Skocz do zawartości

Hitlerowscy kolaboranci z Podhala


Swiety82

Rekomendowane odpowiedzi

To był mroźny styczniowy wieczór pamiętnej zimy 1945 roku. Lodowe kryształki głośno skrzypiały pod ciężkimi butami ludzi z oddziału "Kurniawa brnących przez zaspy. Gdy dotarli do drzwi chałupy na kościeliskich Krzeptówkach, głośnym waleniem do drzwi dali do zrozumienia gospodarzowi, że lepiej, by mimo późnej pory natychmiast otworzył. Po chwili ukazała się w nich twarz Wacka".,

Hitlerowski gazda,

Tęgawy, łysawy, twarz dość pełna, z ryżawą szczeciną - relacjonował po 60 latach dziennikarce Teresie Kuczyńskiej uczestnik nocnego spotkania, żołnierz AK Tadeusz Studziński. Ubrany w słowacki mundur bez odznaczeń. Gdy przyglądałem mu się, podbiegł do progu, uścisnął mi rękę obiema swoimi i rzekł pierwszy: - Czołem, panie poruczniku. Czekałem właśnie na Rudka Samardaka, to mój przyjaciel, jest teraz przewodnikiem rosyjskich partyzantów. Od jesieni razem żeśmy się ukrywali przed Niemcami. (…) Tuż za progiem chałupy Wacław Krzeptowski spytał cicho: - Chyba nie będziecie ze mną robić takich tam różnych badań, co? Ludzie źle o mnie mówią, ale to nieprawda. (…) Słuchając go, zastanawiałem się, gdzie go powiesić. (…) Po wschodniej stronie szosy rosły trzy smreki. Krzeptowski ukląkł i zapłakał. Kiedy partyzant zakładał mu powróz na szyję, prosił go: - Kulę mi dajcie. - Kula to śmierć honorowa, zdrajcy na nią nie zasługują - rzekłem.

Skazańcowi pozwolono jeszcze spisać testament, w którym wszystko przekazywał oddziałowi partyzanckiemu, i mniej więcej na godzinę przed północą zawisnął na strzelistym tatrzańskim smreku.


Moi drodzy przyjaciele

Kim był człowiek zamordowany przez swoich"? Cofnijmy się do listopada 1939 roku, do pierwszego dnia urzędowania na Wawelu gubernatora Hansa Franka. Hitlerowski namiestnik nie zdążył jeszcze zapoznać się z królewskimi wnętrzami, gdy otrzymał telefon od podwładnych z Zakopanego z informacją, że zmierza do niego delegacja tamtejszych górali. Wkrótce potem na wzorzystym kobiercu w jednej z reprezentacyjnych komnat stanęła przed nim grupa pięciu osób: dwie kobiety w ludowych strojach i trzech mężczyzn w cyfrowanych portkach, tradycyjnych pelerynach i góralskich kapeluszach. Wśród nich Wacław Krzeptowski, szanowany na Podhalu syn sławnego rodu, ludowiec, patriota (przed wojną w czasie przewrotu majowego zorganizował ucieczkę z kraju Wincentego Witosa w czasie procesu brzeskiego, a po górach oprowadzał samego prezydenta Mościckiego). Obok stoi Henryk Szatkowski prawnik z Zakopanego.

Frank na czele licznej świty, zaczyna od życzliwego: Meine liebe Kameraden. W odpowiedzi otrzymuje bochen podhalańskiego chleba, sól i pozłacaną ciupagę.

- Dwadzieścia lat jęczeliśmy pod polskim panowaniem, a teraz wracamy pod skrzydła wielkiego narodu niemieckiego - zaczyna pompatycznie Krzeptowski. Raz po raz błyska flesz niemieckiego fotografa. Na twarzach obu stron spotkania malują się przyjacielskie uśmiechy. Pierwsze lody zostają przełamane.

W tydzień później namiestnik z Wawelu przybywa do Zakopanego, uroczyście witany przez bramę triumfalną ze smreków i czapkujących goralische Kameraden". W karczmie Pod Góralem, gdzie degustuje tutejsze piwo, na ścianie obok Matki Boskiej wisi już portret Fűhrera. Na efekty obu wizyt nie trzeba było długo czekać. Jeszcze w tym samym miesiącu w miejsce Związku Górali powstaje Goralenferein, a na czele Goralenvolku (ludu góralskiego) staje Krzeptowski, którego wkrótce Niemcy ochrzczą mianem Goralenfurst (góralski książę).

Jak do wszystkich nazistowskich przedsięwzięć, także do Goralenferein szybko dorobiono sposobną ideologię. Jak pisał w wydanej nakładem Wehrmachtu książce Das wahre Gesicht Polens (Prawdziwa twarz Polski) Walther Blachetty, wyżyny karpackie zamieszkują górale, dzielny bohaterski naród, pogardliwie spoglądający na Polaków z nizin. Oczywiście ich korzenie wywodzą się z prawieków, kiedy to przywędrowali tu Ostrogoci. Jakby na zawołanie pojawia się motyw łamanego krzyża (hakenkreuz) tradycyjnie rzezanego na powałach podhalańskich domów, łudząco podobnego do hitlerowskiej swastyki.

Ciekawe, że to, co łatwo udało się Niemcom na Podhalu, nie przeszło na Kaszubach, przez wieki dużo bardziej wymieszanych z żywiołem niemieckim. Zamiast kolaboranckich ugrupowań powstawały tam podziemne organizacje niepodległościowe, takie jak słynny Gryf Pomorski". Jeśli zaś Kaszubi trafiali do Wehrmachtu, to w większości pod przymusem i pod wpływem zastraszania, jak to było w wypadku osławionego już dziadka Donalda Tuska.

Wróćmy do Zakopanego. Góralski książę ma się coraz lepiej i jest nie tylko potężną figurą, ale i beneficjentem w całej tej sytuacji. Niemcy pozwalają mu prowadzić intratną hurtownię papierosów. Zarabia też na zażywających w Zakopanem wywczasów żołnierzach Wehrmachtu (w 1940 roku gościł tam nawet sam Himmler). Jednocześnie prowadzi gorączkową agitację na rzecz swojej organizacji. By skłonić kamratów do kolaboracji, kusi ich przywilejami, możliwością uniknięcia służby wojskowej, wywózki na roboty przymusowe i do obozów zagłady, a nawet zasiłkami i lepszymi przydziałami żywności.

I tutaj zaczyna się dwoistość w konterfekcie góralskiego księcia. Jedni, mijając go, odwracają głowę i złorzeczą przez zaciśnięte zęby, inni jeszcze długo po wojnie będą wspominać jego zasługi. Józef Krzeptowski, słynny kurier AK, gdy po czterech latach wrócił z łagru, udał się z przyjacielem na cmentarz, na którym leżał Wacek" i zmówił za niego Wieczny odpoczynek". - Ten człowiek dwukrotnie uratował mi życie - miał powiedzieć.


Esesmani spod Giewontu

W 1942 roku u stóp Niemców leżała Francja, Wielka Brytania nie była już wielka", a Skandynawia była podbita lub zależna od Hitlera; Wehrmacht posuwał się żwawo przez bezkresne równiny Związku Radzieckiego. Mało kto z bywalców karczmy Pod Góralem miał wątpliwości co do tego, że Hitler zwycięży. Działał już stworzony przez kolaborantów Goralen Komitee (Komitet Góralski), który dawał Krzeptowskiemu, Szatkowskiemu i pozostałym złudzenie uczestniczenia w lokalnym samorządzie pod egidą najsilniejszego państwa świata - III Rzeszy. Prawdziwy lokalny samorządca urzędujący na Wawelu Hans Frank domagał się jednak lennej zapłaty za swoją hojność.

- Z nowym rokiem ma powstać góralska dywizja SS! - brzmiała jego dyrektywa. Niemcy liczyli na 10 000 żołnierzy spod Tatr, jednak na ochotnika zgłosiło się zaledwie 300 górali - nie więcej, niż liczy jedna podhalańska wioska. Aby szybciej zamienili zdobione muszelkami kapelusze z piórkiem na stalowe hełmy w kolorze feldgrau, obiecano im wysoki żołd, przywileje, a przede wszystkim to, że ani oni, ani ich synowie nie trafią na przymusowe roboty lub do obozu zagłady. Obietnice sowicie podlewano gorzałką i okraszano dobrym jadłem. Koniec końców około 200 goralmanów" wsiadło do specjalnie podstawionego pociągu, który miał ich zawieźć do obozu szkoleniowego w trawnikach (woj. lubelskie). Jednak w miarę jak pociąg zbliżał się do celu, liczba pasażerów malała. Trzeźwiejący niedoszli esesmani po prostu wysiadali w biegu. Według innych źródeł cały oddział" dotarł na miejsce, ale po awanturze z Ukraińcami poszedł w rozsypkę.

Tutaj znowu pojawia się barwna plama na czarno-białym portrecie góralskiego księcia Wacka Krzeptowskiego. Jak twierdzi Stanisław Karpiel, za obietnicę zwerbowania tatrzańskich esesmanów goralenfurst miał wyciągnąć z niewoli 60 polskich jeńców.

W tym samym czasie, gdy Goralen Komitee usiłował werbować ziomków do SS, na Podhalu działało już niepodległościowe podziemie, m.in. Augustyn Suski, który założył w Nowym Targu Konfederację Tatrzańską (tajną organizację niepodległościową), którejczłonkowie, zdradzeni przez konfidentów, zginęli później w Oświęcimiu. Działali też partyzanci Armii Krajowej pod dowództwem Józefa Kurasia (ps. Ogień") i wiele innych oddziałów.


Koniec góralskiego księcia

Nadszedł rok 1943, a wraz z nim sromotna klęska Niemców pod Stalingradem. Potem było już tylko gorzej. Krzeptowski słuchał radia w swojej chałupie i zaczynał rozumieć, co się dookoła dzieje.

- Ruskie coraz mocniej prą na Zachód - dedukował. - Niemiaszki mnie nie kochają za ten wygłup z SS. Pewnie będą mnie chcieli wsadzić do kozy albo i usiec. Tsa iść w góry!

Jak pomyślał, tak zrobił: latem 1944 roku wpadł jak po ogień do biura Goralen Komitee, opróżnił kasę, zniszczył papiery i wyruszył na słowacką stronę. Tam miał dołączyć do radzieckich dywersantów i Słowaków, którzy właśnie toczyli powstańczy bój z Niemcami. Jego koledzy z Komitetu Góralskiego - Szatkowski (notabene agent Abwehry), Wiader i inni - także zniknęli z Zakopanego.

Gdy powstanie słowackie upadło, a Armia Czerwona, błyskawicznie zdobywając Małopolskę, podchodziła pod Kraków, na Wawelu nie było już gubernatora Franka ani jego esesmanów.

- Trzeba znaleźć jakieś wyjście z tej matni - dumał Wacek Krzeptowski i wymyślił, że jedynym wyjściem będzie powrót do Kościeliska. To okazało się jednak dla niego tragiczne. Tam właśnie pod trzema smrekami w mroźną styczniową noc znaleźli go górale... z AK.


źródło:
http://doza.o2.pl/?s=4097&t=11608


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora pomsee 08:58 19-04-2009
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie