Skocz do zawartości

Kto zabił znanego górskiego przewodnika Tadeusza Stecia?


Rekomendowane odpowiedzi

Potrafił podczas górskiej wycieczki wyjąć XV-wieczną księgę i opowiadać turystom, że można kupić za to dwa mercedesy – mówi w rozmowie z dziennik.pl Przemysław Semczuk, autor książki „Tak będzie prościej”. Nazywano go przewodnikiem przewodników", który sam tworzył własną legendę. Tadeusz Steć, bo o nim mowa, był posiadaczem cennych znaczków, monet i starodruków a do tego postacią mocno kontrowersyjną. Jego śmierć do dziś pozostaje jedną z bardziej tajemniczych i nierozwiązanych zagadek kryminalnych początku lat 90.

Miano przewodnika przewodników" zyskał jeszcze, gdy żył. Był autorem ponad 60 książek na temat gór, licznych publikacji prasowych, ale przede wszystkim jak mówią ci, którzy go znali, gawędziarzem a przede wszystkim profesjonalistą.

Swój zawód zaczął wykonywać, jak to zazwyczaj bywa, zupełnie przypadkowo. – Na Dolny Śląsk a dokładnie do Trzcińska kolo Jeleniej Góry przyjechał tuż po wojnie, razem z matką. Ona prowadziła tam niewielkie gospodarstwo, a Tadziu próbował wstąpić do klasztoru Benedytyktynów w Tyńcu. W kronice nowicjatu opactwa, do którego dotarłem, a właściwie do dokumentu, który jeden z braci przeczytał mi przez telefon, pada zdanie, że „rozeznał inną drogę życiową” i dlatego nie został duchownym – mówi Przemysław Semczuk, autor powieści „Tak będzie prościej”, która jest powieścią opartą na tragicznej historii Tadeusza Stecia.
Czerwony sweter i beret z antenką

Tą inną drogą życiową" miał być homoseksualizm, który po dokonanej w 1993 roku zbrodni był brany pod uwagę jako jeden z powodów morderstwa przewodnika przewodników".

Kiedy Steć wrócił do Trzcińska, jak zapamiętali miejscowi, jeszcze przez jakiś czas odprawiał nabożeństwa majowe, a przez chwilę uczył nawet religii. Szybko jednak zamienił sutannę na charakterystyczny czerwony sweter i beret z antenką. Coraz bardziej pochłaniały go górskie wędrówki. W 1948 roku we Wrocławiu rozpoczął studia historyczne, ale te, podobnie jak klasztorne życie, nie przypadły mu do gustu. Zrezygnował zaraz po pierwszym semestrze.

– Zaczepił się w Dolnośląskiej Spółdzielni Turystycznej a do jego zadań należało m.in. przemalowywanie znaków na szlakach. Bardzo dobrze znał niemiecki i dużo czytał o górach. W pewnym momencie jego kariery znowu pomógł mu przypadek. Gdy odwiedził redakcję „Słowa Polskiego” w jego ręce wpadł tekst na temat gór. Steć mocno go skrytykował, wytknął błędy. Jeden z redaktorów rzucił, że skoro jest taki mądry i tak dużo wie, to niech sam napisze. I napisał. Jeden, drugi a potem kolejne teksty. Szybko dostał legitymację korespondenta, co w tamtych czasach było niesamowitym awansem społecznym – wyjaśnia Semczuk. Niektórzy zarzucali mu, że kopiuje przedwojenne niemieckie teksty. Oburzony zarzutami miał do jednego z krytyków, niejakiego Marka Wikorejczyka, który również był przewodnikiem górskim, rzucić: „Pokaż mi jedno zdanie, które przepisałem dosłownie”. – Tego akurat rzeczywiście nie dało mu się udowodnić – mówi Semczuk.
Anegdota z sekretarzem Cioskiem

W międzyczasie Steć został kierownikiem schroniska Szwajcarka w Górach Sokolich, a następnie Domu Śląskiego na Równi pod Śnieżką. Gdy w 1949 roku ruszył Fundusz Wczasów Pracowniczych zaczął oprowadzać turystów po górach. Napisał dwa przewodniki „Wycieczki i wczasy jednodniowe z Jeleniej Góry” oraz amek Chojnik", które od razu stały się niesamowicie popularne wśród sympatyków gór. Jego sensacyjne artykuły o historii Sudetów ukazywały się nie tylko w Słowie Polskim", ale też Nowinach Jeleniogórskich", Wierchach" i Turyście". – Z roku na rok „przewodnik przewodników” stawał się coraz bardziej popularnym, znanym i wpływowym człowiekiem w Jeleniej Górze. Do tego stopnia, że sam mógł wybierać sobie grupy, z którymi chciał wychodzić na wędrówki. Często zdarzało mu się oprowadzać działaczy partii – wspomina Semczuk.

Jednym z tych, który trafił na wycieczkę ze Steciem, był Stanisław Ciosek. W 1975 roku pełnił on funkcję I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Jeleniej Górze. – Steć nie cenił władzy, potrafił być wobec niej krytyczny. Podczas wycieczki, na której gościem był właśnie Ciosek, opowiedział anegdotę o nowym sekretarzu, któremu powiedziano, że trafi do góry. On miał nadzieję, że chodzi o Komitet Centralny, a chodziło o góry, Karkonosze" – takie słowa miały paść wówczas z ust Stecia, który nie zdawał sobie sprawy, że w grupie znajduje się sam bohater żartu. Ciosek owszem żart znał, ale nie pamiętał, czy rzeczywiście taka sytuacja miała miejsce – opowiada Semczuk.

Steć nie tylko opowiadał niesamowite historie na temat gór, ale i na swój temat rozpowiadał niesamowite legendy. To właśnie w taki sposób budował swój wizerunek „przewodnika przewodników”. – Często te jego anegdoty na własny temat dotyczyły dostępu do skarbów ukrytych przez Niemców. Po wojnie chodził po okolicy i zbierał znaczki, monety, starodruki, ryciny, które wówczas wyprzedawane były za bezcen. Tak krok po kroku w swoim mieszkaniu uzbierał nie tylko pokaźną kolekcję, ale też wyceniony na ogromną sumę majątek – wyjaśnia Semczuk.
Biblia Gutenberga

Ci, którzy wędrowali ze Steciem po górach, wspominali, że lubił zabłysnąć przed innymi i pochwalić się tym, co posiada. – Na wycieczkach zdarzało mu się wyjmować XV-wieczną księgę, która wyglądała jak Biblii Gutenberga, i bez ogródek mówić, że to równowartość dwóch mercedesów. Jeżeli rzeczywiście była to ta księga, to za jej równowartość można było kupić nie tyle dwa mercedesy, co całą Jelenią Górę, w której Steć mieszkał i pracował – ironizuje Semczuk.

Z drugiej strony bał się, że zostanie okradziony. Był nieufnym odludkiem. Do domu wpuszczał tylko zaufane osoby, nie miał telefonu. – Jeśli ktoś przychodził do niego niezapowiedziany, nigdy nie zastał gospodarza – mówi Semczuk.
Boże, na to nie ma ceny, jak to można trzymać w domu?"

Do morderstwa Stecia doszło w nocy z 11 na 12 stycznia 1993 roku. Sprawa od razu stała się sensacją. Martwego przewodnika w jego mieszkaniu przy Orlej 3 znalazł mężczyzna, który pomagał mu w różnych sprawach. Tego dnia miał zawieść go do lekarza. – Do wyjaśnienia sprawy powołano specjalną grupę operacyjną, ale z akt, które miałem okazję przeglądać, już na pierwszy rzut oka wynikało, że w śledztwie popełniono wiele błędów – mówi Semczuk.

Choć początkowo zakładano motyw rabunkowy, szybko wykluczono tę wersję. Nie stwierdzono śladów włamania, więc Steć musiał sam wpuścić sprawcę. Z mieszkania poza drobną gotowką, nie zniknęły ani drogocenne monety ani książki. Sprowadzony na miejsce historyk sztuki na widok jednej z nich trzymanej w szafce na buty miał powiedzieć: Boże, na to nie ma ceny, jak to można trzymać w domu?". Śledczy bardzo szybko doszli do wniosku, że motywem zbrodni są raczej upodobania seksualne Stecia. – To także poniekąd wynika z akt. Funkcjonariusze prowadzący tę sprawę docierali do młodych chłopaków, którzy u niego bywali. Dziś powiedzielibyśmy, że Steć nie tyle był homoseksualistą, co pedofilem. Jego partnerzy mieli po 14-15 lat. Wielu z nich poznał na prelekcjach w jeleniogórskich szkołach, na które był zapraszany, choć o zgrozo, wszyscy wiedzieli o jego seksualnych preferencjach – mówi Semczuk.

Młodzi chłopcy świadczyli mu usługi seksualne za pieniądze. Zwabiał ich pod pozorem wspólnego oglądania filmów o górach. - Owszem puszczał im filmy, ale pornograficzne a potem wykorzystywał seksualnie – mówi Semczuk. Dodaje, że, choć ten wątek jest obecny w aktach sprawy, nie ma tam jednak zbyt wielu wzmianek na ten temat. Powód? – Jeden z ówczesnych milicjantów wyjaśnił mi, że wśród tych, których Steć zwabiał do swojego domu, byli synowie wpływowych osób, którym bardzo mocno zależało na tym, aby ich dzieci nie występowały jako świadkowie w sprawie – wyjaśnia.
Podejrzany przyznaje się do winy

W pewnym momencie śledztwo utknęło w martwym punkcie. Sprawa omawiana była nawet w programie „997” Michała Fajbusiewicza. – Ślady ewentualnego sprawcy w mieszkaniu Stecia szybko zostały mocno zatarte, bo na miejsce zdarzenia przychodziły pielgrzymki – komendant, prokurator, przedstawiciele ówczesnych władz. Śledząc akta miałem wrażenie, że ta sprawa jest prowadzona tak żeby ostatecznie jej nie rozwiązać – uważa Semczuk.

Po emisji programu „997” policjanci z Gdańska powiązali sprawę Stecia z zabójstwami i napadami, jakich dokonywał młody chłopak, którego właśnie zatrzymali. Jego ofiarami padali homoseksualiści. Miał on również bywać w Jeleniej Górze. – Podejrzany dosyć szybko przyznał się do winy, ale gdy doszło do sprawy sądowej, okazało się, że najprawdopodobniej został do tego zmuszony. Sędzia zapytał go jak wyglądało mieszkanie Stecia i co z niego zabrał. Jego zeznania mijały się z prawdą. Na kolejne pytanie jak z mieszkania dostał się na dworzec, odpowiedział, że w 10 minut i na piechotę. Tymczasem w rzeczywistości przejście tej odległości szybkim tempem zajmowało, co najmniej godzinę i 10 minut – mówi Semczuk. Został co prawda skazany na 15 lat więzienia za zabójstwo, którego dokonał w Warszawie oraz próbę zabójstwa profesora pomorskiej uczelni, ale z zarzutu zabójstwa Stecia go oczyszczono.

Sprawa morderstwa do dziś nie pozostaje wyjaśniona, mimo, że kilkukrotnie była wznawiana przez wydział Archiwum X", czyli spraw nierozwiązanych przez lata. W międzyczasie pojawiły się doniesienia, że morderstwo Stecia może mieć wiele wspólnego z zabójstwem Jaroszewicza. Ponoć obydwaj mieli się znać i posiadać wiedzę o tajemniczych dokumentach pozostawionych przez Niemców. Steć z racji tego, że znał niemiecki, miał być tłumaczem kierującego akcją oficera – Piotra Jaroszewicza, późniejszego premiera PRL. – Te dwie sprawy próbowano łączyć i udowadniać, że zarówno morderstwa Jaroszewicza w 1992 roku, jak i Stecia w 1993 mieli dokonać ci sami ludzie. Prawda jest jednak taka, że panowie raczej nigdy się nie poznali. Gdy Jaroszewicz był oficerem, Steć przebywał w klasztorze, więc ich szanse na poznanie były naprawdę znikome – tłumaczy Semczuk.

Co stało się z majątkiem po Steciu? Jego zmarła kilka miesięcy po nim matka, przekazała go w testamencie swojej opiekunce. Testament został jednak podważony a kolekcja książek trafiła do Muzeum Karkonoskiego. Reszta majątku jak biżuteria oraz pieniądze, czyli 500 mln starych złotych i 36 tys. marek niemieckich przejął skarb państwa. Nagrobek Stecia i jego matki ufundowali przewodnicy i goprowcy. – Tylko jednego Steciowi nie zabrali. Zarówno za życia, jak i po śmierci był legendą – podsumowuje Semczuk.

http://wiadomosci.dziennik.pl/historia/ludzie/artykuly/577536,morderstwo-tadeusz-stec-przewodnik-gorski-archiwum-x.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie