Skocz do zawartości

Polski Katyń na Pomorzu


bodziu000000

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano
http://www.polskatimes.pl/magazyn/177210,polski-katyn-na-pomorzu,m,2,id,t,z,no.html

Polski Katyń na Pomorzu

Nauczyciele, księża, chorzy, w sumie siedem tysięcy osób. Rozstrzelani przez hitlerowców głównie za to, że czuli się Polakami. O niemieckiej zbrodni w Szpęgawskim Lesie pod Starogardem Gdańskim na Pomorzu pisze Barbara Szczepuła

Trzeciego października około jedenastej rano Andrzej Wolski niespodziewanie wrócił do domu. Zapukał niecierpliwie do drzwi. Żona zbiegła z piętra, ale zamiast rzucić mu się na szyję, zaczęła płakać i szeptać: - Nie wchodź, uciekaj natychmiast do matki…

- Pewnie masz jakiegoś chłopa na górze, ale ja i tak pójdę przywitać się z dziećmi - zezłościł się, odsunął ją i wszedł na schody. Za chwilę Janek i Edzio ściskali ojca, a malutka Gizela biegała i piszczała radośnie: "tata, tata…. Zdjął buty i zniszczony mundur i siadł w fotelu, wyciągając nogi.

Miał na nich wełniane skarpetki zrobione przez żonę na drutach. Brązowe ze starannie wydzierganą jaśniejszą nitką literą "A. "A - jak Andrzej. Wolska parzyła kawę, a on opowiadał o lesie pod Wejherowem, gdzie niemieckie kule brzęczały jak rój pszczół.

Skulił się pod drzewem, ściskał w ręku obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej i modlił się żarliwie… Ocknął się, gdy niemiecki żołnierz ukłuł go bagnetem, sprawdzając, czy żyje. Tak skończyła się kampania wrześniowa szeregowca Wolskiego. Siedział w obozie jenieckim, gdzie wykorzystywano go jako tłumacza, bo niemiecki znał tak dobrze jak polski. Na początku października dostał zwolnienie.

Zapach kawy rozchodzi się po pokoju, Wolski rozgląda się, jakby sprawdzał, czy nowe meble stoją jak stały, orzechowa jadalnia z kredensem i dużym stołem, obok sypialnia, w której króluje wielkie małżeńskie łoże, a na nim pysznią się haftowane poduszki z falbankami. Jest dumny z tych mebli, kupił je kilka miesięcy wcześniej, gdy wygrał na loterii sporą sumę.

Starczyło nie tylko na wyposażenie pokoi, ale przede wszystkim na kupno działki i materiałów budowlanych, które zaczął już gromadzić, bo zamierzał postawić dom, co się zowie, nie taki oczywiście jak pałac Wiechertów, bo za wysokie progi, gdzie tam kierownikowi młyna do zamożnego właściciela, ale jednak dom miał być okazały.

Wojna - zamyśla się - wojna chyba już się skończyła, więc zaraz jutro zgłosi się do młyna. - Jakoś to będzie - pociesza żonę. Przed pierwszą wojną, którą dobrze pamięta, bo gdy się zaczęła, miał czternaście lat, tu na Kociewiu i na całym Pomorzu też rządzili Niemcy. Trudno, taki los, zresztą stary Wiechert, choć Niemiec, jest w porządku.

- Przyjemnie być w domu - uśmiecha się, biorąc Gizelę na kolana, popija kawę i opowiada i nagle znowu rozlega się pukanie. Dwóch esesmanów stoi pod drzwiami. - Jesteś oskarżony, pójdziesz z nami! - mówią. Wolska w płacz, dzieci czepiają się taty, nie chcą go puścić, ale ojciec przytula je, wkłada buty i wychodzi.

Nawet kawy nie dopił. Nawet nie zdążył schować z powrotem do kieszeni obrazka z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, która chroniła go przed nieszczęściami.

Noc jest długa. Wolska w ogóle nie kładzie się spać, chodzi od okna do drzwi, odmawia różaniec. Na drugi dzień słyszy, że męża zatrudniono przy pracach rozbiórkowych koło ratusza. Pędzi tam, ale porozmawiać z nim nie może, strażnik zgadza się jedynie, by dać mu coś do jedzenia. Gdy dziesiątego października po raz kolejny niesie Andrzejowi zupę z kartofelkami, już go tam nie ma, a strażnik nie odpowiada na pytania.

Wolska biega po mieście, rozpytuje, zaczepia ludzi, może coś wiedzą, może coś słyszeli. Idzie do młyna, jeden z młynarzy mówi jej, że widział Wolskiego, jak wieziono go wraz z innymi Polakami ciężarówką w kierunku Tczewa. Wyglądał na pobitego, szczękę miał podwiązaną chustką… Chyba gdzieś niedaleko jechali - domyśla się młynarz - bo tuż po drugiej samochód wracał pusty.

- Mama pędzi na gestapo, a gestapowiec mówi: - Nie jestem wilkiem, żebym miał pożreć wszystkich Polaków - wspomina Edmund Wolski, który nadal mieszka w Starogardzie w cieniu wielkiego młyna Wiechertów, od kilku lat już nieczynnego i straszącego oczodołami pustych okien.

Tego samego dnia, gdy nadmłynarza Andrzeja Wolskiego wieziono z więzienia w Starogardzie szosą w kierunku Tczewa, jego rówieśnika Bronisława Knittera, nauczyciela ze Skórcza, w tym właśnie więzieniu osadzono. Knitter tak jak Wolski był chłopskim synem, który wyrwał się z rodzinnej wsi i próbował inaczej urządzić się w życiu.

Skończył seminarium nauczycielskie w Kościerzynie, pracował początkowo w szkole w Kleszczewie koło Starogardu, ale miał poglądy, które nie bardzo odpowiadały władzom, był endekiem. Uważał, że rząd prowadzi proniemiecką politykę, a to nie służy Polsce. No i doigrał się, decyzją ministra wyznań religijnych i oświaty publicznej Kazimierza Pierackiego został w 1932 roku przeniesiony na Polesie.

Co to była za tragedia! Jaka przepaść cywilizacyjna dzieliła Pomorze od Polesia! Ze schludnej wsi kociewskiej, gdzie domy były murowane i kryte dachówką, a przydomowe ogródki pachniały różami - do Wysocka pod Horyń, gdzie diabeł mówi dobranoc, białoruscy chłopi śpią na piecach w kurnych chatach, a za potrzebą chodzą za stodołę.

Także po latach, gdy już przymusowo pobudowano "sławojki, za nic nie chcieli ich używać. Ale Knitterową stać tam było nie tylko na służącą, ale i na niańkę do czworga dzieci. Dopiero w 1938 roku Knitterowi pozwolono wrócić. Otrzymał dwuklasową szkołę w Skórczu i cieszył się jak dziecko. Skakał z radości także jego syn Romek, bo miał iść do pierwszej klasy, a od rodziców wiedział, że na Pomorzu wszystko jest lepsze i ładniejsze.

1 września, kilka godzin przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego nadlatują niemieckie samoloty. Ludzie wpadają w popłoch: uciekamy, musimy uciekać… Ale dokąd? Za Wisłę, bo tam Niemcy nie dojdą. Zdobywają samochód ciężarowy i jadą w stronę Grudziądza. Na szosie tłum faluje jak rzeka: furmanki, samochody, rowery, wózki, piesi… Trupy mężczyzn, kobiet i dzieci leżą na rowach, a samoloty przelatują niziutko, tuż nad głowami i sieką bez litości…

Między Nowem a Grudziądzem wpadają w pułapkę. Z jednej strony Wojsko Polskie, z drugiej Wehrmacht. Chowają się w lesie, by przeczekać noc. Strzelanina nie milknie ani na chwilę, czerwone błyskawice ognia rozświetlają niebo raz po raz, a rano jest już po wszystkim. Na pobojowisku leżą obok siebie Polacy i Niemcy, a z otwartych ust zabitych - jak mówi poeta - sączyła się jeszcze ojczyzna.

Wrócili do domu trzeciego września, a już szóstego Bronisława Knittera wezwano na policję. Aptekarz, członek Selbstschutzu, wciągnął go na listę Polaków wrogo nastawionych do III Rzeszy. Trafił do obozu pod Skórczem. Żeby polskiego nauczyciela dodatkowo upokorzyć, kazano mu zamiatać główną ulicę w miasteczku. Na znak solidarności żona zamiatała razem z nim. Więc żeby nie była taka harda, wyrzucono ją z dziećmi ze służbowego mieszkania.

Ktoś pomógł jej załatwić pokoik w budynku po banku w Wielu. Dzieci poszły do niemieckiej szkoły, gdzie nauczycielka biła za każde polskie słowo. Starzy Knitterowie pomagali im, podrzucając mąkę czy kartofle, ale dziadka za ukrywanie księdza Wryczy wywieziono do Stutthofu i tam zginął w 1940 r.

Natomiast babcię w związku z tym, że nie podpisała "trzeciej grupy, osadzono w obozie w Potulicach. Gospodarstwo przejął Treuhaender. Skończyły się kartofle. Gertruda chwytała się każdej roboty, pomagała przy żniwach i wykopkach, na podwórku hodowała kozę i kury i jakoś udawało im się przeżyć. Bronisław nie dawał znaku życia.

Także u pani Wolskiej w Starogardzie zjawili się gestapowcy i kazali opuścić mieszkanie. Ponieważ dom należał do Wiecherta, poszła na skargę. - Niestety, Frau Wolski, nic nie mogę poradzić - Stary rozłożył ręce.

Ale jednak pomógł, zaofiarował pokoik w innym domu. Gdy już jakoś się urządzili, któregoś wieczora przyszedł policjant Feisner, który wcześniej był krawcem i dobrze znał Wolskiego, zamknął za sobą drzwi i powiedział szeptem: - Niech pani natychmiast ucieka. Jesteście na liście do wywózki… Na stole położył pozwolenie na podróż koleją i wyszedł tak nagle, jak się pojawił.

Uciekli na wieś, by zejść z oczu gestapowcom, mieszkali u babci w Tuszkowach koło Lipusza, ale tam bieda taka była, że nie mieli co do garnka włożyć. Latem było trochę lepiej, bo chłopcy paśli gęsi i krowy, a mama zarabiała przy sadzeniu lasu. Następnej zimy już by nie przetrwali, więc Wolska pojechała prosić Wiecherta o pomoc.

Podpisała "trzecią grupę, dostała pracę w młynie, mieszkanie i co tydzień otrzymywała worek drewna i miału węglowego. Dzieci poszły do niemieckiej szkoły, a podczas wakacji w 1944 r. chłopców wysłano na obóz szkoleniowy Arbeitsdientstu, gdzie ćwiczyli musztrę i tyralierę.

O Andrzeju Wolskim żadnych wieści nie było, ale żona wierzyła, że żyje. Natomiast złe nowiny przyszły od babci z Tuszkowych. Jej syn Paweł, żołnierz Gryfa Pomorskiego, ukrywał się w ziemiance pod chlewikiem. Jedna z sąsiadek zobaczyła, że babcia nosi tam jedzenie i zawiadomiła gestapo. Trupy Leokadii i Pawła Wolskich Niemcy wlekli za końmi przez całą wieś, innym ku przestrodze…

W 1945 r. przez Starogard pędzą wozami uciekinierzy z Królewca, Braniewa i Ornety. Edmund Wolski pamięta stosy zamarzniętych zwłok, które ściągano z wozów, a włoscy jeńcy kopali im groby. Mrozy były straszne, cały świat pokryła biało-sina lodowata mgła, a ludzie, zwierzęta, a nawet domy, jakby się zmniejszyli, skurczyli, zbledli. Wydawało się, że z bólu pękają kamienie.

W marcu najpierw nadlatują rosyjskie samoloty, potem wjeżdża Armia Czerwona. Wyzwoliciele! - cieszą się Polacy, ale radość trwa krótko, bo Sowieci zaczynają plądrować domy, gwałcić kobiety, niszczyć meble, zrywać zegarki. Jeden Rusek za mamę się brał - krzywi się z niesmakiem, wspominając to zdarzenie Edmund Wolski. - My w krzyk, przybiegł enkawudzista i go odciągnął, ale już wiedzieliśmy co to za wyzwolenie!

No, ale wojna tak czy owak się skończyła. A co z Andrzejem Wolskim, Bronisławem Knitterem i innymi? Kilkoma tysiącami mężczyzn z Kociewia i Kaszub, którzy nie wracają do domów? Nauczycielami, księżmi, pacjentami szpitala w Kocborowie i innymi Polakami, którzy trafili na czarną listę Selbstschutzu? Jeszcze za Niemca szeptano czasem na ucho, że trzeba szukać w Szpęgawskim Lesie.

Las ciągnie się kilometrami i jest piękny jesienią, gdy czerwienieją klony, żółkną liście buków i dębów, tylko sosny zachowują swoją ciemną zieleń igieł. Las należy do rodziny von Paleske. W środku lasu poręba, na niej wykopane głębokie doły. Naokoło posterunki, przy drogach tablice zakazujące wjazdu.
Esesmani dojeżdżają autami, więźniów przywożą ciężarówki.

Odliczają przy wysiadaniu: eins, zwei, drei, … Więźniowie rozbierają się, do specjalnej walizki składają zegarki, łańcuszki, obrączki. Pobici strasznie, jeden kuleje, drugi podtrzymuje rękami wnętrzności, które wylewają się z brzucha, trzeci ma na czole wyciętą swastykę i krew zalewa mu oczy, czwarty ma podwiązaną szczękę, piąty jest całkiem siny od razów w głowę. Stają nad wykopem, trzymając się za ręce. Taki rozkaz.

Mieszają się słowa modlitwy, gubią wątki, spadają w trawę łzy i wspomnienia przelatujące lotem błyskawicy przez głowę, przed oczami pojawiają się najbliżsi, ach, żeby tak cofnąć czas, wyżebrać litość, zatrzymać egzekucję…

Strach, zimny strach, dławiący wszystkie inne myśli i uczucia ściska gardła. Seria z karabinu maszynowego rozrywa kosmos. Milkną na chwilę przestraszone ptaki, ale słońce świeci nadal i Ziemia kręci się wokół niego jak zawsze. Oto Kain zabił Abla. - Gdzie twój brat? - zapytał Bóg Kaina. - Albo jestem stróżem brata mego? - odparł pytaniem na pytanie Kain. W środku wielkiego lasu zbrodnia się ukryje, nawet Bóg się o niej nigdy nie dowie.

Następna piątka: schnell, schnell, zegarki składać do tej walizki… Ale dowiedział się o zbrodni nie tylko Bóg, dowiedzieli się także ludzie, bo przeżyli świadkowie. Nagle, jedną z ciężarówek, zawrócono do Starogardu już z poręby, na której odbywały się egzekucje. Dlaczego? Ci, którzy się uratowali, milczeli na ten temat, bo do tego zobowiązali ich Niemcy. Ale i po wojnie niechętnie wracali do tematu. Podobno ktoś w tej ostatniej ciężarówce zorientowawszy się, co się dzieje, podniósł rękę i zawołał: Hei Hitler! I te dwa słowa ich ocaliły. Ale czy to prawda?

Gdy w Szpęgawskim Lesie odkopano groby, okazało się, że wszystkie ciała zostały spopielone. Stało się to w 1944 r., gdy Niemcy zaczęli przegrywać wojnę i było już jasne, że prędzej czy później będą musieli stąd się wycofać. Wtedy rozkopano groby, zwłoki oblano benzyną, spalono i ponownie zasypano.

- Zapomnieli o jednej mogile, bo znajdowała się nieco z boku - opowiada mi Edmund Wolski. - Z niemieckich dokumentów wynikało, że leżeli tam Polacy rozstrzelani 10 października 1939 r. Zarządzono ekshumację, pojechał na nią starszy brat, bo mama by tego nie przeżyła i proszę sobie wyobrazić, co zobaczył: ciała uległy już rozkładowi, nie można było ich zidentyfikować, ale ocalała jedna jedyna noga. Obuta w wojskowy but i wełnianą skarpetkę z literą "A. "A - jak Andrzej.

Bronisław Knitter zginął wraz z innymi nauczycielami na tej samej polanie dziesięć dni później, 20 października. Spadające liście przykryły groby rozstrzelanych pięknym czerwono-żółtym całunem.
Jego syn Roman poszedł po wojnie do szkoły w Gdańsku. Nauczyciel, który przyjechał tu z centralnej Polski, wyśmiewał go przed całą klasą za twardy niemiecki akcent i nazywał Szwabem."
Napisano
Las Szpęgawski – Miejsce Pamięci Narodowej

Położony kilka kilometrów na północny wschód od Starogardu Gdańskiego, Las Szpęgawski stanowi olbrzymi kompleks boru sosnowego o długości przeszło 10 km i szerokości 7 km. Las w 1939 r. stanowił własność niemieckiego ziemianina von Paleske. Enklawa powyrębowa z 1938 r. (o piaszczystym i stosunkowo łatwym do kopania gruncie) została wybrana przez okupanta jako miejsce masowych egzekucji. Za takim wyborem przemawiało odludne położenie (las był pozbawiony osad ludzkich) oraz dogodny dojazd ze Starogardu i pobliskiego Tczewa. Wprawdzie las od strony południowo-wschodniej przecinała dwutorowa linia kolejowa Starogard – Tczew, ale nie było przy niej żadnego przystanku, a wgląd do enklawy z okien pociągu uniemożliwiał szeroki i gęsty pas wysokopiennego sosnowego boru.

Według założonego z góry planu, już 16 września 1939 r. przystąpiono do kopania grobów i odkrzewiania terenu. Pracę tę wykonywała, pod nadzorem Niemców, specjalna kolumna robocza złożona z 32 spędzonych ze Starogardu Polaków. Pracowali bez przerwy do 18 listopada, początkowo po osiem godzin, pod koniec października po dziewięć. W połowie listopada, kiedy dzień był najkrótszy, robotnicy musieli pracować aż do nocy.

Jako pierwsi ofiarą masowych mordów padli starogardzcy Żydzi. Większość z nich zginęła 19 września 1939 r., po tym jak wezwano ich do magistratu pod pozorem konieczności omówienia spraw związanych z obroną przeciwlotniczą miasta. Przybyłych, już po zapadnięciu zmroku, przeprowadzono do pobliskiej synagogi i tam bestialsko pobito, a następnie zastrzelono. Ciała zakopano w Lesie Szpęgawskim.

22 września 1939 r. Niemcy przystąpili do likwidacji pacjentów szpitala psychiatrycznego w Kocborowie. Zakład był wówczas jednym z największych w Polsce i przy tym znanym w Europie ze stosunkowo nowoczesnych metod leczenia. Do 21 stycznia 1941 r. blisko 1680 mężczyzn i kobiet wywieziono stamtąd do Lasu Szpęgawskiego i zabito.Wśród ofiar byli również chorzy przekazani uprzednio z innych, pokrewnych zakładów psychiatrycznych, np. z Kulparkowa pod Lwowem (310), Świecia (287), Kobierzyna pod Krakowem (121), Dziekanki koło Gniezna (75), Wejherowa (60), Warszawy (39), Gostynina (25), Tworek koło Pruszkowa (13) i Gniewa (11 dzieci). Pacjenci pochodzili też z innych krajów – Niemiec (21), Austrii (19), Francji (11), Czechosłowacji (9), USA (7), Kanady (7), Belgii (6), Danii (13) i Włoch (1).

Egzekucje psychicznie chorych nasiliły się zwłaszcza po przybyciu do Kocborowa niemieckiego personelu z lekarzem SS Metznerem na czele. Najwięcej pacjentów zamordowano 8 grudnia 1939 r. – 357 lub 402 osoby. Niektórych ciężko chorych pielęgniarze usypiali w samochodach zastrzykami z morfiny, a następnie wrzucali do wcześniej przygotowanych grobów. Z kolei ofiary przywiezione do lasu zazwyczaj same musiały kopać sobie groby, jedynie pacjentów w ciężkim stanie wyłączono z tej pracy. Chorych psychicznie mordowano w Lesie Szpęgawskim w ramach Akcji T4. Fakt ten został potwierdzony w czasie procesów o eutanazję w Niemczech w 1966 i 1967 r.

Las Szpęgawski stał się również miejscem straceń przedstawicieli polskiej inteligencji oraz działaczy społecznych i politycznych z Kociewia (głównie z powiatów: starogardzkiego, tczewskiego i gniewskiego), Kaszub (powiaty kościerski i bytowski) i innych regionów Pomorza. Między innymi 16 października 1939 r. zamordowano tam wszystkich (z wyjątkiem jednego) polskich księży katolickich z powiatu starogardzkiego, a cztery dni później wszystkich kanoników kurii biskupiej (oprócz ks. Franciszka Sawickiego) oraz profesorów Seminarium Duchownego i Collegium Marianum z Pelplina. W Szpęgawsku zginął wówczas kwiat duchowieństwa diecezji chełmińskiej. Tego samego dnia zginęło tam ponadto 43 nauczycieli z powiatu starogardzkiego.

Wśród ofiar egzekucji byli również Niemcy. W Lesie Szpęgawskim zamordowano m.in. księdza Kasimira Schliepa, wikariusza z Lubichowa, i proboszcza z Bobowa – księdza Josefa Kuchenbeckera.

Więźniów zabijano głównie strzałami z broni palnej. W grobie musieli położyć się na brzuch z rękami założonymi na czole, po czym otrzymywali strzał w kark u nasady głowy. Innych ustawiano nad skrajem grobu twarzą do wnętrza i oddawano salwę z karabinów maszynowych, ustawionych w niedalekiej odległości. Tych, którzy jeszcze żyli, dobijano uderzeniem kolby w głowę lub grzebano w grobie bez dobijania. Zwłoki, poukładane w grobie warstwami, zasypywano ziemią, chociaż często robiono to niedbale, bo jeszcze wczesną wiosną 1940 roku z kilku grobów wystawały nogi ludzkie. Wykonawcy zbrodni często znajdowali się pod wpływem alkoholu.

Paul Drews, przywódca starogardzkiego Selbstschutzu, mawiał, że na ogół skazańcy umierając, zachowywali tak godną postawę, że trzeba było to podziwiać. Niektórzy żegnali się z życiem ze słowami na ustach „Jeszcze Polska nie zginęła...”.

http://www.wrotapomorza.pl/pl/z_regionu/aktualnosci/las_szpegawski

PS W wynikach googla jest strona lasszpegawski.w.interia.pl - nie chcę nikogo urazić, ale mój FF + WOT wyje alarmem, gdy chcę ją poczytać :-(

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie