Skocz do zawartości

Gdynia: Kręcą Czarny czwartek"


elpicador

Rekomendowane odpowiedzi

2010-02-21 15:00:24, aktualizacja: 2010-02-22 11:46:29
W weekend Gdynia zamieniła się w jeden, wielki plener filmowy. Kręcono bowiem nocne zdjęcia do filmu Czarny czwartek", który opowiada o grudniowej masakrze w 1970 roku. Zwłaszcza wokół przystanku Gdynia Stocznia, mimo mrozu, chwilami bywało naprawdę gorąco, a także głośno i krwawo.

Na planie filmowym stanęły cztery kamery. Nad wszystkim czuwali dwaj reżyserzy: Antoni Krauze i Paweł Chmielewski. Kilkudziesięciu statystów, przebranych w stroje z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych grało zwykłych ludzi, a kilkudziesięciu innych zomowców. Podczas tych zdjęć było bardzo sporo strzelaniny. Byli zabici i ranni. Jednemu z mężczyzn kula, odbita rykoszetem, urywa kawałek głowy. Inny dostaje kulę w krtań.

To sceny niezwykle drastyczne. Krwawe. Ale muszą znaleźć się w filmie.

W Czarnym czwartku" zagrała autentyczna kolejka z tamtych lat. Już, co prawda, była przygotowana do wyrzucenia na złom. Ale film przedłużył jej żywot. Została odszykowana i znalazła się na planie.

Nakręcono już też sceny z Krystyną Jandą, która w Czarnym czwartku" gra rolę epizodyczną. Reżyser Antoni Krauze mówił, że udział Jandy jest swoistym hołdem dla Człowieka z żelaza", w którym grudzień z wiadomych powodów mógł być wtedy tylko zamarkowany.
http://www.dziennikbaltycki.pl/polecamy/224064,gdynia-kreca-czarny-czwartek-zobacz-zdjecia-z-planu,id,t.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja też W OGÓLE się nie znam ale z tego co SŁYSZAŁEM, to w czasie rewolty grudniowej 1970 jednostki ZOMO były już wyposażone w kaski typu motocyklowego, bez przyłbic, natomiast stalowe hełmy były używane przez zwykłych milicjantów z komisariatów. Były to jednak hełmy wz.50, bez żadnych oznaczeń. Milicjanci ci nie posiadali mundurów polowych typu moro", chodzili wtedy w długich sukiennych płaszczach. Mundury moro mieli tylko zomowcy, był to w zasadzie pierwszy rok po wprowadzeniu tego umundurowania do milicji i też nie dla wszystkich ich starczyło, więc na archiwalnych zdjęciach widać też zomowców w płaszczach i kaskach z goglami. Jak już jesteśmy w temacie gogli, to te które widać na zdjęciach z planu filmowego to model z wczesnych lat 80-tych...

Tarcze w tym okresie też były inne i w bardzo małej ilości, w zasadzie nie widać ich na archiwalnych zdjęciach. Te które tu widzimy to model z połowy lat 80-tych.

Ale co ja tam wiem, przecież w tym filmie pracuje wybitny konsultant", który zapewne zna się lepiej ...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miejmy nadzieję że do faktów historycznych podejdą znacznie poważniej niż do kostiumów i pojazdów.
Pożyjemy, obejrzymy, ocenimy...
http://www.youtube.com/watch?v=Gpq36UbOYE4
a tutaj materiał porównawczy.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...
A ich syn?

Mirosław Piepka: Drywa miał ośmioletniego syna i dwie młodsze córki. Kiedy o północy bezpieka przyszła po żonę zabrać ją na pogrzeb, nie chcieli wziąć dzieci. Pani Stefania postawiła warunek: nie pójdzie, jeśli nie pozwolą zabrać chociaż syna. Chłopak widział, jak grzebią ojca: bosego, w szpitalnej piżamie, nocą, przy latarkach. Pamięta to z laboratoryjną dokładnością. Dziś ma 48 lat. Podczas pierwszej rozmowy płakał jak dziecko. Pokazał portfel ojca, który miał przy sobie w chwili śmierci. W środku dziecięcą ręką wypisane kopiowym ołówkiem „pomszczę cię”. Jako dziesięciolatek ćwiczył rzuty nożem, a kiedy skończył 18 lat chciał wstąpić do milicji, żeby dostać broń.

Jak z planów nakręcenia dokumentu narodził się film fabularny?

Michał Pruski: To pomysł Agnieszki Odorowicz, szefowej Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Jesienią na festiwalu filmowym spotkaliśmy się z nią, z prezydentem Wojciechem Szczurkiem, reżyserem Antonim Krauze i Leszkiem Kopciem, dyrektorem festiwalu. Rozmawialiśmy o pomyśle na dokument, kiedy pani Odorowicz rzuciła „Panowie, zróbcie fabułę”. Bo przecież poza sceną w „Człowieku z żelaza” Wajdy temat Grudnia dotąd się w kinie nie pojawił.

Jak powstawał scenariusz?

Michal Pruski: Metodą mozaikową. Podzieliliśmy projekt na sekwencje i poszczególne sceny, a potem pisaliśmy to scenami. Scena masakry przy stoczni, scena gdy Stefania Drywa dowiaduje się o śmierci męża i tak dalej. Potem podczas dyskusji, a nawet kłótni powstawał ostateczny kształt tekstu.

Mirosław Piepka: Czasem się tak pokłóciliśmy, że przez kilka godzin nie rozmawialiśmy.

Michał Pruski: Ale na szczęście obaj potrafimy ustąpić. Pojedyncze sceny łączyliśmy, potem dopisaliśmy główny kręgosłup, czyli losy Drywów.

Co było najtrudniejsze?

Michał Pruski: Musieliśmy zdokumentować wiele wątków dotąd niezbadanych. Trzeba było pokazać, jak zachowywała się władza. Odtwarzając wystąpienie Zenona Kliszki - który na posiedzeniu Komitetu Wojewódzkiego mówi, że nawet jak zginie trzydziestu robotników to nic takiego się nie stanie - dotarliśmy do archiwów SB. Przekopaliśmy akta procesu Grudnia i IPN. Świadków wydarzeń szukaliśmy po całym świecie. Mężczyznę, który umierającego Drywę przenosił przez tory na ul. Czerwonych Kosynierów znaleźliśmy w Nigerii. To on wsadził Drywę do przypadkowej warszawy, która zawiozła go do szpitala. Opowiedział o ostatnich słowach Drywy. Trzymając się za krwawiący brzuch powtarzał w aucie: „moja żona, moje dzieci”. Najpierw zawieźli go do najbliższego szpitala płucnego na Grabówku, potem do Miejskiego, ale tam już nie było miejsc, więc do Redłowa. Do kostnicy w Redłowie trafił też Zbyszek Godlewski, czyli Janek Wiśniewski razem z drzwiami i zakrwawioną flagą. Rozmawialiśmy z lekarzem, który widział jak inny chirurg operował Drywę. Mówił, że nie było szans. Kula, którą dostał w plecy, wszystko mu porozrywała. Zmarł na stole operacyjnym.

Dlaczego akurat Antoni Krauze zabrał się za wasz scenariusz?

Michał Pruski: - Kiedy zapadła decyzja o produkcji myśleliśmy o kilku topowych reżyserach. Ale wiedzieliśmy, że wtedy mielibyśmy nikły wpływ na kształt filmu. A zależało nam, by scenariusz nie został wywrócony do góry nogami.

Mirosław Piepka: Wtedy przypomniałem sobie o Antku Krauze. Poznałem go w 1972 r., gdy powstawał film „Kaszebe” według scenariusza mojego ojca, Jana Piepki, który zagrał w nim jedną z głównych ról.

Przecież Kaszebe" reżyserował Ryszard Ber.

Mirosław Piepka: Ale drugim reżyserem był Antek Krauze, którzy zaprzyjaźnił się z naszą rodziną. Przez wiele lat nie miałem z nim kontaktu. A teraz pomyślałem, że reżyser tak wyciszony i wrażliwy byłby idealny dla „Czarnego czwartku”. Zadzwoniłem, a on bez namysłu się zgodził. Zresztą każdy, komu proponowaliśmy udział, od razu się zgadzał. Krystyna Janda, Wojciech Pszoniak, Piotr Fronczewski i wielu innych. Nikt nie pytał, jaka to rola. Mówili „robię to dla sprawy”.

Rola Krystyny Jandy jest dla niej specjalnie dopisana?

Michał Pruski: Napisaliśmy scenę, która wydarzyła się naprawdę. Przed podstawówką na Kieleckiej ginie od kuli z helikoptera piętnastoletni chłopak, który wybiegł ze szkoły. Podeszła do niego kobieta, położyła jego głowę na kolanach, on umarł jej na rękach. To miała być rola Krystyny Jandy. Ale reżyser zaproponował dla niej inną, ciut niezwykłą. Nie chcemy nic więcej mówić.

Prawie codziennie kręcicie na ulicach Gdyni. Jak reagują ludzie?

Michał Pruski: Jesteśmy zaskoczeni, jak często podchodzą do nas młodzi ludzie - dwudziesto-, trzydziestoletni i dziękują, że robimy ten film. To jest największa satysfakcja. Chyba większa niż Oscar.

Źródło: Gazeta Wyborcza Trójmiasto
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 9 months later...
Niedługo premiera filmu. Mam nadzieję, że obejrzy go jak najwięcej Polaków, bo zdaje się, że sporej grupie potrzeba ekolekcji" historycznych.

Fronczewski i Pszoniak w filmie o Grudniu ,70
Jarosław Stróżyk , Matylda Młocka 17-12-2010, ostatnia aktualizacja 17-12-2010 01:16

„Czarny czwartek” – mocne kino o trudnej historii zobaczymy w lutym. Osadzona na faktach fabułę opowiada historię krwawo stłumionych robotniczych protestów w 1970 roku
Film promuje klip z „Balladą o Janku Wiśniewskim” w wykonaniu Kazika.

– To jest wielki film. Kiedy oglądałem go po raz pierwszy, przeżyłem go bardzo osobiście – mówi „Rz” kompozytor Michał Lorenc, który napisał muzykę do tego obrazu. – Po 40 latach od tego wydarzenia i mimo że żyjemy w wolnej Polsce, nadal często bardzo trudno jest dojść do prawdy historycznej. Ten film tę prawdę pokazuje. Uważam, że wszyscy Polacy powinni go zobaczyć.

Tragiczna historia Brunona Drywy

Osadzoną na faktach fabułę opowiadającą historię krwawo stłumionych robotniczych protestów na Wybrzeżu w 1970 roku pokazano po raz pierwszy wczoraj. Film miał w Gdyni wyjątkową widownię: rannych w tamtych wydarzeniach i rodziny ofiar. Oficjalną premierę kinową „Czarnego czwartku” w reżyserii Antoniego Krauzego zaplanowano na 25 lutego.

– Miałem wiele obiekcji i wątpliwości, czy warto jest robić film o Grudniu, 70 – przyznaje współscenarzysta filmu Mirosław Piepka, który sam jako nastolatek obserwował tamte wydarzenia na ulicach Gdańska. – Wydawał się to mało atrakcyjny temat, który nie przyciągnie do kin młodych osób. Skłaniałem się ku dokumentowi z elementami fabularnymi. Ale ostatecznie powstał film fabularny. Do niego potrzebna była ludzka historia, przez której pryzmat uda się pokazać tamte wydarzenia. I udało nam się ją znaleźć.

Scenarzysta przeglądał listę ofiar Grudnia, 70. Są na niej głównie ludzie młodzi, kawalerowie.

– Gdzieś na końcu natrafiliśmy na nazwisko Brunona Drywy, robotnika zastrzelonego 17 grudnia na peronie trójmiejskiej kolejki. Osierocił trójkę dzieci i pozostawił żonę Stefanię. Ich historia stała się kanwą naszej opowieści – mówi Piepka.

W rolę Stefanii Drywy wcieliła się Marta Honzatko. – Pani Stefania bardzo mi podczas pracy nad tym filmem pomogła – mówi „Rz” aktorka. – Przeszła w życiu tragedię, a jest fantastyczną kobietą, która się sama ze wszystkim uporała.

Scenarzyści przeprowadzili także wiele rozmów z robotnikami uczestniczącymi w wydarzeniach grudniowych. – Szukaliśmy ich dosłownie na całym świecie – opowiada Piepka. – Robotnika, który zwłoki Brunona Drywy przenosił przez tory gdyńskiej kolejki, odnaleźliśmy aż w Nigerii. Mam nadzieję, że dzięki temu udało nam się wiernie oddać tamte wydarzenia.

– Konsultantami w naszym filmie byli też lekarze, którzy w tamtym dniu mieli dyżur w szpitalu – mówi Honzatko.

– Od nich dowiedziałam się, że zostały wtedy wykorzystane zapasy opatrunków przygotowane na wypadek wojny.

– Starałem się spojrzeć na ten film nie jako historyk, ale oczami zwykłego widza, i muszę przyznać, że jest bardzo atrakcyjny – mówi „Rz” dr Janusz Marszalec, zajmujący się badaniem wydarzeń z Grudnia 1970 r., którego poproszono o konsultacje w tej sprawie. – Od strony historycznej scenariusz jest napisany niemal perfekcyjnie – podkreśla.

I dodaje: – Oczywiście spodziewam się, że w wersji filmowej pewne rzeczy zostaną wyostrzone, ale takie są prawa filmu.

Obraz za 8 mln zł

„Czarny czwartek” to jedna z większych historycznych produkcji polskiej kinematografii. Wystąpiło w niej ponad 100 aktorów i 500 statystów, wykorzystano ponad 60 pojazdów różnego typu – od czołgów i transporterów opancerzonych po samochody osobowe z epoki.

Produkcja kosztowała ok.8 milionów złotych. W filmie wystąpili m.in. Wojciech Pszoniak, Piotr Fronczewski i Krystyna Janda. Teledysk promujący film i piosenkę ze słowami słynnej „Ballady o Janku Wiśniewskim” nagrał Kazik."

źródło: Rzeczpospolita

link:http://www.rp.pl/artykul/580143_Fronczewski-i-Pszoniak-w-filmie-o-Grudniu--70.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 months later...
Bardzo ciekawy wywiad z Kazikiem. Polecam.

Moje piosenki zawdzięczacie Jaruzelskiemu

Konflikt będący konsekwencją różnych interpretacji katastrofy smoleńskiej to rana, która nie zagoi się przez dziesiątki lat. W tej sprawie jedna ze stron nie chce zrozumieć drugiej – mówi lider zespołu Kult w rozmowie z Jackiem Cieślakiem

Współczesna historia Polski, w tym 1970 r., jest tematem ostrego sporu. Nie miałeś obaw, angażując się w powstanie filmu „Czarny czwartek", gdzie zaśpiewałeś „Balladę o Janku Wiśniewskim?

Kazik Staszewski: Nie, nie miałem. Zacznijmy od tego, że to jest dla mnie bardzo ważna piosenka, którą wykonywaliśmy z kolegami na różnych nieformalnych imprezach, często a gęsto zakrapianych alkoholem, w domu akademickim przy ulicy Żwirki i Wigury w Warszawie. Stanowiła żelazny repertuar wraz z „Murami" Jacka Kaczmarskiego czy – z innej beczki – „Schwule Über Europa grupy Idoli oraz „Wunderbar" Tenpole Tudora. Piosenka o Janku Wiśniewskim zawsze na mnie działała, zarówno pod względem emocjonalnym, jak i muzycznym. Zarówno interpretacja Krystyny Jandy, którą znałem z Festiwalu Piosenki Zakazanej, jak i oryginał, który wykonał na tym festiwalu kompozytor muzyki Mieczysław Cholewa. Po latach dowiedziałem się o pokręconych losach piosenki.

Przypomnijmy historię wiersza, który napisał Krzysztof Dowgiałło, a zaśpiewanego w filmie „Człowiek z żelaza Andrzeja Wajdy.

Wersja, którą znamy z interpretacji Jandy, można powiedzieć robi wrażenie, jakby w niej mieszało SB: nie ma w niej mowy o towarzyszu Stanisławie Kociołku, nie wiadomo, skąd pojawił się sztandar z czerwoną kokardą powiewający nad stocznią.

Wydarzenia 1970 roku to dla młodych bajka o żelaznym wilku. Mam nadzieję, że film „Czarny czwartek" zweryfikuje niczym nieuzasadnioną nostalgię za czasami komuny

W oryginale kokarda była czarna – żałobna.

Potem wyczytałem też, że kompozytor muzyki był TW.

Ujawnił to Bogdan Borusewicz.

Wyszło na to, że hymn mojego studenckiego pokolenia nie pochodzi z ludu, tylko został stworzony z udziałem Służby Bezpieczeństwa.

Dziwne, bo kamień wywołał lawinę. Mury runęły.

Tak. Ale chcę jeszcze wrócić do interpretacji Krystyny Jandy – podobała mi się jej zadziorność. Nie było w niej martyrologicznego biadolenia, że biją naszych. Tylko gniew. Przypomina mi inną piosenkę, która mnie bierze – „Grandolę. Jej nadanie w radiu było sygnałem do rozpoczęcia rewolucji goździków w Portugalii. Na ten dźwięk zbuntowane wojska ruszyły na Lizbonę i obaliły, wydawałoby się wieczny, reżim Salazara. W każdym razie piosenka o Wiśniewskim wciąż mi towarzyszyła i kiedy zgłoszono się do mnie z prośbą, żebym ją wykonał, chętnie się zgodziłem. Tym bardziej że interpretacja Michała Lorenca, który odpowiada za oprawę muzyczną filmu, miała tę siłę, jaką czułem w balladzie w studenckich czasach. Tę moc, jaka była zapowiedzią pełnego zwycięstwa nad komunizmem. Z tym zwycięstwem to oczywiście różnie bywa. Różnie ludzie na to patrzą.

Wrócimy do tej kwestii, ale wcześniej powiedz, jak oceniasz film?

Widziałem go w wersji roboczej, z nieposkładanym dźwiękiem, bez muzyki. To mi jednak wystarczyło: byłem pod wrażeniem.

A wiesz, co myślą młodsi od nas?

Że określenie „wydarzenia gdańskie" odnosi się do 1980 r., a w ogóle jest to bajka o żelaznym wilku. Nawet się temu nie dziwię. Urodziłem się 18 lat po zakończeniu II wojny światowej i była to dla mnie zamierzchła przeszłość. Teraz obcość historii jest jeszcze większa. Dlatego podoba mi się w „Czarnym czwartku pomysł pokazania prostych ludzi, którzy po tym, jak dostali od władzy ludowej mieszkanie w Trójmieście, myślą, że złapali Pana Boga za nogi. Tymczasem walec komunistycznej historii miażdży ojca, niszczy rodzinę. Film pokazuje bezduszny aparat terroru i partyjną wierchuszkę. Z jednej strony planuje poświęcić robotników, a z drugiej – klasyczny pałacowy zamach stanu. Po to, żeby Gomułka był obalony, musiało zginąć kilkudziesięciu robotników. Niestety, w filmie brakuje mi dwóch istotnych rzeczy: nie ma w ogóle postaci towarzysza Stanisława Kociołka, który wezwał robotników, by poszli do pracy. Ci zaś, którzy wzięli to za dobre słowa, zginęli.

Kociołek miał wydać rozkaz strzelania do robotników.

Nie ma też generała Wojciecha Jaruzelskiego, który był ministrem obrony narodowej i decydował o tym, co się dzieje w wojsku. Generał Jaruzelski jest teraz czcigodnym staruszkiem i, okazuje się, że tykać go nie wolno. To mnie dziwi, bo w rozmowach z twórcami filmu wyczułem motywacje narodowo-patriotyczne. Nie wiem, co ich powstrzymało w pokazaniu generała. Widocznie... No nie, nie będę wchodził w kwestię intencji. Ale Kociołka i Jaruzelskiego w filmie nie ma i to zniekształca historię.

Jak wiadomo, generał pisze pamiętnik, własną wersję historii. Sam siebie osądzi?

Jest już po ptakach. Generał nie zostanie uczciwie oceniony i osądzony. Przynajmniej za życia. W dobrym tonie jest uznanie go za „człowieka honoru", mówienie, że pięknie się starzeje. Wychodzi na to, że tylko frustraci i oszołomy chcą czegoś od niego.

Jest dla ciebie „człowiekiem honoru?

Nie znam go osobiście, mnie żadnego słowa honoru nie dawał. Zawsze byłem jego przeciwnikiem. Biorąc pod uwagę inne dyktatury, jego nie była szczególnie krwawa, ale ofiary były, a mając pełnię władzy, zatrzymał na dziesięć lat rozwój Polski. Za rządów generała Jaruzelskiego nie działo się nic pozytywnego. Kraj pogrążył się w marazmie. Świat wtedy nam uciekł i do dziś nie możemy go dogonić.

Jakie były twoje doświadczenia ze stanem wojennym?

Miałem wykupiony na 17 grudnia 1981 r. bilet do Londynu. Gdyby stan wojenny został wprowadzony tydzień później, prawdopodobnie zostałbym w Wielkiej Brytanii.

Miałem tam zagwarantowane cieplarniane warunki, przygotowane przez siostrę mojej mamy.

Realizowałbym się w budowlance, tak jak duża część mojej rodziny, która ma teraz firmy budowlane.

W skali makro zawsze będę przeciwnikiem politycznym generała Jaruzelskiego, ale prywatnie, w związku z tym, że mnie nie wypuścił z kraju, zawdzięczam mu, iż mam taką rodzinę, jaką mam, i męczę was swoimi piosenkami.

To zawdzięczacie generałowi Jaruzelskiemu.

Panie generale, dziękujemy! A pamiętasz grudzień 1970?

O wiele bardziej 1968 r. Mieszkaliśmy blisko Krakowskiego Przedmieścia i moja siostra przybiegła do domu, podekscytowana, że coś się dzieje na uniwersytecie. Grudzień 1970 r. pamiętam najbardziej z późniejszej wymiany książek do polskiego. Nagle trzeba było oddać stare podręczniki. Dostaliśmy takie same. Prawie takie same!

Różniły się dwoma stronami na temat dożynek. Był tam chyba wierszyk „Plon, niesiemy plon, w gospodarza dom". W starej książce było zdjęcie Gomułki z rolnikami,a w nowej nowego ziomala ostrzyżonego na jeżyka, czyli Gierka.

Jak widać, mało pamiętam i nawet dla mnie film o wydarzeniach gdańskich jest rzeczą potrzebną. Ktoś już żartował, że będą go oglądały tylko wycieczki szkolne.

A ja myślę: niech oglądają, jest lepszy niż „Stara baśń lub „Quo vadis", które uważam za kompletnie chybione.

Warto propagować historię wśród młodych ludzi, skoro później spotykają się z zamazywaniem faktów i rozmywaniem odpowiedzialności? W Polsce nic jeszcze nie zostało wyjaśnione do końca.

Konsekwencja jest taka, że następuje erozja więzi społecznych, rozpad na coraz mniejsze grupy i środowiska. Jestem przekonany, że konflikt będący konsekwencją różnych interpretacji katastrofy smoleńskiej, to rana, która nie zagoi się przez dziesiątki lat. Tak dzieje się zawsze, gdy jedna ze stron nie chce zrozumieć drugiej po to, by wypracować konsensus. W Hiszpanii wojna domowa skończyła się w 1939 r., a groby do dzisiaj są rozgrzebane. Ofensywę w tej kwestii rozpoczęła lewica pod przywództwem premiera Zapatero. Co jest konsekwencją zakopania sprawy pod ziemię przez reżim generała Franco.

Czego to nas uczy?

Historię piszą zwycięzcy. Po Okrągłym Stole nie było zwycięzców. Nie można przecież mówić jednocześnie, że „pokonaliśmy komunistów i „dogadaliśmy się z komunistami". To sprzeczność. Zwycięzcy z nikim się nie muszą dogadywać. Nie chcę kreować się na komentatora politycznego, ale chyba za dużo oddano. Ewidentna nadreprezentacja ludzi Służby Bezpieczeństwa na liście stu najbogatszych Polaków pokazuje, że popełniono błąd. Brak równowagi w statystykach może dowodzić, że zabrakło wolnego, równego dostępu do wszystkich dóbr.

Jak twoim zdaniem powinna być załatwiona sprawa katastrofy smoleńskiej?

Nie mam pojęcia. Stało się fatalnie, a jeszcze gorzej, że po takim dramacie. To źle wróży naszemu krajowi. Pozostaje apelować zarówno do wszystkich zwolenników hasła „ląduj, dziadu, jak i teorii, że „Tusk do spóły z Putinem zabili prezydenta Kaczyńskiego", by się opamiętali.

Ale wiem, że to jest głos wołającego na puszczy.

A kto twoim zdaniem może być liderem młodego pokolenia, który wprowadzi w Polsce zmiany?

Wyrósł nam ostatnio jakiś młody autorytet?

Ze względu na sytuację polityczną jesteśmy skazani na obecny dualizm, który będzie się pogłębiał.

Czy Sławomir Sierakowski, szef „Krytyki Politycznej, to wpływowa osoba?

Sprawia wrażenie rozsądnego, ale nie mogę się przebić do tego, co proponuje. Mam zupełnie inne, konserwatywne, poglądy. Kibicować mu nie będę. Może jego przyzwoitość bierze się z tego, że jeszcze nie zasmakował we władzy? Nikogo na horyzoncie nie widzę. Ja nadal „nie wierzę politykom". W odróżnieniu od autora tych słów.

Młodzieży przypomnijmy, że napisał je Tomasz Lipiński. A jak, twoim zdaniem, młodzi zareagują na „Czarny czwartek?

Zobacz na tv.rp.pl
"Czarny czwartek. Janek Wiśniewski Padł oczami Rafała Świątka

Nie wiem, nie jestem młodym człowiekiem. Ale mam nadzieję, że film zweryfikuje niczym nieumotywowaną nostalgię za czasami komuny, która zaczyna dominować pod hasłem: „fajnie było, wszyscy mieli mało, ale właściwie za Gierka było OK". Te bajki przekazują dzieciom rodzice. Może wszyscy zauważą, że idąc do szkoły albo do pracy, są pozbawieni wątpliwej przyjemności kontaktu z wojskami pancernymi lub piechotą. Dziś nikt w nikogo nie celuje z karabinu maszynowego znad wieżyczki czołgu.

Kazimierz Staszewski jest liderem i wokalistą zespołu muzycznego Kult, występuje także jako Kazik i Kazik Na Żywo. Dziś do kin wchodzi film Andrzeja Krauzego „Czarny czwartek – Janek Wiśniewski padł, w którego promocyjnym teledysku wystąpił Staszewski, śpiewając tytułową piosenkę"

Jacek Cieślak, Rzeczpospolita, 25-02-2011

link: http://www.rp.pl/artykul/617704_Moje-piosenki-zawdzieczacie-Jaruzelskiemu.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...
Oglądałem film Czarny czwartek" i według mnie nie jest on obiektywny, przedstawia wydarzenia z grudnia 1970 według jednej strony. Żołnierze Wojska Polskiego, Milicji i ZOMO zachowują się w filmie gorzej od gestapowców. Mam wrażenie, że strzelają do ludzi bez żadnego zawahania. Zachowują się jak bandyci, mordercy. W gruncie rzeczy trzeba wziąć pod uwagę to, że oni też byli ludźmi, mieli rodziny i chyba tłumienie zamieszek nie sprawiało im przyjemności. Musieli wykonać rozkaz, co jednak nie usprawiedliwia strzelania do tłumu.
W dodatku sceny naprawdę są drastyczne i tragiczne, ale chyba autorzy chcą przez to wywrzeć sposób postrzegania tamtejszych wydarzeń przez dzisiejszą młodzież.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie