Skocz do zawartości

Prezydent Niemiec: bardzo zależy mi na stosunkach z Polską


Rekomendowane odpowiedzi

Prezydent Niemiec: bardzo zależy mi na stosunkach z Polską

Rozmawiał Bartosz T. Wieliński2009-07-13, ostatnia aktualizacja 2009-07-12 14:28

W 2003 r. w Gdańsku prezydenci Johannes Rau i Aleksander Kwaśniewski zadeklarowali, że w stosunkach polsko-niemieckich nie ma już miejsca na roszczenia, na wzajemne obarczanie się winą oraz na wyliczanie zbrodni i strat. Całkowicie przyłączam się do tej Gdańskiej Deklaracji - mówi prezydent Niemiec Horst Köhler


Bartosz T. Wieliński: Przyszedł pan na świat w 1943 r. w Skierbieszowie na Zamojszczyźnie. Wówczas, pod hitlerowską okupacją, wieś nazywała się Heidenstein, jej polskich mieszkańców wysiedlono. Jaki wpływ na pana miało to pochodzenie ?

Horst Köhler: Moi rodzice pochodzili z Besarabii w Rumunii. Musieli opuścić swoje rodzinne strony, gdy podpisano pakt Ribbentrop-Mołotow. Naziści przesiedlili ich do Polski - właśnie do Skierbieszowa. Musieli później stamtąd uciekać, gdy ze wschodu nadeszła Armia Czerwona. Dotarli do Lipska, wschodnioniemieckiego miasta, które znalazło się w rosyjskiej strefie okupacyjnej. Żyliśmy tam jako chłopi. W Wielkanoc 1953 r. rodzice postanowili uciec na Zachód.
Tak więc trzykrotnie w swoim życiu moi rodzice zaczynali od zera. Co to dla mnie oznacza? To, że Niemcy nigdy więcej nie mogą rozpocząć wojny. Musimy uznać niemiecką odpowiedzialność za zbrodnie nazistów i mamy obowiązek poświęcać się na rzecz jednoczenia Europy. Właśnie przez moje pochodzenie tak bardzo zależy mi na stosunkach z Polską i polsko-niemieckim pojednaniu.

Czy rodzice opowiadali później o życiu w Skierbieszowie?

- Moi rodzice byli prostymi ludźmi. Całkowicie pochłaniała ich praca, musieli przecież utrzymać ośmioosobową rodzinę. O Skierbieszowie mówili niewiele. Czułem, że to dla nich bolesny temat, więc nie zamęczałem ich pytaniami. Dzisiaj tego żałuję.
Zamierzam pojechać do Skierbieszowa. Chciałbym wówczas rozmawiać tam o przyszłości. O tym co, patrząc na historię, możemy zbudować dla naszych dzieci i wnuków.

Wielu Niemców, którzy mają podobne pochodzenie co pan, mówi o sobie, że są wypędzonymi. Pan jednak tak siebie nie określa. Dlaczego?

- Moja rodzina albo była przesiedlana, albo musiała uciekać. Nigdy jednak jej nie wypędzano, dlatego ja się wypędzonym nie czuję. Ale myślę też, że rozumiem, co to pojęcie oznacza.

Pytam o to, bo w Polsce wypędzeni budzą od lat spory niepokój. Obawiamy się, że będą żądać zwrotu dawnej własności, że będą fałszować historię i robić z siebie jedyne ofiary wojny. Wielu niemieckich polityków nie przykładało do tych obaw większej wagi. Czy to nie było błędem?

- Być może nie zawsze uderza się w Niemczech we właściwy ton. Z mojego doświadczenia wynika, że gdy potrafi się wczuć w kogoś innego, poznać jego wrażliwe strony i je uszanować, to dodaje to siły i rozszerza spojrzenie. Zdolność do wzajemnej empatii posuwa nas do przodu.
Cieszę się, że w Niemczech nie istnieje żadna licząca się siła polityczna, która chciałaby pisać historię na nowo.
Cieszy mnie też to, że także Związek Wypędzonych jasno zdystansował się od tzw. Powiernictwa Pruskiego i jego roszczeń [do nieruchomości pozostawionych przez wypędzonych w Polsce]. Jestem w stanie zrozumieć, że pozew tego niewielkiego prywatnego stowarzyszenia wysłany do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka swego czasu poruszył polską opinię publiczną. Życzyłbym sobie jednak, aby fakt odrzucenia tego pozwu przez Trybunał również wywołał szeroki oddźwięk.

W październiku 2003 r. w Gdańsku mój poprzednik prezydent Johannes Rau i polski prezydent Aleksander Kwaśniewski wspólnie zadeklarowali, że w stosunkach polsko-niemieckich nie ma już miejsca na roszczenia, na wzajemne obarczanie się winą oraz na wyliczanie zbrodni i strat.

Osobiście całkowicie przyłączam się do tej Gdańskiej Deklaracji. Nie chodzi tu przecież o odszkodowania, lecz o pamięć o ludzkim cierpieniu i naszą wspólną determinację, by się pojednać i ze sobą dobrze współpracować.

Dlatego musimy o sobie więcej wiedzieć, znać swoje troski i potrafić sobie wyjść naprzeciw. Ludzie powinni nawiązywać ze sobą dialog, najlepiej także między pokoleniami. Młodzi i starzy wspólnie mogą wiele zdziałać. Tu potrzebne jest jednak zaufanie, trzeba umieć się wzajemnie słuchać, trzeba chcieć przezwyciężać stare stereotypy.

Niemiecki rząd stworzył specjalną fundację, która upamiętni los wypędzonych. Czy możemy wam zaufać, że nie będziecie manipulować historią powojennych deportacji?

- Fundacja ma za zadanie w duchu pojednania zachować pamięć o ucieczkach i wypędzeniach, jakie miały miejsce w XX w. Chodzi o los, którego doświadczyły miliony ludzi w całej Europie. Jestem pewien, że wystawa, którą zorganizuje fundacja, nie pozostawi żadnych wątpliwości, co było pierwotną i najistotniejszą przyczyną wypędzenia Niemców. Był to nazistowski reżim bezprawia i rozpętana przez Niemcy druga wojna światowa.

Warszawa jest pierwszą zagraniczną stolicą, którą odwiedza pan po wyborze na drugą kadencję. Odwiedził pan też Polskę zaraz po wyborach w 2004 r. To bardzo wymowne gesty, nawet jeśli bierze pod uwagę pańskie pochodzenie. Dlaczego Polska jest dla pana tak ważna?

- Przede wszystkim dlatego, że to nasz największy sąsiad na Wschodzie. Poza tym podziwiam polskie umiłowanie wolności. Nasza wspólna historia była pełna cierpień i dlatego stoi przed nami szczególna odpowiedzialność za wspólną przyszłość. Jeśli będziemy ją kształtować jako dobrzy sąsiedzi, mieszkańcy naszych krajów na tym najbardziej skorzystają.

Z radością czekam na rozmowy w Warszawie. Ta wizyta i to, że to moja pierwsza zagraniczna podróż po wybraniu na drugą kadencję, ma podkreślać znaczenie stosunków niemiecko-polskich.

Często powątpiewa się u nas, że Polska i Niemcy mogą być prawdziwymi partnerami. W wielu sprawach poważnie się różnimy, najlepszym przykładem jest budowa Gazociągu Północnego...

- Zawsze są jakieś różnice. Ale to nie zmienia tego, że dziś interesy Niemiec i Polski są zbieżne. A to cieszy. Jesteśmy partnerami o takich samych prawach i obowiązkach w NATO i w Unii Europejskiej. Wiemy, że wspólnie możemy skutecznie zmierzyć się z globalnymi wyzwaniami, ze zmianą klimatu, z biedą na świecie, międzynarodowym terroryzmem. Zatroszczyć się o bezpieczeństwo energetyczne, ukształtowanie na nowo globalnej polityki gospodarczej i finansowej.

Nasze położenie geograficzne nakłada na nas wiele wspólnych zadań, zarówno jeśli chodzi o stosunki gospodarcze, jak i w dziedzinie współpracy transgranicznej czy ochrony środowiska.

Dzięki utworzeniu Polsko-Niemieckiej Fundacji na rzecz Nauki jeszcze bardziej intensywnie współpracują ze sobą naukowcy. By te osiągnięcia utrwalić i rozwijać dalej, obydwa rządy wspierają, o ile się orientuję, z dobrym skutkiem Polsko-Niemiecką Współpracę Młodzieży.

Cieszę się, że współpracują ze sobą zwykli Polacy i Niemcy. Proszę pomyśleć o ponad 400 partnerstwach miast, o licznych programach wymiany, o partnerstwach między szkołami i uczelniami, o bliskich kontaktach ludzi kultury czy licznych polsko-niemieckich małżeństwach. To wszystko jest najlepszym dowodem, że partnerstwo między naszymi krajami jest żywe. Bo takim czynią je sami Polacy i Niemcy.

W Polsce krytykuje się też stosunek Niemiec do Rosji. Berlinowi zarzuca się, że rozmawia z Moskwą zbyt miękko, choć w tym kraju łamie się prawa człowieka.

- W sprawie tego, jak w Rosji przestrzega się prawa człowieka i wolności prasy, już jasno wypowiadała się np. kanclerz Angela Merkel [krytykowała Rosję za ich łamanie na wspólnych konferencjach prasowych z Władimirem Putinem]. Pamiętajmy jednak, że chodzi o sąsiada Unii Europejskiej. Dlatego w naszym interesie, jako członków Unii, leżą dobre stosunki z Rosją. Z drugiej strony europejska polityka wobec Rosji powinna być tak kształtowana, by każdy kraj mógł wnosić do niej swoje własne historyczne doświadczenia. To dla mnie oczywiste.

Frekwencja wyborcza w ostatnich eurowyborach była bardzo niska. Mam wrażenie, że ludzie tracą zainteresowanie Europą, być może jej nawet nie rozumieją. Czy to zjawisko pana nie niepokoi?

- Żałuje tego. Ale musimy na to spojrzeć również jak na przejaw demokracji. Obywatele Europy dali nam, politykom, do zrozumienia, że nie potrafiliśmy im wyjaśnić, ile w ich życiu, w czasach pokoju i wolności, zależy od Unii Europejskiej. Obywatele powinni traktować UE jako swój własny projekt, jako ideę, w którą warto się angażować. O to właśnie my, politycy, powinniśmy się bardziej starać.

Czy pana zdaniem Europa skutecznie walczy z kryzysem gospodarczym?

- Na kryzys Unia Europejska zareagowała rozsądnie. Podjęto wspólne działania, by pobudzić koniunkturę i poprawić kontrolę rynków finansowych. Tym krajom, które borykały się z szczególnymi problemami finansowymi, udzielono wsparcia. Jednak walka z kryzysem to także sprawa każdego kraju członkowskiego.

Z kryzysu płynie wniosek, że we wspólnym świecie wszyscy musimy sobie pomagać. Potrzebujemy więc opartej na współpracy polityki globalnej, lepszych, przejrzystych, uczciwych, niezawodnych reguł, których wszyscy będą przestrzegać. Mamy tu jeszcze wiele do zrobienia. A jednocześnie musimy się wystrzegać narodowego egoizmu. Przecież z doświadczeń lat 30. wynika, że protekcjonizm tylko jeszcze bardziej pogłębiłby kryzys. Od tego czasu zrobiliśmy jednak spory postęp. Wiemy już, że w XXI w., by osiągać sukcesy, trzeba też troszczyć się o innych.

Źródło: Gazeta Wyborcza


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora pomsee 14:51 15-07-2009
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiec co taki prezydent zrobił w w ramach stosunków" by na ten przykład zabronić w niemieckiej tv określeń polskie obozy" bodajże 2 dni temu był przykład... A nienormalnoś zacznij zwalczać u siebie...
gorąco pozdrawiam i życzę sukcesów w powyższym...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie