Skocz do zawartości

My Cichociemni


bodziu000000

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano

http://wyborcza.pl/1,76842,8461848,Kotwicz_wierny_do_konca.html

Kotwicz wierny do końca

Miał wylądować w okupowanej Polsce, zrzucili go na terenie Rzeszy, ale się przebił. Walczył z Niemcami, lecz zginął w bitwie z Sowietami. Maciej Kalenkiewicz ps. ''Kotwicz''

Nad miejsce zrzutu cichociemni docierają zawsze w środku nocy. Skok ze spadochronem przez dziurę w brzuchu samolotu - prosto w mrok. Nigdy nie wiadomo, co się trafi - jezioro, łąka, wierzchołek drzewa. Ogromny stres. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, na dole powinien zaopiekować się nimi partyzancki oddział.

Porucznik Antoni Nosek ps. "Kajtuś: - Wylądowałem, to był początek maja, na zaoranym polu. Miałem lekkie lądowanie. I wtedy dopiero usłyszałem swój samolot. Widziałem, jak leciał wysoko. Księżyc świecił, on pokazywał się od czasu do czasu między chmurami i znikał. Serce mi się ścisnęło. Pomyślałem, że zostałem odcięty od tych wszystkich od tych wielkich jednostek wojskowych, od tej opieki, wszystkiego bezpieczeństwa. Stoję na polu sam.

Porucznik Stefan Przybylik ps. "Gruch, po 60 latach, łamiącym się głosem: - Niepowtarzalne przeżycie. Każdy to zresztą inaczej przeżywał. Jeden wyciągał broń, tego owego Ja po prostu przytuliłem się do naszej polskiej ziemi i się rozbeczałem. To było dla nas coś fantastycznego, że przylecieliśmy tutaj, żeby walczyć z wrogiem w kraju.

Skorupa mózgowca, serce gorące

Diabli wiedzą, jak im przyszedł do głowy taki pomysł. Może któremuś się to przyśniło - Maciej Kalenkiewicz miewał dziwne sny. Całe wojsko na spadochronach, nawet czołgi. Wyzwolenie okupowanej Polski za sprawą wielkiego desantu.

Luty 1940 r., początek wojny, Francja. Dwaj saperzy, kapitanowie Kalenkiewicz i Jan Górski, zgłaszają generałowi Kazimierzowi Sosnkowskiemu gotowość grupy oficerów do desantu spadochronowego na terenie kraju. To już ich drugie pismo w tej sprawie. Postulują stworzenie wojsk desantowych i wprowadzenie łączności lotniczej z krajem w celu doprowadzenia do powstania, gdy tylko nadejdzie chwila zapewniająca zwycięstwo. Chcą opracować szczegółowy projekt przedsięwzięcia.

Obaj są przyjaciółmi jeszcze z Korpusu Kadetów w Modlinie. Górski chce wrócić do kraju na spadochronie. Kalenkiewicz rozwija ten pomysł w śmiałą wizję. Nikt nigdy dotąd czegoś takiego nie robił. Dopiero w maju 1941 r. Niemcy przeprowadzą pierwszy w historii desant spadochroniarzy - na Kretę.

Kalenkiewicz to Kresowiak z Wileńszczyzny, syn przedwojennego posła na Sejm z listy Narodowej Demokracji. Rocznik 1906. Jako trzynastolatek uwielbia majsterkować, marzy o zbudowaniu perpetuum mobile. W szkole, na uczelni i w wojsku - prymus. Dyplomowany inżynier, wynalazca urządzenia do ochrony min przed pociskami. Dalsze życie: Warszawa, ślub, Modlin, dwie córeczki, awans na kapitana, znów Warszawa. Potem Wrzesień i prawie trzy miesiące w partyzanckim oddziale "Hubala - jako zastępca dowódcy o pseudonimie "Kotwicz. Pod koniec 1939 r. wędrówka przez południe Europy do Francji, pod rozkazy generała Sikorskiego.

Żona, Irena Kalenkiewiczowa, o mężu: - Skorupka mózgowca, wewnątrz serce gorące i psychika romantyka, skłonność do porywów i entuzjazmu.

- Należał do najbardziej ideowych ludzi, jakich spotkałem w swoim życiu - dodaje kolega z czasów wojny, kpt. Stanisław Sędziak ps. "Warta. - Wierzył, że moc moralna naszych ludzi przyniesie nam i Polsce ostateczne zwycięstwo.

Lato 1940 r.

Klęska Francji, Wielka Brytania zagrożona niemiecką inwazją. Premier Churchill powołuje tajną agencję rządową pod skrótową nazwą SOE (Kierownictwo Akcji Specjalnych). Do pierwszego jej szefa mówi: - Masz podpalić Europę.

Chodzi o niemiecką Europę.

Polacy są już zaawansowani w tworzeniu koncepcji walki na tyłach wroga przy pomocy spadochronowych grup dywersyjnych. Brytyjczycy dają do dyspozycji wszelką niezbędną pomoc i liczne ośrodki treningowe, głównie w Szkocji. Do końca wojny przeszkolonych będzie ponad 600 Polaków, 316 skoczy do kraju, 112 z nich polegnie. Sami o sobie będą mówić: cichociemni.

Kalenkiewicz ps. "Kotwicz leci w jednej z pierwszych grup.

Nienaturalnie głośne „Go!”

Pierwsza zasada: pozbyć się wszystkich rzeczy, które mogą zdradzić, skąd przybyłeś. Kalenkiewicz zostawia w londyńskim depozycie garść brytyjskich banknotów i monet. Oddaje też służbowe pary butów, dwa szaliki koloru khaki, trzy spinki, dwa płaszcze wojskowe.

Jest 27 grudnia 1941 r. O zmierzchu przyjeżdżają na tajne lotnisko polowe Leconfield na północ od Londynu. Grupa liczy sześciu skoczków - w tym Kalenkiewicz jako kurier Naczelnego Wodza do dowództwa Armii Krajowej. Zaraz po 19 są już na pokładzie potężnego czterosilnikowego halifaxa. We wnętrzu maszyny panuje mrok i przejmujący chłód. Jest zaskakująco mało miejsca, z powodu dodatkowych zbiorników z paliwem - Halifax ma pokonać w obie strony 3 tys. km. Nad Danią eksplozje pocisków obrony przeciwlotniczej wyglądają jak fajerwerki. Odłamki co chwila dudnią o kadłub.

Bombowiec mija ujście Wisły, leci na Toruń, potem - na Skierniewice, gdzie mają skakać. Starszy strzelec pokładowy proponuje żartem, by wypili po kielichu i wrócili do Londynu na herbatę. Odpowiada mu milczenie.

Cichociemni nerwowo sprawdzają sprzączki i klamry. Dochodzi godz. 2.30. Zapala się zielona lampka. Strzelec otwiera klapę w kadłubie. Z czarnego otworu bucha mgła. Po chwili zapala się czerwona lampka i - choć obsługa jest wyłącznie polska - słyszą regulaminowe, nienaturalnie głośne: "Go!. Nie ma czasu na wahanie - każda sekunda zwłoki to przy tej prędkości samolotu 80 m różnicy na ziemi.


Strzelanina przy choince

Spadochron Kalenkiewicza zaczepia się o konary drzewa. "Kotwicz uwalnia się sam i dołącza do kolegów, ale brakuje dowódcy grupy. Znajdują go dopiero o piątej nad ranem - uderzył brzuchem o pień sosny, wisi nieprzytomny. Na szczęście szybko wraca do siebie. Muszą jeszcze odnaleźć worek bagażowy. Zauważają go, gdy jest już jasno - wisi na szczycie wysokiego drzewa, spadochron powiewa majestatycznie - widoczny z bardzo daleka. Ładunku nie da się ściągnąć na ziemię, trzeba sprowadzić do pomocy chłopów z piłą.

W czterech docierają do wsi. Otacza ich oddział uzbrojonych Niemców z psem. To straż graniczna. Pod eskortą trafiają do strażnicy, stają pod ścianą w pokoju ze świąteczną choinką. Niemiecki sierżant podchodzi do jednego z nich, by rozpocząć rewizję. Teraz! W ciągu kilku sekund trupem pada trójka obecnych w pomieszczeniu Niemców. Kalenkiewicz dostaje kulę w lewe przedramię, obie kości są strzaskane, mocno krwawi.

Wiedzą już, że zrzucono ich nie tam, gdzie trzeba. Mieli wylądować w Generalnej Guberni, spadli na tereny przyłączone do Rzeszy - tuż przy granicy. Uciekają na chłopskiej furmance. Kalenkiewicz gorączkuje, ma halucynacje. Po dwóch dobach dociera z jednym tylko towarzyszem na plebanię zaangażowanego w podziemie proboszcza. Dwaj pozostali skoczkowie nie mają szczęścia. Przy przekraczaniu granicy natykają się na Niemców i obaj giną w strzelaninie.

„Kotwicz” ratuje kuzyna

W Warszawie "Kotwicz dostaje funkcję w sztabie Komendy Głównej AK. Opracowuje wstępną koncepcję powstania powszechnego w obliczu klęski Niemiec. Awansuje na majora, ale coraz częściej jest sfrustrowany. Miesiące ślimaczą się przy papierkowej robocie i jałowych dyskusjach, tęskni za partyzantką.

Pod koniec czerwca 1943 r. przyjeżdża do Warszawy jeden z dowódców AK na Kresach. Skarży się na brak doświadczonej kadry dowódczej w oddziałach na Nowogródczyźnie. "Kotwicz proponuje przeniesienie trzech oficerów, którzy zostali zdekonspirowani w swoich dotychczasowych miejscach służby. Odejście do partyzantki to dla nich doskonałe rozwiązanie.

Jednym z poleconych jest 27-letni porucznik Józef Świda ps. "Lech. Obaj mają za sobą służbę w oddziale "Hubala i są - o czym wiedzą nieliczni - ciotecznymi braćmi.

Kuzyni spotykają się w Warszawie po trzech latach wojennej przerwy. Dowództwo AK zleca Świdzie zadanie na Nowogródczyźnie: "Wyczyścić obszar od Niemna do Puszczy Rudnickiej, niech wreszcie będzie tam porządek, ludność polska musi trochę odetchnąć. Czyścić trzeba nie tylko z Niemców, chodzi też o sowiecką partyzantkę. Niedobitki z Armii Czerwonej, dezerterzy i komunistyczni dywersanci łupią i terroryzują chłopów - m.in. niszczą plony, by nie przejęli ich Niemcy.

Niby dyrektywy dowództwa AK są jasne (Moskwa to teraz sprzymierzeniec), ale na miejscu wszystko jest skomplikowane. Radziecka partyzantka staje się coraz liczniejsza i zaczyna wypierać polską. Dochodzi do potyczek między oddziałami obu stron. Sowieci zdradziecko porywają i zabijają część dowództwa Batalionu Stołpeckiego AK. Wkrótce Polacy znajdują przy trupie bolszewickiego politruka rozkaz likwidacji polskich oddziałów. Tego dla Świdy jest za wiele: zawiera z Niemcami "pakt o nieagresji, przyjmuje też od nich trzy ciężarówki i dwa wozy pełne broni, by skuteczniej walczyć ze wspólnym wrogiem - czerwonymi.

Komenda Główna AK jest w szoku - lokalny dowódca niszczy kryształowy wizerunek Polski bez kolaborantów. Świda ma stanąć na Nowogródczyźnie przed sądem wojennym. Na rozprawę jedzie "Kotwicz jako przedstawiciel Komendy Głównej AK.

Żona odprowadza Kalenkiewicza na przystanek tramwajowy w Warszawie. Mąż mówi: - Jadę ratować Józka.

Gdy zapada wyrok śmierci, korzysta z przysługującego mu prawa i zawiesza wykonanie egzekucji do końca wojny, z prawem rehabilitacji w boju. Kuzyn "Lech wyjeżdża do Warszawy, a Kalenkiewicz zostaje, by przejąć dotychczasowe funkcje Świdy.

Zgrupowanie Nadniemeńskie, którym ma teraz dowodzić, liczy dwa tysiące partyzantów. "Kotwicz pracuje nad planem operacji "Ostra Brama - chodzi o wyparcie Niemców z Wilna tuż przed nadejściem sowieckiego frontu. Dowództwo AK chce podkreślić, że na Wileńszczyźnie to Polacy są gospodarzami i jednocześnie sojusznikami Sowietów. Zachowanie krasnoarmiejców ma być testem na rzeczywiste intencje Stalina.

Gdy 7 lipca 1944 r. zaczynają się walki o miasto, "Kotwicz leży w gorączce. Został wcześniej ranny w potyczce z Niemcami. Wywiązała się gangrena - prawa ręka musi być amputowana powyżej łokcia.

Eta swołocz - biezrukij major

Polsko-sowiecki bój z Niemcami o Wilno trwa tydzień. Potem są dni radości ze zwycięstwa, przyjazne spotkania i niejedna wódka. Braterstwo broni pieczętuje dowódca 3. Frontu Białoruskiego gen. Iwan Czernichowski. Zapewnia, że Polacy dostaną sprzęt bojowy i będą mogli utworzyć własne, regularne jednostki. Porozumienie ma być zawarte 16 lipca.

Dwaj najwyżsi rangą dowódcy AK na Wileńszczyźnie - pułkownik Aleksander Krzyżanowski ps. "Wilk i major Teodor Cetys - jadą na spotkanie z mapami. Czernichowski jednak zachowuje się, jakby nie obchodziło go, co mówią Polacy. W końcu podnosi się z krzesła i oświadcza, że żadnego porozumienia nie będzie. Goście są aresztowani.

Kilka godzin później oddziały AK zostają otoczone i rozbrojone.

Zdrowiejący "Kotwicz obejmuje komendę nad resztkami, które chronią się w Puszczy Rudnickiej.


Wierzy, że po zakończeniu wojny powstanie aliancka komisja rozjemcza, która przyzna Wileńszczyznę Rzeczypospolitej.

- Trzeba wytrwać, mieć tutaj wojsko, które będzie bronić polskiej ludności i potwierdzi tym nasze prawa do tej ziemi - tłumaczy.

Ale ludzie tracą wiarę. Masowo rozchodzą się do domów lub ruszają na zachód. Przy "Kotwiczu trwa już tylko dwustu partyzantów. Wkrótce stają się celem dla oddziałów Smiersza, sowieckiego kontrwywiadu wojskowego. Rosjanie mówią o nich: "Bandyci, a o Kalenkiewiczu: "Eta swołocz biezrukij major.

Surkonty - polskie Termopile

Sześć tygodni kluczenia po lasach i wsiach. Odcięci od dowództwa, nasłuchują przez radio wieści o Powstaniu Warszawskim. "Kotwicz nie ma pojęcia, co dzieje się z jego żoną i dwiema córkami, które zostawił w stolicy (ocaleją). Sytuacja pogarsza się z dnia na dzień, ale major uważa, że zrzucenie munduru nie wchodzi w grę, podobnie jak przejście do konspiracji:

- Brak ręki będzie mnie zdradzał - tłumaczy podkomendnym.

Poniedziałek, 21 sierpnia. Oddział "Kotwicza stacjonuje w zaścianku Surkonty. Major ma niespełna 70 ludzi, w tym wielu rannych. Jest z nim dwóch cichociemnych: 36-letni kpt. Franciszek Cieplik ps. "Hartrak i rotmistrz Jan Kanty Strochowski ps. "Ostroga.

Na obiad jedzą ziemniaki i zsiadłe mleko. "Czarna Magda, matka chorążego Henryka Orwida, niesie do ogrodu kogel-mogel. Major bierze kubek między kolana, miesza łyżką. I wtedy przybiega chłopak: - Sowieci!

Teren jest trudny do obrony, mało zarośli. Polacy odpierają jednak atak. - Musimy wytrwać do wieczora, żeby zabrać rannych - mówi "Kotwicz.

Po południu zaczyna się drugie natarcie, silniejsze. Atakuje doborowy, ok. 600-osobowy batalion NKWD. "Kotwicz z 35 ludźmi - wśród nich sanitariuszka - walczy do końca.

W promieniach zachodzącego słońca Sowieci obchodzą pobojowisko i przebijają bagnetami wszystkich - zabitych i rannych.

Wydana w dowództwie AK nominacja na podpułkownika nigdy nie dotrze do Kalenkiewicza.

Roman Daszczyński. Korzystałem m.in. z: Jan Erdman, „Droga do Ostrej Bramy”; Alfred Paczkowski, „Ankieta cichociemnego”; film dokumentalny Pawła Kędzierskiego „My cichociemni. Głosy żyjących”."

Napisano

http://wyborcza.pl/1,76842,8466025,Wania___bohater_ze_skaza_.html?as=1&startsz=x

Wania - bohater ze skazą?

Skatowany leży w celi, gdy słyszy hałas. W progu stają dwaj koledzy z partyzantki, w rękach - pistolety maszynowe. "Wo imieni Stalina wy swobodny! - wołają, by wszyscy słyszeli

Więzienny dozorca podrzuca gryps do celi. "Jestem - Mały. To daje nadzieję. Skatowany Paczkowski pyta o datę. 27 grudnia. - Dokładnie rok temu startowaliśmy z Londynu do Polski - myśli. - Chyba nie po to, żeby zrobili ze mnie kotlet.

Pijany gestapowiec bez ceregieli bije go w głowę. Wali w całkowitym milczeniu, aż Paczkowski zemdleje. Niemiec wyciąga z jakiejś komórki chłopa z kilkuletnim dzieckiem i wprowadza do pokoju. Na oczach Paczkowskiego zabija oboje - strzałem z pistoletu, za kradzież z tartaku kilku desek.

- Byli to niezbyt rozgarnięci "nadludzie, łatwo wpadali w złość i żelaznym prętem bili mnie po głowie - będzie opowiadał Paczkowski po latach, z charakterystycznym poczuciem humoru. - To działało na mnie usypiająco. Wtedy polewali zimną wodą z wiadra, odzyskiwałem przytomność do następnego uderzenia. Nie sądzę, żeby się można do tego przyzwyczaić, ale głupota katów podniecała mój upór.

Niemcy są na tropie grupy dywersyjnej, która wysadza tory kolejowe. U współpracowników Paczkowskiego znaleźli broń, materiał wybuchowy, radio i zeszycik z notatkami. Domyślają się, ale nie mają pewności. "Kim jesteś?. Paczkowski konsekwentnie wciska im kit.

Trzech tajniaków niesie go przez podwórze więzienia w Pińsku, prosto do kancelarii. Stawiają przed siwym gestapowcem.

- Ile pan ma lat?

- Trzydzieści trzy.

- A ja służę w policji trzydzieści pięć i wiem, że wszystko, co pan powiedział, jest jednym kłamstwem.

Jak długo da radę wytrzymać? Regularnie wieszają go pod sufitem za związane z tyłu ręce. Ból jest taki, że lepiej uciec gdzieś myślami.

Nagłe ssanie w dołku

Listopad 1940 r. Siedzą we dwóch w londyńskiej herbaciarni Lyonsa. Rozmawiają o klęsce Francji i skąpych informacjach z okupowanej Polski: panuje głód, Niemcy nasilają represje.

Herbata jest świetna, a oni od kilku dni są na kursie dla kurierów, którzy mają przedostać się do kraju. Przez Turcję? Przez Bałkany?

- Może raczej samolot i skok na spadochronie.

- Może być i tak - Paczkowski jest zaskoczony pomysłem kolegi.

- Boisz się?

- Naturalnie, że tak.

31-letni lekarz Alfred Paczkowski czuje ssanie w dołku, choć ma Krzyż Walecznych i całą kampanię wrześniową za sobą. Walki w pułku ułanów, setki opatrzonych i zoperowanych pod ogniem nieprzyjaciela ran. Ma nawet jakieś doświadczenie z samolotami, przed wojną zaczął działać w Aeroklubie Warszawskim.

Jego rozmówca, kapitan saperów Maciej Kalenkiewicz, wszystkim tu imponuje, bo po Wrześniu nie złożył broni. Zanim trafił na Zachód, walczył u majora "Hubala, był jego zastępcą. Cieszy się sympatią generała Sikorskiego - Naczelny Wódz ma zaufanie do wszystkich, którzy kiedykolwiek sprzeciwili się Piłsudskiemu. A Kalenkiewicz jako 20-latek odmówił wykonania rozkazów, gdy jego podchorążówka - rządzona przez piłsudczyków - przyłączała się do przewrotu majowego.

Kalenkiewicz i jego przyjaciel kpt. Jan Górski mają idée fixe, by stworzyć polskie jednostki spadochronowe, które wzmocniłyby kontakt z okupowanym krajem i we właściwym czasie umożliwiły wybuch ogólnonarodowego powstania. Popiera ich grupa młodych oficerów. Są nazywani żartobliwie "chomikami. Sikorski docenia ich pomysły. Dyskutuje na ten temat z Churchillem.


Major Stacey uczy strzelać bez celowania

Trzy miesiące później Paczkowski - pseudonim "Wania - melduje się w Inverlochy Castle, majątku lorda Aldingtona. To mały zamek w pobliżu szkockiego miasteczka Fort William. Arystokrata nieodpłatnie udostępnia posiadłość na potrzeby armii. Wokół - dzikie góry ze słabą roślinnością. Nieco dalej - Ben Nevis, najwyższy szczyt Szkocji, 1343 metry.

Polaków jest trzydziestu. Mają szkolić się w sabotażu i dywersji, nazwa kursu: "Traps and demolitions czyli "Pułapki i zniszczenia. Przed nimi 25 polskich oficerów odbyło kurs doświadczalny.

Brytyjskim komendantem placówki jest major Stacey. O siódmej pobudka i gimnastyka. Wiecznie uśmiechnięty angielski instruktor podaje czasem komendy mylące kursantów, za gapowe trzeba płacić dodatkowymi przysiadami. Tempo ostre, potem ćwiczenia rozluźniające. Zazwyczaj na dworze, czasem w zamkowym holu.

Atrakcją są ćwiczenia na strzelnicy. Bez tradycyjnej zabawy z muszkami i szczerbinkami przy celowaniu. Strzelają z biodra. O wszystkim decyduje odpowiednie ułożenie rąk i całego ciała. Są pistolety, karabiny i lekka broń maszynowa. Major Stacey to zapalony myśliwy, który w Indiach polował na tygrysy. Uczy, jak szybko oddać pięć strzałów ze zwykłego karabinu, tak jakby to była broń automatyczna. Major daje pokaz: wbiega na leśną polanę, gdzie ustawiono tarcze z sylwetkami niemieckich żołnierzy. Strzela z karabinu, który trzyma jak gitarę. Pięć strzałów, wszystkie skuteczne. Polacy też szybko robią postępy.

Większość gustuje w karabinku maszynowym typu Brenn. Lekki, łatwy w użyciu. Do ruchomych tarcz uczą się strzelać krótkimi seriami, bo taki ogień ma największą skuteczność. Ale lufa brenna łatwo się nagrzewa i wówczas trzeba ją wymienić. Irlandzki instruktor z Dublina zrzędzi: "Za wolno, za wolno! Nawet głupi angielski lord wymieni lufę w dziesięć sekund!. Polacy dają więc radę w dziewięć.

Wrażenie robią zajęcia z kapitanem broni pancernej Antonim Strawińskim, instruktorem minerstwa. Jak używać nowego środka wybuchowego - plastiku? To miękka, żółta masa, która daje się modelować i ma większą siłę niszczenia, niż wszystko, co stosowano dotąd. Strawiński ostrzega: Jeśli spłonka saperska wybuchnie w dłoni "rwie trzy palce jak nic, po czym bierze ją i zgniata w zębach, żeby zamocować lont.

Marsze, dywersja, korzonki i "małpi gaj

Jeden z ostatnich etapów wtajemniczenia - kursanci dostają długie, podobne do szpikulca, noże. To broń, która służy brytyjskim oddziałom wypadowym do walki wręcz. Muszą nauczyć się tak uśmiercać wroga, by nie wydobył z siebie głosu.

Po sześciu tygodniach większość uczestników dostaje przydział do brygady spadochronowej generała Stanisława Sosabowskiego. Paczkowski z Marianem Jureckim i Andrzejem Świątkowskim mają rozkaz jechać na kolejne cykle szkolenia: najpierw metody walki konspiracyjnej i marszu na orientację (Briggens pod Londynem), potem metody walki dywersyjnej z symulacją ataku na obiekty przemysłowe i napadu na bank (Hartford). Po trzech tygodniach powrót do Briggens i analizowanie sytuacji w kraju w oparciu o informacje wywiadu i analizę niemieckiej prasy.

Później cała trójka jedzie na staż do jednostki brytyjskich komandosów pod Manchesterem, gdzie czekają zajęcia sprawnościowe w terenie plus szkolenie spadochronowe. Radość z pierwszego udanego skoku. Ambicja: "czeska grupa skacze w piętnaście sekund, spróbujmy szybciej.

Kolejny krok: wyjazd do bazy Brygady Spadochronowej gen. Sosabowskiego koło szkockiego Leven. Paczkowski z kolegami wpadają na pomysł, by poeksperymentować w górach. Biorą tylko namioty i po cztery kilogramy pszenicy na głowę. W trudnym terenie pokonują 30 km na dobę - nocą, w dzień kryją się w zaroślach, odpoczywają. Wodę piją ze strumieni. Wracają zdrowi, tylko nieco lżejsi. Generałowi Sosabowskiemu tak się to podoba, że do programu szkoleniowego wprowadza nowy punkt: "kurs korzonkowy.

Na koniec Paczkowski z kolegami melduje się w Dundee na kursie radiotelegrafistów. Błyskawiczna nauka sygnalizacji, szyfrowania, alfabetu Morse'a.

Jest początek lipca 1941 r. Mija pół roku od rozpoczęcia szkoleń, a już są gotowi do akcji. I właśnie wtedy Paczkowski uderza się groźnie w kręgosłup. W szpitalu trafia do sali, gdzie leży czterech niemłodych oficerów Brygady Spadochronowej. To ofiary toru ćwiczeń i przeszkód - tzw. małpiego gaju. Każdy ma na sobie po kilka kilogramów gipsu. Wkrótce "małpi gaj stanie się obowiązkowym etapem przeszkolenia wszystkich cichociemnych.

Pechowy lot i krajowe niesnaski

Skaczą do Polski w nocy z 27 na 28 grudnia 1941 r. - prócz "Wani Paczkowskiego jest "Kotwicz Kalenkiewicz, Jurecki i Świątkowski. Nawigator bombowca myli się, spadochroniarze zamiast w Generalnej Guberni lądują po drugiej stronie granicy, na terytorium Rzeszy. Jurecki i Świątkowski giną w strzelaninie z niemieckim patrolem. Kalenkiewicz zostaje ranny w rękę. Także Paczkowskiego dopada pech. Po dotarciu do Warszawy dostaje ataku wyrostka robaczkowego. Trafia pod nóż chirurga. Potem, najszybciej jak można, spotyka się z komendantem podziemia - generałem Stefanem Grotem-Roweckim. "Wania opowiada o londyńskim sztabie Naczelnego Wodza. Mówi o tym, że generał Sikorski w bezpośredniej rozmowie z cichociemnymi podkreślił konieczność zawarcia zgody narodowej między ugrupowaniami w kraju.

- Zgody? - powtarza gen. Grot. - Z tym jest trudniej niż z bronią.

Od początku okupacji w kraju powstają grupy konspiracyjne związane z różnymi środowiskami politycznymi. Na scalenie pod dowództwem AK godzi się tylko część socjalistów, ludowców i narodowców. Akcja zjednoczeniowa pachnie fiaskiem i faktycznie - do 1944 r. poza AK będą działać dziesiątki tysięcy partyzantów, m.in. Bataliony Chłopskie i Narodowe Siły Zbrojne.

Trzeci odcinek Wachlarza działa

Paczkowski zaczyna od organizowania dywersantów do walki na odległych Kresach. AK-owcy dzielą ten obszar na pięć równych części - odcinków. Na mapie podział wygląda jak linie rozchodzące się promieniście od Warszawy na wschód. Jeden z oficerów powie, że to taki "wachlarz. Nazwa przyjmie się.

Trzeci odcinek Wachlarza ma centralę w Brześciu nad Bugiem. "Wania zostaje tam dowódcą. Świetnie zna te tereny - Brześć to jego dzieciństwo, szkolne przyjaźnie i znajomości z żydowskich i rosyjskich domów. Paczkowski wszędzie ma przyjaciół, potrafi z każdym się dogadać. Nawiązuje kontakty z polskimi kolejarzami. Sytuację na Wschodzie czytają z ruchu pociągów, które wiozą tam wojsko. Są dni, gdy stacja Brześć przepuszcza jeden za drugim składy pełne Niemców i Włochów. Jest przełom maja i czerwca 1942 r. Hitler szykuje nową ofensywę.


Każdy pomysł na dywersję się liczy. Kolejarze mówią, że mieszanka drobnego piasku i chlorku żelaza, jeśli ją dodać do maźnic, powoduje szybkie zużycie wagonowych osi. Ludzie Paczkowskiego załatwiają całą ciężarówkę wiślanego piasku.

Ślusarze robią specjalne gwoździe, które rozrzucane są w małych miasteczkach na jezdnie, by niszczyć opony niemieckich ciężarówek.

Ludzie Paczkowskiego robią "akcje telefoniczne - przewracają słupy na drogi. Kolejna, w lutym 1942 r., kończy się strzelaniną z przypadkową kolumną samochodów wojskowych wroga. Ginie czterech Niemców, ale też pierwszy z ludzi Paczkowskiego.

W maju jadą do Mińska i podkładają ładunki wybuchowe na ruchliwym szlaku kolejowym do Homla. Spłonki na lontach zagryzają tak, jak uczył tego w Anglii kpt. Strawiński. Torowisko zostaje zerwane w siedmiu miejscach. Potem współpracownicy "Wani robią dziesiątki wypadów w teren. Są dość silni, by wysadzać linie kolejowe, nawet zabić hitlerowskiego dygnitarza, który bez obstawy podróżuje limuzyną.

Popisowa akcja "Ponurego

I w końcu, po miesiącach walki - wpadka. "Wania to kawał chłopa, wysoki, mocno zbudowany. W trakcie partyzanckiej roboty przechodzi przez jakiś strumień, załamuje się pod nim lód, lewa noga jest złamana. Biorą go Niemcy. Udaje Włocha, bo ma papiery na nazwisko Alfredo Pazotto. Początkowo robi nawet "Heil Hitler! na powitanie, ale panom z gestapo brakuje poczucia humoru. Trafia do więzienia w Pińsku. Kiedy - skatowany - traci już nadzieję, że wyjdzie z tego cało, dostaje ten gryps: "Jestem - Mały.

"Mały to jeden z ludzi "Wani. Rozkaz uratowania Paczkowskiego wydał osobiście gen. Grot-Rowecki.

Trzy tygodnie czekania na ratunek - nadziei, która trzyma przy życiu. 18 stycznia 1943 r. Skatowany "Wania leży w celi, na gołej, betonowej posadzce. Słyszy hałas na korytarzu. Jest przekonany, że idą go zabić.

Drzwi otwierają się z rozmachem. W progu stają dwaj koledzy z partyzantki, w rękach mają pistolety maszynowe. "Wo imieni Stalina wy swobodny, wychoditie! - wołają głośno. To częsta sztuczka partyzantów. Polacy dla zatarcia śladów chętnie udają Rosjan, Sowieci - Polaków.

Akcja na więzienie w Pińsku to popis brawury innego cichociemnego Jana Piwnika "Ponurego. W celach trzymane są 54 osoby, strażnicy to w większości Polacy, kolaboranci pod niemieckim dowództwem. Ludzie "Ponurego podjeżdżają pod bramę osobowym oplem na policyjnych blachach. Partyzant ubrany w mundur oficera SS po niemiecku żąda od strażnika widzenia z jego szefem. Pierwsza brama się otwiera. Wtedy - już po rosyjsku - żądają od strażnika, by otworzył drugą bramę. Gdy ten sięga po karabin - pada trupem.

Partyzanci wjeżdżają do środka. Z budynku biurowego słychać już pierwsze strzały - to grupa, która od ulicy sforsowała pięciometrowy mur więzienia. Trzecia brama zostaje otwarta już od środka. Wszystko trwa piętnaście minut.

"Wania jest uratowany. Prócz niego dwaj inni żołnierze podziemia - "Ryś i "Azor. Paczkowski i Piwnik, którzy znają się jeszcze ze szkoleń w Anglii, uciekają samochodami. "Ponury dostanie za Pińsk Virtuti Militari. Niemcy, w odwecie za śmierć niemieckiego szefostwa więzienia, wymordują w egzekucji trzydziestu mieszkańców Janowa Poleskiego.

Przez zboże, przez zgliszcza i przez Wisłę

"Wania ma na swoim koncie śmierć kilkunastu konfidentów. Jego ludzie zabijają mieszkańców wsi, którzy biegają do żandarmów informować o ruchach partyzantów. Zdarza się, że trzeba zastrzelić kogoś z własnego oddziału - jak wtedy, gdy odkryli, że jeden z żołnierzy po noclegu w stodole wcisnął gospodarzowi kartkę z meldunkiem dla Niemców o stanie liczebnym i uzbrojeniu. "Wania szkoli do wykonywania wyroków - teoria i praktyka. Sposób dojścia, wyznaczenie strzelca, ubezpieczenie i odskok. W marcu 1943 jest z kursantami na pętli tramwajowej na Kole - widzą szpicla z Brześcia, który szuka "wachlarzowców przeniesionych do Warszawy. "Wania podchodzi do niego z papierosem i prosi o ogień. Niemiec poznaje Paczkowskiego, zaczynają trząść mu się ręce. Jeden z chłopaków zachodzi go od tyłu, strzela w plecy.

Jeszcze przed wybuchem Powstania Warszawskiego "Wania zostaje postrzelony w walce. 30 czerwca 1944 r. pod Mańczakami na Podlasiu stacza potyczkę z regularnymi oddziałami wroga. Swój oddział prowadzi do ataku przez łany zboża. Starają się strzelać krótkimi seriami, tak jak uczył major Stacey. "Wania traci jedenastu zabitych.

W czasie Powstania - jako ranny - w walkach praktycznie nie uczestniczy. 16 września dowództwo wyznacza go do "nawiązania łączności z Armią Radziecką. Dwa dni później, w nocy, wsiada do mocno przeciekającej łódki i z kilkoma osobami przeprawia się na drugi brzeg Wisły. Dopiero stamtąd patrzy, oniemiały, jak cała Warszawa płonie. Sowieci nie zamierzają przeszkadzać w niszczeniu stolicy. Aresztują posłańca.

Wróci do kraju po czterech latach.

Po powrocie pracuje jako lekarz w stolicy, Górze Kalwarii i Żyrardowie. Otoczony legendą, szanowany, lubi towarzystwo przyjaciół i wódkę. Żeni się po raz drugi - z dużo młodszą pielęgniarką.

Jednocześnie jest inwigilowany przez ubeków - jak większość AK-owców i weteranów Sił Zbrojnych na Zachodzie. Prawdopodobnie z tego powodu traci stanowisko ordynatora. Umiera w 1986 r.

Tajny współpracownik "Jan

Od lat 80-tych Krzysztof Tochman, historyk z Zamościa, pracuje nad słownikiem biograficznym cichociemnych. Dociera do dokumentów, z których wynika, że Paczkowskiego w 1950 r. zwerbowała komunistyczna bezpieka.

- Jako tajny współpracownik "Jan dał im setki informacji o osobach, z którymi się stykał, również o cichociemnych - mówi Tochman, obecnie pracownik IPN w Rzeszowie. - Był bardzo szkodliwy. Jego nazwisko nigdzie nie pada, ale zgadza się wszystko: miejsce urodzenia, losy wojenne, miejsca pracy. Taki bohater Nie mogłem uwierzyć, że zdradził, poczułem się oszukany. Nic nie świadczy o tym, że brał pieniądze. Zęby zjadłem na opisywaniu biografii cichociemnych i wiem już, że współpracę z komunistyczną bezpieką nawiązało około dwudziestu procent z nich. Często byli naciskani, szantażowani skrzywdzeniem dzieci, bliskich Nie chcę ich oceniać, wolę podziwiać tych, którzy się nie dali. Nieraz myślę, jak ja bym się zachował, i nie umiem odpowiedzieć, choć mam swoje zasady.

Roman Daszczyński. Korzystałem m.in. z: Alfred Paczkowski, „Ankieta cichociemnego; Jędrzej Tucholski, „Cichociemni”; Cezary Chlebowski, „Ponury”"

Napisano

http://wyborcza.pl/1,82709,8472643,Agaton___budowniczy_Warszawy.html

Agaton - budowniczy Warszawy

- Bałem się dekonspiracji z powodu angielskich ciuchów, ale jeszcze bardziej - po takiej długiej nieobecności w Warszawie - bałem się samego siebie

Cichociemni opowiadają, jak trudno pozbyć się lęku na warszawskiej ulicy. Dopiero co byłeś z kolegami w Londynie albo Glasgow, wychodziliście z pubu w mundurach, wracaliście na rauszu, śmiejąc się wesoło. Teraz jesteś cywilem, w ubraniu marnej jakości, by nie wyróżniało się w szarym okupacyjnym tłumie. Musisz być stale czujny.

- Podczas każdego spaceru czułem silne zdenerwowanie, zwłaszcza gdy ocierałem się o przechodzących uzbrojonych esesmanów - wspomina po latach Felicjan Majorkiewicz zrzucony do Polski w kwietniu 1944 r.

Zdzisław Straszyński, skoczek z 1943 r.: - Tłum niósł mnie chodnikiem i przypadkowo nadepnąłem na but jakiemuś niemieckiemu żołdakowi. Mówię "Sorry!. Wiedzieliśmy, że na "sorry trzeba uważać, ale to był odruch. W Anglii nawet w wojsku między sobą mówiliśmy nie "przepraszam, tylko "sorry. Ten Niemiec stanął wściekły, tłum nas rozdzielił. Było niebezpiecznie, nawet jeśli nie dosłyszał co powiedziałem.

- Czasem z bijącym sercem spotykałem się "twarzą w twarz z niespodziewanie wyłaniającymi się zza rogu ulicy patrolami, szczególnie na ulicach mniej uczęszczanych, jak na przykład na Jasnej - dodaje Majorkiewicz. - Decydowały wówczas sekundy. Śmiałym krokiem kierowałem się wprost na Niemców i na szczęście nie zatrzymali mnie nigdy.

Powitanie z Warschau

31-letni Stanisław Jankowski "Agaton jest warszawiakiem i marzy o powrocie. Pierwszej wojennej zimy, gdy stacjonował we francuskim Bressuire, zrobili z kolegami konkurs o butelkę wina: kto wyliczy z pamięci najwięcej narożnych sklepów na Marszałkowskiej. Wygrał.

Do Francji - pod rozkazy gen. Sikorskiego - uciekł przez Litwę i Skandynawię. Gdy Francja padła w 1940 r., ewakuował się do Wielkiej Brytanii. Po wielu miesiącach oczekiwania, na początku 1942 roku nadchodzi wreszcie rozkaz: Jankowski leci do Polski. Skacze ze swoją grupą w marcu.

Pierwszego od trzech lat hitlerowca widzi w poczekalni stacji kolejowej w Wyszkowie. Niemiecki żandarm z psem na krótkiej smyczy: chłop wypoczęty, dobrze odżywiony, gładko wygolony. Miarowe dwanaście kroków w jedną, dwanaście w drugą. Co chwila wydaje psu komendy: siadać, wstać. Wśród Polaków stłoczonych w poczekalni czuć mieszankę strachu i nienawiści.

W stolicy, na dworcu wita przygnębiająca tablica z napisem "Warschau - Hauptbanhof.

- Bałem się dekonspiracji z powodu angielskich ciuchów, ale jeszcze bardziej - po takiej długiej nieobecności w Warszawie - bałem się samego siebie. Niewłaściwego odruchu, niepotrzebnego wzruszenia.

Spadochroniarz z ciotką

W Londynie dowództwo dobierało kandydatów ściśle według potrzeb konspiracji. W okupowanym kraju kadra oficerska jest przetrzebiona - 20 tys. zostało zamordowanych przez Sowietów w Katyniu i innych miejscach, kolejne tysiące zginęły na wojnie lub siedzą w niemieckich oflagach. Wreszcie ci, którzy uciekli na Zachód. Brytyjczycy, aby zasilić kadrowo podziemie w kraju, wysyłają takich jak "Agaton. Przeszkolonych uprzednio speców od dywersji, gotowych dowódców partyzantki, sztabowców, fachowców od wywiadu i kontrwywiadu. Mają pomóc w przygotowaniu Polski do powstania powszechnego.

Aklimatyzacja większości cichociemnych przebiega w Warszawie i trwa dwa do trzech tygodni. Przywyknąć do realiów okupacji pomagają "ciotki - zaangażowane w konspirację panie około pięćdziesiątki. Chodzi się z nimi na spacery, objaśniają, jak się zachowywać, by nie zwracać uwagi, co wolno robić, a co nie, jak uniknąć zwrócenia na siebie uwagi.

"Ciotka przydzielona Jankowskiemu to "Antosia, Michalina Wieszeniewska. Uwielbia pieprzne kawały i mocną herbatę. W najgorszych opresjach nie traci pogody ducha. Nieraz w torebce przenosi broń i grypsy.

Jankowski z "Antosią chodzą pod rękę. Mijają żołnierzy Wehrmachtu, żandarmów, nieznane przed wojną riksze i stare tramwaje - teraz przepełnione z tyłu (miejsca dla Polaków) i pustawe z przodu ("Nur für Deutsche).

To jest, córeczko, znajomy pan

Jankowski jest kimś wyjątkowym dla AK. W Anglii przeszkolono go do pracy w wywiadzie, ale dopiero w kraju przełożeni odkrywają, że ten solidnie wykształcony historyk sztuki i architekt ma smykałkę do fałszowania dokumentów. Ze swoimi zdolnościami manualnymi zostaje organizatorem i szefem Wydziału Legalizacji. Dobry ausweis zazwyczaj ratuje życie. Potrzeba setek przepustek, legitymacji, zaświadczeń o zatrudnieniu, metryk urodzenia. "Agaton jest perfekcjonistą, tygodniami potrafi pracować nad ulepszeniem jakiejś fałszerskiej metody. Poza wyrobem dobrych papierów jego wydział zajmuje się pakowaniem poczty Komendy Głównej AK do Londynu.

Sam "Agaton przeprowadza jeszcze jedną tajną operację. Aranżuje w ukryciu spotkanie z żoną Zofią i córeczką Madzią. Mała nie pamięta tatusia, mówią jej więc, że to "znajomy pan. "Agaton dowiaduje się przy okazji, że jego brat i ojciec - adwokat - zostali rozstrzelani w Palmirach.

Zofia też jest w konspiracji, pomaga ukrywać brytyjskich jeńców, którzy uciekli z oflagu. Gdy gestapo wpadnie na jej trop, zdąży wywieźć dziecko na wieś, do mamy i siostry "Agatona. Sama wróci, zostanie aresztowana, trafi na Pawiak i zginie w Auschwitz.


Tatuś niedługo wróci

"Agaton nie może i nie chce odwiedzać swej matki, siostry i córki. Utrzymuje je w przekonaniu, że jest bezpieczny w Londynie. Po dziesięciu miesiącach od wylądowania w kraju spotyka jednak w Warszawie kuzynkę, od niej dowiaduje się, że AK umieściła najdroższe mu kobiety na zapadłej wsi, pośród lasów pod Opocznem. Od tego czasu "Agaton wysyła im anonimowo paczki, które podpisuje "Kowalski i przekazuje poprzez struktury konspiracji.

Wreszcie nie wytrzymuje: wsiada w pociąg do Opoczna. W drodze łapanka. Hitlerowcy wygarniają wszystkich z pociągu, zabierają ciężarówkami w nieznane. "Agatona ratuje legitymacja kolejowa Ostbahn i przepustka, którą własnoręcznie wystawił dzień wcześniej.

Opoczno to tylko przystanek w drodze. Na miejsce - a jest zima - długo prowadzi go przez kopny śnieg AK-owski przewodnik. W końcu dochodzą do ukrytej wśród drzew chałupy, której adresu Jankowski nie zna.

Otwierają się drzwi. "Agaton po raz pierwszy od trzech lat widzi matkę. Zmalała, jest zupełnie siwa. Wychudzona siostra przyprowadza małą Madzię. Dla dziecka gość to wciąż znajomy mamy. "Tatuś niedługo wróci - mówi. Rano idą z dzieckiem do lasu ulepić bałwana. Jest tak pięknie i spokojnie, że "Agaton zastanawia się, czy wojna to aby nie zły sen.

Wieczorem myje Madzi nóżki ostrą ryżową szczotką.

Zaczynamy dzisiaj o piątej

Koniec lipca 1944 r. Sowieci coraz bliżej Warszawy. Wszyscy czują, że wybuch Powstania to kwestia dni. Uczestnictwo w konspiracyjnych strukturach jest masowe. Dowództwo AK cieszy się ogromnym zaufaniem i poparciem mieszkańców. Plan: wyprzeć Niemców z miasta, wrócić do roli gospodarza i wtedy zaprosić Rosjan. Stalin będzie musiał się ułożyć z polskim rządem w Londynie.

Warszawiacy chcą, by już się zaczęło. "Agaton nie jest wyjątkiem. Codziennie chodzi na odprawy do szefa wywiadu AK, pułkownika Kazimierza Iranka-Osmeckiego ps. "Makary. To też cichociemny. Zbierają się około południa. Czekają na sygnał pt. "jutro wieczorem - wcześniej w AK uzgodniono, że walkę trzeba zacząć w nocy, bo kluczowy jest moment zaskoczenia.

Na odprawie 31 lipca szef wywiadu mówi: "Jeszcze trzeba czekać. Nazajutrz - 1 sierpnia - "Makary niespodziewanie oświadcza, że jest rozkaz rozpoczęcia walk:

- Dzisiaj o godzinie piątej po południu.

Słuchający go oficerowie nie dowierzają i nie rozumieją: skąd ta improwizacja? Przecież nie wszyscy dotrą w ogóle do swoich oddziałów, ponadto odpadnie atut nocnego zaskoczenia.

- Wielokrotnie próbowałem potem odtworzyć w pamięci tę chwilę, gdy w lokalu konspiracyjnym na Żelaznej usłyszałem rozkaz, którego tragicznej wagi nikt z nas nie umiał przeczuć - zapisze po wojnie "Agaton.

Walczy przez całe 63 dni.

Początkowo: euforia z odzyskanej wolności i chęć wzięcia krwawego odwetu za wojenne krzywdy.

Wkrótce: rosnące przerażenie i rozpacz.

Niemieckie wojska, zamiast poddać się lub wycofać - stawiają zacięty opór. Powstańcy są zbyt słabi, by skutecznie walczyć. Stalin zatrzymuje swoje armie na linii Wisły, przez co pozwala Niemcom zebrać siły. Hitlerowcy sprowadzają do miasta regularne frontowe jednostki. Zaczyna się rzeź - ulica po ulicy Warszawa zamienia się w rumowisko. Nadzieje na anglo-amerykańską odsiecz z powietrza okazują się mrzonkami.

"Agaton pokonuje całe kilometry kanałami, by nawiązać łączność między oddziałami AK na Starówce i w innych dzielnicach. Jego doświadczenie pozwala na ewakuację wielu powstańców z zagrożonych miejsc. Dostaje krzyż Virtuti Militari. Do niewoli idzie w randze kapitana, jako adiutant dowódcy AK gen. Bora-Komorowskiego.

Trafiają do obozu pod Norymbergą. Niemcy trzymają tam kilka tysięcy oficerów włoskich i kilkuset rumuńskich - niedawnych sojuszników. Akowcy dostają barak pośrodku obozu.

- Od reszty więźniów byliśmy odgrodzeni kolczastymi drutami, od siebie nawzajem dzieliła nas gorycz klęski, nadmiar pytań bez odpowiedzi, niepokój o najbliższych pozostawionych w Warszawie - wspominać będzie później "Agaton. Teraz jest rozczarowany gen. Borem-Komorowskim. W konspiracji wyidealizował go sobie jako wodza na miarę legendarnego "Grota. Tymczasem w kolejce do obozowej łaźni widzi drobnego zagubionego człowieka, który jest zmęczony i nieśmiały.


Pożegnanie z bronią, powitanie z pracą

Po uwolnieniu obozu alianci przewożą akowców przez Paryż do Londynu. Koledzy odradzają "Agatonowi powrót do Polski, on jednak wsiada na statek do Gdańska. W Warszawie zgłasza się do Biura Odbudowy Stolicy. Chce pracować i pracuje. Jesienią 1946 r. poślubia 20-letnią Hanię, sanitariuszkę w Powstaniu. Wkrótce urodzi im się trójka dzieci.

Marzec 1947. Jankowski na sesji Naczelnej Rady Odbudowy wygłasza referat "Plan zagospodarowania przestrzennego Warszawy do roku 1965. Partyjne towarzystwo słucha w skupieniu, na zakończenie: oklaski.

Rok 1948. "Agaton pracuje przy budowie Trasy W-Z, która ma pokazać Polakom, że komunizm i nowoczesność to jedno.

22 lipca 1952, święto manifestu PKWN: "Agaton zbiera gratulacje z okazji zakończenia budowy MDM, reprezentacyjnego osiedla mieszkaniowego w socrealistycznym stylu.

Jest już poważanym i dobrze ułożonym z władzą, wybitnym urbanistą.

Cichociemny - bohater - budowniczy

Rok 1956, pierwsze po wojnie spotkanie cichociemnych - w Poznaniu.

Większość zaproszonych nie pojawia się ze strachu przed komunistyczną prowokacją. Ci, którzy przyjechali, uczestniczą w mszy świętej za dusze kolegów, składają kwiaty na mogile załogi halifaxa, który rozbił się pod Kaliszem. Wspólny obiad. Zanim siądą do stołu, opowiadają o swoich losach. Każdy ma trzy minuty, Jankowski mówi jako drugi. Potem słucha dwudziestu kolegów i orientuje się, że jest jednym z trzech zaledwie, którzy ani nie siedzieli w więzieniu, ani nie zaliczyli pobytu w sowieckim łagrze.

To, że ubecy kilka razy wzywali go na przesłuchania, zawsze kończyło się jednak bez poważniejszych konsekwencji.

- Dlaczego są wobec ciebie akurat tacy wyrozumiali? - nikt nie zadaje tego pytania wprost, ale "Agaton wyczuwa nieufność kolegów, którzy wycierpieli swoje w PRL.

- Podejrzewano go o współpracę - mówi dziś Krzysztof Tochman, historyk, który bada życiorysy cichociemnych. - Jest jednak czysty. Sam był inwigilowany co najmniej do roku 1960.

We wspomnieniach "Agaton napisze, że nie ma pojęcia, komu zawdzięczał łagodne traktowanie. Być może odpowiedź tkwi gdzieś wśród architektów, takich jak on - przedwojennych absolwentów Politechniki Warszawskiej. Dwaj doszli do najwyższych stanowisk w Ludowym Wojsku Polskim i bez większych przerw utrzymywali się na politycznych szczytach PRL. Jeden to marszałek Marian Spychalski, przyrodni brat cichociemnego Józefa Spychalskiego. Drugi - generał Janusz Zarzycki, postać zasłużona dla odbudowy stolicy.

Być może ich życzliwości "Agaton zawdzięcza to, że reżim pozwalał mu pracować, robić karierę, nawet wyjeżdżać za granicę. Były cichociemny, teraz bohater budowniczy nowej Warszawy, pisze artykuły o stolicy, udziela wywiadów w radiu, później chodzi do programów w telewizji. Jest współautorem scenariuszy do filmów o mieście.

Po sukcesach krajowych przychodzą zagraniczne.

Praca przy budowie miast w Iraku i na Cyprze. Odbudowa jugosłowiańskiego Skopje po trzęsieniu ziemi, odbudowa Chimbote w Peru po podobnym kataklizmie. Kilkadziesiąt nagród i honorowe członkostwa stowarzyszeń architektów w USA i Meksyku.

W 1980 r. - głośna książka: "Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie.

W 1995 r.- tytuł honorowego obywatela miasta.

Śmierć - 5 marca 2002 r.

***

Roman Daszczyński. Korzystałem m.in. z: Stanisław Jankowski, "Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie; Felicjan Majorkiewicz, "Lata chmurne, lata dumne; Krzysztof Tochman, "Słownik biograficzny cichociemnych\"

Napisano

http://wyborcza.pl/1,76842,8477672,Kreda___przedostatnia_radiostacja.html

Kreda - przedostatnia radiostacja

Przed odlotem do kraju dostają truciznę. Oficer przypomina: - Nie wolno dać się złapać żywcem. Pieniądze mogą przepaść, skoczek najważniejszy!

Gdy dowództwo odmawia cichociemnemu lotu do Polski, jest to policzek. Nie ma znaczenia, że odmawiają uprzejmie i na zasadzie: "Jesteś nam potrzebny tu, w Anglii. Nie możemy pozbywać się radiotelegrafistów, trzeba przecież szkolić następnych. Przemysław Bystrzycki, pseudonim "Kreda, dostaje taką odmowę trzy razy.

Jest synem zamordowanego przez Sowietów wiceprezydenta Przemyśla, szczupłym 20-latkiem po przejściach na Syberii. Ma nogi poranione od odmrożeń. By wrócić do Polski z karabinem w ręku, nauczył się chodzić i biegać tak, jakby był całkowicie sprawny. Wybrał specjalizację - radiotelegrafista - i został w swoim fachu prymusem. To właśnie go uziemiło. Teraz ze wstydem myśli, że większość kolegów z jego grupy jest już, po skoku, w Polsce.

Dowództwo bierze go do Watford. To miejsce, z którego wielkie zespoły nadawczo-odbiorcze utrzymują łączność z polskimi radiostacjami w okupowanym kraju - jest ich tam prawie sto. Najlepsi fachowcy szkolą tu młodych i "Kreda też ma się tym zająć. Nakłada na uszy słuchawki. Czeka chwilę. Nagle słyszy! Boże, to Polska!

Szukasz śmierci - wstąp na chwilę

Kolejna próba "załapania się na skok.

Za stołem trzech oficerów, szumi wentylator. Bystrzycki po raz kolejny opowiada, jakie były jego losy. Mówi o tym, jak Sowieci zabrali go z Przemyśla z mamą, babcią i trzema siostrami. Jak trafili do Kazachstanu, jak głodowali, jak mróz i śnieg wdzierał się do ich ziemianki. Jak umarła babcia, potem mama. Jak próbował uciec z kolegą Mundkiem - synem żydowskiego krawca z Przemyśla. Jak ich złapali po przejściu i przejechaniu 3 tys. km - już pod Kijowem. I jak Sowieci wypuścili go z więzienia, gdy Stalin zgodził się na tworzenie armii Andersa.

- A zatem chce pan walczyć w kraju, tak? Gdzie? Kiedy? Jak?

Dostaje trzy minuty do namysłu, ale ich nie potrzebuje. Odpowiada prawie natychmiast. Komisja wyraża zgodę.

- Przejdzie pan odpowiednie szkolenie.

Gdy zostaje zatwierdzona kandydatura "Kredy, system szkoleń cichociemnych jest już dopięty, minęły czasy improwizacji. Okres pionierów - takich jak Maciej Kalenkiewicz "Kotwicz - jest wspominany z sentymentem. Szkolenia - dla kilku nacji - trwają w blisko dziesięciu ośrodkach. Polacy w porównaniu z innymi cieszą się dużą autonomią. Za wszystko odpowiada "szóstka, czyli polski kontrwywiad. To oni angażują brytyjskich, a z czasem i polskich instruktorów. Jedno się nie zmieniło: podstawą pozostaje dbałość o sprawność fizyczną i bojową.

- Wystrzelaliśmy każdy chyba około tysiąca pocisków - będzie mówił po wojnie Bystrzycki. - Do tego dochodziły podstawy walki nożem, boksu, dżiu-dżitsu, a także wiedza o zasadach konspiracji na tyłach wroga. Przepędzano kursantów po ścieżce krytej serią z cekaemu przez instruktora. Angielski sierżant lubił niekiedy rzucać pod nogi granat.

Otrzymują pierwszą broń, uroczyście. Cichociemni występują w szeregu i przyklękają. Przełożony wręcza każdemu karabin, mówiąc: - Niech was zaprowadzi do kraju, bądźcie mu wierni!

W Laro-house koło szkockiego Leven - miesięczna zaprawa spadochroniarska w tzw. małpim gaju. W parku stoi wygodna willa, jest boisko sportowe i urządzenia do ćwiczeń. W lesie morderczy tor przeszkód, gdzie trzeba m.in. z biegu przeskoczyć 3-metrową ścianę i pokonywać zasieki z drutu kolczastego. Skoki zaczynają na wieży spadochronowej, kończą - już z samolotów - nauką otwierania czaszy jak najniżej nad ziemią.

Nad bramą wejściową do Laro-house napis: "Szukasz śmierci - wstąp na chwilę.

Między gajami a płonącą Warszawą

Na dalsze, specjalistyczne, szkolenia, "Kreda dostaje przydział do wyzwolonych już przez aliantów Włoch. Pracuje ze słuchawkami - to on ma przywilej wywoływania głosu krajowych radiostacji. Gdy któraś z "Wand nagle milknie, Bystrzycki wyobraża sobie, że tam, na jakimś poddaszu, w komórce czy piwnicy, stało się coś złego. Zastanawia się, czy przypadkiem sam się do tego nie przyczynił.

Jest koniec lipca 1944, wiadomo już, że w Warszawie szykuje się powstanie. Na falach idą apele o zrzuty i pomoc. "Baza 11 pracuje na pełnych obrotach - 99 ludzi przy dwunastu stanowiskach. Radiostacje przepalają się z przeciążenia.

Choć loty do Warszawy są prawie jak samobójstwo, bombowce ze sprzętem dla powstańców wciąż startują z włoskiego Brindisi. Polskich pilotów, którzy nie wrócili z misji, zastępują załogi kanadyjskie i południowoafrykańskie.

- Oby udało się wyekspediować jeszcze jedną maszynę! - emocjonują się polscy łącznościowcy. - Jeszcze dwie! Jeśli wrócą, jutro znów polecą

Brytyjskie dowództwo patrzy na to, jak na oczywistą stratę ludzi i sprzętu. Nie ma zgody na zwiększenie pomocy dla Warszawy. Straty i tak są ogromne. Ale "Kreda słyszy przez radiostację, jak powstańcze dowództwo domaga się samolotów niczym koła ratunkowego.


- Nasz wysiłek tu nie gasił łun - powie po latach - nawet nie podtrzymywał na duchu, lecz tylko rozniecał ułudę. Brałem w tym rozniecaniu udział. Otoczeni szmaragdowym morzem, gajami owocowymi, byliśmy bezpieczni. Nieprzyzwoicie bezpieczni.

Z misją do "Niedźwiadka

"Kreda wie, że jego szanse na lot do kraju są praktycznie zerowe. Nie wierzy, by to miało sens, ale idzie jeszcze raz do dowództwa prosić o misję. Sceptyczny porucznik słucha próśb i argumentów, po czym zgadza się wysłać go do Loreto, na tzw. stację wyczekiwania.

Choć wcale nie wiadomo, czy jakikolwiek lot dojdzie do skutku, to jednak "Kreda dostaje podrobione niemieckie dokumenty na nazwisko lekarza z Przemyśla i uczy się na pamięć fikcyjnego życiorysu. Dni mijają na oczekiwaniu, kończy się gorące, włoskie, lato.

Ale wojna też się kończy i tylko głupcy mogą się łudzić, że Stalin nie położy ręki na Polsce. Powstanie upadło. Sowieci stoją nad Wisłą i wkrótce ją przejdą. Brytyjczycy nie widzą potrzeby dalszego wysyłania skoczków. Sowieci to przecież sojusznicy, choć Polacy myślą inaczej i gotowi są z tymi "sojusznikami walczyć.

Nagle do Brindisi przyjeżdża z Londynu rotmistrz Adam Mackus - dotychczasowy szef kursu dywersji dla cichociemnych. Ma specjalną misję - poleci z wiadomościami od Naczelnego Wodza do ukrywającego się w kraju Leopolda Okulickiego ps. "Niedźwiadek. Mackus chce wziąć ze sobą najlepszego łącznościowca - wybiera "Kredę.

18 listopada 1944 mają skakać na południe od Krakowa, między stokami Beskidu Wyspowego i Gorców - ale wracają, bo ziemię pokrywa mgła. Powtórna wyprawa, cztery dni później. Przed odlotem normalny rytuał, oficer operacyjny przypomina: - Nie wolno dać się złapać żywcem ani zostawić rannych nieprzyjacielowi. Pieniądze mogą przepaść, skoczek najważniejszy!

Każdy ma przy sobie od 120 do 180 tys. dolarów amerykańskich w specjalnie uszytych lnianych pasach: banknoty - na piersi, rulony złotych monet - na plecach. To pieniądze dla konspiracji, które cichociemni wożą do kraju od pierwszych misji.

Na koniec skoczkowie dostają po tzw. pastylce L - to silna trucizna, zabija w kilka sekund.

Startują.

Przed północą są nad zrzutowiskiem, widoczność tym razem dobra - partyzanci dają znaki latarkami. Najpierw leci w dół kilkanaście kontenerów z zaopatrzeniem. Po nich - sześciu skoczków. Kilka minut później klękają, by ucałować ziemię.

Człowiek z bronią i bez

Wylądowali 12 km od Limanowej, koło wsi Szczawa. Partyzanci podejmują ich w góralskiej chałupie, są niezwykle serdeczni. Na stole talerze z jedzeniem i butelki bimbru. W kącie beztrosko leżą pasy z gotówką - blisko milion dolarów.

Rotmistrz Mackus ma spotkać się z "Niedźwiadkiem jako nowym dowódcą AK i zreorganizować łączność radiową z krajem w związku ze spodziewaną okupacją sowiecką. "Kreda rozstawia radiostację najnowszej generacji AP-4, cudo ówczesnej techniki: pudełko wielkości grubej książki, praktycznie niemożliwe do wykrycia. Nawiązują kontakt.

Mackus spotyka się z "Niedźwiadkiem w Krakowie. Omawiają zasady przyszłej, antysowieckiej konspiracji. Po spotkaniu "Kreda i rotmistrz znów zapadają się w teren. W nocy z 26 na 27 grudnia odbierają ostatni zrzut cichociemnych i sprzętu. Po Nowym Roku staczają kilka potyczek z Niemcami, którzy cofają się już przed sowiecką ofensywą zimową.

"Kreda cały czas nadaje depesze na Zachód. Pracuje w chacie, gdzie po drugiej stronie korytarza siedzi dowództwo sowieckich partyzantów.

- Pewnego razu podniosłem głowę i przez okienko zobaczyłem wojnę: parę metrów od domu biegli sznurem wycofujący się Niemcy - wspomni po latach. - Tuż za nimi szła ofensywa - żołnierze radzieccy napierali z okrzykiem: urraaa urraaa, dochodziły jakieś odgłosy strzelaniny bum bum bum

19 stycznia "Niedźwiadek wydaje rozkaz o rozwiązaniu Armii Krajowej.

"Kreda idzie z grupą partyzantów na Górę św. Jana. To punkt, w którym mają oddać broń. Stają przed "Powolnym - por. Ryszardem Nuszkiewiczem, też cichociemnym. "Kreda czuje ścisk w sercu, ogląda jeszcze rękojeść swojego colta, wącha lufę. W końcu mówi: - Czynię według rozkazu!

"Powolny obiecuje, że broń zostanie starannie zakonserwowana i ukryta: "Dla przyszłego użytku, w razie potrzeby.


- Pustka i upokorzenie - stwierdzi po latach "Kreda. - Człowiek z bronią i człowiek bez broni to dwaj różni ludzie.

Na górze jeszcze raz rozkłada swoją supernowoczesną radiostację. Nadaje depeszę o sytuacji w ogarniętej sowiecką inwazją Polsce. Do czerwca 1945 nada wiele podobnych meldunków. Jego radiostacja będzie przedostatnia w Państwie Podziemnym.

Nadawaj, swołocz, i to już!

Koniec wojny, radość i gorycz. Bystrzycki przenosi się do Krakowa, gdzie razem z kolegami myślą; co robić dalej. 23 sierpnia UB urządza nocny nalot na jego mieszkanie. "Kreda próbuje połknąć tabletkę z trucizną, ale ubek wyrywa ją z ręki. Za kraty trafia też Mackus i dwaj inni AK-owcy. Zostali wydani przez jednego z kolegów. Bicie, straszenie, poniżenie, bicie. UB znajduje broń, szyfry, radiostację. Może być z tego tylko kara śmierci.

Śledztwem interesuje się osobiście szef NKWD w Krakowie, pułkownik Wołkow. Prowadzą "Kredę na najwyższe piętro siedziby UB. Tam na biurku leży jego superradiostacja do szybkiego nadawania, antena - ustawiona tak, jak trzeba. Obok siedzi sowiecki major.

- Pracuj, skurwysynu, i to już

- Dlaczego ja, przecież macie radiotelegrafistę

- Ty, swołocz twoją rękę znają, ty będziesz nadawał!

Siada do aparatu i nadaje. W meldunku zawiera "podwójne i - ostrzeżenie o wpadce. Cztery dni później znowu go sprowadzają z celi, rozluźnieni, bo przecież poszedł na współpracę. Wykorzystuje chwilę ich nieuwagi i wkłada grafit ołówka w otwór przewidziany przez konstruktorów do szybkiego zniszczenia radiostacji. Grafit podwaja napięcie - przepala się lampa, w Polsce nieosiągalna.

Huk, smród palonej izolacji. "Kreda czuje się tak, jakby zastrzelił rannego kolegę, który się dostał w ręce wroga. Ubecy i Rosjanin patrzą ogłupiali, po chwili rzucają się na Bystrzyckiego. Jeden wyciąga pistolet.

- Co zrobiłeś, bydlaku?!!?

- Nie wiem - próbuje się tłumaczyć. Może w Krakowie jest inne napięcie niż w Anglii i dlatego maszyna się przepaliła.

Ubek pyta sowieckiego majora, co o tym sądzi.

- Da, eto możet byt' - odpowiada po namyśle major.

Kreda wykupiony i niezastraszony

Londyn staje na głowie, by wykupić "Kredę i Mackusa. Kurier przywozi dużą gotówkę - pieniądze dostaje kilka osób z pułkownikiem NKWD na czele. To prawdopodobnie jedyny taki przypadek w zajętej przez Sowietów Polsce. Adwokat przy okazji rozprawy mówi jednak do "Kredy: - Warszawa nie godzi się, żeby wypuścić was wszystkich.

- Ja mogę zostać - odpowiada Bystrzycki.

Jego koledzy wychodzą na wolność 10 stycznia 1946. On sam siedzi jeszcze pół roku. Wychodzi pod koniec sierpnia i przenosi się do Poznania.

Bierze ślub, kończy studia, pracuje jako redaktor w kilku periodykach. Rodzą się trzy córki. Choć jest inwigilowany przez bezpiekę, to nie spotykają go poważniejsze nieprzyjemności. Tajniacy nachodzą Bystrzyckich rzadko, a jeśli już przyjdą, potrafi im powiedzieć bez lęku: - W jakiej sprawie panowie? Bardzo się spieszę...

Ma dystans do życia, nie zabiega o zaszczyty. Dziękuje Bogu, że z wojennej hekatomby ocalały wszystkie trzy jego siostry. Najstarsza - Zosia - poznała w ZSRR i poślubiła prominentnego komunistycznego pisarza Jerzego Putramenta. Być może to ma jakieś znaczenie dla względnego spokoju, jaki daje "Kredzie ubecja.

Dawny cichociemny zostaje pisarzem. Tworzy po kolei kilkanaście tytułów - prawie wszystkie książki zawierają wątki autobiograficzne. Wspomina konspirację, towarzyszy broni i "Lilkę - najlepszą kurierkę Podhala, która kursując między Krakowem a jednostką w górach, potrafiła zrobić przeszło 50 kilometrów w jedną stronę i to bezdrożami. Torturowana po wojnie przez komunistyczną bezpiekę, popadła na koniec w obłęd i odebrała sobie życie.

Sam Bystrzycki dożył końca komunizmu. Umarł na serce w 2004 r."

Napisano

http://wyborcza.pl/1,76842,8482925,Chciales_Felus_Polski__to_ja_masz.html

Chciałeś Feluś Polski, to ją masz

Samolot nurkuje nad rumowiskiem warszawskiego getta, strzela. Dwaj cichociemni widzą, jak krew rannego bryzga na rozsypaną mąkę. Biel i czerwień.

Feluś to Stefan Bałuk, pseudonim "Starba - w czasie Powstania Warszawskiego trzydziestolatek. Kawaler orderu Virtuti Militari za męstwo, dwukrotnie odznaczony także Krzyżem Walecznych. Dziś ma 96 lat, mieszka na Żoliborzu i wciąż potrafi wyrecytować z pamięci przysięgę cichociemnego: "W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny jako żołnierz powołany do służby specjalnej ślubuję, że powierzonego mi sprzętu, poczty i pieniędzy strzec będę nie tylko jako dobra państwowego, ale i jako środków i pieniędzy przeznaczonych dla odzyskania wolności Ojczyzny. A tajemnicy służby specjalnej dochowam nawet wobec moich przełożonych i kolegów z konspiracji i nie zdradzę jej nikomu aż do końca wojny. Tak mi dopomóż Bóg.

Życiowa pasja - robienie zdjęć. Od pierwszego dnia wojny do dziś Bałuk niemal nie rozstaje się z aparatem fotograficznym. Ma na koncie tysiące unikatowych klatek.

Zdjęcia pierwszych zniszczeń zbombardowanego Lwowa. Jeszcze jesienią 1939 r. idą do Paryża, osobiście zainteresowany zostaje nimi gen. Sikorski, nowy naczelny wódz i premier Polski na wygnaniu. Bałuk sam także dołącza do polskiej armii we Francji - jedzie tam szlakiem przez Węgry i Rumunię. Po drodze ociera się o śmierć: ukraińscy nacjonaliści przeprowadzają nad nim "sąd i szykują egzekucję. Drżący ze strachu Bałuk zamyka oczy i bezgłośnie modli się: "Pod Twoją obronę uciekamy się Święta Boża Rodzicielko . Nagle dzwoni telefon, Ukraińcy dowiadują się, że jedzie już do nich oddział Armii Czerwonej - postanawiają dać Bałuka Sowietom w prezencie. Wysłannikiem Matki Boskiej okazuje się radziecki oficer. Puszcza skazańca wolno.

Nie trzeba nawet trzech minut

We Francji Bałuk trafia do oddziałów pancernych gen. Stanisława Maczka. Walczą do końca - potem ewakuacja do Wielkiej Brytanii. Długie i nudne stacjonowanie w Szkocji. Cały czas aparat przy boku. "Starba namiętne pstryka: polscy żołnierze przy codziennych zajęciach, król Jerzy VI z królową Elżbietą w gościnie u pancerniaków gen. Maczka - oglądają pułkowy sztandar. To zdjęcie monarszej pary obiega całą brytyjską prasę.

Połowa kwietnia 1942, wezwanie do komendy miasta Dundee.

- Jest pan kandydatem do szkoły wywiadu, a następnie do służby w kraju - mówi polski oficer. - Ma pan do namysłu trzy minuty

Bałuk zrywa się szczęśliwy z krzesła - staje na baczność.

Czy to jest zdrada?

W kraju czeka na niego młoda żona - pobrali się na początku września 1939 r. i szybko stracili się z oczu. W Szkocji nie brakuje tymczasem atrakcyjnych dziewczyn. Polacy są popularni - najlepsi sojusznicy Brytyjczyków, a przy tym szarmanccy, chętni do żartów i do tańca.

Bałuk poznaje młodą Helen. Jej szkocki narzeczony jest gdzieś daleko, w wojsku, nie daje o sobie znać. A dziewczyna uwielbia tańczyć. O takiej jak ona wielu może tylko marzyć - czuła, oddana, inteligentna i bezpruderyjna zarazem. Gdy Bałuk wraca z kolejnego szkolenia cichociemnych asów wywiadu, chce zaprosić dziewczynę na kolację. Helen mówi: "OK, ale przedtem pójdziemy do łóżka, potem jedzenie na pewno będzie nam lepiej smakowało.

Po wszystkim młody żołnierz czuje wyrzuty sumienia. Świetlicą pułku kieruje pani Maria Brzozowska. Bałuk chce zwierzyć się ze swoich rozterek, zaprasza do miasta na kawę.

- Czy kobieta, żona, narzeczona lub kochanka w czasie długich lat wojny może dochować wierności mężczyźnie, z którym była związana? I czy to, co my robimy, i co robią tysiące żołnierzy, można nazwać zdradą?

Brzozowska milczy przez dłuższą chwilę.

- Zapamiętaj jedną prawdę: ludzie, którzy byli na wojnie, już nigdy nie są tacy sami. Zdrada? Wiarołomstwo? Daj spokój. Wszystko się zmienia: poczucie wartości, etyki, moralności

Bałuk mówi, że jego rodzice przeszli w latach pierwszej wojny długą rozłąkę, a mimo to wrócili do siebie. Matka była jak skała.

- Pański ojciec miał wiele szczęścia. Ja w naszych czasach raczej nie wierzę w dochowanie wierności. Powroty zawsze są bardzo trudne, ludzie po długiej rozłące stają się sobie obcy.

Mózgi w śmiertelnej walce

Samo szkolenie w Szkole Oficerów Wywiadu trwa osiem miesięcy. Placówka funkcjonuje od 1941 r. pod kryptonimem Oficerski Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej. Cichociemni nazywają to z przymrużeniem oka: "szkoła gotowania na gazie. Dowódcą jest płk Stefan Mayer, który lubi mówić: "Pamiętajcie, kiedy oficer wywiadu sięga po broń, kończy się jako wywiadowca. Wywiad to jest walka mózgów.

"Starba przechodzi kolejne szczeble wtajemniczenia. Zajęcia z radiotelegrafii, techniki wywiadu, chemii wywiadowczej. Ostatni przedmiot traktuje o środkach odurzających, truciznach i tzw. atramentach sympatycznych, które umożliwiają pisanie na papierze bezbarwną cieczą. Teksty stają się widzialne dopiero po podgrzaniu kartki lub po potraktowaniu stosowną substancją.


Bałuk jest dobry z chemii. Zostaje asystentem jednego z wykładowców. Pracują nad fotograficzną metodą miniaturyzacji tekstu. Udaje się znakomicie - kartkę maszynopisu potrafią pomniejszać do rozmiarów kropki, jaką mucha zostawia na szybie. Przylepiona do kartki kropeczka jest w zasadzie nie do wykrycia.

112 róż majora Hartmana

Teraz Bałuk trafia do ośrodka szkoleniowego cichociemnych w Audley End, który nosi kryptonim "Stacja 43 i jest zarazem miejscem wyczekiwania na lot do kraju. W sali wykładowej wisi tu godło państwowe w otoczeniu portretów cichociemnych, którzy jako pierwsi polegli w walce, oraz wielka mapa Polski i hasło: "Wywalcz jej wolność lub zgiń!.

Ze strony Brytyjczyków "Stacją 43 zarządza Szkot Terry Roper Caldbeck, polskim komendantem Audley End jest major Józef Hartman, były adiutant prezydenta Mościckiego. To wyjątkowa postać - przeszło 40-letni, dystyngowany, przystojny niczym amant filmowy. Opiekuje się dużo młodszymi od siebie cichociemnymi, jakby należeli do jego rodziny, dlatego skoczkowie mówią o nim: "Ojciec. Sam miał być zarzucony do Polski, ale w trakcie ćwiczeń złamał kość w stawie skokowym.

Major Hartman sporo czasu spędza na uprawie ogródka. Gdy dowiaduje się o śmierci kolejnego cichociemnego - sadzi róże. "Starba z przejęciem ogląda te kwiaty. Latem 1945 r. róż będzie 112.

Nocne rodaków rozmowy

Chętnych do skoków nad krajem nie brakuje. W ciągu całej wojny dowództwo przyjmuje kandydatury 2613 żołnierzy. Kurs cichociemnych kończy z wynikiem pozytywnym 605, do skoku skierowanych zostaje 579. Do Polski poleci 316 spadochroniarzy, w tym jedna kobieta - Elżbieta Zawacka ps. "Zo. Każdy przed odlotem pisze jednakowy dla wszystkich tekst zobowiązania.

"Ja, niżej podpisany, zobowiązuję się, że aż do końca wojny: zachowam w absolutnej tajemnicy drogę mego zrzutu do Polski i rodzaj mojej działalności. Odnosi się to do wszystkich agend Armii Krajowej w Polsce, z wyjątkiem sytuacji, w których byłbym o to zapytany kanałami urzędowymi. Nie będę pił nadmiernych ilości napojów alkoholowych, szczególnie w miejscach publicznych. Nie będę angażował się w żadne działania polityczne .

- Przyrzeczenie nieangażowania się w działalność polityczną wynikało z zasady apolityczności wojska - wyjaśnia Stefan Bałuk. - W naszych częstych nocnych rodaków rozmowach problem, jaka miała być ta przyszła Polska, nieustannie się przewijał. Gdyby kazano mi krótkim zdaniem ująć dominujące poglądy, to Polska miała być demokratyczna, równa wobec wszystkich i solidarna. Bo ta rządzona przez piłsudczyków taka nie była.

"Starba tak jak wielu kolegów ma poczucie, że to piłsudczycy w 1939 r. doprowadzili kraj do klęski. Jego idolem jest gen. Sikorski - widzi w nim męża stanu, który jeszcze w latach trzydziestych w swojej książce przewidział, jaki będzie charakter nowoczesnej wojny, i domagał się modernizacji armii. Zakochani w szarżach kawaleryjskich piłsudczycy widzieli w nim tylko politycznego przeciwnika, dlatego odsunęli generała na boczny tor.

4 lipca 1943 radio BBC nadaje wiadomość o śmierci generała w katastrofie lotniczej w Gibraltarze.

- I co my teraz zrobimy, co my zrobimy!? - powtarza zapłakany Bałuk.

Do trzech razy sztuka

W grudniu 1943 r. "Starba zostaje przeniesiony do Italii - od wyzwolenia półwyspu loty do Polski odbywają się z lotniska Brindisi. Zaledwie po trzech dniach oczekiwania wsiada ze swoją grupą do "Liberatora. Startują. Po niecałych trzech godzinach są z powrotem - nad Jugosławią niemiecka artyleria przeciwlotnicza trafiła w jeden z czterech silników.

W styczniu 1944 drugi lot - i znowu fiasko. Tym razem zrzut niemożliwy ze względu na mgłę.

Do wiosny: nudy, alkohol, gra w pokera. Wreszcie w niedzielę wielkanocną 9 kwietnia znów wsiadają do samolotu.

- Może zostawmy spadochrony, bo i tak znowu wrócimy - żartuje jeden z cichociemnych. Nikt się nie śmieje.

Skaczą szczęśliwie i lądują w komplecie - 15 km od Tłuszcza w powiecie radzymińskim.

Trzy piękne szczeniaczki

"Starba jest zaskoczony tym, jak bardzo pod wpływem okupacji zmieniła się Warszawa. Tłok w tramwajach, nieznane wcześniej riksze, na ulicach kwitnie dziki handel białym pieczywem i szmuglowanym ze wsi mięsem. Sporo cwaniaków, którzy zbijają fortunę na lewych interesach. Mnóstwo biednych, fatalnie ubranych przechodniów, ale jeśli masz pieniądze, możesz dostać niemal wszystko - choćby południowe owoce.


Zmienił się także język warszawiaków. Przewrażliwieni na punkcie szpicli i podsłuchów ludzie, nie tylko z konspiracji, porozumiewają się ze sobą szyframi. Mąż weterynarz dzwoni do swojej żony, która jest znajomą "Starby. Pyta, co słychać.

- Wszystko w porządku - odpowiada kobieta. - Przyszedł Roman i przyniósł trzy piękne szczeniaczki, żebyś wybrał, którego chcesz kupić

- Na cholerę mi nowy pies

- Kochanie, zastanów się, przecież sam o to prosiłeś.

Rozmowa przeradza się w kłótnię. W końcu żona wypala: - Durniu! Przyszedł Roman i przyniósł trzy spluwy: colta, visa i waltera. Który kupujesz?!

Spotkanie w Parku Ujazdowskim

Dowództwo AK przydziela "Starbę do Wydziału Legalizacji, którym kieruje inny cichociemny Stanisław Jankowski "Agaton. Co miesiąc z jego pracowni wychodzą setki świetnie podrobionych niemieckich dokumentów. Wydział Legalizacji wykonuje też wymyślne skrytki do przenoszenia tajnych informacji. "Starba ze swoim sprzętem do miniaturyzacji tekstów wprowadza pod tym względem nową jakość.

Choć kontakty cichociemnych z rodzinami w Polsce są zakazane regulaminem służby, Bałuka kusi, by dowiedzieć się, co u żony. Najpierw aranżuje spotkanie ze swoim ojcem w Parku Ujazdowskim. Widzą się po raz pierwszy od pięciu lat. Uściski, ucałowania i wielka ulga - z całej rodziny żyją wszyscy prócz jednego wuja. "Starba głośno zastanawia się, jak mógłby przekazywać dolary dla najbliższych - odłożył trochę waluty w Anglii, przed odlotem dostał jeszcze trzymiesięczny żołd.

- O żonę nie musisz się troszczyć - uprzedza go ojciec. - Ma innego męża i ma z nim dziecko.

W brei kanałów i glorii zaszczytów

Lato 1944. "Starba na rozkaz dowództwa jeździ po Warszawie i dyskretnie fotografuje niemieckie umocnienia. Wszyscy wiedzą, że lada dzień wybuchnie Powstanie.

Gdy na ulicach pojawiają się pierwsze uciekające przed Sowietami oddziały niemieckie, robi już zdjęcia niemal jawnie. Zbyt jawnie. Gdy fotografuje skrzyżowanie, na którym podziemie zabiło kata Warszawy Kutscherę, jakaś kobieta zauważa to i alarmuje stojących w pobliżu żołnierzy. "Starba salwuje się ucieczką, hitlerowcy strzelają za nim, ale niecelnie.

Do Powstania idzie z oddziałem "Agatona.

Obsadzają teren cmentarza ewangelicko-augsburskiego. Uczestniczą w zdobyciu magazynów na Stawkach, gdzie zdobywają skład cukru i zboża oraz zapasy niemieckiego umundurowania - uwielbiane przez powstańców panterki. Żywność trzeba przenieść na Starówkę, zajmują się tym greccy Żydzi uwolnieni z więzienia na Gęsiówce.

"Agaton i "Starba idą przez rumowisko warszawskiego getta. Przed nimi Żyd dźwigający worek z mąką. Nadlatuje niemiecki samolot, ostrzeliwuje ich. Rozrywa się worek, Żyd dostaje kulę w udo. Krew na mące. Biel i czerwień.

- Chciałeś Feluś Polski, to ją masz - mówi "Agaton do "Starby.

Walczą razem jeszcze przez wiele dni. Sprowadzają partyzanckie posiłki z Kampinosu. Uczestniczą w walkach o Dworzec Gdański, gdzie ginie 500 powstańców, a 200 jest rannych. Topiąc się w brei kanałów ściekowych, wędrują między dzielnicami, by podtrzymać zerwaną łączność, sprawdzić możliwość ewakuacji ludzi. Brudni, mokrzy, cuchnący stają przed gen. Borem-Komorowskim do dekoracji orderami Virtuti Militari. Gdy robią w tył zwrot, obaj zostawiają po sobie na podłodze brunatne plamy.

Są blisko generała, gdy BBC podaje, że Bór-Komorowski został przez rząd w Londynie mianowany naczelnym wodzem Polskich Sił Zbrojnych. Meldują mu o tym radośnie:

- A to mnie cholera urządzili! - generał zrywa się z łóżka i natychmiast na nie opada.

- Los wyznaczył temu dobremu i niezwykle uprzejmemu człowiekowi tragiczną rolę, która przerastała jego możliwości - stwierdzi po latach "Starba.

Pierwszy z czterech ostatnich

Kapitulacja, pobyt w niemieckim oflagu, powrót do Warszawy - prosto w ręce komunistycznej bezpieki. Dwa lata więzienia. W 1947 r. - wolność dzięki amnestii.

- Udało wam się, ale jak was dostaniemy następnym razem, to już będzie inaczej - żegna go pułkownik Różański, szef UB.

Bałuk ma wilczy bilet, pracuje jako taksówkarz. Po kilku latach znajomi załatwiają mu pracę w Centralnej Agencji Fotograficznej. W tym zawodzie zostaje do emerytury - w 1972 r. Tworzy m.in. albumy z unikatowymi zdjęciami wojennymi, najważniejszy z nich to monumentalny tom "Polacy na frontach II wojny światowej 1939-1945, który zawiera 2500 zdjęć.

Jeszcze dwukrotnie się żeni, ma pięcioro dzieci. W 2006 r. zostaje mianowany generałem - to najwyższa ranga wśród żyjących cichociemnych.

- Jest nas w kraju już tylko czterech żyjących - mówi dzisiaj. - Za granicą być może też już nikt nie został."

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie