Skocz do zawartości

Dziki Zachód - Uznam


pomsee

Rekomendowane odpowiedzi

Dziki Zachód -Uznam

Adam Zadworny2009-08-23, ostatnia aktualizacja 2009-08-20 17:05

Wszyscy tylko chcą Niemców wykańczać, a do kopania grobów chętnych nie ma

I znów nie chcą odkopać tych kości.
Podobnie jak 60 lat temu.

I przed 20 laty.

Tylko argumentacja jest inna: bo ze świnoujskiej plaży, po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat, zniknął drut kolczasty. To efekt układu z Schengen. Z polskiego uzdrowiska do trzech cesarskich kurortów - Ahlbeck, Heringsdorf, Bansin - można iść na bosaka. Na dawnym pasie granicznym jest teraz plaża dla naturystów. Fotografował się tam niedawno burmistrz Ahlbecku.

A tu te kości.

- Nie potrzebujemy tego kopania. To może tylko rozjątrzyć rany - mówi prezydent Świnoujścia Janusz Żmurkiewicz.

W ubiegłym roku szczeciński IPN wszczął śledztwo w sprawie mordowania niemieckich cywilów w świnoujskim areszcie w pierwszych miesiącach po wojnie. Pracownicy Instytutu szukali grobów. Zapowiadali ekshumacje. Niespodziewanie, po przesłuchaniu dwóch świadków, śledztwo umorzono. Pod tą decyzją podpisał się prokurator Christopher Świerk. Zaakceptował ją jego szef prokurator Dariusz Wituszko.

Oficjalny powód: Nie można w sposób kategoryczny postawić tezy, że wszyscy zmarli w celach Niemcy zostali zamordowani".

- Nie ma politycznego klimatu do tej sprawy - tłumaczy Ważna Osoba z IPN. - Zbliża się

70. rocznica wybuchu wojny. A te kości to woda na młyn Eriki Steinbach. My mamy dawać amunicję jej propagandzie?

No więc teraz nikt nie jest za tym, żeby kopać.

Odnalazłem człowieka, który wsadzał Niemców do świnoujskiego aresztu i wie, co się tam działo. Napisał nawet o tym książkę.

LATO

Na Dzikim Zachodzie" to powieść historyczno-przygodowa. Ziemie Odzyskane, pierwsze miesiące po wojnie. Polscy milicjanci ganiają się po wyspie Uznam z Niemcami z Werwolfu.

Autor książki Tadeusz Wojciechowski wyjmuje z szafy pożółkły dokument wystawiony

20 sierpnia 1945 roku, na mocy którego uzbrojono go w zdobyczne parabellum.

- Gdy jechałem na wyspę, miałem tego gnata za pasem - wspomina. - Uznam to był nasz Dziki Zachód. Repatrianci to pierwsi osadnicy. My, milicjanci, byliśmy kawalerią.

Wojciechowski ma 86 lat. Żwawy. Gęste siwe włosy zaczesane do tyłu. Tak samo jak na zdjęciach sprzed ponad 60 lat.

Spotykamy się w jego mieszkaniu w poniemieckiej kamienicy w centrum Szczecina. Wojciechowski opowiada, jak wprost z leśnego oddziału AK na Kielecczyźnie wiosną 1945 roku uciekł przed nową władzą na Ziemie Odzyskane. 12 maja 1945 roku wstąpił do tworzącej się w Szczecinie polskiej milicji. Bo chciał pracy z bronią w ręku. Przyzwyczaił się. Przydział: sekcja kryminalna.

Pierwsze polskie lato w Szczecinie było gorące. W ruinach rozkładały się ciała ofiar wiosennych nalotów. W mieście można było spotkać radzieckich maruderów, członków Werwolfu, szabrowników i bandytów. Byli też konspiratorzy z różnych formacji uciekający przed UB. Każdego dnia notowano kilka napadów z bronią w ręku i kilkanaście podpaleń. W nocy nikt nie wychodził z domu.

Wojciechowski opisuje ten świat w konwencji westernu. Mordobicia, pościgi, strzelaniny.

- Po trzech latach w lesie byłem jak dziki człowiek - wspomina. - Wielkie portowe miasto Stettin zupełnie mnie oszołomiło. My w łachmanach, zawszeni. A tu piękne kamienice, puste mieszkania i masa ciuchów w szafach!

Główny bohater książki, milicjant Turski, to pan? - pytam.

Wojciechowski tylko się uśmiecha.

Frau, komm

Latem 1945 roku w Świnoujściu, a właściwie w Swinemünde, obowiązywał czas moskiewski.

Sowieci wprowadzili go w maju, po kapitulacji III Rzeszy. Dwa miesiące wcześniej, 12 marca 1945 roku, nad miastem pojawiły się alianckie

samoloty. Nalot dywanowy. 60 proc. domów przestało istnieć. Zginęło 20 tys. cywilów. W większości uchodźców. Liczyli na ucieczkę morzem. Pochowano ich w masowych grobach na górze Golm, w Ahlbecku, który widać ze świnoujskiej plaży.

Lothar Dröse miał wtedy dziesięć lat. Pamięta wybuchy i publiczną egzekucję na placu sportowym przy Blücherstrasse. Powieszono Niemców, którzy, korzystając z chaosu, rabowali sklepy. I żołnierzy Waffen-SS, którzy w pośpiechu na łodziach opuszczali miasto.

Pamięta też, że rodzice opowiadali o dzierżawcy z wioski Kachlin. Ze strachu przed czerwonoarmistami zabił swoją żonę, dzieci i siebie.

Swoje wspomnienia z wyspy Dröse umieścił na stronie internetowej prowadzonej przez Erwina Rosenthala. On też urodził się i mieszkał w Świnoujściu, ale po bombardowaniu uciekł z matką i rodzeństwem do znajomych, do wsi Reetzow.

Obaj wspominają zwycięzców, którzy świętowali na wyspie upadek III Rzeszy, tańcząc i śpiewając. Potem wprowadzili na Uznamie czas moskiewski. Kto jeszcze miał zegarek, musiał przestawić go o dwie godziny do przodu.

„Wciąż brzmią mi w uszach słowa: »Frau, komm! «, choć wtedy nie wiedziałem, dlaczego zabierają kobiety z ulic” - pisze Dröse.

Posiłek od Sowietów dostawali tylko ci, którzy pracowali przy usuwaniu niewypałów, naprawie wodociągów, w latarni morskiej i piekarni.

Z końcem lata okazało się, że czerwonoarmistów zastąpią Polacy.

Polska flaga

Chłopcy z kieleckiego lasu przejęli władzę na wyspie w kowbojskim stylu.

Trafili tam przez małą maturę Wojciechowskiego. Zrobił ją w konspiracji. Był najlepiej wykształcony w sekcji. Dlatego pod koniec lata 1945 roku przełożeni zawołali go i powiedzieli: - Zostaniesz zastępcą komendanta w Świnoujściu. Przejmiesz sprawy śledcze.

- Dobrałem sobie paru zabijaków z mojego oddziału i pojechałem - opowiada.

W książce napisał: Turski cieszył się, że będzie miał u boku takich chłopców. Wiedział, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych, że mają psi węch, spryt i siłę, że obaj skorzy są zarówno do wypitki, jak i do wybitki. A niechby tylko wszedł im ktoś w paradę. Ręka, noga, mózg na ścianie".

Wyspa Uznam odcięta jest od reszty Polski wodami Zalewu Szczecińskiego i cieśniny Świna. Od północy oblewa ją Bałtyk. Kiedy dopłynęli na nią stateczkiem, porządku pilnowała tam niemiecka milicja, zależna od Sowietów. Mieli czerwone opaski na rękach i pałki.

- Wpadło się do komendy, strzeliło w sufit i było po szwabskiej milicji - w oczach starego partyzanta pojawiają się wesołe ogniki. - Niemiaszki ze strachu wyskakiwały przez okna.

Dr Józef Pluciński, świnoujski historyk regionalista: - Nie ma co kryć, przy okazji przejmowania komendy polscy milicjanci spuścili niemieckim niezły łomot.

Za tę akcję Sowieci na kilka dni aresztowali Polaków. Wywieźli ich ze Świnoujścia i zamknęli w hotelu w Kamieniu Pomorskim. Kiedy stało się jasne, że decyzją mocarstw Świnoujście przypadnie Polsce, przywieźli ich z powrotem na wyspę.

Wojciechowski: - Wtedy niemiecki burmistrz dał nam klucz do miasta i uroczyście wciągnęliśmy na maszt polską flagę.

JESIEŃ

Na wyspie zaczęło brakować jedzenia.

- Przed mieszkańcami wyspy pojawiło się widmo śmierci głodowej - mówi Paweł Skubisz, historyk z Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Szczecinie. Chciałby zapisać białą plamę w najnowszej historii Polski, jaką są pierwsze powojenne miesiące na Uznamie.

Po wytyczeniu granicy państwowej, 6 października 1945 roku, Polsce przybył nowy powiat Uznam-Wolin. Historycy oceniają, że jesienią 1945 roku mieszkało tam około 22 tys. Niemców (w 1939 - 51 tys.). Głównie kobiety, starcy i dzieci.

Wśród kilkuset Polaków przeważali urzędnicy tworzącego się aparatu władzy i bezpieczeństwa. Ci nie kryli wrogości wobec byłych obywateli III Rzeszy. Dlatego wśród Niemców rozeszła się pogłoska, że Polacy będą się mścić.

Wojciechowski: - Nie ma co kryć, moi chłopcy aż rwali się do rozwalania Niemców. Ale ja trzymałem ich w ryzach!

Medal Partyzancki

Pierwszy komendant MO w Świnoujściu Jan Zientara był bandytą z partyzancką przeszłością.

Przełożony Wojciechowskiego urodził się w 1899 roku w Pińczowie. W czasie okupacji walczył z hitlerowcami w szeregach Gwardii Ludowej. Dwa razy ranny. Za działalność komunistyczną został w 1943 roku wychłostany przez żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych na rynku swojego miasteczka.

Akta milicyjne Zientary opisują go tak: Postać przysadzista, włosy ciemne, oczy niebieskie, zęby zepsute. Wykształcenie: 7 klas szkoły powszechnej i 3 zawodowej. Odznaczenia: Medal 10-lecia Odzyskania Niepodległości, Krzyż Grunwaldzki, Medal Partyzancki. Do podwładnych ostry, do interesantów opieszały i leniwy, do przełożonych zewnętrznie uprzejmy. Poczucie honoru i godności na niskim poziomie. Do ustroju ustosunkowany przychylnie. Przejawia skłonność do zysku osobistego i alkoholu".

Zientara wstąpił do MO zaraz po wojnie. Na Ziemiach Odzyskanych zajął się szabrem i rabunkiem. Dzięki zeznaniom jego współpracowników dziś wiadomo, że w Koszalinie kazał swojemu podwładnemu Józefowi Sprzączce zastrzelić dwie aresztowane Niemki.

- To gestapówki - powiedział.

Sprzączka na to, że jedna z nich nazywa się Zofia Łazarz i mówi po polsku. Zientara stwierdził, że to volksdeutschka, i nalał mu dwie filiżanki samogonu. Kiedy konwojowali aresztantki, Sprzączka zatrzymał się w lesie. Kazał iść za sobą. Zastrzelił Niemkę. Zofia Łazarz zaczęła uciekać. Wtedy Sprzączka dał parabellum koledze. Ten ją dogonił.

Tak porucznik Zientara stał się posiadaczem dwóch złotych zegarków i walizki z ubraniami.

Werwolf

Zientara mawiał, że Niemcy to skurwysyński naród i trzeba z nimi siłą.
Jesienią 1945 roku areszt komendy powiatowej MO szybko zapełnił się niemieckimi cywilami.

16-letnia Ewa Brückman trafiła do aresztu tylko dlatego, że była ładna. Formalnie zarzucono jej przynależność do Werwolfu. Zaraz po zatrzymaniu zgwałcił ją funkcjonariusz UB Ryszard Gąsiorek. Później milicjanci i ubecy nieraz zabierali ją z celi. Prowadzali pijanemu komendantowi.

- Niemców zatrzymywano pod byle pretekstem, nawet według ówczesnego prawa nielegalnie - mówi Skubisz. - Niemiecka rodzina oburzała się, że polscy osadnicy przejmują jej mienie - do aresztu. Gdzie indziej Polka pobiła się z Niemką. Za kraty trafiła oczywiście tylko ta ostatnia. Aby trafić na Piastowską, wystarczyło podejrzenie o przynależność do Werwolfu.

Dr Pluciński: - Werwolf istniał na Uznamie tylko w raportach MO i UB, które miały uzasadniać represje. Zresztą kto miałby do Werwolfu należeć? Młodzi mężczyźni uciekli przed Armią Czerwoną jeszcze wiosną.

Czytam raporty podwładnych Wojciechowskiego. Agent Bill donosi, że ludność niemiecka na terenie Świnoujścia jest ustosunkowana nieprzychylnie do Polaków. Pokładają oni nadzieję w Anglii i Ameryce oraz mówią, że Świnoujście odpadnie od Polski".

Agent Neron w rozmowie z niemieckimi marynarzami na okrętach angielskich słyszał, jak opowiadali, że na terenach okupowanych przez Anglików jest zatrzymanych pół miliona żołnierzy Waffen-SS, którzy mają być użyci do wojny z Rosją po stronie angielskiej".

- Czuliśmy się jak otoczeni przez wrogich Indian - tłumaczy Wojciechowski.

Dr Pluciński: - W grudniu 1945 roku w Świnoujściu i okolicach przeprowadzono masowe aresztowania. Z domów zabierano nawet 12-letnich chłopców.

Na Piastowskiej więźniowie siedzieli w nieogrzewanych celach. Do jedzenia dostawali tylko gotowane obierki kartofli. Byli bici. Umierali z głodu i chorób.

ZIMA

Na Świnie spiętrzyła się kra. W ten sposób zerwane zostało jedyne połączenie z krajem.

- Pamięta pan tę zimę? - pytam Wojciechowskiego. Stary partyzant milczy dłuższą chwilę. W końcu odpowiada: - Zostaliśmy odcięci od reszty świata. Ta zima była bardzo zła. Kiedyś mi się śniła. Ale teraz już nie.

Kartoflanka

Lód sprawił, że ustały dostawy żywności. Świnoujście głodowało.

Kra uwolniła świnoujskich milicjantów i ubeków od nadzoru przełożonych z województwa.

Zientara i jego podwładni stali się panami życia i śmierci mieszkańców miasteczka. Wolny czas dzielili na picie wódki, rabunki i poszukiwanie skarbów, które ukryli Niemcy. W ten sam sposób postępowali ubecy i żołnierze ze strażnicy WOP.

Milicjant Mieczysław Achtelek opowiadał w 1947 roku: - Konfident niemiecki powiedział, że przy ul. Grunwaldzkiej w zburzonym domu jest zamurowana skrytka. Był tam alkohol, kawa, porcelana, cygara i patefon.

Większość tych dóbr trafiła do domu Zientary. Reszta do jego podwładnych.

Tej zimy oficer NKWD Orłow stacjonujący w Świnoujściu raportował do szefów: awiadamiam, że komendant powiatowy MO dał ściśle tajny rozkaz obrabowania Niemca. Załadowany łupami wóz przywieźli pod mieszkanie Zientary".

- Na stołówce wciąż tylko kartoflanka i kartoflanka - mówi Wojciechowski, kiedy pytam o rabunki. - Za nic nam nie płacili, więc trzeba było sobie jakoś radzić.

- Pamięta pan Jana Zientarę?
- To był zły człowiek. Wyzywał mnie od reakcyjnych świń, podejrzewał, że byłem w AK. Wezwał mnie kiedyś i mówi, że przyjedzie jego żona, więc mam załatwić złoto od Niemców. Kazał mi odcinać Niemkom palce z pierścionkami.

- I co?!

- Ja nie posłuchałem.

- A inni?

- Noo niektórzy posłuchali.

Szafa

Vergin Fritz zginął z powodu butów.

Komendant Zientara kazał swoim ludziom szukać mebli dla sowieckiego oficera, z którym od rana pił w komendzie.

Na strychu jednego z budynków milicjanci znaleźli elegancką szafę, a w niej 150 par butów. Schował je tam Fritz, który wcześniej prowadził sklep z obuwiem. Gdy przywieźli go do aresztu, Zientara był już pijany. Zerwał się i zaczął bić więźnia gumową pałką. Połamał Fritzowi żebra i wybił oko. Niemiec stracił przytomność, ale Zientara bił dalej. Aż się zmęczył. Wtedy kazał go tłuc innym.

- Gdy przyszedłem na dyżur, wciąż go bili - opowiadał później jeden z milicjantów.

Okrwawionego Fritza rzucili na ławkę.

Kiedy Zientara wytrzeźwiał, doszło do niego, że skatował członka zarządu miasta. Wtedy kazał go po cichu wykończyć".

Powiesili go w celi, pozorując samobójstwo.

Do mieszkania Zientary trafiły dwa worki butów Fritza.

Sytuacja

Tej zimy grabarze nie wyrabiali się z robotą.

Ziemia była zmarznięta, a pogrzebów coraz więcej. Dzieci umierały z głodu. Starsi sami odbierali sobie życie. Niemieckiego pastora już w Świnoujściu nie było. Mowy nad grobami wygłaszał rzeźbiarz Erich Splett.

Niemcy skarżyli się do polskich władz na milicjantów. Ale starosta powiatowy w Świnoujściu Władysław Matula nie panował nad sytuacją.

W końcu Matula napisał do komendanta wojewódzkiego MO: Wytworzyła się sytuacja, jakiej jeszcze nie było". W swoim liście starosta wspomina o włóczeniu się (przez milicjantów) po restauracjach, urządzaniu libacji, kończących się bójkami i strzelaniną", bezprawnych rewizjach i odbieraniu Niemcom ostatnich środków żywności.

Lothar Dröse pisze o pogrzebach, przygnębieniu panującym wśród niemieckich wyspiarzy, głodzie i rabunkach dokonywanych przez Polaków. Ale nie chce o tym rozmawiać z polskim dziennikarzem. I nie odpowiada na listy.

Na stronie internetowej Rosenthala Dröse napisał: „Niemców obarczono odpowiedzialnością za zbrodnie dokonane przez naszych w Polsce. Jeśli Niemiec został pobity, Polacy zawsze mówili: »Widzisz, tak Niemcy robili z nami «”.

Dół

6 stycznia 1946 roku na dworze był tęgi mróz. Grzali się na stołówce spirytusem.

Przyszedł pijany naczelnik aresztu Józef Sondaj, który był górnikiem we Francji i tam stracił z rąk hitlerowców syna.

- Kto chce wykańczać Niemców?! - krzyknął.

Podniósł się Henryk Elkowicz: - Ja.

Zbiegli się inni. Sondaj mówił, że naczelnik UB Jan Sołtyniak kazał wykończyć Ewę Bruckman. Zarazili ją syfilisem, a nie mają już na to lekarstw. Naczelnik polecił też rozwalić innych aresztantów, żeby zmniejszyć zatłoczenie w celach. Mówił, żeby dusić albo bić po nerkach. Wtedy sami umrą po trzech dniach.

Po Elkowiczu do wykańczania Niemców zgłosiło się jeszcze kilku. Na przykład Marian Orzechowski. Najpierw wywlekli z cel dwóch - nikt nie pamiętał już, za co siedzieli - i pobili pałkami. Antoni Pietrzak wyprowadził ich potem, słaniających się, pod mur i zastrzelił.

Franciszek Miszko krzyczał wtedy do Sondaja: - Daj mi Niemca, a nie jakieś trupy, to go wykończę!

Przyprowadzili Niemkę, która siedziała za kłótnię z Polką. Kazali jej ścierać z podłogi krew tych pobitych i zastrzelonych. Kiedy skończyła, skatowali ją na śmierć.

16-letnia Ewa Brückman poszła pod mur, gdzie zabił ją dwoma strzałami Elkowicz.

W końcu podnieceni mordowaniem wpadli do celi, gdzie siedział 22-letni chłopak. Podejrzewali, że był w SS. Bili go i kopali. Ktoś przyniósł linę. Jej koniec przywiązali do kraty. Powiesili go Karol Strożek i Bronisław Krzywasz (ciało Niemca wisiało na linie na zewnątrz budynku przez kilka dni).

- Wszyscy tylko chcą Niemców wykańczać, a do kopania grobów chętnych nie ma - denerwował się Sondaj.

Wykopali więc dół pod murem i wrzucili do niego ciała.

Potem poszli spać.

WIOSNA

Kiedy w marcu puściły lody, do Świnoujścia przybył na kontrolę chorąży Józef Zając z komendy MO w Koszalinie. Jego przełożonych zaniepokoił list od starosty Matuli. Dotarł do nich dopiero, kiedy po zimie w końcu uruchomiono połączenie pocztowe z wyspą.

Wartownicy stoją brudni i bez guzików, nie pouczeni, jak się mają zachować" - pisał w swoim raporcie Zając. Zwrócił też uwagę na zawszonych i bliskich obłędu więźniów, wśród których jest 12-letni chłopiec, smród w celach, brak książki zatrzymań i zaskakującą liczbę zgonów.

Ekshumacja

Raport chorążego Zająca uruchomił śledztwo szczecińskiej prokuratury wojskowej.
30 maja 1946 roku rozkopano dwa groby pod murem. Znaleziono dziewięć ciał. Jak dowiodła sekcja, pięć osób zastrzelono, trzy śmiertelnie pobito, a jedną powieszono.

1 czerwca wojskowy prokurator rejonowy w Szczecinie Karol Kern w tajnym raporcie do naczelnego prokuratora Wojska Polskiego Henryka Holdera pisał o kilkudziesięciu morderstwach: Wpadłem na trop specjalnie zorganizowanej i z góry zaplanowanej akcji likwidacji Niemców. ( ) Przetrzymywanych Niemców karmiono tylko gotowaną łupiną kartofla, tak że od stycznia do marca 1946 r. zginęło śmiercią głodową 30 Niemców, których pochowano na cmentarzu potajemnie".

Sprawą zainteresowało się Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, szczególnie Józef Różański. Chciał uniknąć rozgłosu wokół tej sprawy.

Skubisz: - Z akt wynika, że kierownictwo MBP nie było zainteresowane wyjaśnieniem okoliczności zbrodni ani ustaleniem liczby ofiar, a wręcz torpedowało działania wojskowej prokuratury.

Śledztwo wyhamowano. Kolejne ekshumacje wstrzymano. Sprawę uznano za zamkniętą.

Morze niemczyzny

Władza nasza była w pierwszym stadium organizacji, a element polski stanowił nieznaczną wyspę pośród morza niemczyzny" - tłumaczył się ze swoich zbrodni w liście do prezydenta Bolesława Bieruta komendant Jan Zientara.

List napisał w szczecińskim areszcie. Zatrzymano go wraz z 14 innymi milicjantami i ubekami na żądanie prokuratury wojskowej. Jeden z nich uciekł podczas konwojowania i tyle go widzieli. Inny powiesił się w celi.

Po śledztwie, w czasie którego byli dobrze traktowani, pozostałych 13 oskarżono o morderstwa, rabunki i gwałty. Prokurator w aktach swojego śledztwa uwypuklił ich życiorysy. Miały działać na ich korzyść.

Jeden był w obozie koncentracyjnym bity przez strażników.

Kolejnemu Niemcy pobili ojca tak, że po dwóch dniach zmarł.

Innemu wywieźli brata na przymusowe roboty.

Jeszcze innemu zabili syna, który był w ruchu oporu.

Warunki rodzinne

W marcu 1947 roku przed szczecińskim sądem garnizonowym odbyły się dwa procesy.

- Dlaczego pozwoliłem Niemców rozstrzelać, nie pamiętam, bo piłem wódkę - mówił w sądzie szef aresztu Józef Sondaj.

A Bronisław Krzywasz tłumaczył: - Pomagając wieszać Niemców, kierowałem się chęcią odpłacenia im.

W pierwszym procesie najsurowszy wyrok - cztery lata więzienia - dostał szef świnoujskiego UB Jan Sołtyniak. Ale tylko dlatego, że udowodniono mu kradzież wagonu ziemniaków. Ci, którzy zabijali więźniów, dostali po trzy lata.

Komendant MO Jan Zientara był sądzony oddzielnie, wraz z pięcioma milicjantami. Odpowiadał m.in. za trzy zabójstwa (w śledztwie wyszła sprawa Zofii Łazarz zastrzelonej pod Koszalinem), zgwałcenie aresztantki, a także kradzież milicyjnej świni.

Wyrok: sześć lat.

Za komendantem wstawili się byli partyzanci i działacze PPR. Jan Zientara brał udział w walkach z Niemcami i reakcją polską" - pisał Jan Zaremba z I Brygady AL Ziemi Krakowskiej.

14 czerwca 1947 roku sąd na posiedzeniu niejawnym poparł prośbę Zientary o ułaskawienie. Uzasadnienie: Udział w ruchu partyzanckim i ciężkie warunki rodzinne".

Skazanych w dwóch szczecińskich procesach objęto amnestią, w wyniku której kary zmniejszono im o połowę. Szybko wrócili w swoje strony. Dziś żaden z nich już nie żyje.

Akta ich sprawy schowano w archiwum i utajniono.

Nikt nie zaglądał do nich przez sześć dekad.

61 LAT PÓŹNIEJ

Powieść Na Dzikim Zachodzie" trafiła do księgarń w 2008 roku. Jej autor Tadeusz Wojciechowski odszedł z MO wiosną 1946 roku. Osiedlił się w Szczecinie. Trafił do urzędu celnego, a później skarbowego, w którym przepracował całe życie. W wolnych chwilach pisał wiersze i fraszki. Głównie miłosne.

W jego najnowszej książce nie ma Ewy Bruckman, Vergina Fritza, gwałtów, rabunków, zabójstw i mroźnej nocy 6 stycznia 1946 roku. Są szlachetni milicjanci, którzy mówią do siebie językiem socrealistycznych produkcyjniaków.

- Było inaczej niż w pana powieści. Może już czas na prawdę? - mówię.

- Jaką? Ja mam swoją. Burmistrza polskiego Niemcy chcieli zastrzelić. Chałupę naszym osadnikom podpalili. Nikogo w areszcie nie zamordowano, a jak któryś Niemiec był chory, to go nawet zwalnialiśmy do domu.

- Nie może pan nie wiedzieć, że było inaczej. Są dokumenty, relacje, znaleziono trupy.

- Może inni faktycznie mordowali. Może ubowcy? Ja ze swoimi chłopcami nie.

Chciałbym wierzyć, że Wojciechowski wyparł z siebie tamtą zimę.

Asfalt

W budynku przy ul. Piastowskiej w Świnoujściu mieści się teraz szkoła specjalna dla dzieci opóźnionych w rozwoju.

O tym, co wydarzyło się w jej murach zimą 1945-46, nauczyciele dowiedzieli się z Gazety", kiedy przed rokiem pisałem, że IPN szuka świadków zbrodni milicjantów i ubeków. Mało kto w Świnoujściu wie, że przedwojenną szkołę w latach 40. przerobiło na areszt gestapo, a później, do lat 50., była to siedziba MO i UB.

To Paweł Skubisz trafił na ślad morderstw w areszcie w archiwach szczecińskiego sądu wojskowego. Ustawa o IPN nie pozwala ścigać za zbrodnie komunistyczne już raz osądzone. Instytut wszczął jednak śledztwo, bo w 1947 roku osądzono tylko kilka zabójstw (Skubisz szacuje liczbę ofiar śmiertelnych na 40).

Po apelu Instytutu znaleźli się świadkowie. Człowiek, który w dzieciństwie mieszkał w pobliżu komendy, wskazał miejsce, gdzie stał mur, pod którym chowano zamordowanych Niemców. Inny mieszkaniec Świnoujścia przez wiele lat przechowywał relację spisaną przez niemieckiego nauczyciela, który siedział w areszcie (nie ma w niej jednak wiele poza opisem panujących tam warunków). Kolejny świadek, polski milicjant pracujący zimą 1945-46 w Świnoujściu, przeszedł wylew i nie był w stanie mówić.

- Jest jeszcze jeden człowiek, Niemiec, który siedział przy Piastowskiej - mówi Skubisz. - W niemieckiej prasie przeczytał o śledztwie IPN. Twierdzi, że po tej lekturze wszystko do niego wróciło. Nigdy nie powiedział nawet rodzinie o tym, co przeszedł. Nie chce rozmawiać na ten temat z nikim.

IPN ustalił, że pod koniec lat 80., podczas kopania rowów koło dawnego budynku MO przy ul. Piastowskiej, natrafiono na szczątki ludzkie. Prawdopodobnie to kości tych, których nie odkopano w 1946 roku. Wtedy jednak nie było politycznego klimatu do ujawniania zbrodni MO. Tym bardziej na Niemcach.

20 lat temu sprawę umorzono.

Później w miejscu, gdzie leżą ofiary aresztu przy Piastowskiej, położono asfalt.

Sprawa polityczna

Teraz też nikt nie chce tych kości odkopać.

Wiosną 2008 roku IPN zapowiadał co prawda ekshumacje, ale potem sprawa zrobiła się polityczna. Tak jak 60 i 20 lat temu.

Informacja o śledztwie IPN wywołała duże zainteresowanie niemieckich mediów - sprawę omawiały m.in. publiczne radio i bulwarowy dziennik Bild". Ofiary polskich zbrodni; Polacy skrywają mordy na niemieckich cywilach - w takim tonie.

Zareagowali neofaszyści z NPD. Będziemy się starać, aby urząd w Świnoujściu postawił tablicę pamiątkową" - napisali w oświadczeniu zamieszczonym na swojej stronie internetowej. Nacjonaliści wspominają o polskich zbrodniach" i twierdzą, że 63 lata po wojnie nadal istnieje w Niemczech prawo okupacyjne".

- Całe szczęście, że nikt się oficjalnie o postawienie tablicy nie zwrócił - mówi prezydent Świnoujścia Janusz Żmurkiewicz. - To nie jest nikomu potrzebne. Nasze miasto dynamicznie rozwija się dzięki m.in. niemieckim turystom. Nie potrzebujemy wrzawy wokół tej sprawy.

Erwin Rosenthal, który często spędza wakacje w rodzinnym Świnoujściu, też nie chce rozdrapywać ran. Mówi, że żaden naród nie jest winny. Tylko konkretni ludzie. Tak powtarza.

Jak ie ma politycznego klimatu", to trudno prowadzić śledztwo. Prokurator Christopher Świerk przesłuchał tylko Skubisza i Wojciechowskiego. Pierwszy powiedział o swoich ustaleniach. Drugi mówił tak, jak napisał w książce. To całe śledztwo IPN.

Ekshumacji nie będzie.

Kapelusze

Kiedy zapytałem Wojciechowskiego o wydarzenie z jego pracy w milicji, które najbardziej wryło mu się w pamięć, opowiedział mi o kapeluszach.

Znalazł je w mieszkaniu jakiegoś niemieckiego prawnika. Szkoda mu było je zostawiać. Założył ich sobie kilka na głowę. Jeden na drugim. Kiedy wskoczył do ciężarówki, auto ruszyło z kopyta i kapelusze spadły na ziemię. Samochód pędził do przodu, a kapelusze turlały się w kurzu po ziemi.

Żal ścisnął mu wtedy serce.

Źródło: Duży Format
gazeta.pl


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora pomsee 23:11 23-08-2009
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie