Skocz do zawartości

Tannenberg


Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 345
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi
Prowadzący w XV Korpusie 29. Czernigowski Pułk natknął się tuż przed Orłowem na silną obronę. Po południu jednak, tym razem po krótkiej strzelaninie z niemiecką ariergardą zajął wieś. Dowódca 3 roty, sztabs-kapitan Sobolewski z nadzieją spoglądał na kończący się dzień. Trzeba było dać ludziom odpocząć, napiec blinów. W Nidzicy pułk nie zdążył przecież zafasować chleba. Sobolewski wezwał artelszczyka i feldfebla, aby wydać rozkazy.
Artelszczyk oddał dowódcy tzw. rotne sumy, które ten przekazywał mu przed bojem dla ich bezpieczeństwa. Dowódca wyjął ze sztambucha dwie dwudziestopięciorublowe ‘kredytki’- na zakup mąki.
- Skąd? Nie ma nikogo, wszyscy uciekli - zdziwił się artelszczyk biorąc pieniądze.
- Obyś dostał. Starczy czekania na mannę z nieba. Nie dostaniesz, pójdziesz do paki.
- Dostanę Mikołaju Iwanowiczu - zapewnił.
- Teraz ty - kontynuował Sobolewski, obracając się do feldfebla - rabować bez zezwolenia zabraniam. Żołnierz nie rozbójnik. Maruderów pod sąd polowy. Wszystkie alkohole natychmiast wylewać.
- Tak jest wasze błagarodie! Nie dopuścimy.
Chwilę potem dowódca przyjął przybyłego właśnie pułkowego swiaszczennika czyli kapelana. Lubiany przez wszystkich ojciec Gieorgij przysiadł na krześle w opuszczonym domostwie, gdzie rozlewano herbatę z dymiącego samowaru. Pośmieli się z Sobolewskim, przy miłej rozmowie, gdy w powietrzu zaświstał granat i rozerwał się gdzieś dalej.
-Co to takiego? - Zapytał ojciec. Jak tu pić z tobą herbatę jak u ciebie wojna ?
-Zwykła rzecz,- Ot i nasze baterie źle cel ustawiły.
Ojciec popatrzył w niebo. Znowu nastała cisza Wyszli na dwór, zamienili jeszcze parę słów, gdy znowu zaświstało, zagadało ze wszystkich stron, ziemia zadrżała. Czarna fontanna wyrosła na ulicy tuż za plecami kapelana i grudy ziemi zastukały po dziedzińcu obsypawszy obu pyłem.
-Żywi? Natychmiast do domu! - krzyknął Sobolewski.
Złapał czapkę, lornetkę, szaszkę i znowu wypadł na dwór. Grzmiały wybuchy, czarny dym spowił okolicę, do nieba podnosił się wszechogarniający szary tuman.
Ostrzeliwano ze wzniesień okalających wieś. Sobolewski wiedział, że musi ratować ludzi i pobiegł ulicą przytrzymując jedną ręką czapkę a drugą szablę. Ktoś pchnął go w plecy, upadł, w uszach dzwoniło. Grzechot ciężkich karabinów dochodził go jak przez watę. Podniosło go do góry, uderzyło po ręku. Po twarzy pociekła krew. Pozbierał się, wstał i poszedł dalej. Rota straciła czwartą część stanu a Czernigowski Pułk pozostał bez dowódcy. Zginął pułkownik Aleksiejew. Mimo to na godzinę 5 po południu wyznaczony był atak na umocnioną pozycję Niemców. Walka w Orłowie nie kończyła się jeszcze. Sobolewskiemu nakazano dowodzić własną i czwartą rotą, której dowódca był ciężko ranny w głowę. Jednocześnie po prawej stronie szosy powinny były atakować pierwsza i druga rota a dalej Połtawski pułk. Sztabs-kapitan spoglądał na zachodzące jeszcze wysokie słońce, na ciemne sosny, wzdłuż których ciągnęły się niemieckie okopy i znowu myślał o blinach. Jasnym było, że znowu się nie uda. Wielu zapłaci życiem za to, aby pozostali mogli iść dalej. To był pierwszy atak, i czym mniej czasu stawało tym grubszy i twardszy stawał się głos dowódcy wydającego ostatnie rozkazy. Teren przed nimi nie posiadał żadnych naturalnych miejsc do ukrycia się, więc zdecydowali, że będą atakować w szybkim, jak to tylko możliwe biegu, aby nie dać przeciwnikowi możliwości wstrzelania się. No, z Bogiem! Poszli!
Sobolewski biegł razem z dobrym, starym żołnierzem Tokariewem i podoficerem Anisimowem. Dzwoni kociołek Tokariewa, tupią buty. Zaświszczało - przeleciał. Rozerwało się za plecami. Znowu dzwoni kociołek, brakuje powietrza, zaświszczało - przeleciał. Ile jeszcze będzie przelotów? Jeden? Dwa? A do okopów wciąż daleko.
Białoróżowe obłoczki szrapneli rozrywają się na niebie, zasłaniając biegnących przed Bożymi oczami. Przed nimi wstaje czarna od granatów ściana. Odłamki wpiły się w lewą nogę, rwą i prawą. Lewy łokieć nabiło drobnicą. Sobolewski zatrzymał się. Rękaw i nogawki mokre, rozlewa się dziwne ciepło. Mundur czerwienieje, biegnie dalej. Czarna ściana ziemi, Anisimow upadł. Tokariew biegł dalej i dzwonił kociołkiem. Już tylko dwieście kroków, widać żołnierzy, linię karabinów. Artyleria umilkła, żeby nie trafić swoich. Teraz - na bagnety! Uderzenie w lewy bok, jakby ktoś wsadził tam żelazny palec, krzyknął, nie zatrzymał się. Wreszcie przedpiersie okopu, wskoczył na górę piachu i od strasznego uderzenia zaszumiało mu w głowie. Runął wzdłuż transzei. Nie widział już, jak padają jego ludzie. Atak został odparty. Trwał jeszcze około minuty. Kapitan ocknął się. Podniósł prawą rękę. Cała we krwi. Poruszył językiem, wypluł odłamki zębów. Część szczęki pozbawiona była zębów. Kula przeszła przez policzek wybijając je z jednej strony i wyszła z tyłu głowy. Leżał równolegle do okopu, z którego dobiegały niemieckie przekleństwa. Niedaleko słychać było charkot. Ktoś wyszedł na przedpiersie. Usłyszał chrupiące odgłosy walenia po kościach. Rzężenie ustało. Teraz mnie, przemknęło mu. Ogarnął go żal, że nie poległ w walce, że zabiją jak zwierze. Ktoś zbliżył się do niego.
-To oficer - usłyszał
-Poczekaj, teraz ja. Nad Sobolewskim pochylił się niemiecki leutenant, patrząc z zadowoleniem.
-Pomóżcie…
Niemiec zmilczał, wyjął nóż i przysiadł. Sobolewski naprężył się.
-Wstyd, oj wstyd - rzekł oficer kręcąc głową. Odciął kapitański pagon, włożył do kieszeni i odszedł. Twardy, upokarzający dźwięk słowa ‘Schade’ dzwonił w uszach.
Ponownie pojawił się po godzinie a z nim jeszcze jeden z opaską Czerwonego Krzyża.
Lekarz poniósł głowę kapitana. Krew pociekła mocniej.
- On za chwilę umrze - orzekł głośno Niemiec i opuścił głowę w piasek.
Pierwszy oficer ujął dłoń Sobolewskiego.
- Adieu kamerad!
Niemieccy żołnierze odciągali trupy Rosjan od okopów w pobliski las.
Kapitan ponownie oprzytomniał. Jakieś trzy postacie tarmosiły go na wszystkie strony. Wyjmowali mu z kieszeni dokumenty, odcięli szablę, rewolwer, lornetkę, torbę oficerską i zegarek. Zerwali ikonę z piersi z obrazkami Zbawiciela i świętych. Jeden odcinał mu właśnie manierkę.
-Zostawcie, chcę pić…
-A, chce ci się pić, ruska świnio - i wielki ‘unter’ uderzył go pięścią w nos.
-Dobij go!
Coś uderzyło kapitana w szyję i na nowo wszystko pociemniało. Ocknął się w nocy, padał deszcz. Popełz przed siebie. Po trzystu niekończących się metrach nastał ranek. Leżał w kanale na brzegu kartofliska. Nasi są jeszcze daleko, pomyślał, trzeba znowu czekać nocy…
Wieczorem usłyszał rosyjskie komendy, dzwonienie kociołków i tupot. Powtarzano atak.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trzeba założyć wątek 'Modlin'.

Jednostka z twierdzy:
Wislanskaja Riecznaja Minaja Rota.
W skrócie jest starorosyjskie 'e' nie 'c'.

Ta jednostka nie biła się pod T-bergiem. Modlińskie pola.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam, wczoraj kopałem pod Tannenbergiem, pierwszy raz byłem w tej okolicy i nic oprócz łusek nie wyszło. Może jakieś wskazówki gdzie warto zajrzeć. Był bym bardzo wdzięczny. Gratuluje fantów.
Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie ma znaku - jest stare 'e'.

W póżnych godzinach nocnych, wszystko możliwe. Zmyła gdzie to było - pod Nowogieorgijewskiem czy w lasach Tannenberskich, też.

Efes, musisz się wgryzać. Jak się nie poddasz, mylne wyobrażenie pryśnie.
pzdr
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie