Skocz do zawartości

Napoleon z Podhala


Rekomendowane odpowiedzi

Napisano
http://wyborcza.pl/1,87648,17418680,Napoleon_z_Podhala__przez_10_lat_udawal_oficera_na.html#BoxGWImg

Napoleon z Podhala: przez 10 lat udawał oficera na dożynkach i nabożeństwach. I brał pieniądze

Marzył, by zostać wojskowym, ale armia go nie chciała. To sam kupił sobie medale i mundury. Paradował na oficjalnych uroczystościach ku czci i załatwiał ludziom pracę.

60-letni dzisiaj Marek P. z Łopusznej pod Nowym Targiem przebierał się w wojskowe uniformy od 10 lat. Jeździł na uroczystości gminne i powiatowe w rejonie Nowego Sącza, Nowego Targu i Zakopanego. Im mniejsza miejscowość, tym większy szacunek budził. Przez internet kupił kilka mundurów, do tego emblematy wojskowe, medale, krzyże, a także atrapę broni palnej, by nie nosić pustej kabury.

Najczęściej paradował po Podhalu jako major żandarmerii wojskowej. Wiedział, że najbliższa jednostka tej formacji znajduje się w Krakowie, więc zbytnio nie ryzykuje spotkania z prawdziwym żandarmem.

- Spotkałem go kilka razy. Wśród prawdziwych żołnierzy wojsk lądowych, a także straży granicznej budził respekt. Wiadomo, że nikt nie chciał podpaść żandarmerii. Dlatego nikomu nie przyszło do głowy sprawdzić jego dokumenty - opowiada jeden z podhalańskich mundurowych.

Wynajął mieszkanie w Łopusznej, malowniczo położonej wsi u stóp Turbacza w Gorcach. Mieszkał tam samotnie. - Na co dzień chodził po cywilnemu, w mundurze jedynie od święta. Tłumaczył, że jest już na emeryturze. Nie dziwowaliśmy się we wsi, bo przecie wiadomo, że mundurowi to prędko mogą iść na emeryturę - mówi sąsiad Marka P.

Żandarm zaczął się pojawiać na dożynkach, pielgrzymkach, opłatkach, jajeczkach, capstrzykach. Najbardziej lubił chodzić po remizach. Strażacy serwowali najlepsze jedzenie, a i przepić było czym.

Tak się spodobał druhom, że postanowili odznaczyć go medalem "Za Zasługi dla Pożarnictwa. Było to w czerwcu 2013 roku. Medal wręczał osobiście Edward Siarka, były poseł Prawa i Sprawiedliwości, obecnie w Solidarnej Polsce. Uroczystość odbyła się z pompą podczas pielgrzymki do Sanktuarium Maryjnego w Ludźmierzu. Były orkiestra i uroczysty orszak konny.

- Ku chwale ojczyzny! - wykrzyknął Marek P. i zasalutował, gdy poseł Siarka dekorował jego pierś.

Parlamentarzysta - który sam przewodzi podhalańskim strukturom ochotniczej straży pożarnej - pytany o Marka P. ciężko wzdycha i tłumaczy, że domniemany oficer perfidnie go podszedł i że nie spodziewał się takiego braku szacunku dla munduru polskiego żołnierza.

- Posługiwał się fałszywą legitymacją Wojska Polskiego, pomagał strażakom z Łopusznej, nawet złożył się na zakup sprzętu dla nich - tłumaczy Siarka.

Honor, ojczyzna i koperty

Z biegiem czasu Marek P. stał się wpływową osobą. Na uroczystości samorządowe zapraszali go burmistrzowie, wójtowie i sołtysi. Jego towarzystwem nie gardzili proboszczowie, prosili o uświetnianie świątecznych nabożeństw kościelnych. Wiadomo, że człowiek w mundurze podoba się wiernym. A Marek P. deklarował przywiązanie do tradycyjnych wartości.

- Bóg, honor i ojczyzna! - recytował, przybierając postawę wojskową mimo okrągłości brzucha.

Nigdy nie odmawiał zaproszeniom do świętowania, tylko czyścił mundur, polerował guziki i ćwiczył przed lustrem salutowanie.

Mieszkańcy okolic Nowego Sącza i Zakopanego wręczali mu butelki z francuską brandy - szczególnie lubił te z wizerunkiem Napoleona w charakterystycznym mundurze. Cesarza Francuzów darzył największym szacunkiem spośród wodzów, bo tak jak on sam nie był zbyt wysoki. Major przyjmował także koperty z gotówką. Zwykle wysłuchiwał próśb o załatwienie pracy w armii. Pieniądze brał, alkohole degustował, niczego jednak nie obiecywał. Mówił tylko, że zobaczy, co da się zrobić.

Chętnych do obdarowania żandarma nie brakowało. Przed trzema laty Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zdecydowało, że oddział Straży Granicznej w Nowym Sączu zostanie zlikwidowany. Na miejscowych mundurowych padł blady strach.

- Ludzie bali się o pracę, szukali możliwości zostania w resorcie - mówi jeden z poszkodowanych, który wręczył majorowi tysiąc złotych.

Fałszywy wojskowy oprócz pracy oferował też pomoc w wydelegowaniu wojskowej kompanii honorowej na gminne uroczystości. O takiej oprawie marzył niejeden wójt, zwłaszcza gdy kończyła się kadencja i zbliżały kolejne wybory. Bywało, że major obiecywał także zakup sprzętu wojskowego po preferencyjnych cenach. Zastrzegał przy tym, że może handlować całym ekwipunkiem armii, ale nie bronią, bo na to nie pozwala mu honor polskiego żołnierza.

Rogatywka zamiast beretu

W końcu informacje o dowodach wdzięczności wręczanych emerytowanemu majorowi z Łopusznej dotarły do zwalczających korupcję policjantów z Krakowa. Postanowili sprawdzić przebieg służby wojskowej Marka P. Jakież było ich zdziwienie, kiedy się okazało, że jego nazwisko nie figuruje w żadnej bazie polskich służb mundurowych.

- Policjanci musieli jednak brać pod uwagę, że mógł to być oficer ze służb specjalnych czy nawet wywiadu cywilnego i pracował pod fikcyjną tożsamością - mówi krakowski śledczy. - Trzeba było działać ostrożnie.

Ostatniej jesieni, podczas listopadowego Święta Niepodległości, gdy fikcyjny major jak zwykle zjawił się w pełnym umundurowaniu na lokalnej uroczystości, wywiadowcy dobrze mu się przyjrzeli.

- Zamiast beretu, jakie teraz nosi się w żandarmerii, miał na głowie rogatywkę. To czapka starego typu, jakiej ta formacja już nie używa - mówi podinspektor Mariusz Ciarka z małopolskiej policji. Kiedy już było wiadomo, że to nie żaden szpieg, tylko zwykły przebieraniec, śledztwo nabrało tempa. Policja antykorupcyjna wraz z żandarmerią zapukały do jego domu. Gdy przeszukiwano pomieszczenia, znaleziono kilka różnych mundurów, odznaczenia, ordery, odznaki, legitymacje służbowe i atrapę broni.

- Wszystkie rekwizyty kupił na jednym z portali internetowych. Twierdził, że przez udawanie żołnierza chciał spełnić swoje marzenie, którym była służba w armii. Tyle że w wojsku nigdy nie był - dodaje podinspektor Ciarka.

Wzywani przez policję świadkowie nie mogli uwierzyć, że dali się nabrać oszustowi. W kopertach dali łącznie kilkanaście tysięcy złotych.

Czyżby było drugie dno?

Według nieoficjalnych źródeł kilku osobom, od których fałszywy major wziął pieniądze, faktycznie udało się znaleźć pracę. Oznacza to, że przebieraniec dotarł do kogoś w służbach mundurowych. A może był pośrednikiem - naganiaczem klientów dla prawdziwych oficerów, którzy pomagali w znalezieniu pracy i czerpali z tego zyski? Do kogo w rzeczywistości trafiały łapówki? Wersja o niespełnionym wojskowym marzeniu Marka P. może być tylko linią obrony.

- Kilku ważnym oficerom z wojska może zależeć na tym, by z Marka P. zrobić wariata, a cały proceder załatwiania pracy za łapówki zamieść pod dywan - twierdzi nasz informator.

Marek P. przyznał się do winy. Nadal mieszka w Łopusznej."

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie