Skocz do zawartości

Historia największej operacji kradzieży niemieckiej broni przez AK


MacLean

Rekomendowane odpowiedzi

Pewnie mało kto dzisiaj wie, że podsarzyńskie lasy były świadkiem największej w okupowanej Polsce operacji kradzieży przez żołnierzy AK zgromadzonej tu przez Niemców broni. A przecież ta akcja mogłaby być kanwą sensacyjnego filmu.
Wrzesień 1939 roku. Niemieckie oddziały zajmują najważniejsze obiekty przemysłowe kraju. Także te tajne, jak filia zakładów „Boruta” ze Zgierza w Sarzynie. Tu już przed wojną produkowano dla zbrojeniówki. Hitlerowcy w otoczonych potężnymi lasami zakładach w pierwszych miesiącach okupacji stworzyli potężny magazyn amunicyjny. Najpierw zwozili tu amunicję i broń ze zdobycznych magazynów i wrześniowych pobojowisk.

- Później, przed atakiem na Sowietów, hitlerowcy zgromadzili w Waldlagrze ogromne ilości amunicji potrzebne dywizjom Wehrmachtu. Przyjeżdżały transporty z Francji, Belgii i praktycznie całej Europy – mówi Edward Paszek, naoczny świadek tamtych wydarzeń. Pan Edward widział, że jedną bombę musiało ładować na sanie aż sześciu mężczyzn, tak była wielka.

Wybuchowe Eldorado

W 1941 roku, kiedy Niemcy zdradzili swoich sowieckich sojuszników i znowu ruszyli na Wschód, do sarzyńskiego Waldlagru ruszyły pociągi z amunicją zbieraną z rosyjskich pobojowisk. Potrzeba było dodatkowych rąk do pracy. Niemcy zaprzęgli do sortowania amunicji okoliczną ludność.

– Praca była ciężka, po dwanaście godzin na dobę, przez trzy dni w tygodniu – wspomina pan Edward.

Gdy była pilna potrzeba, Niemcy brali ludzi siłą. Żołnierze z psami wyłapywali ich przed kościołem.

– Ludzie uciekali w pola, Niemcy strzelali. Tak zginął Majewski – wspomina Edward Paszek.

Gospodarze, albo ich dzieci (Niemcy tolerowali takie „zastępstwa”, stąd pan Edward miał okazję poznać obóz od środka) furmankami przewozili amunicję do około 180 drewnianych, krytych papą składów. Robotnicy segregowali ją, czyścili i przygotowywali do wysyłki na wschodni front. Pełne skrzynie, podobnie jak z pozostałych dziesięciu murowanych magazynów, dowożono do rampy załadunkowej na terenie Waldlagru.

– Była dobrze zamaskowana. Cały pociąg wjeżdżał pod dach. Tam pracowali junacy pod nadzorem Wehrmachtu – wspomina pan Edward. Jednak utrzymanie faktu istnienia wybuchowego „Eldorado” w tajemnicy przed polskim ruchem oporu było niemożliwe.

Łakomy kąsek dla podziemia

Amunicja z Sarzyny stała się atrakcyjnym towarem. Za dzień harówki w Waldlagrze Niemcy płacili 30 zł, a granat można było sprzedać za 80 zł. Nic dziwnego, że z hitlerowskich magazynów amunicja zaczęła „wyciekać” na potęgę. Michał Niedbała z Sarzyny wywoził granaty ukryte w wydłubanych dziurach w kołowrocie. Niesamowite pomysły mieli też inni: Franciszek Stalica przemycał granaty uwiązane pod końskim ogonem. Niestety, wpadł i został zamordowany przez Niemców w Pustkowie.

Partyzanci „szli na całość”. Do legendy przeszedł wyczyn inż. Stanisława Jazdowskiego. W 1943 roku, wraz z grupą partyzantów, wjechali do Waldlagru sześcioma samochodami ciężarowymi. Jazdowski był przebrany za gestapowca. Partyzanci, również w niemieckich mundurach, wsparci na karabinach maszynowych obserwowali czujnie, jak junacy w asyście niemieckich żołnierzy ładują amunicję na ciężarówki. Dopiero kiedy konwój przejeżdżał przez most na Sanie w Krzeszowie, doszło do strzelaniny.

Niemcy zorientowali się, że to podstęp i powiadomili tamtejszy posterunek. Obyło się bez strat po stronie partyzantów.

W Waldlagrze „zaopatrywali” się w ograniczonym stopniu partyzanci spod znaku NOW-NSZ i BCH. Ale nikt nie przebił wyczynów AK-owców. O brawurowych, nocnych wyprawach po amunicję, organizowanych przez żołnierzy placówek z Obwodu AK Łańcut, krążyły legendy. Szczególnie wyróżniały się w tej robocie placówki: nr 8 - Wola Zarczycka-Sarzyna i nr 2 - Leżajsk.


Nocna akcja „Szpaka”

Po serii „rekonesansowych” nocnych najazdów na Waldlager, kiedy oddziały w sile kilkudziesięciu AK-owców furmankami wywoziły broń i amunicję, przyszedł czas na rekordowy skok. Przygotowania trwały od lata 1943 roku. Szefem wojskowym operacji był por. Henryk Decowski ps. „Mars”, a szefem rozpoznania Zdzisław Kunstman ps. „Grottger”. Nocą z 29 na 30 października 1943 r. konwój złożony z 18 furmanek i około 150 ludzi, pod dowództwem kpt. Ernesta Wodeckiego ps. „Szpak”, dotarł do otoczonego kolczastym płotem Waldlagru. W akcji nieocenioną pomocą okazały się informacje zebrane przez AK-owców z placówki w Woli Zarczyckiej.

Akcja była przygotowana perfekcyjnie. Po morderczym, nocnym marszu partyzanci, nie przecinając drutów, niepostrzeżenie weszli na teren Waldlagru. Na załadunek czekało 10 furmanek z obwodu łańcuckiego, sześć wozów z obwodu przeworskiego i dwa z obwodu jarosławskiego. Przed godziną pierwszą w nocy z rozbitych baraków zaczął „płynąć” potok granatów, materiałów minerskich, karabinów i amunicji do karabinów i pistoletów.

Akcja obfitowała w dramatyczne chwile. Pan Edward zna je z opowiadań uczestników wyprawy.

– W pewnym momencie partyzanci natknęli się na Niemców. Na szczęście, ci położyli się na ziemi i nie podnosili ze strachu aż do odejścia partyzantów – opowiada.

Pierwsze strzały i niemieckie race na ciemnym niebie rozbłysły dopiero 25 minut po odjeździe konwoju. Potwornie zmęczeni AK-owcy ukryli w lasach zdobycz. Nie znaleźli jej Niemcy, nie znalazły oddziały UB, które przez długie lata po zakończeniu wojny szukały zdobyczy z sarzyńskiego Waldlagru.

http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090929/WOJNA01/995730932

No to panowie do wykrywaczy jak taki depozycik jeszcze zakopany w lesie.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie