Skocz do zawartości

szwedzka górka


dark75

Rekomendowane odpowiedzi

Szwedzka Górka i niezidentyfikowane grobywczoraj, 14:01
Alicja Zielińska / Kurier Poranny
fot. Wojciech Wojtkielewicz/Kurier Poranny"
Wykopanie z ziemi ludzkich kości podczas przebudowy ulicy Zambrowskiej w Kleosinie wywołało dyskusję, czy kiedyś był tu cmentarz. - Odkąd pamiętam, na to miejsce wszyscy w okolicy mówili Szwedzka Górka, bo nazwę wzniesienia wiązano z potopem szwedzkim. Ale było tam też wiele innych grobów z czasów późniejszych - opowiada Eugenia Kula - informuje Kurier Poranny".

Eugenia Kula mieszkała przed wojną z rodzicami w koszarach przy ul. Kawaleryjskiej. Jej ojciec, Wacław Tokarczyk był plutonowym wojskowym w 10 Pułku Ułanów Litewskich. W 1939 roku, pod koniec sierpnia rozpoczęła się mobilizacja, żołnierze wyszli z koszar.

- Kiedy Hitler napadł na Polskę, nas dziadkowie zabrali do Kleosina - opowiada pani Eugenia. - Mieli dom właśnie w pobliżu tego wzniesienia, zwanego przez wszystkich Szwedzką Górką. Kleosin wtedy był małą osadą, liczącą z 15 może domów. Nie było żadnych ulic. Od torów kolejowych ciągnęły się pola, na których siano zboże, ale ziemia była licha, rosło więc tylko jakieś słabe żyto. Mój dziadek pracował na szosie, był dróżnikiem. Nadzorował odcinek drogi do Niewodnicy. Do miasta, czyli do Białegostoku chodziliśmy pieszo, na przykład w niedziele do kościoła farnego.



Od potopu szwedzkiego

- Na to wzniesienie w lesie, odkąd pamiętam, zawsze mówiono Szwedzka Górka - mówi pani Eugenia. - Nazwę wiązano z potopem szwedzkim 1655-1660. Cmentarza, czy jakichkolwiek mogił nie było, nie zachowały się żadne ślady, poza wzniesieniem, jednak dla ludzi to było oczywiste. Mówiło się bardzo często: a, idę na Szwedzką Górkę po gałęzie. I ja tam z babcią też chodziłam zbierać szyszki czy gałęzie na opał, gdyż ani węgla, ani drzewa za okupacji przecież nie można było kupić.

Po lewej stronie, począwszy od torów kolejowych zaczynał się las. Idąc wzdłuż torami napotykało się trzy stawy. Jeden był żydowski, drugi miejski, a trzeci wojskowy. I myśmy tam biegali bez przerwy kąpać się, przed wojną mama zabierała tam często mnie i brata. Były łódki, rozbieralnia. A szło się piękną drogą przez las państwa Miciełowskich, którzy mieli w Ignatkach majątek. Rosły tam same wysokie sosny, więc ten las był tak przejrzysty, że jak stało się z brzegu, to widać było hen daleko. Państwo Miciełowscy urządzili tu letnisko, postawili dacze i latem przed wojną przyjeżdżali tu na odpoczynek bogaci Żydzi z Białegostoku.

Potem przez Szwedzką Górkę przechodziłam też codziennie, kiedy za okupacji niemieckiej, żeby się uchronić przed wywózką na roboty przymusowe do Rzeszy, pracowałam w majątku państwa Miciełowskich, w którym Niemcy urządzili gospodarstwo rolne.

Szwedzką Górkę trzeba pozostawić pamięci

Czy rzeczywiście wykopane przy ulicy Zambrowskiej ludzkie kości to ślad po pochówkach Szwedów w tych okolicach?

- Szwedzkie górki są dosyć częstym fragmentem podlaskiego pejzażu - mówi prof. Adam Dobroński. - Z tym, że ta nazwa wcale nie musi oznaczać, że były tam kiedyś groby Szwedów. Raczej wskazuje na ofiary Szwedów. A dotyczyć może w równej mierze okresu tzw. potopu szwedzkiego, co i wojny północnej z początków XVIII wieku. Podlasie było ciężko doświadczone w przeszłości. Przemieszczały się tędy liczne wojska, nie tylko szwedzkie, ale i polskie, a nawet i siedmiogrodzkie, moskiewskie, carskie też się pojawiały. A i Tatarzy też tędy wędrowali.

Zdaniem prof. Dobrońskiego wykopane szczątki należy traktować jako ofiary wojen z czasów potopu i wojny północnej. - Nazwa więc Szwedzka Górka brzmi jak najbardziej wiarygodnie, ale sprawdzenie i ustalenie szczegółów wydaje się niemożliwe, trzeba to zostawić pamięci. Jedno jest pewne - podkreśla prof. Dobroński - nie jest to ślad po cmentarzu religijnym.

Dużo tu ludzi zginęło

Eugenia Kula pamięta też inne masowe groby w Kleosinie. Z czasów II wojny światowej. - Dużą grupę Niemców, którzy w 1939 roku zginęli na przedpolach Białegostoku, pochowano w pobliskim lesie, też przy górce - wspomina. - Tam nawet wydzielono dwa cmentarze, na których znajdowało się około 70 mogił. Teren został ogrodzony i pamiętam, widzieliśmy nieraz, jak przyjeżdżały rodziny odwiedzać te groby, mężczyźni byli ubrani w długich płaszczach wojskowych. Z tym, że ten cmentarz długo się nie uchował. Po jakimś czasie ekshumowano ciała. My jako dzieciaki z ciekawości, bez wiedzy rodziców oczywiście, biegaliśmy patrzeć, jak rozkopywano te groby. Czy wszystkie zwłoki zabrano, nie wiadomo. Porósł tam las i na tym koniec.

A z kolei wielu Polaków zginęło w Kleosinie, kiedy Niemcy wywozili ludzi na przymusowe roboty do Rzeszy. Jak ciężarowe budy podjeżdżały pod górę, to niektórzy próbowali uciec, korzystając z tego, że samochody wolniej jechały. Niemcy strzelali zaraz w nich serią z karabinów maszynowych i ci nieszczęśnicy padali jak mrówki. Mało komu się udało.

Natomiast wielki cmentarz jeńców sowieckich znajdował się tu, gdzie droga odchodzi od ronda. To z okresu, kiedy w 1941 roku, Hitler zerwał pakt ze Stalinem i wybuchła wojna niemiecko-radziecka. Akurat na św. Jana Niemcy weszli znowu do Białegostoku. Sowieci nie spodziewali się ataku. Myśleli, że to manewry, gdy z nieba zaczęły lecieć bomby, nie wiedzieli gdzie z tymi czołgami jechać. Uciekali w popłochu. Niemcy w koszarach urządzili obóz jeniecki. Trzymali tam Rosjan pod gołym niebem, stłoczonych, bez jedzenia. Zaczęły się choroby, zwłaszcza tyfus, Rosjanie umierali masowo. To też utrwaliło mi się w pamięci, bo widziałam nieraz, jak Niemcy wynosili na nosidełkach trupy przykryte szynelami.

Do tragicznego zdarzenia doszło również w 1944 roku w miejscu, gdzie stoi sklep Kukułka. Mieszkał tu gospodarz o nazwisku Listopad. Wtedy to w okolicy - w Hryniewiczach, Kleosinie, Horodnianach, Ignatkach - stacjonowała przez jakiś czas 9 Dywizja Kościuszkowska. Żołnierze wykopali sobie ziemianki, a dowództwo kwaterowało u gospodarzy, między innymi w domu u moich dziadków. Kiedy zbliżał się czas wymarszu, kilku młodych chłopaków uciekło. Nie chcieli już dalej walczyć, wiadomo było, że idą na śmierć. Od razu za nimi zorganizowano obławę i schwytano ich. Za dezercję z wojska w czasie wojny kara była jedna: śmierć. Po szybkim sądzie polowym, zaraz wykonano wyrok, zostali ci żołnierze rozstrzelani na polu pana Listopada. Teraz tu stoją bloki. Pamiętam to dokładnie, bo o tej ucieczce wtedy dużo mówiono. Nawet wiem, w którym miejscu zginęli. To była spora grupa, dwunastu, może piętnastu żołnierzy. I tam zostali pochowani. Czy podczas budowy osiedla dokopano się jakichś kości, nie wiem. Jeśli nie, to na pewno one gdzieś w ziemi tam są. Nie przypominam bowiem, żeby stamtąd ekshumowano ciała.

Alicja Zielińska Kurier Poranny"
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie