jest zawsze bardzo duże. W ostatnich latach na samo widowisko przyjeżdżało po 20 tys. osób – wyjaśnia Tomasz Błochowicz, współorganizator zlotu i kierownik boryszyńskiej trasy turystycznej. W zeszłym roku reżyserem widowiska był sam Bogusław Wołoszański.Unikat w skali świataMiędzyrzecki Rejon Umocniony, to jedna z największych podziemnych fortyfikacji świata. Solidna, niemiecka robota, wykonana przed wojną w łuku Odry i Warty, by chronić wschodnią granicę Rzeszy. W sumie 106 bunkrów, z czego aż 21 połączonych siecią podziemnych korytarzy o łącznej długości ponad 30 km. Całość wybudowano w cztery lata.- Chodniki drążone były metodą górniczą. Pracowało przy nich ponad 12 tys. robotników. Głównie z firm cywilnych, uprzednio prześwietlonych przez tajne służby państwowe – wyjaśnia Grzegorz Urbanek, jeden z przewodników po MRU, który podziemia zna jak własną kieszeń, bo spędził w nich swoją młodość.Mapy i technologia MapaMapMapę Polski dostarcza ZumiPod koniec wojny fortyfikację odbili Rosjanie, wystarczyły im na to trzy dni. Potem bunkry trafiły w ręce Polaków. Nie było jednak pomysłu na ich zagospodarowanie. Nastał czas, kiedy skrót MRU można by tłumaczyć jako Migiem Rozszabrowane Umocnienia. W latach 80. chciano składować tu odpady radioaktywne z Żarnowca, ale katastrofa w Czarnobylu sprawiła, że elektrownia atomowa w Polsce nigdy nie powstała.Dziś w podziemiach świecą latarki turystów. W zeszłym roku MRU odwiedziło ponad 40 tys. osób, w tym wielu Niemców i Rosjan. - Naszym gościom proponujemy dwie trasy: krótką lub długą. Jest też możliwość ośmiogodzinnej wycieczki pieszo lub na rowerach, ale to oferty specjalne i nie dla każdego. Żeby jeździć pod ziemią trzeba mieć dobrą koordynację ruchową i dużą wyobraźnię, ponieważ wewnątrz korytarzy są odkryte studzienki drenażowe – podkreśla Grzegorz Urbanek.Wioska wymazana z mapJazda pod ziemią to sztuka, ale dojechać do bunkrów też nie jest łatwo. Wejścia do podziemi znajdują się w Pniewie, Boryszynie oraz Nietoperku, ale turyści najczęściej wybierają pierwszą miejscowość. Problem w tym, że jeśli wpiszą ją w GPS lub będą kierowali się mapą, zostaną skierowani 20 km dalej, do innego Pniewa, w gminie Bledzew, niedaleko miejscowości Lubniewice. - Bywało, że autokary z wycieczkami nie docierały na czas. Dzwonimy zaniepokojeni, a oni mówią, że są na miejscu, ale bunkrów nie ma – opowiada z uśmiechem Urbanek. – Radzimy wszystkim, by kierować się na Kaławę, bo tego Pniewa nie ma na mapach – dodaje.Urzędnicy nie bardzo potrafią to wyjaśnić. – Miejscowość ta była wcześniej Państwowym Gospodarstwem Rolnym i została włączona do sołectwa Kaława jako Pniewo PGR. Później PGR został przekształcony w osadę, która znajduje się w wykazie urzędowym nazw miejscowości. Gmina nie odpowiada jednak za działania firm zajmujących się wytworzeniem map oraz GPS – tłumaczy Katarzyna Szadkowska z Urzędu Miejskiego w Międzyrzeczu.Stopniami w głąb ziemiNa dworze żar się leje z nieba, a przed wejściem do bunkrów kręcą się ludzie w kurtkach. – Na dole jest bardzo chłodno i wilgotno. Przez cały rok panuje stała temperatura w okolicy 10 stopni - wyjaśnia mój przewodnik.Sprawdzamy latarki i ruszamy w kierunku popularnego obiektu 717. Po drodze zatrzymują nas zęby smoka". Mają 70 lat, ale są w niezłym stanie. Wytrzymują nacisk do 25 ton i mają około 12 km długości. Zbudowano je z betonu i w czasie wojny stanowiły zaporę przeciwczołgową.Docieramy wreszcie do pancernych kopuł. Niewiele się takich zachowało, bo w latach 50. były przez Polaków demontowane i przetapiane. Ta, przy której stoimy, waży 50 ton. W środku miejsce dla pięciu żołnierzy i peryskopu.Schodzimy pod ziemię. Na wejściu półtonowe stalowe drzwi. Na ścianach wewnątrz widać resztki niemieckich napisów: światło należy zapalać tylko przy zamkniętej strzelnicy". - Rzecz istotna podczas walk w nocy, snop światła mógł zdradzić wejście do podziemi – uściśla Urbanek. Mijamy kwaterę dowódców, izbę łączności, sanitariaty. Dochodzimy do miejsca, gdzie stał miotacz ognia, który nigdy nie wypluł z siebie paliwa zagęszczanego kauczukiem, bo w momencie, gdy mógł się przydać, nie było pod ziemią przeszkolonych do jego obsługi żołnierzy.Dochodzimy do schodów, 23 metry w dół, 115 stopni. Średnia głębokość korytarzy to 25 metrów, ale są miejsca, gdzie ziemi nad nami jest na prawie 50 metrów, bo teren nad tunelami bywa pofałdowany. Nie jest jednak duszno, cały czas czuć lekki powiew. Mimo upływu lat, wciąż działa niemiecka wentylacja grawitacyjna. Na dole są koszary. Ciasne klitki, w których ledwo mieściły się łóżka i piecyki. Obok kuchnia i pomieszczenie na łupiny od ziemniaków. – Jedni żartują, że tu była bimbrownia, inni wskazują na pokłosie zaszczepionej przez faszystowską propagandę segregacji – żartuje przewodnik. Podziemna fabrykaOpuszczamy koszary. Kiedy otwieramy wielkie stalowe drzwi, słychać charakterystyczny świst. Hitler miał fobię na punkcie gazoszczelności, więc bramy są hermetyczne. Zapalamy latarki i idziemy długim korytarzem, wzdłuż torów, którymi jeździła niegdyś kolejka. Naprzeciwko nas pojawia się niewielkie światełko, wydaje się, że jest blisko i stoi. - To inna grupa. Idą w naszym kierunku, ale tak naprawdę są od nas jakieś 600 metrów, dlatego zbliżają się tak wolno – objaśnia przewodnik.Dotarliśmy do miejsca, gdzie jesienią 1943 roku sprowadzono tokarki, frezarki, obrabiarki i inne maszyny precyzyjne. To tutaj Niemcy uruchomili podziemną fabrykę Daimlera Benza. Wytwarzała i regenerowała ona silniki lotnicze. - Biorąc pod uwagę akustykę, praca przy tych maszynach była koszmarem. Nic dziwnego, że Niemcy zatrudniali do niej głównie robotników przymusowych, w tym wielu Polaków – zauważa Urbanek. Po wyjściu na zewnątrz oślepia nas słońce. – Przy dłuższych pobytach pod ziemią nie ma z tym żartów. Jak byliśmy młodsi, to potrafiliśmy z kolegami chodzić po obiektach przez 3-4 doby bez wychodzenia na zewnątrz. Rekordziści spędzali tu nawet po kilkanaście dni, wtedy trzeba było bardzo uważać na oczy – wspomina mój przewodnik i zapewnia, że w jeden dzień nie sposób zobaczyć nawet połowę podziemnych labiryntów. Spalone zwłokiWśród odwiedzających bunkry byli też tacy, którzy z nich nigdy nie wyszli. W marcu 1987 roku harcerka Agnieszka poślizgnęła się na oblodzonym betonie i spadła do kilkunastometrowego szybu. Potem był młody mężczyzna - znany wśród miłośników bunkrów jako Gonzo. Jego ciało znaleziono nadpalone. - Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Do dzisiaj w pancerwerku 715 znajduje się krzyż upamiętniający to tragiczne wydarzenie – podkreśla Tomasz Błochowicz. Oficjalna wersja była taka, że zaczadził się podczas imprezy sylwestrowej w 1989 roku. Rok później śmierć w bunkrze spotkała chłopaka o pseudonimie Duduś, a w listopadzie 1993 roku zginął Mateusz. Zdobywał kolejną sprawność harcerską schodząc pod ziemię bez latarki. Był z nim opiekun, ale zabrakło wyobraźni. Chłopak trafił na otwór techniczny przy klatce schodowej i spadł z 20 metrów…Od tamtego czasu nikt w bunkrach nie zginął, ale jak mówi Grzegorz Urbanek, ułańska fantazja nadal wielu ponosi. Zdarza się, że ktoś zjeżdża szybami na linach lub nurkuje w zalanych częściach podziemi. – Bywają też tacy, którzy przed zejściem do bunkrów wychylą kilka głębszych, a potem odłączają się od grupy i chodzą własnymi ścieżkami. Oczywiście bez mapy i latarki. Kiedy po kilku godzinach trafiają na innego przewodnika błagają, by wskazał im wyjście. Korytarze są do siebie podobne i łatwo w nich zabłądzić – przestrzega przewodnik. Wytrawni bunkrowy snują też opowieści o penetrujących podziemia paniach w szpilkach i mężczyznach w klapakach.Poszukiwacze skarbówByła grudniowa noc w 2009 roku, kiedy policjanci otrzymali zgłoszenie, że ktoś młotem pneumatycznym próbuje rozbić ścianę jednego z bunkrów koło wsi Pniewo. Zgłaszającym był Tomasz Błochowicz, ówczesny kierownik tamtejszej trasy turystycznej, który uczestniczył w nocnej sesji zdjęciowej obiektów. Szybka reakcja policji sprawiła, że udało się zatrzymać na gorącym uczynku dwóch poznaniaków. Mężczyźni byli przekonani, że są o krok od odkrycia ukrytych komór, w których Niemcy schowali kosztowności. Prosili, by mogli dokończyć robotę, ale funkcjonariusze byli nieugięci i poszukiwacze skarbów trafili do policyjnej izby zatrzymań.- Takich ludzi jest tu całkiem sporo. W lutym tego roku w trakcie rutynowego obchodu podziemi spotkałem kolejnych dwóch mężczyzn, którzy dokonywali podkopu. Oni też twierdzili, że odnaleźli skarb – wyjaśnia Tomasz Błochowicz. Okoliczni mieszkańcy przywykli już do widoku radiestetów albo ludzi z wykrywaczami metalu.- Całe to zamieszanie ze skarbami wzięło się z przeszłości tego miejsca. W 1945 roku Rosjanie znaleźli tu dzieła sztuki składowane przez Niemców w specjalnych skrytkach - opowiada Grzegorz Urbanek. Łupy pochodziły głównie z Muzeum Cesarza Fryderyka w Poznaniu. Armia Czerwona zapakowała je na wagony i wywiozła do Moskwy. Dopiero w 1956 roku wiele z tych rzeczy wróciło do Polski. Okazało się wtedy, że w bunkrach ukrywany był między innymi słynny Stańczyk" pędzla Matejki. Mówi się też, że schowano tu Plażę w Pourville" autorstwa Claude'a Moneta.Niektórzy historycy twierdzą jednak, że krasnoarmiejcy nie odkryli wszystkich komór depozytowych, a to rozpala wyobraźnię poszukiwaczy skarbów, którzy spekulują, że ukryto tu także kosztowności z zaginionej pod koniec wojny Bursztynowej Komnaty. Przewodnicy dystansują się od tych rewelacji, ale przekonują, że bunkry na pewno nie odkryły wszystkich swoich tajemnic. - Z pewnością jeszcze nie jeden raz zostaniemy zaskoczeni, czego przykładem może być odkrycie przed kilkoma latami zawalonej komory na Pętli Boryszyńskiej" – wspomina Tomasz Błochowicz.Wojna kratowaKilkadziesiąt lat po zakończeniu działań wojennych, wokół fortyfikacji znowu rozgorzała wojna. Tym razem nie jest to jednak inscenizacja walk, ale prawdziwy konflikt pomiędzy przyrodnikami a miłośnikami bunkrów. Zarzewiem niezgody są nietoperze, które w podziemiach urządziły sobie największą sypialnię w Unii Europejskiej. Co roku hibernuje tu około 30 tys. latających ssaków. Właśnie dlatego w 1980 roku północny fragment podziemi przekształcono w rezerwat „Nietoperek”, który po 18 latach rozszerzono na inne obiekty.Miłośnicy fortyfikacji zarzucają przyrodnikom zawłaszczanie bunkrów. – Dać im palec, to wezmą całą rękę. Najpierw był tylko rezerwat, a teraz zabraniają już dostępu do podziemi od połowy kwietnia do połowy października. Trwa wojna kratowa. Oni je wstawiają, a my usuwamy – mówi Maciej z Zielonej Góry, który MRU odwiedza od 15 lat.Tomasz Błochowicz uważa, że ten spór to prawny węzeł gordyjski", bo podziemia znajdują się w granicach Obszaru Natura 2000, ale wkrótce zostaną też wpisane do rejestru zabytków. - Mamy tu konflikt interesów, co ważniejsze: siedlisko nietoperzy, czy zabytkowe obiekty? – pyta retorycznie.Masakra nietoperzyW styczniu tego roku spór się zaostrzył. Podczas rutynowego liczenia nietoperzy, naukowcy dokonali makabrycznego odkrycia. - Znaleźliśmy 204 martwe nietoperze. Ich ciała były zmasakrowane. Miały poodcinane głowy, połamane skrzydła i zmiażdżone klatki piersiowe. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieliśmy. Mamy pełną dokumentację tego okrucieństwa – mówi dr Tomasz Kokurewicz z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, który kieruje międzynarodowymi liczeniami nietoperzy zimujących w MRU od 13 lat.Badacze od początku nie mieli wątpliwości – zabijał człowiek. Ich przeciwnicy wskazywali na działanie kun lub innych drapieżników. – Nie do końca wierzymy naukowcom – mówi Grzegorz Urbanek. Tomasz Błochowicz jest bardziej dosadny: - Grupa pana Kokurewicza ma na celu sianie fermentu.Sprawą zajęła się policja oraz Powiatowy Lekarz Weterynarii. Ich pierwsze ustalenia wskazywały na to, że nietoperze padły z przyczyn naturalnych lub chorobowych. Podejrzewano zarażenie pasożytami lub grzybami, które wywołują tzw. syndrom białego nosa, czyli chorobę, która dziesiątkuje nietoperze za oceanem.Chiropterolodzy zakwestionowali te ustalenia. - Od lat monitorujemy naturalną śmiertelność tych ssaków i nigdy nie była ona taka wysoka. Nieuzasadnione są też argumenty o chorobach i nie jest to tylko moja opinia – podkreśla dr Tomasz Kokurewicz. - Wścieklizny nie stwierdzono, a pasożyty nie zabiją swojego żywiciela, zwłaszcza w tak okrutny sposób. Wykluczony jest też tzw. syndrom białego nosa. Przeprowadziliśmy pod tym kątem dwukrotnie badania w Berlinie, oba były negatywne. Taki sam wynik dały ekspertyzy w Instytucie Weterynarii w Puławach, które zleciły wojewódzkie władze ochrony przyrody - dodaje.Naukowcy wykluczyli też wersję o ataku drapieżników. Przekonują, że świadczy o tym rodzaj obrażeń. Jak mówią, nietoperze wiszą zbyt wysoko, by kuny mogły je strącić, a jeśli nietoperz sam spadnie, to nie połamie sobie skrzydeł, bo podczas upadku automatycznie je otwiera. - To ewidentnie wina wandali. Wstyd na całą Europę – mówi Kokurewicz.Sprawa trafiła do prokuratury. - Przyjęłam świadome działania człowieka, a nie śmierć nietoperzy z przyczyn naturalnych czy chorobowych. Sprawa została jednak umorzona z powodu niewykrycia sprawców – tłumaczy prok. Małgorzata Przybysz z Prokuratury Rejonowej w Międzyrzeczu.Szansa na kompromis?Po tym incydencie przyrodnicy domagają się bardziej restrykcyjnej ochrony rezerwatu, bo zabite nietoperze, to nie tylko sprawa polska, ale problem na skalę europejską". - Od dwóch sezonów turystyka zimowa w podziemiach została ograniczona, ale jak widać, to za mało. Kraty są niszczone, a zakaz wstępu do podziemi w okresie zimowania nietoperzy jest systematycznie łamany. Wobec tego, jedynym rozsądnym rozwiązaniem będzie zainstalowanie monitoringu – twierdzi dr Kokurewicz.- Grupa dra Kokurewicza walory zabytkowe ma za nic i swoimi działaniami może spowodować bezpowrotne zniszczenia podziemi. Przykładem niech będzie pomysł zalewania części podziemnych tuneli wodą – ripostuje Błochowicz.Czy jest zatem szansa, aby zakończyć tę wojnę? Przyrodnicy zapewniają, że chcą kompromisu między gospodarczym rozwojem regionu a ochroną nietoperzy. Są przekonani, że wypracuje go „Plan Ochrony Obszaru Natura 2000 Nietoperek", który czeka właśnie na akceptację Ministerstwa Środowiska i Brukseli.- Jeśli plan wejdzie w życie, to kompleksowo ureguluje problem zimowej turystyki w podziemiach oraz procesy inwestycyjne na obszarze Natura 2000, uwzględniając potrzeby wszystkich zainteresowanych stron. Pojawią się też dodatkowe pieniądze z zewnątrz", które pozwolą rozwijać turystykę i chronić obiekty, w których zimują nietoperze. Jestem przekonany, że wszyscy na tym zyskają – zapewnia dr Kokurewicz.Co na to druga strona? - Plan jest obarczony istotną wadą: w żaden sposób nie uwzględnia ochrony prawnej obiektów ze strony zabytkowej. Czy jest kompromisem? Trudno negocjować z plutonem egzekucyjnym… – konkluduje Błochowicz.Przemysław Pruchniewiczhttp://wiadomosci.onet.pl/regionalne/Tu-jest-Polska/w-bunkrach-wciaz-trwa-wojna,1,4831166,wiadomosc.html
Czlowieksniegu Napisano 31 Sierpień 2011 Napisano 31 Sierpień 2011 Żeś się poślizgnął o ... 7 minut.http://www.odkrywca.pl/w-bunkrach-wciaz-trwa-wojna-artykul,693003.html#693003
grzeb Napisano 31 Sierpień 2011 Autor Napisano 31 Sierpień 2011 Cóż, poślizgnąłem się o ... 7 minut. Tak nieraz bywa.
Rekomendowane odpowiedzi
Temat został przeniesiony do archiwum
Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.