bodziu000000 Napisano 16 Wrzesień 2009 Autor Napisano 16 Wrzesień 2009 http://polskatimes.pl/fakty/kraj/161807,swietlista-corka-otwockiego-doktora-judyma,id,t.html Kobieta, która w czasie II wojny światowej ocaliła z getta ponad 2500 dzieci żydowskich, wychowywała się w rodzinie społecznika przesiąkniętego ideałami niesienia braterskiej pomocy innym. Przez całe dzieciństwo i młodość obserwowała prześladowanie ludności żydowskiej i nie wiarygodną nędzę żydowskich rodzin. "W sercu czułam się jedną z nich - powiedziała wiele lat później Świetlista - tak o Irenie Sendlerowej mówią ludzie, którzy ją znali. Wpatrzona w każdego człowieka. Kiedy z tobą rozmawiała, miałeś wrażenie, że jesteś dla niej jedynym, najważniejszym człowiekiem na świecie. Drobnej postury, z małymi, niemal dziecinnymi dłońmi. A jednak silna, niezłomna, jakby wykuta z żelaza. Kiedy jej na czymś zależało, to wewnętrzne światło zapalało się w jej niebieskich oczach, spychało rozmówcę do kąta, wciskało w ścianę, był bezbronny. Pewnie zapaliło się tego dnia w 1934 roku, kiedy wykreśliła ze swojego indeksu literę A oznaczającą aryjskie pochodzenie, aby w ten sposób zaprotestować przeciwko gettu ławkowemu na Uniwersytecie Warszawskim. Wyrzucono ją za to ze studiów, ale to ona wygrała. Albo wówczas, kiedy niemal rzuciła się na strażnika uniwersyteckiego, który spoliczkował jej żydowską koleżankę. I ona dostała wówczas w twarz. Ale oczy jej płonęły i nie cofnęła się ani na krok. Tak samo wtedy, podczas okupacji, gdy wyprowadzała - jedno za drugim - żydowskie dzieci z getta. Dwa i pół tysiąca. Małych, przerażonych, skazanych na śmierć. - Była gotowa zginąć z każdym dzieckiem - mówi Joanna Brzezińska, przyjaciółka Sendlerowej, która opiekowała się nią już jako kobietą w podeszłym wieku. To jej pani Irena zostawiła swoje wspomnienia z czasów, które minęły. Na zapisanych drobnym pismem kartkach, między skreśleniami, rysunkami serduszek i aniołków często występuje słowo "Ojciec. Wiele razy powtarzała w wywiadach i rozmowach, że gdyby nie ojciec, jego przykład, to jej - takiej właśnie - nigdy by nie było. Niełatwo jest odtworzyć życie małej Irki. Ci, którzy ją i jej rodziców wówczas znali, nie żyją od dawna. Zostaje garść faktów, które można dziś tylko interpretować. Ale jedno wydaje się jasne: ona miała w genach patriotyzm i zdolność do poświęcenia się innym. Już jej pradziadek brał udział w powstaniu styczniowym. Na terenie jego posiadłości znajdowała się główna kwatera powstańców. Po klęsce został aresztowany i zesłany do obozu ciężkiej pracy na Syberii. Tam zmarł. Jego żonie i dzieciom udało się uciec carskiej policji do Warszawy. Dziadek Ireny Sendlerowej od strony matki zdobył wykształcenie, został zarządcą majątków ziemskich. I ożenił się z wdową, która miała trzech synów. W czasie pierwszej wojny wyemigrował na Ukrainę do Humania. Także ojciec wychowany był w tradycji niepodległościowej. W czasie strajków szkolnych 1905 roku bronił praw polskich uczniów (jego córka będzie bronić praw Żydów, bo, jak powtarzała, nie liczy się rasa, płeć, kolor skóry - tylko człowiek). Ojciec z powodu postawy patriotycznej miał trudności z ukończeniem medycyny na carskim Uniwersytecie Warszawskim. Nie pomogło mu przeniesienie do Krakowa. Musiał wyjechać na Ukrainę do Charkowa. Tam poznał swoją przyszłą żonę, którą poślubił w Kijowie. Wkrótce wyjechali do Warszawy. I w 1910 roku urodziła się im córka Irena. "Byłam bardzo rozpieszczonym dzieckiem. Dwie moje ciotki nauczycielki, odwiedzając nas i widząc tę rozpieszczoną ponad wszelką normę dziewczynkę, mówiły do Ojca: Co ty robisz, Stasiu, co z tego dziecka wyrośnie? A wówczas Tata odpowiadał: Nigdy nie wiadomo, jak potoczy się życie naszej córeczki. Może być i tak, że nasze pieszczoty będą najmilszymi dla niej wspomnieniami. Irena Sendler po latach przyznała ojcu rację. - To były prorocze słowa - powtarzała. Oglądam zdjęcia Ireny Sendlerowej. Nigdy wcześniej nie spotkałem osoby, która tak mało by się zmieniła w ciągu niemal stu lat życia. Okrągła twarz, pospolite rysy, niewielkie oczy. Ale uśmiech jest obezwładniający. I spojrzenie, takie na wprost. - Jej osoba to najlepszy przykład polskiej inteligencji okresu międzywojennego. Ale także przykład osoby, która w czasie wojny z największym bohaterstwem ratowała żydowskie dzieci, codziennie narażając życie - mówił prezydent Lech Kaczyński 12 maja 2008 roku, gdy Polskę obiegła wiadomość o śmierci Ireny Sendlerowej. Wtedy jeszcze mało kto wiedział w Polsce, kim naprawdę była. O Oskarze Schindlerze, rzekomo dobrym Niemcu, który ze swojej fabryki uratował ponad tysiąc pracowników żydowskiego pochodzenia, wiedział cały świat. Choćby z filmu Spielberga nakręconego w 1993 roku. Irena Sendler dożywająca swoich dni w domu opieki oo. Bonifratrów musiała na to czekać. Po raz pierwszy jej nazwisko pojawiło się w mediach w 1965 roku, gdy przyznano jej nagrodę Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Na dalsze uznanie swoich zasług musiała czekać kolejne 34 lata. Wówczas prowincjonalny nauczyciel z Kansas w USA Norman Conard napisał sztukę teatralną o kobiecie, która w czasie wojny ratowała z getta żydowskie dzieci. Sztuka szybko stała się popularna w całych Stanach. W efekcie telewizja nakręciła film dokumentalny na temat nieznanej szerzej bohaterki z Polski. Wypowiadali się w nim Żydzi uratowani przez Sendlerową, z których bardzo wielu mieszka do dziś w USA. Między innymi na bazie ich opowiadań i wspomnień powstał film fabularny "Odważne serce Ireny Sendler, który wchodzi do naszych kin. - Mam nadzieję, że w szkołach na całym świecie mówić się będzie o niej więcej, aby jej postawa była wzorem do naśladowania dla wszystkich - mówi Piotr Kadlčik, przewodniczący stołecznej Gminy Wyznaniowej Żydowskiej. Większość życia upłynęła Irenie Sendlerowej w jej ukochanej Warszawie. Tu przyszła na świat 15 lutego 1910 roku w kamienicy, która w trakcie Powstania Warszawskiego została zrównana z ziemią. Biedna kamienica, biedni lokatorzy, na klatce swąd duszonej cebuli i kapusty. Język polski mieszał się z jidysz, nikt nie miał całych butów. W małym mieszkaniu rodziców Ireny snuto marzenia o Polsce, w której nie będzie nędzarzy, o kraju, w którym nikt nie zostanie wyszydzony za zbyt wydatny kształt nosa. W drzwi ich mieszkania nie pukał ksiądz po kolędzie. - Stosunek rodziców pani Ireny do Kościoła był obojętny - mówi Anna Mieszkowska, autorka książki "Matka dzieci Holocaustu, pierwszej i jak dotychczas jedynej dużej biografii Sendlerowej. - Oni należeli do postępowej lewicy, w najlepszym rozumieniu tego słowa. Byli wierzący, ale niepraktykujący. Pani Irena miała w związku z tym trudne relacje z tradycyjnie rozumianą polskością, katolicyzmem. Nie została bowiem przygotowana do uczestnictwa w nim. Ona była po prostu dobrym człowiekiem, nie będąc jednocześnie ortodoksyjną katoliczką. I tutaj znów pojawia się osoba ojca. Jeśli można pogodzić idee pozytywizmu i socjalizmu w jednej osobie, to uzyskalibyśmy właśnie postać Stanisława Krzyżanowskiego. Niepokorny student rewolucjonista zaczytujący się w "Ludziach bezdomnych Żeromskiego, zakochany w ambitnym chirurgu doktorze Tomaszu Judymie, pochłoniętym ideą pomocy ludziom skrzywdzonym przez los, nawet wtedy, kiedy założył rodzinę, nie zamierzał rezygnować ze swoich ideałów. Z dyplomem lekarza i piętnem socjalisty nie miał zresztą odwrotu z tej drogi. Lukratywna praktyka prywatna pana doktora leczącego osoby z wyższych sfer była dla niego nieosiągalna. A jeszcze to dziecko, które im się urodziło. Dnie i noce nosili je na rękach. Zanoszące się kaszlem ciałko wstrząsane konwulsjami. Krztusiec zwany też kokluszem wyniszczał małą Irkę. Wtedy nie było na to szczepionki ani antybiotyków. Chcąc ratować zdrowie dziecka, Stanisław i Janina Krzyżanowscy w 1912 roku opuścili Warszawę i wyjechali do Otwocka, który wówczas był uzdrowiskiem odwiedzanym przez mniej zamożnych Polaków (bogaci wypoczywali w Konstancinie). Świeże powietrze pomogło dziecku odzyskać zdrowie. W Otwocku Krzyżanowscy zamieszkali w małym, ubogim domku. Ojciec Ireny otworzył skromny gabinet lekarski, w którym zaczął przyjmować mieszkańców miasta. Większość nie miała pieniędzy, by zapłacić mu za usługę. Leczył ich za darmo, często dając leki kupione za własne pieniądze. Krzyżanowscy żyli w biedzie. Anegdota mówi, że sprzedali palto matki Ireny. Od tamtego czasu, korzystali na zmianę z jednego kożucha, który im został. Zimą nie mogli razem wychodzić na wieczorne spacery. Z końcem 1912 roku w Otwocku odwiedzili ich ciotka Ireny Maria Karbowska i jej mąż Jan Karbowski, z wykształcenia inżynier, który przez wiele lat dorobił się majątku przy budowie kolei w Rosji. Poruszeni trudem i ciężką pracą Krzyżanowskiego postanowili kupić w Otwocku przy ulicy Chopina budynek z rozległym parkiem i przekazać go Krzyżanowskim. Stanisław założył tam sanatorium dla gruźlików. Miał wielu pacjentów wywodzących się z żydowskiej biedoty. Ci, których nie było na to stać, leczeni byli za darmo. - Niesienie pomocy ludziom stało się piękną codziennością mojego dzieciństwa - powiedziała Sendlerowa w wywiadzie telewizyjnym 80 lat później. - Ojciec miał serce doktora Judyma. Zaszczepił mi swoje zasady. Podziwiałam go za to, jak bardzo angażuje się w pomoc ludziom, którzy mogli mu zapłacić jedynie słowem "dziękuję. - Pani Sendlerowa powtarzała, że ojciec przekazał jej dwie prawdy - mówi Anna Mieszkowska. - Jedna to ta, że ludzi dzieli się na dobrych i złych, rasa, narodowość i wyznanie nie mają żadnego znaczenia. Druga prawda jest taka, że każdemu, kto tonie, należy podać rękę. Pani Irena przez 98 lat swojego życia głosiła te dwie prawdy i była żywym ich odzwierciedleniem. Ona bowiem autentycznie żyła tymi dwiema zasadami. Właśnie z Otwockiem i sanatorium założonym przez ojca związane są pierwsze, najpiękniejsze wspomnienia Ireny Sendlerowej z dzieciństwa. Wraz z rodzicami mieszkała przy sanatorium. Bawiła się z dziećmi z okolicy i wkrótce mówiła w jidysz tak samo dobrze jak po polsku. - Znajomość tego języka bardzo jej pomogła podczas wojny, gdy organizowała pomoc dla Żydów zamkniętych w gettcie - opowiada Anna Mieszkowska. Sanatorium w Otwocku było spełnieniem marzeń ojca Ireny i ukoronowaniem jego krótkiego życia. Dla niej samej było najpiękniejszym rozdziałem życia. Beztroskie dzieciństwo w Otwocku, dalekie od frontowych tragedii I wojny światowej przerwała w 1917 roku epidemia tyfusu. Stanisław Krzyżanowski energicznie stawił jej czoła. Pracując po kilkanaście godzin dziennie w pękającym w szwach sanatorium, z poświęceniem leczył mieszkańców Otwocka dotkniętych tą chorobą. Jednak jego zdrowie okazało się słabsze niż zapał i szczytne idee. Krzyżanowski zaczął czuć się coraz gorzej, a w końcu sam zapadł na tyfus. Zmarł jesienią 1917 roku, kilkanaście miesięcy przed powstaniem wolnej Polski, na którą czekał całe życie. Na cmentarzu żegnały go tłumy Polaków i Żydów. - Ubodzy Żydzi z Otwocka stracili swojego obrońcę i przyjaciela - mówi doktor Janusz Szejnoch z Instytutu Historii Żydów w Jerozolimie. - W tamtych czasach niewiele osób tak bardzo zasługiwało na miano dobroczyńcy Żydów. Kilka dni później jego żonę i córkę odwiedzili przedstawiciele otwockiej gminy żydowskiej. - Z wdzięczności dla pana doktora, że nas leczył, Gmina będzie wypłacała stypendium pani córce Irenie do czasu jej pełnoletności - powiedział przewodniczący. Janina Krzyżanowska propozycję odrzuciła. - Mam 27 lat i sama zapracuję na jej wykształcenie - odpowiedziała żydowskim przyjaciołom. Anegdota mówi, że gdy goście wychodzili, powiedziała do córki: - Popatrz, ile serca ci okazali, nie zapomnij o tym nigdy. - Ćwierć wieku później Irena udowodniła, że zapamiętała słowa matki. Po śmierci Juliana Krzyżanowskiego jego krewni na powrót sprzedali sanatorium w Otwocku. Janina Krzyżanowska i jej mała córka wyjechały do Piotrkowa Trybunalskiego. Tu Krzyżanowska znalazła pracę, a jej córka z dobrymi wynikami skończyła gimnazjum. Aby mogła studiować, obie przeniosły się do Warszawy. Zamieszkały w niewielkim mieszkanku w kamienicy na Woli. W podwórzu tej kamienicy rosło drzewo, przy którym później w czasie wojny Irena i jej przyjaciółka z konspiracji zakopywała butelki zawierające kartki z informacjami o pomocy Żydom uwalnianym z getta. Żyły bardzo skromnie, gdyż jedynym źródłem ich utrzymania była praca matki, która haftowała serwetki. Janina Krzyżanowska nie chciała korzystać z pomocy braci męża, którzy oferowali bezinteresowną pomoc finansową i stypendium dla córki. Dorastająca Irena chciała studiować medycynę, ale ostatecznie trafiła na polonistykę na Uniwersytet Warszawski. Rok później wyszła za mąż za Mieczysława Sendlera, kolegę ze studiów polonistycznych. Także wtedy rozpoczęła się jej aktywność polityczna. - Na początku lat 30 zaczęła działać w lewicującym Związku Młodzieży Walczącej - opowiada Anna Mieszkowska. Organizacja ta domagała się zrównania w prawach wszystkich mieszkańców Polski oraz likwidacji obowiązku prowadzenia w szkołach i na uniwersytetach oddzielnych ławek dla Żydów. Do legendy przeszło wydarzenie, które na początku lat 30. miało miejsce w auli wykładowej Uniwersytetu Warszawskiego. Dwudziestotrzyletnia Sendlerowa siedziała obok koleżanki Żydówki. Strażnik uniwersytecki kazał więc Żydówce wstać albo pójść do innej części sali przeznaczonej dla Żydów. Dziewczyna powiedziała, że jest Polką. Wówczas strażnik uderzył ją w twarz. Sendlerowa natychmiast wstała demonstracyjnie i powiedziała, że ona też jest Polką. Strażnik uderzył także ją. Nie był to jedyny przykład. - W przedwojennej Polsce, zwłaszcza w Warszawie, antysemickie nastroje były niestety bardzo silne, należały nawet do dobrego tonu - zauważa dr Janusz Szejnoch. - Popularne było myślenie o Żydach jako o sprawcach wszelkiego zła i obwinianie ich za wszystkie nieszczęścia świata. Doktor Szejnoch mówi, że w stolicy, gdzie istniała 350-tysięczna, największa na świecie diaspora żydowska, antysemityzm ten przybrał szczególnie silne formy: organizacje narodowe bojkotowały żydowskie sklepy, zdarzały się chuligańskie napady na nie. W szkołach i na uniwersytetach wyznaczano specjalne ławki dla Żydów. W prasie ukazywały się antyżydowskie artykuły. - Studenci, którzy należeli do organizacji prawicowych, bardzo często dokuczali kolegom i koleżankom pani Ireny tylko z tego powodu, że są Żydami - opowiada Mieszkowska. - Pani Irena zawsze brała ich w obronę. Można powiedzieć, że w czasie studiów przeszła próbę moralności. Do historii przeszło też inne wydarzenie. W 1934 roku, tuż przed obroną pracy dyplomowej, młoda Sendlerowa demonstracyjnie skreśliła w indeksie stempel z literą A oznaczającą aryjskie pochodzenie. Została za to wyrzucona ze studiów i wpisana na listę studentów niepożądanych. Nie dała za wygraną. Jeszcze tego samego dnia poszła do wicerektora, którym był prof. Tadeusz Kotarbiński. Mogło się wydawać, że dla słynnego profesora filozofii Sendlerowa była tylko jedną z wielu studentek, które uczył kilka lat wcześniej. Jednak przez te kilka lat profesor wiele słyszał o działalności młodej aktywistki i w duchu popierał je. Z miejsca przyjął Sendlerową w swoim gabinecie. - Masz rację dziecko, te żydowskie ławki to hańba dla naszej uczelni - powiedział jej. Kotarbiński kilka dni później anulował decyzję o relegowaniu młodej kobiety z uczelni. Sendlerowa wróciła na uniwersytet i w 1934 roku ukończyła go. Swoją pierwszą pracę młoda Irena znalazła latem 1934 roku w stołecznym ośrodku pomocy społecznej na Ochocie. Rozdawała posiłki dla ubogich i bezrobotnych, organizowała dla nich pomoc medyczną. Potem pracowała w Ministerstwie Zdrowia, później w wydziale opieki stołecznej urzędu miasta. Tu zajmowała się głównie pomocą dla biedoty. Wiele lat później wspominała, że najbardziej wówczas poruszało ją ubóstwo rodzin żydowskich. - U Polaków nie widziałam nigdy takiej biedy, jak w rodzinach żydowskich - mówiła w wywiadzie w 2002 roku. - Zdarzało się, że w szabat jednego śledzia dzielono między sześciu członków rodziny. - Całe życie pani Ireny było służbą dla innych - mówi Anna Mieszkowska. W Polsce, do której dotarł wielki, światowy kryzys gospodarczy, liczba klientów pomocy społecznej z każdym dniem rosła. - Dziś niektórym trudno w to uwierzyć, ale we wszystkich dzielnicach Warszawy ustawiały się długie kolejki po zupę i żywność rozdawaną przez pracowników opieki społecznej - mówi dr Tadeusz Żabkowski, historyk gospodarki. - Stali w nich ci sami ludzie, którzy jeszcze na początku lat 30. zajmowali ważne stanowiska, prowadzili prywatne warsztaty lub sklepy. Kryzys gospodarczy jeszcze pogorszył warunki życia ludności żydowskiej. - W fabrykach i warsztatach w pierwszej kolejności zwalniano Żydów - opowiada dr Żabkowski - chodziło o to, aby miejsca pracy pozostały dla Polaków. A dr Szejnoch dodaje: - Rozmaici politycy, zwłaszcza skrajnie prawicowi, winą za kryzys obarczali oczywiście Żydów. W ostatnich dniach sierpnia 1939 roku mąż Sendlerowej Mieczysław został powołany do wojska. W pierwszych dniach kampanii wrześniowej dostał się do niewoli i został wywieziony do oflagu w Niemczech. Tam przeżył wojnę. Irena wybrała konspirację. Nie zobaczyli się już nigdy. Wybuch wojny zastał Irenę Sendlerową jako pracownicę stołecznej pomocy społecznej. Nawet w trakcie najtrudniejszych dni obrony ofiarnie niosła pomoc ubogim i potrzebującym. Po czterech tygodniach bohaterskiej obrony 28 września Warszawa ostatecznie skapitulowała. Jedną z pierwszych decyzji władz okupacyjnych był zakaz udzielania pomocy społecznej ludności żydowskiej. Za jego złamanie groziła kara śmierci. - Pani Irena oczywiście się tym nie przejęła - mówi Anna Mieszkowska. - Nadal udzielała pomocy wszystkim potrzebującym, niezależnie od rasy i narodowości. Codziennie ryzykowała życie, nie zawahała się ani raz. Sama Sendlerowa w wywiadzie w 2002 roku mówiła, że gdyby zachowała się inaczej, zdradziłaby zasady wpojone przez ojca. - Doktor Judym, który był wzorem dla mojego ojca, obudził się wówczas i we mnie. Nie mogłam zachować się inaczej. Jej czas nadszedł rok później. W listopadzie 1940 roku Niemcy utworzyli w Warszawie getto dla Żydów. Mieli tam czekać na pociągi do obozów koncentracyjnych. Żydowskie rodziny cierpiały niewyobrażalną nędzę. Ratowanie upokarzanych Żydów stało się jednym z celów działania polskiego ruchu oporu. Szukano osób, które chciałyby wziąć w tym udział. Sendlerowa nie wahała się ani chwili. Jej godzina wybiła."
bodziu000000 Napisano 17 Wrzesień 2009 Autor Napisano 17 Wrzesień 2009 http://polskatimes.pl/fakty/kraj/162690,irena-sendlerowa-bohaterka-zapomniana,id,t.htmlIrena Sendlerowa - bohaterka zapomnianaAnioły w czasach zagłady - to cykl tekstów o Irenie Sendlerowej. Dziś kolejna część - zapraszamy! Kobieta, która w czasie II wojny światowej uratowała z getta 2500 dzieci żydowskich, była prześladowana przez komunistyczną bezpiekę. Skromna, cicha, pełna uśmiechu - tak Irenę Sendlerową zapamiętała Anna Drabik, przewodnicząca stowarzyszenia Dzieci Holocaustu. Członkowie tego stowarzyszenia opiekowali się panią Ireną w ostatnich latach jej życia. Załatwili jej pokój i opiekę u ojców Bonifratrów. W tym czasie byli dla niej jak najbliższa rodzina. - Interesowała się naszymi rodzinami, naszymi wnukami, sprawami aktualnymi - wspomina Drabik. - Wszystko o nas wiedziała. Do końca swoich dni zachowała trzeźwość umysłu i pogodę ducha. Byliśmy jak jej dzieci. Dzięki przybranym dzieciom - tym, które z narażeniem własnego życia ocaliła w czasie wojny - do końca swoich dni mogła liczyć na wsparcie i opiekę. A także na pomoc. Tak było jesienią 1945 r., gdy groziło jej więzienie. Jej nazwisko znalazło się na liście osób przeznaczonych do aresztowania przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Listę miał podpisać szef warszawskiego MBP pułkownik Zdzisław Peszkowski. Dzień wcześniej zmogła go choroba. Listę do podpisania przywiózł mu do domu jego zastępca. Żona Peszkowskiego poczęstowała ich herbatą. Gdy weszła do pokoju, ubecy rozmawiali o aresztowaniu Sendlerowej. - Przecież ta kobieta ocaliła mi życie - powiedziała Peszkowska do męża. - Jeżeli ją aresztujesz, to od ciebie odejdę - zagroziła. Pułkownik nie był w stanie odmówić ukochanej kobiecie i tego samego dnia przekreślił nazwisko Sendlerowej. Bohaterka nie została wówczas aresztowana. Pułkownik Peszkowski zmarł w 1948 roku. I wtedy skończył się parasol ochronny nad Sendlerową. Jesienią wezwana została na przesłuchanie. Podejrzewano ją o to, że w czasach wojny współpracowała z wywiadami Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, a później, na ich polecenie, organizowała w Polsce ich siatkę szpiegowską. Dowodem miało być to, że wiele rodzin żydowskich, z którymi miała kontakt w czasie okupacji, wyjechało potem do tych właśnie krajów. Sendlerowa oczywiście zaprzeczała tym informacjom, tłumacząc, że pomagała w czasie wojny wszystkim, którym mogła, nie patrząc na narodowość. Nieprzyjemne przesłuchania przeciągały się w nieskończoność. - Ubecy odznaczali się wyjątkowym bestialstwem - wspomina mjr Władysław Bugaj, żołnierz Armii Krajowej, który w lochach komunistycznej bezpieki spędził 8 lat. - Jeżeli chcieli udowodnić jakąś tezę, to torturowali człowieka do momentu, aż się przyznał i potwierdził ich oskarżenia. Przesłuchania odbywały się w wilgotnych piwnicach pełnych robaków. Przesłuchiwanemu kazano stać na baczność, bito go i kopano. Zdarzało się też, że podczas rozmowy, gdy nie chciał się przyznać do wyssanych z palca zarzutów lub dyskutował ze śledczymi, otrzymywał silne uderzenie gumową pałką. Sendlerowa miała więcej szczęścia. Zapraszano ją do gabinetu oficerów bezpieki i tam przesłuchiwano. Pytano ją o kontakty z oficerami Armii Krajowej. Odpowiadała dyplomatycznie, że w czasie wojny prawie każdy konspirował, ale w rodzinie nawet nie wiedziano, kto należy do jakiej organizacji. Ale o tym, co przeszła podczas przesłuchań w siedzibie Urzędu Bezpieczeństwa, nie opowiedziała nigdy nikomu, nawet swoim dzieciom. Musiały to być straszne przeżycia, skoro wskutek przesłuchań straciła dziecko. Urodziło się przedwcześnie i zmarło, prawdopodobnie z powodu stresu matki podczas przesłuchań. Jej samej w 1951 roku bezpieka w końcu daje spokój. Tym bardziej że jej życiorys pasował do wymagań ludowej Polski: dziewczyna z ubogiej rodziny, córka socjalistów, którzy pomagali za darmo biedocie. No i oczekiwane doświadczenia z czasów wojny: walka z okupantem hitlerowskim, a nie z sowieckim. A sama bohaterka nie kryła swoich lewicowych przekonań. W 1951 roku, kiedy zakończyły się jej przesłuchania w Urzędzie Bezpieczeństwa, była już członkinią Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Polska Partia Socjalistyczna, do której należała od czasów przedwojennych, połączyła się z Polską Partią Robotniczą. Tak powstała PZPR. Sendlerowa chciała się wypisać, ale zastraszono ją. To już nie był jej socjalizm. Ona wierzyła w ten, który miał przynieść wolność od ucisku, równość i braterstwo. A powojenny przynosił ucisk, tortury i coraz większą nędzę gospodarczą. Jeszcze w 1945 roku, jako pracownica opieki społecznej, zaczęła tworzyć dom opieki dla "gruzinek. Tak nazywano bowiem młode dziewczyny, które na gruzach Warszawy uprawiały prostytucję. Próbowała znaleźć im dom, choć sama nie miała wówczas dachu nad głową. - Nocowała w biurze, w którym pracowała, czyli w kamienicy przy ulicy Bagatela 10 - opowiada Anna Mieszkowska, biograf Sendlerowej. Dzisiaj pod tym adresem mieści się siedziba wydawnictwa, które w 2004 roku wydało pierwszą książkę na jej temat. Co ciekawe: w tym samym biurze pracowała matka autorki biografii Anny Mieszkowskiej. Los? Przeznaczenie? Jednak jej trud się opłacił. Większości dziewczyn udało się znaleźć nową pracę i zrezygnować z najstarszego zawodu świata. Pracę zmieniła również sama Sendlerowa. Z opieki społecznej odeszła do szkoły medycznej, a potem do nowo utworzonego Ministerstwa Zdrowia. - Całe jej życie było tak naprawdę służbą dla innych - opowiada Anna Mieszkowska. Aż do końca lat 60. z pasją angażowała się we wszystkie inicjatywy społeczne, które miały poprawić losy innych. Czuwała nad odbudową domów opieki i domów dla sierot. Po wytężonej pracy wieczorami wracała do swojego małego mieszkanka, gdzie oprócz męża czekało na nią dwoje dzieci: córka Janina i syn Adam. Mały chłopiec bardzo często chorował. Raz popadł nawet w śmierć kliniczną. Zrozpaczona kobieta klęczała nad jego łóżkiem, nie wiedząc, co robić. - I wtedy mama zaczęła się modlić - wspomina jej córka Janina Zgrzembska. - Po prostu uklękła i zaczęła się modlić. - I wkrótce jej syn odzyskał całkowicie zdrowie. Zmarł nagle w 1999 roku na atak serca. Był to drugi moment, kiedy Sendlerowa zwątpiła w istnienie Boga (wcześniej straciła wiarę, widząc to, co działo się w Warszawie podczas wojny). W 1968 roku Sendlerowa ostatecznie zerwała z socjalizmem. Jego polskie wydanie coraz mniej pasowało do jej wyobrażeń i ideałów. Czarę goryczy przelały antysemickie czystki w marcu 1968 r. Studentów pochodzenia żydowskiego komunistyczne władze usuwały z uczelni. Wszystkich, których podejrzewały o żydowskie korzenie, usuwały z pracy, zwłaszcza z urzędów państwowych. W Warszawie doszło do demonstracji, w trakcie których milicja biła studentów. Dla Sendlerowej była to powtórka antysemickich praktyk sprzed 30 lat, którym tak otwarcie przeciwstawiała się. Wówczas ostatecznie oddała partyjną legitymację. Tym bardziej że partia, w którą kiedyś wierzyła, trzy lata wcześniej odmówiła jej paszportu. Chciała wyjechać do Izraela, gdzie przyznano jej medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Miała posadzić swoje drzewko w pobliżu instytutu pamięci Yad Vashem. Ale władze nie wyraziły zgody na wyjazd. Do Izraela pojechała dopiero 20 lat później. - Musiało to być dla niej dodatkowe upokorzenie - mówi Jehuda Bauer, były dyrektor instytutu Yad Vashem. - Brak zgody na wyjazd pokazuje też, jak bardzo władze komunistycznej Polski były przesiąknięte antysemityzmem. Dziś drzewko Sendlerowej to jedno z ponad 6 tysięcy "polskich drzewek w Yad Vashem (łącznie jest ich około 22 tysięcy). Mają na zawsze przypominać wszystkim pokoleniom o ludziach, którzy podczas wojny narażali swoje życie, aby ratować Żydów. Pod koniec lat 60. Sendlerowa przeszła na emeryturę. Dorabiała do niej dyżurami w miejskiej bibliotece. Nikt nie wiedział, że skromna, niewysoka kobieta, która codziennie spędza wiele godzin między półkami bibliotecznymi, to bohaterka, która wyprowadziła z getta 2500 Żydów. Tym bardziej że ona sama nigdy o tym nie mówiła. Nawet gdy młodzi ludzie pytali ją o wojnę. Opowiadała wówczas o okupacji, o łapankach, wywózkach i getcie. Ale nie o tym, jak ratowano Żydów. - Ten temat w ogóle w PRL-u nie był poruszany - mówi Anna Drabik. - Komunistyczne władze uznawały, że zorganizowany ruch pomocy Żydom w czasie wojny to kwestia tak mało istotna, że nie zasługuje na uwagę. Na sławę i uznanie dla swoich zasług Sendlerowa musiała czekać jeszcze ponad 30 lat. Najpierw był słynny film Spielberga "Lista Schindlera, po którym narodziło się pytanie o inne osoby, które ratowały Żydów. Dopiero w 1999 roku o Sendlerowej zrobiło się głośno, gdy prowincjonalny nauczyciel ze stanu Kansas Norman Conard napisał sztukę teatralną o kobiecie, która w czasie wojny ratowała z getta żydowskie dzieci. Historię tę Conard zasłyszał. Jego sztuka szybko stała się popularna. Potem telewizja ABC nakręciła film dokumentalny na ten temat. Wypowiadali się w nim Żydzi uratowani przez Sendlerową, z których bardzo wielu mieszkało w USA. W końcu dziennikarze dotarli do niej samej. Miała 89 lat, gdy udzieliła pierwszego w swoim życiu wywiadu telewizyjnego. Wywołało to naturalne zainteresowanie jej osobą. - Była z tego bardzo zadowolona, uważała, że jej się to należy - wspomina Halina Grubowska z Żydowskiego Instytutu Historycznego, jedna z ocalonych przez Sendlerową. - Chociaż sama nigdy nie zabiegała o to, by być znaną. Było to zresztą niemożliwe w czasach PRL-u. Kiedy pani Irena stała się bardzo popularna, w prasie pojawiały się bardzo obszerne artykuły na jej temat, wywiady. Odwiedzałam ją w tych latach sławy bardzo często i zastawałam jej mieszkanie pełne ludzi z całego świata. Anna Mieszkowska, biograf bohaterki, dobrze pamięta podniosłą atmosferę tamtych spotkań: Wiele razy uprzedzałam osoby, które przyprowadzałam do pani Ireny: "Weźcie ze sobą chusteczki. Ja mam jedną paczkę w torebce, ale to nie starcza. Ona wywoływała taką siłę wzruszenia u osób, które ją odwiedzały, że to było nieprawdopodobne. Mężczyźni płakali częściej od kobiet. Kobiety czasem potrafiły się opanować, mężczyźni rzadziej. Byłam świadkiem zachowań gości, które wyglądały na atak histerii. A Niemcy, którzy też ją odwiedzali, po prostu padali. Niezależnie, czy to był dziennikarz, czy to był profesor znanego uniwersytetu, nauczycielka czy uczennice ze szkoły w Berlinie. To było coś nieprawdopodobnego. Pani Irena zaś uśmiechała się i pytała: "Czy ja jestem taka straszna, że wy płaczecie?. Była osobą charyzmatyczną. Jej charyzma wypływała na zewnątrz w postaci uśmiechu, w którym udział brały jej nieprawdopodobnie piękne, okrągłe i błękitne oczy. Miała pogodę i serdeczność dla każdego, kto wchodził do jej pokoju. Po spotkaniu jej goście mówili, że czują się innymi ludźmi. Pani Irena wywoływała swoiste katharsis. Profesor Głowiński nazwał panią Irenę laicką świętą i jest w tym dużo prawdy. Ludzie, którzy ją odwiedzali, reagowali podobnie do tych, co dotknęli szaty Jana Pawła II lub Matki Teresy z Kalkuty. Na osoby bliskie, takie, które przebywały z nią często, jej aura działała może trochę słabiej. Ale widziałam, że jest to bardzo odczuwalne dla każdego obcego. Dochodziło do tego, że Niemcy po przeczytaniu książki o pani Sendlerowej przyjeżdżali do Polski specjalnie po to, by ją zobaczyć. Nie znali tutaj nikogo, nie mówili po polsku. Mimo to przyjeżdżali tu tylko dla poznania pani Ireny. Przyjeżdżały do niej całe wycieczki szkolne, żołnierze, osoby duchowne różnych wyznań. Mieszkowska zapamiętała jeszcze coś innego: Na pytanie, czy jest jej coś potrzebne, pani Irena zawsze odpowiadała: "Mnie nic nie jest potrzebne. Jeżeli możecie zrobić coś dla innych, to zróbcie to. To było bardzo piękne. Uśmiech nie schodził jej z oczu do ostatnich dni życia. Mimo postępującej osteoporozy do ostatnich dni zachowała pogodę ducha i optymizm. Chętnie przyjmowała młodych ludzi i opowiadała im o swojej przeszłości, o wojnie, o ratowanych żydowskich dzieciach. Jednym z najbardziej radosnych dni był ten, kiedy otrzymała Order Uśmiechu. Wnioskował o to 15-letni Szymon Płóciennik z Zielonej Góry. Podobno przypominał jej trochę zmarłego syna w jego młodych latach. Sendlerowa, gdy dostała order, miała 97 lat. Została najstarszym Kawalerem Orderu Uśmiechu. - Umarła jako osoba wierząca - opowiada Anna Mieszkowska. - W ostatnich latach swojego życia była w zakładzie Bonifratrów i tam odwiedzali ją księża, ale i rabini. Jednak nie rozmawiali z nią o wierze, tylko o innych sprawach. Dostała również przepiękny list od Jana Pawła II, z którego była bardzo dumna. Powiedziała, że po medalu Yad Vashem ten list od papieża jest dla niej największą nagrodą za to, co robiła. Według Anny Mieszkowskiej pogrzeb pani Ireny był wielką manifestacją dobroci i życzliwości. Przyszedł tłum młodzieży. Byli ci, którzy odwiedzili wcześniej panią Irenę, i ci, którym się to nie udało. Młodzież ustawiła się w szpalerze z żółtymi tulipanami od bramy kościoła do grobu. To robiło nieprawdopodobne wrażenie na żałobnikach. Wielu ludzi płakało. Spoczęła na cmentarzu na warszawskich Starych Powązkach, w pobliżu bramy nr IV. Jej grób łatwo odnaleźć. Zawsze zdobią go bujne, piękne kwiaty, a przy tablicy pamiątkowej zawsze pali się znicz. Dbają o to ci, których ocaliła z warszawskiego getta. Jej "dzieci Holocaustu nawiedzają grobowiec prawie codziennie. - Powiedzenie, że pani Irena była niewierząca, byłoby nieprawdziwe - zaznacza Mieszkowska. Powiedzenie, że była wierząca, byłoby nadużyciem. Ona była gdzieś pośrodku. Miała swoje bardzo osobiste, trudne relacje z Panem Bogiem. Myślę, że teraz się polubili"
M164U Napisano 17 Wrzesień 2009 Napisano 17 Wrzesień 2009 Tu pisałem o wyżej wymienionym filmie produkcji USA.http://www.odkrywca.pl/the-courageous-heart-of-irena-sendler-2009-,651189.html#651189
Czlowieksniegu Napisano 21 Wrzesień 2009 Napisano 21 Wrzesień 2009 Mozets- może dla dokładności:- była współzałożycielką, z Wandą Krahelską, Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom. Z tego Komitetu powstała Żegota;- złośliwie :-) iewymieniony" przez Ciebie profesor Bartoszewski był członkiem Prezydium z ramienia Frontu Odrodzenia Polski ( poczytaj o FON'ie i roli Kossak-Szczuckiej );- jeśli możesz zacytuj mi SŁOWA profesora Bartoszewskiego, w których przypisuje On sobie osiągnięcia Kossak-Szczuckiej. W przeczytanych przeze mnie Wspomnieniach wprost przeciwnie, bardzo często jest wychwalana i jasno napisane jest, że to dzięki Niej prof. Bartoszewski z obozu.Pozdrawiam, nie mogąc doczekać się MERYTORYCZNEJ odpowiedzi :-)
Czlowieksniegu Napisano 23 Wrzesień 2009 Napisano 23 Wrzesień 2009 Ja w kwestii formalnej- niestety nie doczekałem się odpowiedzi na moje ( w sumie proste ) pytanie. I dlatego ponawiam prośbę do Mozetsa. Bo odnoszę wrażenie, że napisać można wszystko, ale trochę odwagi brakuje lub wiedzy :-(
Rekomendowane odpowiedzi
Temat został przeniesiony do archiwum
Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.