Skocz do zawartości

Borne Sulinowo, Kłomino - różne losy


grzeb

Rekomendowane odpowiedzi

Międzymiastowa, proszę czekać.

Dwa miasteczka - założone przez Niemców, rozbudowane przez Rosjan. Jedno kwitnie, drugie porasta lasem
Borne Sulinowo miało szczęście. W 1989 roku miasteczko przejął samorząd. Kłomino miało pecha, pozostało własnością skarbu państwa. Borne pełne pensjonatów, bawi się swoją historią. Kłomino trudno znaleźć w środku lasu, gdzieś między Sypniewem a Nadarzycami.

Jedziemy przez las. Prowadzi Rajmund Prus, emerytowany wojskowy z Bielska-Białej. Ślady poniemieckiej kostki świadczą o tym, że kiedyś była tu droga. Zza drzew wyłania się nagle olbrzymi betonowy kikut: same ściany, z których straszą puste oczodoły okien. W środku kilka olbrzymich sal. Wypruto z nich kable, okna, podłogi. Można się tylko domyślać: tu była kuchnia, tu sanitariaty. Duże sale to chyba stołówka. Ustawiano w nich długie stoły, ławy. Ilu żołnierzy mogło tu jeść jednocześnie? - Obok był potężny Dom Oficera. Dziś już nawet fundamentów po nim nie widać - Rajmund Prus wskazuje na pobliskie zarośla. - Dalej szpital.

Nie można wejść na piętra, bo ktoś wyciął schody z dwóch klatek schodowych. Za szpitalem stoją obok siebie dwie duże kamienice. Przed nimi musiała być kiedyś ulica. To tylko przypuszczenie, bo widać tylko trawę i krzaki. Te domy wyglądają inaczej - są pomalowane na żółto i mają dachy. Dalej bloki z wielkiej płyty, a raczej to, co po nich zostało. Na fragmentach balkonów i stropów rosną samosiejki. Każdy z budynków pożera zieleń.

Mówią, że my Ruskie

A jednak ktoś tu mieszka. W oknach jednej z kamienic widać firanki, przed wejściem ktoś postawił rower. Słychać szczekanie psa. Pukamy. Drzwi otwiera kobieta: przygarbiona, szczuplutka, malutka. Twarz obsypana zmarszczkami. - A wy co!? Dziennikarze?! Przyjechaliście głupoty pisać! - pani Wiesia, 68 lat, pomstuje, ale za chwilę tłumaczy swą irytację: - A bo przyjeżdżają tu tacy, oglądają nas jak jakieś okazy. I mówią, że my Ruskie! Że nas wojsko zostawiło.

Zaraz woła swoją sąsiadkę Zosię. Kobiety długo się naradzają: - Jak już taki szmat drogi przyjechali, to zachodźcie, zachodźcie. Możemy pogadać. Ale jak pani poda nazwiska, to się obrazimy. Zdjęć nam też nie róbcie, bo my nie dziwolągi.

Wiera i Sasza: rosyjska restauracja

W Bornem Sulinowie właściciele pensjonatów są niepocieszeni. - Przyjechaliście pisać o Kłominie? Po co? Lepiej pokażcie, jak nam się wiedzie - podpowiadają. Pytamy, dlaczego Kłomino to taka ruina, co się z nim stało. Nikt nic nie wie, nawet Wiera i Sasza Pivenowie, którzy sześć lat mieszkali w radzieckim garnizonie.

Gdy w Bornem i Kłominie stacjonowały radzieckie wojska, Wiera była nauczycielką, a Sasza wojskowym fotografem. Gdy bazy wojskowe zlikwidowano, wrócili do rodzinnego Donbasu, ale na krótko. - W Polsce mieliśmy wszystko. W Bornem żyło się wspaniale. Ale rodzin z Grodka, bo tak się wtedy nazywało Kłomino, nie znaliśmy, nie mieliśmy z nimi styczności - opowiadają.

Szybko wrócili do Polski. - Tu jest nasze miejsce. Komunizm się skończył, restaurację założyliśmy. Praca jest najważniejsza - mówi Wiera (elegancki makijaż, włosy na wschodnią modę zaczesane do góry). Zaprasza na poczęstunek. Barszcz czerwony, solanka, kwas chlebowy, pielmieni. W tle rosyjska muzyka, Sasza przebrany w rosyjski ludowy strój: - Napiszcie o Bornem. Tu ludzie żyją i mają się dobrze.

Hitler prowadzi manewry Wehrmachtu

W latach 30. władze III Rzeszy połączyły dwie wioski: Linde i Gross Born. Od miejscowych odkupiono ziemię i przesiedlono ich. Obok potężnego poligonu wyrosło miasteczko. Było bazą wojskową, zapleczem poligonu, koszarami. Utworzono tu szkołę artylerii Wehrmachtu. W Gross Born stacjonował gen. Heinz Guderian. Kończył tu ostatnie przygotowania do agresji na Polskę. Na poligonie z żołnierzami Afrika Korps ćwiczył gen. Erwin Rommel.

20 kilometrów dalej wyrosło miasteczko Westwalenhof (dzisiaj Kłomino). Jeszcze większe niż Gross Born. Z placami do musztry, koszarami, szpitalem, a także piwiarniami, kawiarniami i kasynem. Obydwa miasta w sierpniu 1938 roku odwiedził Adolf Hitler. Przyjechał swoim specjalnym pociągiem Amerika" i osobiście poprowadził manewry Wehrmachtu. Ćwiczeniom przyglądali się korespondenci m.in. amerykańskiego Associated Press, a zdjęcia opublikowano w amerykańskiej prasie.

Armia Czerwona buduje silosy

Walki o Wał Pomorski trwały od stycznia do marca 1945, ale zniszczenia wojenne ominęły West-walenhof i Gross Born. Powojenna historia miejscowości okryta jest tajemnicą, nie wiadomo, kiedy dokładnie zostały zajęte przez Armię Czerwoną, kiedy nadano im nowe nazwy, czyja to była decyzja, na jakiej podstawie zostały przerobiono przez Rosjan w bazę wojskową, ilu żołnierzy tam mieszkało...

W Bornem dawną willę Guderiana przerobiono na przedszkole, w niemieckich kasynach urządzono Domy Oficerów. Była tam kantyna dla oficerów, działały kółka zainteresowań: plastyczne, muzyczne, robótek ręcznych. Powstał cmentarz. Na nagrobkach dzieci oprócz kwiatów kładziono zabawki. Na grobach dorosłych, zgodnie ze wschodnią tradycją - jedzenie i wódkę.

Z czasem obok starych, poniemieckich koszarowców wyrosły bloki z wielkiej płyty, tzw. leningrady. Betonowe elementy przywożono do Polski i składano w garnizonie. Z Grodka przeniesiono do Bornego stajnie Wehrmachtu, ustawiono je na obrzeżach miasta i przekształcono na garaże dla czołgów i tansporterów.

W Bornem w miarę normalnie toczy się życie. Jest kino, szpital, szkoła.

Tylko po budynkach można się domyślać, że w Grodku było podobnie: dzieci żołnierzy chodziły do szkoły, chorych leczono w szpitalu, bawiono się na potańcówkach i w kinie w Domu Oficera. Ale nic więcej nie wiadomo.

- To było miasto tajne, ogrodzone. Wokół murów cały czas chodziły patrole. Okolica plotkowała, że w miasteczku mieszkali naukowcy, którzy pracowali nad bronią atomową. Nikt nie wiedział, czy to prawda, dopiero po wyprowadzce Rosjan znaleźliśmy tam silosy przeznaczone do przechowywania broni jądrowej - mówi Bogdan Korpal, wiceburmistrz Bornego Sulinowa.

- Nadleśniczym w Bornem była kobieta, Pol-ka. Jak się zdarzył pożar albo ktoś ukradł drewno z lasu, mogła działać za zgodą Rosjan. Ale tylko do granic Grodka. Dalej ani kroku - opowiada dr Tomasz Skowronek, leśnik i pasjonat lokalnej historii.

W Ministerstwie Obrony na pytania o Kłomino urzędnicy reagują śmiechem. - Nie ma ani świadków, ani dokumentów. Radzieckie miasto żyło, jak chciało, polska strona nic do tego nie miała - wyjaśniają.

Borne: skrobanki i diamenty

Borne miało 15 tys. mieszkańców (Grodek tylko 5), polskie pekaesy dowoziły tam Polaków do pracy, po znajomości można było załatwić zakupy w dobrze zaopatrzonych sklepach. Polskie dzieci mogły się zapisać na lekcje muzyki w Domu Oficera.

Tadeusz Michalski od dziecka mieszka w wiosce niedaleko Bornego. Na wjazd do miasta miał stałą przepustkę. - Miałem tam pracę, ale nie pytajcie jaką. Tajemnica - zastrzega.

Żartuje? Rosjan dawno już w Bornem nie ma. Ale Michalski nie ustępuje. Może nam za to powiedzieć, że wśród Rosjan miał wielu dobrych znajomych. - Rosyjskie dziewczyny wolały Polaków. Jak w mieście były potańcówki, to nam spokoju nie dawały. Temperamentne były takie, że człowiek potem odespać nie mógł! - rozmarza się Michalski. - A handel jaki był! Żyło się nam tu jak u Pana Boga za piecem - zapewnia.

- Nieraz się zarobiło na skrobankach. Po cichu wywoziło się kobitę z Bornego do zaufanego lekarza i kasa była. Diamenty można było kupić. To był interes! - wspomina inny mieszkaniec okolicy.

Handlowało się wszystkim. Rosjanie mieli dostawy jedzenia, sprzętu AGD, potrafili opchnąć nawet buty wojskowe. Za to okoliczni rolnicy podjeżdżali pod bramę miasta i sprzedawali żołnierzom warzywa. Radzieckie sklepy w Bornem były zawsze pełne słodyczy i wędlin. Rosjanie chętnie je wymieniali na papierosy i wódkę. Kupowali dolary, sprzedawali złoto. Najlepszy interes był na ruskiej benzynie. W okolicznych wioskach rosły ogromne przydomowe zbiorniki, nie opłacało się handlować kanistrami.

- Z Kłominem też się handlowało?

- Broń Panie Boże! Tam wstęp miała tylko obsługa wojsk rakietowych. Zasieki wszędzie były. Ryzyko niepotrzebne, bo w Bornem wszystko można było załatwić - opowiadają mieszkańcy. - Nikt ludzi stamtąd nie spotykał ani bliżej do miasteczka nie podchodził.

Sasza Piven robił w Bornem zdjęcia: defilada wojskowa, żołnierze na tle czołgu. A jak było w Kłominie? Wiera wzrusza ramionami.

Borne: premier sadzi drzewko

W 1990 roku wszystko się skończyło. Rząd Tadeusza Mazowieckiego rozpoczyna rozmowy z Rosjanami o wycofaniu wojsk. Jesienią 1992 roku ostatni transport 6. Witebsko-Nowogródzkiej Gwardyjskiej Dywizji Zmechanizowanej Armii Federacji Rosyjskiej wyjeżdża z Bornego Sulinowa. W 1994 roku wolne od Rosjan jest także Kłomino. - Niewiele ze sobą zabrali, ale niczego nie zdewastowali. W każdym pomieszczeniu paliła się żarówka, w każdym kranie płynęła woda! - zapewnia leśnik Skowronek.

Borne Sulinowo i Grodek (nazwany teraz Kłominem) przejmuje 41. Pułk Zmechanizowany Wojska Polskiego. W 1993 roku, 5 czerwca, w południe, odbywa się uroczystość otwarcia Bornego Sulinowa, które otrzymało prawa miejskie. Niech Bóg ma w opiece Polskę i Borne Sulinowo" - pisze w pamiątkowej księdze wicepremier polskiego rządu Henryk Goryszewski. Na pamiątkę sadzi drzewko. Nikt już nie pamięta, czy rządowa delegacja zajrzała wtedy do opustoszałego Kłomina.

- Drogi obu miast rozeszły się wówczas na zawsze - mówi Jacek Chrzanowski, były burmistrz Bornego Sulinowa.

Zdecydowano na szczeblu centralnym: Borne jako miejscowość większa i bardziej rozbudowana trafi pod skrzydła samorządu w pobliskim Silnowie. Kłomino ma pozostać własnością skarbu państwa.

Borne: pionierzy za grosze

Władze Silnowa zabrały się do roboty. Miasteczko pięknie położone, wśród lasów i jezior. Powietrze czyste. Nowe możliwości dla ludzi, którzy chcą rozpocząć nowe życie w nowym miejscu. W gazetach ogłoszenia, reportaże w radiu i telewizji. Borne Sulinowo - miejsce dla pionierów. I najważniejsze: mieszkania tu są bardzo tanie, niemal za grosze, bo na przykład w Katowicach mieszkanie w bloku kosztowało około 500 mln zł (50 tys. zł), w Bornem lepsze i większe można było mieć za 15 tys. zł. Nie trzeba było długo czekać.

Pierwsi osadnicy przyjeżdżają w kwietniu 1993 roku. Ksiądz, restaurator, prawnik i nieżyjący już redaktor Janusz Karkoszka z Katowic, który w Bornem zaczął wydawać gazetę Moreny".

Domy w części willowej kupowano za 60-80 tys. zł. Budynki w gorszym stanie szły po 12-14 tys. A kto miał wyrok, że należy mu się odszkodowanie za mienie zabużańskie, dostawał nieruchomości za darmo.

W budynkach Kłomina hulał w tym czasie wiatr.

Borne: piwo i flaczki Pod Orłem

Jesienią 1993 roku w Bornem mieszkało już ponad 300 rodzin. W posowieckim kinie odprawiano msze, do opuszczonego szpitala zwożono sprzęt medyczny, starano się o uruchomienie posterunku policji.

W pierwszej setce mieszkańców nie zmieściła się Jolanta Karwowska z Dolnego Śląska. Była 105. albo 106. Szukała z mężem domu letniskowego. W gazecie znalazła ogłoszenie, że w Bornem można tanio kupić. Zapisała nazwę na pudełku od papierosów. - Na Dolnym Śląsku prowadziliśmy hurtownię spożywczą. Harówka, nerwy. Jak przyjechaliśmy tu pierwszy raz, poczułam się odprężona - mówi.

Lasy, jeziora i cisza. Podjęli z mężem decyzję, że zostają. Kupili koszary do remontu, zaczęli urządzać pensjonat. - W Bornem była już szkoła, ośrodek zdrowia i knajpa Pod Orłem urządzona w mieszkaniu. Podawano w niej piwo i flaki. Później otwarto restaurację Zodiak, gdzie zaczęło się prawdziwe życie towarzyskie. Dansingi, wódeczka. Wszyscy się znali - wspomina.

W Kłominie panowała martwa cisza. Zaglądali najwyżej ci, co chcieli wiedzieć, jak Ruscy mieszkali". Do Bornego na badania zaczął wraz ze studentami przyjeżdżać dr Tomasz Nawrocki, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego. On też odwiedzał Kłomino. - Budynki były w dobrym stanie. Tyle że puste. Znajdowałem gazety, mundury, zapiski i pamiętniki żołnierzy - wspomina.

Kłomino: pani Zosia pilnuje miasta

- Do Kłomina nie mieliśmy żadnego prawa, więc całą energię kierowaliśmy na Borne. To było wyzwanie! Do pilnowania zabudowań ściągnęliśmy firmę ochroniarską, musieliśmy zabezpieczyć domy i ściągać nowych mieszkańców - opowiada Waldemar Błażejewicz, jeden z urzędników zajmujących się zasiedleniem miasta.

Samorządowcom nikt nie pomagał, cały proces tworzenia miasta spadł na biedną, rolniczą gminę. Dopiero po kilku latach rząd przygotował ustawę o zagospodarowaniu mienia poradzieckiego. W budżecie znalazły się pieniądze na opuszczone garnizony, ale była to kropla w morzu potrzeb! Pieniądze szły na odkażanie gleby, szukanie bomb i pocisków.

Gdy Karwowscy urządzali w Bornem pensjonat, w Kłominie zamieszkała pani Zosia. Ktoś musiał pilnować opuszczonych budynków, dostała pracę dozorczyni. Zamieszkała w poniemieckim koszarowcu. Opuszczone miasteczko już wtedy było mekką złomiarzy. Miejscowi nazywają ich ekologami".

- I ja miałam miasta pilnować - mówi pani Zosia. - Ale jak to zrobić? Ani telefonu, ani radiowej łączności, środek lasu, a ja samiuśka. Złomiarze przyjeżdżali i robili, co chcieli. Nikogo nie interesowało, że kradną. Ja zgłaszałam, ale ani żadna kontrola nie przyjeżdżała, ani pomocy żadnej z gminy nie było. Zgłaszałam kolejne kradzieże, to mi szybko stanowisko zlikwidowali. Dobrze, że rentę mam - mówi pani Zosia.

Kłomino: pszczelarz już tam nie mieszka

Gdy w Bornem odkażano glebę i nowi mieszkańcy przekroczyli setkę, do Kłomina trafiła kolejna lokatorka - Wiesia. Spalił się jej dom we wsi i gmina załatwiła nowe mieszkanie, obok Zosi. Teraz jest raźniej. Wiesia i Zosia żyją jak siostry, razem płacą za gaz, prąd i czynsz. Blok solidny, woda jest, a mieszkania ładne.

Zosia dużo chodzi po lesie. Zbiera grzyby i borówki, dla siebie i na sprzedaż. Wieczory spędzają z Wiesią przed telewizorem. Nie boją się, bo czego tu się bać? Że dzik przyjdzie? - No i co, nam dziki niestraszne - śmieją się kobiety. Za ludźmi nie tęsknią, samotność im nie doskwiera. - Pani nawet w dużym tłumie może się czuć bardziej samotna niż my - zamyśla się pani Zosia.

Może tylko jedno złe, że wszędzie z Kłomina daleko, że środek lasu i jakby co, to nawet pogotowie nie dojedzie. - Ale my z wioski, przyzwyczajone - mówią Zosia i Wiesia. - No, a jakby coś się jednak stało, to po pomoc można przecież polecieć do pszczelarza. Mieszka o tam, kilometr dalej, w domku przerobionym ze strzelnicy.

Nie wiedzą, że pszczelarz tam mieszkał, ale zmarł dwa lata temu.

Kłomino dla uchodźców?

Wiera i Sasza nie powiedzą, jak im się udało wrócić do Bornego. Są zadowoleni, że postawili na turystykę, bo w Bornem coraz więcej letników. Z turystów żyje także Rajmund Prus. W 1998 roku za 18 tys. zł kupił w Bornem działkę. Zbudował letnisko, mieszka tu wiosną i latem. Ma strzelnicę, organizuje obozy przetrwania, oprowadza ludzi po okolicznych bunkrach i poligonach. Jak mu się żyje? - W lesie tropię zwierzynę, jeżdżę rowerem, piwko wypiję. Super!

Zbigniew Konieczny, który do Bornego przyjechał z Siemianowic Śląskich, dla prowadzonego pensjonatu wybrał klimat radziecki.

Kiedy po raz pierwszy w towarzystwie współpracowników pod bronią witał gości w mundurze, żądając paszportów, dla Kłomina pojawiła się iskierka nadziei. W Lesznowoli pod Grójcem powstał pierwszy w kraju ośrodek deportacyjny. Rząd zadeklarował, że w Kłominie powstanie kolejny. W nową oczyszczalnię ścieków wpakowano wówczas 5 mln zł. Emigranci mieli się uczyć w Kłominie języka i życia w nowym kraju.

Teraz Amerykanie?

Borne Sulinowo ciągle rosło w siłę. W 1999 roku w Katowicach powstało biuro informacji o miasteczku. Do osiedlania się namawiano górników odchodzących z kopalń. W mieście działało już 250 firm. Brakowało ślusarzy, murarzy i mechaników. - Przyjmiemy nawet tysiąc rodzin z Górnego Śląska - mówił burmistrz Bornego.

W Bornem przybywało turystów, pensjonatów i knajpek. Kłomino też zaczęli odwiedzać - urzędnicy. Jedna delegacja zapowiedziała, że z ośrodka dla uchodźców nic nie będzie. Potem zaczęli przyjeżdżać urzędnicy z różnych resortów, najczęściej z centrali więziennictwa. Pojawił się pomysł, żeby do Kłomina przywieźć bezrobotnych, ale nie wiadomo było, kto miałby im dać tutaj pracę, i pomysł upadł.

W 2003 nowa idea - niech w Kłominie powstanie amerykańska baza wojskowa. W Ameryce mówiło się wtedy o przeniesieniu baz z Niemiec do Polski i krajów bałtyckich. Na nieszczęście bazy w Niemczech zostały.

Więzienie też się nie udało

Pod koniec lat 90. samorząd przejął w końcu także Kłomino. Władze Bornego chciały tam powtórzyć sukces. Cały blok można było kupić za 200-300 tys. zł. Udało się sprzedać po 100 tys. zł, ale tylko dwa poniemieckie koszarowce. Komu? - A gdzieś ktoś z Polski kupił. Nie pamiętamy nazwiska, bo ani nie przyjeżdża, ani się tymi budynkami nie interesuje. To już tyle lat - wzdychają urzędniczki w magistracie.

Burmistrz wymyślił, żeby w Kłominie urządzić więzienie o lekkim rygorze albo wrócić do sprawy ośrodka dla repatriantów. Nic nie wskórał, więc do miasteczka sprowadzono lokatorów, którzy nie płacili czynszu.

Pani Zosia prowadzi nas w miejsce, gdzie uprawiała warzywa, sadziła kwiaty i zioła. Jałowa ziemia. - Te socjalne" mało, że wszystko powyrywali, to jeszcze zadeptali, zniszczyli. Tyle mi krwi napsuli, że już sadzić nie będę! - narzeka.

Nowi lokatorzy szybko nawiązali współpracę z ekologami". Na oczach Zosi i Wiesi wynieśli z miasteczka wszystko, co się dało.

Właśnie tak skończyło się Kłomino. A w Bornem Sulinowie cena metra kwadratowego mieszkania podskoczyła nawet do 3 tys. zł.

Kłomino nie wie, gdzie głosować

W końcu z Kłomina uciekli nawet socjalni". Dostali nowe mieszkania w poradzieckich blokach Bornego. - Będziemy rozbierać budynki w Kłominie, bo grożą zawaleniem. Poniemieckie, które są w dobrym stanie, też zburzymy, bo nie ma chętnych na ich kupno - mówi wiceburmistrz Korpal.

W Bornem o stanowisko burmistrza ubiegają się trzy osoby. Elektorat - cała gmina to 10 tys. mieszkańców, z czego połowa mieszka w Bornem - ma wybór między Ryszardem Hrehorowiczem z komitetu Razem Jedność (proponuje m.in. pozyskiwanie pieniędzy z Unii na inwestycje czy sprowadzenie do miasteczka szkół zawodowych), Dorotą Chrzanowską z Forum Bornego Sulinowa (uważa, że najpilniejszym problemem jest poprawa czystości wody i obniżenie opłat za nią) a Renatą Pietkiewicz-Chmyłkowską, obecną burmistrz (choć trudno znaleźć jej program wyborczy, prowadzi w internetowych sondażach).

Na radnych z kolei szykują się m.in. członkowie Lokalnej Organizacji Turystycznej. Do wyborów pójdą pod hasłem Borne Sulinowo - miasto uzdrowisko". - Szykujemy debaty na ostatni tydzień kampanii. Drukujemy plakaty, ulotki - opowiadają działacze. Żaden nie wspomina Kłomina, miasteczko nie pojawia się w jakichkolwiek propozycjach wyborczych. - A o czym tu mówić? - pytają zdziwieni.

Gdzie będą głosowały Zosia i Wiesia? Obie przyznają, że od kiedy zamieszkały w Kłominie, nigdy nie brały udziału w głosowaniu. - Nikt nigdy tu po nas nie przyjechał. A urny w lesie nam też nie chcą stawiać.

- Gdzie mogą głosować? - pytam wiceburmistrza Korpala. Rozkłada ręce: - Szczerze? To nie wiem.

Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - http://wyborcza.pl/0,0.html © Agora SA

http://wyborcza.pl/1,76842,8683660,Miedzymiastowa__prosze_czekac.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szkoda że nikt z gminy Borne nie opowiedział jak za bezcen sprzedawali każemu chętnemu granitową kostkę z olbrzymiego palcu defilad w Kłominie. Trzeba było tylko mieć transport i samemu jechać akopać" jej sobie. Po placu defilad ślad nie pozostał.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie