Skocz do zawartości

Great Raid, kto widział?


cromags

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano
Witam.

Film nawet niezły, da się oglądnąć. Chociaż delikatnie przesadzony, licznik trupów w niektórych momentach bije jak w Commando", no i oczywiście jak to w amerykańskich filmach musi być wątek miłosny :)
Na filmwebie ocena 7,68, na IMDB 6,9 czyli porównywalnie.

Jeśli chodzi o wierność umundurowania i uzbrojenia to niech wypowiedzą się eksperci w tej dziedzinie ...

Pzdr.
Rado26
Napisano
Jak zwykle wklejam to, co kiedyś napisałem na DWS ;)

Pewnego dnia otworzę puszkę sardynek i wyjdzie z niej Dale Dye w furażerce amerykańskiego pułkownika.

Aaaaaa! Jak ja kocham takie filmy! Amerykanie robią to tak cudownie! Gdyby tylko film ten nie był tak przeokrutnie nudny, to było by przy czym zjeść dużo popkornu i wypić litra amerykańskiego piwa pokroju Millera albo innych siuśków.

Dzieło to opowiada o kolejnej, największej, najprofesjonalniejszej, najwspanialszej, najlepszej, najszybszej, najlepiej zorganizowanej i najchwalebniejszej akcji amerykańskich Boysów, podczas drugiej wojny światowej. Oczywiście akcja ta do dziś jest pokazywana jako przykład na całym świecie, dla wszystkich żółtodziobów-przyszłych-komandosów-specjalistów-cyrkowców, toteż twórcy owego filmu, pod bardzo wyszukanym tytułem The Great Raid" (w wolnym tłumaczeniu Hopsasa do lasa"), zapomnieli najwyraźniej dodać podtytułu: Watch and learn".
Nie wiedzieć czemu, amerykańscy drugowojenni rendżersi, poprzebierani są tutaj jak spece z Delata Force, a skradają się jak Komando Foki, albo nawet sam Komando, bez Foki. Potem odbijają z rąk Japończyków 300 swoich POW'sów i mimo, że zdruzgotani i zdziesiątkowani Japończycy walą z moździerzy w sam środek gromady Boysów pędzących przez otwarte pole, żaden z nich nie ginie. Jednak twórcy filmu zapewniają, że takie były fakty, więc kłócił się nie będę. Sami Japończycy pokazani sią bardzo antyjapońsko. Tak bardzo, że będąc Japończykiem, chyba bym się troszeczkę zdenerwował, że w tym filmie białe jest białe, a żółte jest barbarzyńskie, okrutne, zawistne i ani trochę nie dobre. Jednak, póki co, nie jestem Japończykiem, więc jakoś zniosłem tę niesprawiedliwość.
A teraz uwaga - bedzie o tej puszcze i sardynkach. Mało jest filmów wojennych (celowo nie napisałem amerykańskich filmów wojennych", bo prawie wszystkie filmy wojenne są amerykańskie), w których brakło by takiego białowłosego pana o twarzy noszącej widoczne ślady obrzęku alkoholowego. Ten pan nazywa się Dale Dye, i jeśli oglądałeś jakiś film wojenny to napewno wiesz o kim mówię. Pan Dale Dye jest byłym wojskowym, już na emeryturze (wcześniej dużo wojował), a na początku swej kariery filmowej był konsultatntem do spraw granatów, pocisków i baretek. Jednak potem stał się etatowym aktorem trzecioplanowym, dzięki czemu, jeśli w którymś momencie jakiegoś filmu (niekoniecznie wojennego) ma się pojawić amerykański pułkownik, to na 90% będzie to Dale Dye.
Ale przecież we filmie oprócz Dale'a Dye'a pojawiają się czasem też inni aktorzy. Jakoś żadnego nie rozpoznałem, ale była tam podstarzała już nieco Connie Nielsen, której rolę wprowadzono do filmu na siłę, bo - wiadomo - bez motywu romantycznego film się nie sprzeda. Niestety, wątek ten nie dość, że był mało romantyczny, to jeszcze zupełnie niepotrzebny i przeokrutnie nudny. Film wydłużył się przez to o conajmniej pół niepotrzebnie zmarnowanej godziny. Albo ja jakoś za mało romantyczny jestem.
Na koniec tej przydługiej pseudorecenzji podszytej emocjonalnie (bo jeszcze mnie trzepie po obejrzeniu tego... czegoś), przytoczę jeden z moich ulubionych cytatów z filmu: Widzą amerykańskich żołnierzy i od razu myślą, że wojna już się skończyła". No głębokie! W sam raz na opis do GG :)
  • 2 months later...

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie