Skocz do zawartości

Niemiecki mąż stanu skazywał w Gdańsku na śmierć. Nazista wytropiony w Hesji


Rekomendowane odpowiedzi

Heinz Wolf - honorowy obywatel miasta Limburg w Hesji, którego imieniem nazwano miejską halę sportową. Gdy kilka miesięcy temu wyszło na jaw, że jako nazistowski prokurator w Gdańsku posyłał ludzi na gilotynę, politycy pokłócili się o Wolfa. A zwykli mieszkańcy podzielili się na tych, którym jest wstyd, i na tych, którzy nie wierzą w winę sympatycznego prawnika. To był próżny, zawsze elegancko ubrany, zarozumiały człowiek. Od początku żądny kariery. Kreowano go na męża stanu, światowca, wrażliwego na sprawiedliwość i dobro społeczne. A tymczasem podczas wojny nie można było od niego oczekiwać litości i łaski.
Marek Wąs: Wolf był znaną postacią w Hesji. Jak to możliwe, że nikt nie wiedział o jego działalności w czasie wojny?

Jan Daniluk*: To był szanowany prawnik, naczelny prokurator w Limburgu i Frankfurcie nad Menem, działacz CDU, poseł w Landtagu Hesji, potem zasiadał w radzie powiatu Limburg-Weilburg. Charakterystyczna jest jego notka biograficzna w wydanym w latach 80. opracowaniu poświęconym historii powiatu: urodzony w 1908, studiował prawo we Frankfurcie, potem wymienione są jego powojenne dokonania, Wielki Krzyż Zasługi RFN, zmarł w 1984. Czas wojny to w biografii Wolfa czarna dziura, nie ma żadnej informacji. To przemilczenie można tłumaczyć w jeden sposób: skoro już przed wojną rozpoczął karierę prokuratorską, musiał być w NSDAP. Tak jak niemal wszyscy ówcześni prokuratorzy, sędziowie, wyżsi urzędnicy. Większość przeszła pozytywnie weryfikację w procesie denazyfikacji, włączyła się w odbudowę powojennych Niemiec. W takiej sytuacji najwyraźniej nikomu nie zależało na zadawaniu trudnych pytań

Co właściwie mu się zarzuca?

- Dwa miesiące po wybuchu wojny Wolf trafił do Gdańska i do 1944 pracował w tutejszym Sondergericht, czyli Sądzie Specjalnym. Te instytucje, działające przy Wyższych Sądach Krajowych, powołali naziści zaraz po dojściu do władzy. Podczas wojny prowadziły działalność zbrodniczą. Ekspresowe tempo procesów, praktyczny brak możliwości obrony, drakońskie kary, w tym nierzadko wyroki śmierci. U nas dobrze znana jest tylko działalność Sądu Specjalnego w Bydgoszczy po tzw. krwawej niedzieli. Ofiar represji były tysiące. Gdański Sondergericht wydał w latach 1940-1941 - tylko za ten okres mamy konkretne dane - 254 wyroki, w tym 27 wyroków śmierci. Wolf jest współodpowiedzialny za co najmniej pięć wyroków śmierci. Wykonywano je w Królewcu, przez ścięcie gilotyną.

Kto w Niemczech ujawnił przeszłość Wolfa?

- Już w 2000 r. jeden z miejscowych historyków dość nieoczekiwanie natrafił na informacje, że Wolf w latach 30. aktywnie wspierał nazistowskie ustawy o eutanazji. Sprawa jednak nie miała ciągu dalszego. W lutym ubiegłego roku udało się, dzięki staraniom wąskiej grupy lokalnych działaczy, doprowadzić do przedłożenia na forum rady powiatu wniosku o wyjaśnienie, czy Wolf miał coś wspólnego z nazistowskimi zbrodniami. Ponieważ wniosek złożyła frakcja skrajnie lewicowej partii Die Linke, a w radzie dominuje koalicja CDU i SPD, został odrzucony z powodów formalnych. Niemniej zaczęły rodzić się wątpliwości co do przeszłości Wolfa. Wreszcie pod koniec ub.r. ukazała się autobiograficzna książka Helgi Panitzky, która opisuje, jak w 1944 r. jej ojciec został skazany na śmierć przez Sondergericht Danzig za działalność na szkodę potencjału militarnego Wehrmachtu". Pod ten paragraf można było wiele podciągnąć. Prokuratorem był Wolf. W kwietniu tego roku jeden z inicjatorów zweryfikowania przeszłości Wolfa, Reimund Benack, zapytał gdański IPN, czy dysponujemy danymi na temat działalności Wolfa. Akurat badam historię gdańskiego Sądu Specjalnego, więc przesłałem mu niektóre informacje.

Ile jest znanych wyroków śmierci, w które zaangażowany był Wolf?

- Na chwilę obecną pięć. Ojciec pani Panitzky, inny mężczyzna z tego samego paragrafu, trzeci za drobne kradzieże. W archiwach znalazłem dwa kolejne przypadki straconych Polaków - poborowego z Wejherowa za uchylanie się od służby w Wehrmachcie, a także innego mężczyzny za słuchanie zagranicznych audycji radiowych. Kara śmierci za słuchanie radia... W majestacie prawa.

Jak zareagowali radni powiatu Limburg?

- Niestety, próba wyjaśnienia przeszłości Wolfa przerodziła się w spór polityczny. Nie wchodząc w szczegóły, skoro Die Linke domagali się natychmiastowego pozbawienia zaszczytów Wolfa, to politycy CDU i SPD podeszli do tego z rezerwą. Ostatecznie zlecono dr Marii Luise-Krone, etatowej historyczce miejskiej, wykonanie możliwie szerokiej kwerendy. Nie miała dostępu do gdańskich archiwów, ale przebadała sporą część zbiorów niemieckich, na podstawie których znacząco uzupełniła życiorys Wolfa. Okazało się, że w opinii przełożonych był gorliwym, wzorowym nazistą już od 1933 r. W Gdańsku był chwalony m.in. przez dr. Arno Beuermanna, do którego przylgnął przydomek krwawego sędziego". Prężnie działał w NSDAP, SA, w Związku Narodowosocjalistycznych Prawników Niemieckich. Wyniki badań dr Luise-Krone przedstawiono przed kilkunastoma tygodniami. Na sesji padł argument, że przecież sama przynależność do NSDAP o niczym jeszcze nie przesądza. Rozgorzała dyskusja. Z konkretnych rzeczy, które uchwalili radni - pod koniec kwietnia odebrali hali sportowej w Limburgu imię Heinza Wolfa, ale honorowe obywatelstwo pozostało. Sprawa nie jest jeszcze zamknięta.

A media, zwykli ludzie?

- Sprawa jest bardzo głośna w Limburgu i w mediach heskich, telewizje ogólnokrajowe jeszcze nie podjęły tematu, ale to kwestia czasu. Wydaje mi się, że media relacjonują sprawę Wolfa obiektywnie, ciekawsza jest reakcja czytelników. Czytam fora internetowe heskich gazet i telewizji, mieszkańcy się podzielili. Emerytowany pracownik powiatu pisze: nałem go dobrze, przyzwoity, dobry człowiek, po prostu nie wierzę w to, co mu się zarzuca". A przeciwnik Wolfa: Wstyd mi, że dopiero teraz rozlicza się nazistowskich zbrodniarzy". Ponadto pojawiają się głosy, że zajmowanie się dziś tą sprawą jest tylko stratą czasu - jest na to za późno, są ważniejsze tematy.

Dlaczego Wolf, z przeszłością w Sondergericht, mógł po wojnie dalej pracować jako prawnik?

- W sierpniu 1944 r. awansował i został przeniesiony do Traunstein w Bawarii. Po wojnie bez trudu przeszedł przez komisję denazyfikacyjną, pewnie nie pochwalił się swoją działalnością w Gdańsku, a nikt tego nie sprawdzał. Został nawet obrońcą Alfreda Kruppa w procesie norymberskim. Zresztą żaden z ponad 20 pracowników gdańskiego Sądu Specjalnego nie poniósł kary. Na Zachodzie pomagali sobie wzajemnie. Np. Wolf, już zweryfikowany, wystawił swego rodzaju świadectwo moralności dr. Kurtowi Bode, który też chciał wrócić do zawodu. Przypomnę tylko, że to m.in. właśnie Bode doprowadził do bezprawnego skazania i zamordowania obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku. Po wojnie zrobił sędziowską karierę w Bremie, zmarł w 1979 r. Po 1945 r. polskie sądy próbowały oczywiście osądzić tych ludzi, ale nikogo nie udało się sprowadzić do Polski, a tym bardziej postawić przed sądem.

Sprawa Wolfa pokazuje, że Niemcy wciąż mają problem z rozliczeniem nazistowskiej przeszłości. W Polsce pojawiają się wręcz opinie, że zachodzi tam proces deprecjonowania winy za wojenne zbrodnie.

- Widzę to inaczej. Sprawa Wolfa pokazuje, że te tematy wreszcie wypływają na powierzchnię. Po okresie traumy, wyparcia niewygodnych tematów dochodzi do głosu pokolenie, które się ich nie boi. Choćby głośna historia nazistów w wywiadzie RFN. Publikowane są książki, organizowane wystawy, jak np. szokująca dla Niemców wystawa o zbrodniach Wehrmachtu. Ostatnia wystawa o zaangażowaniu naukowców w przygotowanie zbrodniczych planów z okresu wojny też była szeroko komentowana w Niemczech. Nawet wielkie firmy nie boją się rozliczeń. Koncern zatrudnia historyka, otwiera archiwum i nie wtrąca się do badań. Tak zrobiły np. Dr Oetker, Hugo Boss, wiele innych. Inną kwestią jest zrozumiała dla mnie potrzeba podejmowania przemilczanych wcześniej w Niemczech tematów, w których sami są ofiarami. Mają do tego prawo. Problem tkwi w proporcjach. Jeśli w Niemczech na dziesięć ukazujących się rocznie filmów osiem poświęconych będzie brutalnym wypędzeniom z Prus czy barbarzyństwu aliantów podczas bombardowania Drezna i jeśli nie będą opatrzone jasnym komentarzem o odpowiedzialności Niemców za wywołanie wojny i nazistowskie zbrodnie, to jest to poważny problem. Taka sytuacja może w przyszłości zaowocować faktycznie zmianą spojrzenia zwykłego odbiorcy, coraz częstszym pomijaniem genezy wojny i zbrodni popełnionych przez stronę niemiecką.

Jaki będzie finał sprawy Wolfa?

- O tym zadecydują Niemcy. Wbrew pozorom sprawa jest trudna. Ten człowiek bezpośrednio nikogo nie zabił, nie jest jednym z tych wielkich zbrodniarzy z obozów koncentracyjnych. Ale warto pamiętać, że w 1998 r. wyroki wydane przez nazistowskie sądownictwo specjalne zostały unieważnione, co otworzyło drogę do rehabilitacji prawnej ofiar systemu specjalnych sądów karnych III Rzeszy. Nikt więc nie może argumentować, że Wolf był ylko prokuratorem w zwyczajnym sądzie". Mam nadzieję, że Niemcy zrozumieją, że Wolf też miał krew na rękach, i zostanie to jasno stwierdzone. Tylko tyle i aż tyle. Któregoś dnia czytałem w gdańskim archiwum wyroki podpisane przez Wolfa, a potem wróciłem do domu i znalazłem fragment filmu o nim wyemitowanego w tym miesiącu przez heską telewizję. Lata 70., miły starszy łysy pan z brzuszkiem wizytuje otwartą właśnie fabrykę, wita się z kobietami pracującymi w zakładzie. Ciarki przeszły mi po plecach.



Tropię Wolfa za jego zbrodnie

Izabela Jopkiewicz: Dlaczego stał się pan uczestnikiem walki o odebranie honorów Heinzowi Wolfowi?

Reimund Benack*: W marcu 2006 r. dostałem się do rady powiatu Limburg-Weilburg z listy Die Linke/WASG [skrót od Praca i Sprawiedliwość Społeczna - Alternatywa Wyborcza - red.]. Nigdy nie należałem do żadnej partii, ale Die Linke szukali nowych ludzi na lokalne listy wyborcze. A że zawsze byłem aktywnym obywatelem, zaproponowali mi współpracę. Zostałem nawet przewodniczącym frakcji.

Jako radny poznałem grupę Limburger Kreis, badaczy historii Limburga i okolic. Chcieli, żeby rada zajęła się przeszłością Heinza Wolfa z czasów narodowego socjalizmu. Walczyli o to bezskutecznie od 2000 r. Postanowiłem im pomóc. To był ostatni wniosek, jaki złożyłem w swojej pięcioletniej karierze politycznej. Został odrzucony przez koalicję CDU/SPD. Do rady już nie startowałem, ale współpracy z grupą historyków nie przerwałem. I w końcu dopięliśmy swego. Wolf nie jest już patronem hali sportowej w naszym mieście, z każdego kierunkowskazu prowadzącego do niej wymazano jego nazwisko. Honorowym obywatelem Limburga też już długo nie będzie. Teraz już nie odpuścimy. Chociaż rada miasta zamierza rozpatrywać tę sprawę dopiero po wakacjach i wciąż nie jest przekonana o winie Wolfa.

W jaki sposób udało się ostatecznie przekonać radnych powiatu?

- Dotarliśmy do wielu faktów demaskujących nazistowską przeszłość Wolfa. Szukaliśmy informacji na jego temat w archiwach niemieckich. Zwróciłem się również o pomoc do gdańskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Jan Daniluk dostarczył nam dwa wyroki z oskarżenia Wolfa, o których przedtem nie wiedzieliśmy. Pomogła nam również książka Helgi Panitzky, która opisała udział Wolfa w skazaniu jej ojca na śmierć. A zwłaszcza jej wystąpienie na posiedzeniu rady powiatu. A jakże ciężko było do tego doprowadzić, by mogła się tam pojawić, trudno to sobie po prostu wyobrazić.

Jakim człowiekiem był Heinz Wolf?

- To był próżny, zawsze elegancko ubrany, zarozumiały człowiek. Od początku był żądny kariery. Pewnie dlatego już w 1933 r. wstąpił do NSDAP. Po tym, gdy w powojennym procesie norymberskim bronił Alfreda Kruppa, jego kariera potoczyła się gładko. W nagrodę za to został naczelnym prokuratorem we Frankfurcie. Po tym stanowisku zrezygnował z kariery prawniczej, wstąpił do CDU i skupił się na polityce. Gdy kandydował do Landtagu, wpływowa gazeta Frankfurter Allgemeine Zeitung", zawsze przychylna chrześcijańskim demokratom i wielkim pieniądzom, kreowała go na męża stanu, światowca, wrażliwego na sprawiedliwość i dobro społeczne. Ha! A tymczasem podczas wojny nie można było od niego oczekiwać litości i łaski. Był poprawny, zawsze opanowany, ale czuło się, że coś ukrywa. Już w 1975 r., gdy głosowano nad wnioskiem o honorowe obywatelstwo dla niego, pojawiły się nieśmiałe pytania o jego niejasną przeszłość.

Wolf kojarzy mi się z Janusem. Podobnie jak to rzymskie bóstwo miał dwie twarze: wykreowaną po wojnie i tajemniczą, z czasów narodowego socjalizmu.

Jak to możliwe, że do końca życia udało mu się pozostać mężem stanu?

- Prawnicy potrafili o siebie zadbać po wojnie. W kraju brakowało ludzi do pracy, były inne zmartwienia niż rozliczanie przeszłości. Wystawiali sobie fałszywe świadectwa czystości. Wystarczyły w zasadzie ich osobiste oświadczenia. A ponieważ z racji zawodu mieli łatwy dostęp do dokumentów, bez pardonu niszczyli te, które mogłyby ich obciążyć. Dlatego trudno jest dziś trafić w niemieckich archiwach na jakikolwiek oryginał takich akt.

A zatem przez całe swoje powojenne życie mógł czuć się bezpiecznie?

- Nie wszędzie. Państwo polskie ścigało Wolfa, tak samo jak kilku innych prawników, którzy wydali drastyczne wyroki na polskich obywateli. Między Polską a RFN nie było umowy o ekstradycję w takich przypadkach. Ale wystarczyłoby, żeby Wolf wybrał się na pielgrzymkę do Czarnej Madonny w Częstochowie, i zaraz by go zwinęli. Oczywiście doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Na pielgrzymkę? Chyba pan żartuje. Nie skojarzyłabym takiej postaci z pielgrzymowaniem.

- W Limburgu jest katedra, siedziba biskupstwa, to bardzo katolickie i konserwatywne okolice. A Wolf był przedstawicielem tego katolickiego konserwatyzmu.

Dlaczego jednak dziś, tyle lat po śmierci Wolfa, działacze CDU i SPD, ludzie, którzy nie powinni czuć się w obowiązku, by go bronić, robią to?

- Siła przyzwyczajenia - my mamy głos, my decydujemy, co będzie zrobione, a co nie. A to nam się nie podoba". Nasi politycy nie nauczyli się niczego z przeszłości. Na zewnątrz wszystko jest poprawnie i grzecznie, ale za kulisami? Poniżanie, wyśmiewanie, zmowa milczenia wokół niewygodnych osób. Kiedy występowałem z wnioskiem o zbadanie przeszłości Wolfa, wykpiwano mnie, nazywano komunistą.

Czy pozostała po nim jakaś rodzina?

- Córka wyjechała z Limburga dawno temu, mieszka tu jeszcze wdowa po nim. Ma ponad 90 lat. Wątpię jednak, by echa tej sprawy do niej docierały. Zresztą nie ma powodu, by jej żałować. W wojennym Gdańsku żyli jak królewska para, używali, bywali na najwyższych salonach. Wszystko dzięki temu, co robił i komu służył jej mąż.

* Reimund Benack - 72 lata, emerytowany urzędnik DB (Kolei Niemieckich), działacz społeczny, aktywista Greenpeace i innych organizacji ochrony środowiska. Mieszka z żoną w Limburgu. Najczęściej spędza czas, opiekując się czwórką wnucząt http://www.detektorysci.fora.pl/glowne,3/niemiecki-maz-stanu-skazywal-w-gdansku-na-smierc-nazista-wy,300.html#662
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie