Skocz do zawartości

Jureczek - najmłodszy partyzant z wileńskiej AK


grzeb

Rekomendowane odpowiedzi

Jerzy Widejko, bohater filmu dokumentalnego Discovery Historia Ballada o Jureczku", nie miał łatwego dzieciństwa. Ojciec chłopca zginął prawdopodobnie w 1939 r., matka zmarła 3 lata później. W 1944 roku, gdy miał zaledwie 11 lat, trafił do 3. Brygady Wileńskiej AK Szczerbca", a następnie do oddziału Czesława Komara" Stankiewicza.
Wśród partyzantów znalazł drugi dom i prawdziwych przyjaciół. Mimo że był najmłodszy wiekiem, to hartem ducha dorównywał dorosłym żołnierzom i mężnie znosił trudy powstańczego życia. Dziś, jako 77-latek, postanowił opowiedzieć o swoich dramatycznych losach w partyzantce oraz obecnej działalności edukacyjnej.

Panie Jerzy, miał Pan zaledwie 11 lat, gdy w styczniu 1944 roku trafił do 3. Brygady Wileńskiej AK Szczerbca". Jak to się stało, że dołączył Pan do partyzantów?

Do 3. Brygady trafiłem przypadkowo. Ciotka wysłała mnie do wsi Paszki na poszukiwania wuja, który długo nie wracał do domu. Tam trafiłem na oddział partyzantów, którzy ze względów bezpieczeństwa zatrzymywali chłopów we wsi i wypuszczali ich dopiero po swoim wymarszu. Tak też stało się z moim wujem. Partyzanci - gdy powiedziałem im, że jestem polską sierotą - postanowili zrobić niespodziankę swojemu dowódcy i przygarnęli mnie bez jego wiedzy. Oczywiście spytali mnie wcześniej, czy chcę do nich dołączyć. Wujek też się zgodził. Na miejscu, w pracowni krawieckiej, kazali uszyć mi mundur, dali czapkę, a następnie nauczyli salutować i meldować. Potem zaprowadzili do dowódcy. Kapitan Gracjan Fróg Szczerbiec" był zaskoczony moim widokiem, ale został postawiony przed faktem dokonanym. Powiedział tylko: No trudno. Przydzielam Cię do rusznikarza. Była to niespodzianka podobna do tych, jakie uczniowie robią nauczycielom na 1 kwietnia. Tak znalazłem się w oddziale.

Co było najtrudniejsze dla Jureczka" w pierwszych dniach po przystąpieniu do oddziału?

Najtrudniejsze było przyzwyczajenie się do siarczystych mrozów i niewygód. Niekiedy zdarzało się, że maszerowaliśmy całą noc. Trzeba pamiętać, że zimy wtedy nie były takie jak teraz. Mrozy sięgały 25 st. C. Raz byłem tak zmęczony, że dosłownie spałem idąc. Obudziłem się dopiero w momencie, gdy uderzyłem głową w drzewo i wpadłem do jakiegoś zagłębienia. No i oczywiście szybko musiałem nauczyć się obsługiwać broń.

W filmie dokumentalnym Ballada o Jureczku" wspomina Pan, że w pierwszych dniach niezwykle trudne było to, że miękką poduszkę zastąpiła kolba karabinu".

To prawda. Podkładania kolby karabinu pod głowę nauczyli mnie koledzy, bo początkowo rzeczywiście rozglądałem się za miękką poduszką lub kocem. Za czasów okupacji niemieckiej spaliśmy jednak zazwyczaj na słomie. Zajmowaliśmy wieś albo nawet 2 wsie, bo oddział był duży. Gospodarz przynosił zimną okropnie słomę, rozkładał na klepisku, tak że człowiek niekiedy był zmuszony spać w butach. Ja miałem jednak najgorzej. Bo pospałem najwyżej 2 godziny, po czym przychodził rusznikarz i budził mnie. Mówił: Wstawaj Jurek! Trzeba czyścić broń! Musiałem ją rozłożyć, przygotować do naprawy, a potem złożyć. Wtedy robiłem to z wprawą, teraz bym już nie potrafił.

Czy jako pomocnik rusznikarza Jureczek" miał własną broń?

W 3. Brygadzie na uzbrojeniu miałem małego Walthera, którego przekazał mi rusznikarz. Oczywiście za zezwoleniem dowódcy. Z kolei w oddziale Komara" miałem już niemiecki pistolet maszynowy MP 40. Początkowo nosiłem go na szyi. Dopiero później partyzanci mnie pouczyli, żebym przewiesił go sobie przez ramię. Teraz za grzechy młodości muszę cierpieć, bo mam dyskopatię szyjną.

Wiemy już, że pomagał Pan rusznikarzowi. Ale czy był to jedyny przydział Jureczka" w partyzantce?

Od czasu do czasu bywałem wysyłany jako zwiadowca, ale to w wyjątkowych wypadkach. Gdy wioska była niepewna, to przebierano mnie w cywilne ubranie, dawano koszyk. Gdyby złapali mnie Litwini lub Niemcy, to miałem się tłumaczyć, że ciotka wysłała mnie po zakupy. W oddziale Komara" byłem łącznikiem i uczestniczyłem w regularnych walkach z sowietami w okolicach Rudnik.

Następne pytanie może się wydać Panu irracjonalne lub nawet nie na miejscu, ale muszę je zadać. Czy w chwilach wytchnienia znajdował Pan czas na zabawę, która jest przecież kluczowym elementem dzieciństwa?

Przed przystąpieniem do oddziału była zabawa, owszem. Ale potem, kiedy pomagałem w rusznikarni, dostawałem jedynie godzinę, najwyżej półtorej, wolnego i zaraz musiałem wracać do pracy. Taka to była zabawa... przy broni. Natomiast w oddziale Komara" w ogóle nie mieliśmy wytchnienia, gdyż cały czas deptało nam po piętach NKWD.

Poszerz swoje kompetencje! Pochwal się pracodawcy certyfikatem z obsługi Microsoft Office


Jakie wydarzenie z okresu partyzantki najbardziej utkwiło w Pana pamięci?

Zdecydowanie były to walki w czasie okupacji niemieckiej oraz rozbrojenie przez sowietów. Bardzo przeżyłem ten moment. Po wycofaniu się z Wilna w lipcu 1944 roku, w Puszczy Rudnickiej otoczyły nas siły NKWD, pogranicza i wojska frontowe. Zaprowadzono nas na łąkę koło Rudnik. Tam kazano położyć się na trawie, teren obstawiono RKM-ami. Nad głowami latały samoloty. Potem, przez 3 dni i 3 noce pędzili nas do obozu przejściowego w Miednikach Królewskich. Na jego terenie były rozstawione małe namioty, w których siedzieli żołnierze NKWD z wycelowanymi w nas karabinami maszynowymi. Sowieci próbowali wywieźć mnie poza obóz, dokładnie nie wiem gdzie. Jednak po interwencji oficerów z armii Berlinga lub naszych AK-owców, którzy powiedzieli Sowietom: Jurek nigdzie nie pojedzie z wami, zostałem w Miednikach.

Jak wyglądały warunki w obozie w Miednikach Królewskich?

Najgorsze było jedzenie. Byliśmy karmieni chlebem z trocinami. Sowieci mąkę mieszali z trocinami, a potem to piekli. Oprócz tego dawano nam zupę z brukwi i buraków pastewnych. W obozie spędziłem tylko 2 tygodnie, gdyż NKWD wydało rozkaz, że wszystkich poniżej 16 lat należy zwolnić.

Był Pan trzykrotnie aresztowany przez NKWD. Jak obchodzili się z Panem sowieccy oficerowie po zatrzymaniach?

Enkawudziści nigdy nie używali wobec mnie przemocy fizycznej. Przede wszystkim wykańczali psychicznie, chcieli mnie nastraszyć. Budzili mnie w nocy. Brali na przesłuchanie. Pytali, ilu było partyzantów, jak byliśmy uzbrojeni. Choć starszych kolegów, których złapali, bili drewnem po głowie. Widziałem, jak przychodzili cali zakrwawieni. Z kolei po rozbiciu oddziału Komara" w styczniu 1945 roku, Sowieci bagnetami zamordowali wielu moich kolegów z oddziału. Mnie osadzono w więzieniu w Wilnie i tam trzymano 1,5 miesiąca. Podobnie jak poprzednio nie byłem bity, lecz zastraszany. Kazano mi na przykład zdjąć spodnie, lecz enkawudziści uderzali nie we mnie, lecz w krzesło. Stawiali mnie też do kąta i udawali, że strzelają. Później, jako że byłem małoletni i nie mogli mnie podciągnąć pod żaden paragraf, zostałem przekazany do domu dziecka. Tam były różne dzieci - i polskie, i litewskie.

A jak udało się Panu stamtąd uciec?

Stało się to podczas przeprowadzki do innego domu dziecka w Wilnie. Zanim wpisano mnie na listę jego wychowanków, powiedziałem enkawudziście, że chcę do ubikacji. Przez mur uciekłem do pani Kisiel, która wcześniej przygotowała mnie, jak i gdzie mam uciekać. I właśnie tak się uchroniłem.

A kto się Panem zaopiekował po ucieczce z domu dziecka?

Pani Kisiel, czyli jedna z polskich wychowawczyń, choć najpierw byłem po opieką jej koleżanki. Z prostej przyczyny. Gdyby rozpoczęto poszukiwania, to NKWD pojawiłoby się u niej w pierwszej kolejności. Po jakimś czasie sytuacja uspokoiła się i można było podjąć próbę wysłania mnie do Polski. Wcześniej jednak potrzebne było zaświadczenie o zwolnieniu mnie z domu dziecka. Ale na miejscu był dyrektor placówki, Litwin, który od razu powiedział pani Kisiel, żeby mnie przyprowadzić, gdyż miałem odpowiadać głową za swoją ucieczkę i partyzancką działalność. Pani Kisiel próbowała go przekupić spirytusem, owocami południowymi, ale nie przynosiło to żadnego rezultatu. W końcu powiedziała: Dobrze, to ja go przyprowadzę, ale na zgubę Was, Litwinów. Wywiozą go do szkoły komunistycznej, przyjedzie z powrotem i będzie Was, Litwinów, bił. On wtedy wydał zaświadczenie i tym sposobem mogłem wrócić do Polski.

Czy po powrocie do Polski spotkały Pana jakieś nieprzyjemności ze strony władzy ludowej czy aparatu bezpieczeństwa ze względu na swoją przeszłość?

Po powrocie do Polski podałem życiorys nieprawdziwy. Napisałem, że byłem w domu dziecka, ale w ogóle nie wspominałem o partyzantce. Ale chyba mieli jakieś informacje. Jak uczęszczałem do szkoły koło Piły, to ubecy, których znałem z widzenia, zawsze się na mnie podejrzliwie patrzyli. Z kolei kiedy byłem w liceum ekonomicznym w Bydgoszczy, to werbowano do milicji i UB. Natomiast mnie i kolegów - których ojciec nie chciał przyłączyć się do spółdzielni produkcyjnej i na zebraniu powiedział, że woli pójść do więzienia niż do kołchozu - nie werbowano. Chyba byliśmy dla nich trefni.

Nieuniknionym było, że jako mały chłopiec zetknął się Pan ze śmiercią i wszelkimi okrucieństwami, jakie przynosi wojna. Jak Pan sobie z tym radził? Czy te obrazy utkwiły w Pańskiej pamięci?

Ja byłem zahartowany, tak że już mnie nic nie dziwiło. Tylko najgorzej, że zakodowało się to w mózgu. Po wojnie, aż do lat 60., zrywałem się z łóżka, jeżeli tylko ktoś stuknął. Uważałem to za alarm. Miałem też koszmary, że nas Rosjanie atakują, a my uciekamy. I nagle budziłem się we własnym łóżku zlany zimnym potem. Ślady tych wydarzeń na długo pozostały w głowie.

Na koniec chciałem zadać Panu parę pytań o bieżącą aktywność. Wiem, że dużo Pan podróżuje nie tylko po Polsce, ale również odwiedza polskie szkoły na Wschodzie, którym przekazuje Pan książki. Gdzie udało się Panu zawędrować ze swoją akcją?

Do tej pory spotkałem się z ponad 10 tysiącami młodzieży na terenie naszego kraju. Dwa razy byłem na Ukrainie w polskich szkołach. W październiku wybieram się po raz trzeci, tym razem na Podole. Dwa razy byłem też na Litwie i raz na Łotwie, w Rydze. Górale z Nowego Targu, gdzie mieszkam i działam, są na ogół do mojej akcji przychylni. Sponsorują książki, które następnie w formie podarunku przekazuję polskim szkołom za granicą. Brak jest natomiast wsparcia dla mojej akcji ze strony zarządu powiatu nowotarskiego.

Gdy spotyka się Pan z młodymi ludźmi ze szkół podstawowych i gimnazjów, to jak oni odbierają Pana opowieści o partyzantce, wojnie? Czy w ogóle wykazują zainteresowanie historią?

Tak, słuchają z zainteresowaniem. Staram się zresztą, żeby moje prelekcje były jak najbardziej ciekawe. Są one poglądowe, korzystam z map i plansz, aby dotrzeć do ich wyobraźni. Po drugie, nie męczę młodzieży, gdyż prelekcja trwa zwykle 20-30 minut.

A jakie jest główne przesłanie, które kieruje Pan do tych młodych ludzi?

Największy nacisk kładę oczywiście na rozwijanie patriotyzmu wśród młodzieży, ukochanie ojczyzny. Nawiązuję przy tym do Orląt Lwowskich", które bohatersko broniły w 1918 roku Lwowa. Każde spotkanie zaczyna się zresztą od wprowadzenia sztandaru, zaśpiewania Roty lub hymnu narodowego oraz odczytania apelu poległych. Potem przedstawiam krótko swój życiorys, omawiam układ Ribbentrop-Mołotow, powstanie Armii Krajowej. Następnie puszczany jest film Pana Dariusza Walusiaka Ballada o Jureczku". Tak przebiegają spotkania za granicą. Patriotycznie.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Jerzy Jureczek" Widejko miał zaledwie 11 lat, gdy w styczniu 1944 roku dołączył do oddziału AK na Wileńszczyźnie.
Fascynującą historię bohaterskiego chłopca poznasz dzięki filmowi dokumentalnemu Ballada o Jureczku". Emisja już w niedzielę, 25 września 2011 r., o godz. 9.00 na kanale Discovery Historia.

http://historia.gazeta.pl/historia/1,99641,10313691,Jureczek___najmlodszy_partyzant_z_wilenskiej_AK.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie