Skocz do zawartości

Biała i czerwona, spięte agrafką


bodziu000000

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano
http://wyborcza.pl/1,87648,7854870,Biala_i_czerwona__spiete_agrafka.html

Biała i czerwona, spięte agrafką

- Gdy przedzierałem się przez płonący Berlin, w parku między drzewami, na alejce, zobaczyłem dwupiętrowy autobus. Na chwilę usiadłem za kierownicą - opowiada Ludwik Skokuń, polski żołnierz, który na berlińskiej kolumnie Zwycięstwa wywiesił polską flagę

2 maja 1945. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Poranek był pogodny, a Berlin wymarły. Wydawało mi się, że zobaczę wielkie miasto, bogatą metropolię, a tu od kilku godzin przedzierałem się przez zgliszcza. Nie było budynku, który nie byłby zniszczony. Ani żywego ducha, tylko z oddali dochodziła kanonada. Gdzie jest ten dumny Berlin, gdzie ci jego mieszkańcy? - pytałem sam siebie.

Ledwo trzymaliśmy się na nogach. Brudni, głodni, zawszeni. Przedzieraliśmy się do przodu. Całą wojnę służyłem w zwiadzie, ale niemieckich nazw ulic w Berlinie nie znałem. Nawet nie wiedziałem, że idę do śródmieścia. Teraz wiem, że szliśmy Tiergartenstrasse. Las, który nas otaczał, był wielkim parkiem, a rzeka, którą widziałem za drzewami, to kanał, po którym przed wojną pływały barki.

Na środku ulicy stała wielka kolumna. Już po fakcie dowiedziałem się, że to była Siegessäule, kolumna Zwycięstwa, którą niemiecki cesarz kazał ustawić po zwycięstwie w wojnie z Danią i Francją w 1870 r. Zbudowano ją z ponad setki zdobytych francuskich armat. Wówczas był to dla mnie dziwaczny niemiecki pomnik, ich symbol, któryśmy zdobyli. Wokół leżały wbite w asfalt resztki naszych katiusz i mnóstwo łusek. Ślady, że jeszcze niedawno toczyły się tu walki.

Z boku kolumny zobaczyłem drzwiczki. Czyli można wejść do środka i potem wdrapać się na samą górę. I wtedy pomyślałem o fladze. Mówię do kolegi (imienia i nazwiska nie znałem). - A gdyby tak On zrozumiał w lot. Ja miałem czerwoną szmatę, on białą. Czym to spiąć? W mundurze znalazłem parę agrafek. Pospinaliśmy i ruszamy w stronę kolumny. Dochodzimy bliżej, a tam z naprzeciwka jedzie kilka niemieckich czołgów. Co robić? Uciekać do swoich za daleko, do kolumny też

Branka

Nazywam się Ludwik Skokuń, mam 90 lat, mieszkam w Piławie Dolnej pod Dzierżoniowem. 65 lat temu jako żołnierz 2. Brygady 9. Pułku Artylerii Haubic 120 mm zdobywałem Berlin.

Do Ludowego Wojska Polskiego wcielono mnie 1 maja 1944 r. Front doszedł do mojej rodzinnej wsi Sobótki Janowskiej i Rosjanie zarządzili brankę - Ukraińców do Armii Czerwonej, Polaków do armii Berlinga. Brali wszystkich bez wyjątku od 18. do 60. roku życia.

Ojciec odprowadzał mnie na pociąg. - Idź i wracaj - powiedział. 10 dni jechałem do koszar w Sumach na Ukrainie. Zobaczyliśmy tam biało-czerwone flagi, stanęły mi łzy w oczach. Wykąpali nas, ostrzygli, a trzy dni później wzięli do szkoły podoficerskiej. - Będziesz dowodził zwiadem - orzekli.

Gdy wyjeżdżałem z domu, Wołyń płonął. Banderowcy zabijali Polaków, palili polskie wioski. U nas w Sobótce na 180 rodzin żyło tylko kilkudziesięciu Ukraińców, ale ta tragedia nas nie ominęła. Zdarzało się, że dorośli wyprawiali rodziny do miasteczka, a sami z bronią pilnowali dobytku przed banderowcami.

Dzień po mojej przysiędze kolega powiedział mi, że Ukraińcy zamordowali mojego ojca. Nie miałem o tym pojęcia, bo w listach od rodziny nie było o tym słowa. W szoku chwyciłem karabin, granaty z magazynu i ruszyłem do domu się mścić. Na szczęście koledzy jakoś mnie powstrzymali. Trzy dni potem wyjechałem na front.

Nasz brygada była ciągle w ruchu. Wzywano ją tam, gdzie trzeba było ostrzelać Niemców, zrobić wyłom w ich liniach czy powstrzymać kontratak. Ludzie przy haubicach mogli się najeść i wyspać, a ja ze zwiadem byłem na pierwszej linii, zawsze siedem kilometrów od baterii. Zanim artyleria zaczęła strzelać, trzeba było zbadać teren, oznaczyć pozycje przeciwnika. To było zadaniem moich ludzi. Ze mną był dowódca baterii i przez telefon wydawał haubicom rozkazy. Ale to była paskudna służba. Nie dość, że ciągle człowiek nadstawiał głowy, to nie miał, jak się ogrzać, wiecznie głodny i brudny. O ciepłej herbacie można było tylko pomarzyć.

Orzełek

Z wojny przywiozłem trzy pamiątki. Pierwsza to polski przedwojenny orzełek w koronie. Na Ukrainie spotkałem starszą kobietę. Zza pazuchy wyjęła oderwanego od czapki orzełka. - Szto eta - pytała. Nie wiedziała najwyraźniej, co trzyma w ręku, choć kojarzyła orzełka z Polską. Dałem jej parę kopiejek, a orzełka przyszyłem sobie do czapki.

W 1. Armii Wojska Polskiego przedwojenne orzełki były zakazane. Przez koronę. Wtedy mówiło się, że w nowej ludowej Polsce orzeł przekazał ją ludowi. I się zaczęło. W moim pułku większość dowódców to byli Rosjanie, bolszewicy w polskich mundurach. Tacy jak porucznik Szmidt, mój dowódca baterii. Gdy zobaczył orzełka na czapce, postanowił mi dopiec i mnie zdegradował.

Bolszewicy byli strasznie na Polaków cięci, a szczególnie na tych, którzy im przypominali przedwojenną Polskę. Pamiętam dobrze 17 września 1939 r. Była piękna niedziela. Wracaliśmy właśnie z kościoła, a tu ni stąd, ni zowąd pojawili się krasnoarmiejcy na koniach. Zaczęli krążyć wokół ciżby Polaków i krzyczeć, że jesteśmy kapitalistami i kułakami. My do kościoła szliśmy ładnie ubrani, a oni przyjechali obdarci. I to się od razu rzuciło im w oczy.

W sierpniu 1944 r. staliśmy na prawym brzegu Wisły. Powstanie wybuchło i dogorywało na naszych oczach. Potem Niemcy zaczęli burzyć Warszawę. Miałem stanowisko pod miastem, tuż nad Wisłą. Raz patrzę przez lornetkę, a tu Niemcy prowadzą grupę cywili, by ich rozstrzelać. Nastawiłem w lornetce krzyżyk w to miejsce i wołam Szmidta. - Panie poruczniku, Niemcy prowadzą Polaków na śmierć. Walnijmy tam parę pocisków. Na postrach, niech ich puszczą - mówię. Szmidt popatrzył przez lunetę i orzekł: - Jebał ich pies, to kapitaliści. - I Niemcy tych ludzi zabili.

Krew się we mnie zagotowała, ale nic nie mogłem zrobić. Wtedy doszło do mnie, że Rosjanie specjalnie czekają, aż Polacy się w Warszawie wykrwawią. Przypomniałem sobie słowa porucznika Szmidta, gdy 17 stycznia 1945 jako jeden z pierwszych polskich żołnierzy wkroczyłem do lewobrzeżnej Warszawy. To było wtedy miasto duchów, gdzieniegdzie wychodzili cywile. Zwłoki walały się wszędzie. Widziałem leżącego niemieckiego żołnierza bez ręki i nogi, wciąż żywego. Płakał, chyba prosił, by go dobić.

Wiedziałem już wtedy, że Warszawę można było wyzwolić wcześniej i zapobiec takiemu zniszczeniu miasta. Nikt o tym nie chciał głośno mówić, bo łatwo można było trafić do karnej kompanii. A tam żywot żołnierza był krótki. Oddział wysyłano na otwarte pole pod lufy niemieckich karabinów. Z takiej misji nikt nie wracał. Mi karną kompanię chcieli już wlepić za orzełka w koronie. Cudem się od tego wymigałem i byłem szczególnie ostrożny.

Orzełka do końca wojny nie zdjąłem. Teraz myślę sobie, że jego pierwszy właściciel mógł zginąć w Katyniu. Na froncie nie miałem o tej zbrodni bladego pojęcia. Przywiozłem go do Piławy, ale kilka lat temu ukradł mi go jakiś włamywacz. Zostały moje zdjęcia z młodości. Orzełek na nich błyszczy.


Mapa

Do dziś mam wielką niemiecką mapę Polski. Zabrałem ją niemieckiemu snajperowi gdzieś pod Berlinem. Szliśmy na szpicy po jakimś przysypanym śniegiem polu. Skuleni, nerwowi, trzeba patrzeć przed siebie i reagować na każdy ruch, bo to mogą być Niemcy. Koledze wydało się, że gdzieś zauważył zająca. Podkradamy się bliżej, a to nie zając, tylko w śniegu leży Niemiec z karabinem snajperskim. Zaszliśmy go od tyłu. - Hände hoch ! - krzyczymy do niego, tyle znaliśmy po niemiecku. A on do nas "Hitler kaput, Hitler kaput. Kolega chwycił go za szmaty i mówi mu: "Ty sukinsynu, stul pysk!. Zastanawiało mnie to wtedy, że facet ledwie żywy, a jeszcze chce strzelać. Jakoś nie mieliśmy sumienia go zabijać. Rozbiliśmy mu karabin i puściliśmy wolno. Nie wiem, co się z nim potem działo?

Wziąłem mu torbę. W środku miał czekoladę i jakąś maszynkę z korbą. Okazało się, że to była maszynka do ostrzenia żyletek. Wówczas to było niesamowite urządzenie. No i wielką składaną mapę z napisem "Polen. Wydano ją już po zajęciu Polski w 1939 r., z zaznaczoną tzw. granicą interesów między III Rzeszą i ZSRR.

Ten snajper dał się nam podejść, ale z innymi Niemcami nie szło tak łatwo. W Kołobrzegu walczyliśmy o każdy dom, o każde piętro. Wchodziło się do pokoju, a tam zaczajony Niemiec puszczał serię z karabinu. Walki były tam straszliwe, zażarte. Niemcy wiedzieli, że się nie utrzymają, ale walczyli do końca, bo taki rozkaz dostali od Hitlera. Do miasta uciekła masa cywili, których chcieli ewakuować statkami. Nie wszystkim się to udało. Nasze baterie na każdy metr kwadratowy miasta wystrzeliły jeden pocisk artyleryjski. Proszę sobie wyobrazić, jaka to była masakra. W walkach poległo 1301 polskich żołnierzy. Ilu Niemców? Historycy sami nie wiedzą. Może 5 tys., może 8 tys. Po wojnie śpiewano: "Parsęta, Parsęta, kto 10 dni przeżył, ten pamięta. Parsęta to rzeka, która przepływa przez Kołobrzeg. Ja dziesięć dni w Kołobrzegu przeżyłem. Ale gdy słyszałem piosenkę, czułem w sercu chłód.

Marmolada

Mam też pocztówkę z Berlina. Znalazłem ją gdzieś w mieście. Czarno-biała, ze starych czasów. Widać na niej i Reichstag, i kolumnę Zwycięstwa. Zaznaczyłem na niej, gdzie i kiedy zawiesiliśmy polską flagę. Tuż po wojnie wysłałem ją i swoją relację ze zdobywania Berlina do Centralnego Archiwum Wojskowego. Odesłali mi ją po dwudziestu latach. Dopiero wtedy zaczęto mówić w Polsce, że w zdobytym Berlinie wieszano i polskie flagi. Wcześniej wolno było mówić jedynie o czerwonych.

Ktoś mi opowiadał, że w Berlinie, w tym samym parku, w którym stała kolumna Zwycięstwa, było też zoo. Gdy nadchodzili Rosjanie, Niemcy wypuścili na nich z klatek tygrysy. Ja żadnych dzikich zwierząt nie widziałem. Ale między drzewami na jakiejś alejce stał dwupiętrowy autobus. W życiu takiego nie widziałem. Usiadłem za kierownicą. Dzieciak byłem wtedy jeszcze, wszystko mnie ciekawiło. No i jakimś sposobem uruchomiłem silnik. Autobus ruszył, ja wystraszony zdążyłem wyskoczyć z szoferki, zanim uderzył w drzewo. Moi żołnierze tylko się ze mnie uśmiali.

Niemców nie było widać. Ale gdy już biegliśmy w kierunku kolumny, wyjechało na nas kilka czołgów. Zamarliśmy, ale załogi na widok żołnierzy wystawiły białe flagi. Poddali się. Pewnie się zgubili albo dostali jakieś nieaktualne rozkazy.

Gdy wieszaliśmy biało-czerwoną, z dołu dochodziły nas wiwaty. Ludzie ściskali się, ktoś strzelał z radości w powietrze. Byli szczęśliwi, że to koniec wojny i koniec ich katorgi, że wkrótce będą mogli wrócić do domu.

Potem tą samą szeroką aleją maszerowały kolumny jeńców. Niemcy sprawiali potworny widok, pobici, obdarci. Przypomniałem sobie, jak weszli do naszej wsi, jak śmiali się, goniąc polskie kaczki i kury, jak kradli nasze jajka. Nie powiem, że nie czułem satysfakcji, patrząc na potok Niemców idących do niewoli.

Ze szczytu kolumny widać było cały płonący Berlin. I Reichstag, i Bramę Brandenburską, na której podobno też wisiała polska flaga. Nie wiem, kto ją wieszał. Podobno też polski żołnierz chciał powiesić naszą flagę na Reichstagu, ale Rosjanie go zabili. W to nie chce mi się wierzyć, bo zwykli żołnierze okazywali nam sympatię. Klepaliśmy się po plecach, a Ruscy mówili: - Wy takie same biedaki jak my. Do dziś nie mogę zapomnieć, jak w Bydgoszczy głodny rosyjski żołnierz chciał nabrać marmolady z wielkiej beczki. Na naszych oczach wpadł do środka i się utopił.

Mięso

Jakiś czas potem posłali nas znowu na Berlin na zwiad. Gdzieś w mieście wyszła do nas kobieta. - Polacy, jak ja się cieszę - mówiła. Okazało się, że to Polka, która dwadzieścia lat wcześniej wyszła za Niemca i przeniosła się do Berlina. Była załamana. Rosjanie wdarli się do jej mieszkania, splądrowali je, zgwałcili córki. - Panowie Rosjanie zajęli chłodnię i wynoszą z niej mięso i słoninę. Może byście nam coś wyciągnęli - pyta. Miałem wątpliwości, skąd ta kobieta się wzięła. To, że mówiła po polsku, o niczym nie świadczyło. W końcu daliśmy się przekonać. Pod chłodnią tłumy Niemców. Ludzie głodni. Każdy chce coś dostać, ale Rosjanie nikogo nie wpuszczają. Niemcy stoją potulnie, czekają. Nas puścili do środka - tam w chłodni setki tusz wieprzowych. Pewnie Hitler kazał zgromadzić zapas na oblężenie. Naszej Polce odkroiliśmy kilka kilogramów mięsa. Schowała pod płaszcz. Ledwie wyszła za płot Niemcy wszystko jej wyrwali. I podchodzą do nas. - Polnisch, Essen, polnisch gut - wołają.

Zawołaliśmy kobietę z powrotem. Ruscy nałożyli jej znowu mięsa, nie daliśmy jej, tylko schowaliśmy pod nasze szynele. Poszliśmy do niej do domu, jej niemiecki mąż chciał nas całować po rękach. Zamknęliśmy mieszkanie i poszliśmy spać. - Mamy wszy - przestrzegliśmy ją. Machnęła ręką. Spaliśmy 12 godzin.

Potem ubrudziliśmy się sadzą i tynkiem. Dowódcy zameldowaliśmy, że zawaliła się na nas ściana, straciliśmy przytomność. Uwierzył.

Potem rzucili mój pluton do walki z jakimiś niedobitkami. Niemcy postrzelili mnie w rękę. Chcieli mnie wysłać do szpitala, ale ja nie chciałem, bo uznałem, że to błahostka. Gdzieś tam się z kimś posprzeczałem, nadwyrężyłem rękę, wdało się zakażenie. Antybiotyków wtedy nie było. Trafiłem do szpitala we Włocławku. Chcieli mi rękę amputować, nie pozwoliłem. Rana strasznie ropiała, ale w końcu się zagoiła. Na kciuku do dziś mam tylko resztkę paznokcia.

Ogrodnik

Gdy po trzech miesiącach wyszedłem ze szpitala, dowiedziałem się, że w Pilawie pod Dzierżoniowem osiadł jeden znajomy z wojska. Zrobił się sołtysem i zapraszał do siebie. Pojechałem do niego, znalazłem sobie lokum i ruszyłem szukać rodziny. Znalazłem ją w Tarnowskich Górach. Jechali transportem kolejowym ze wschodu. W jednym wagonie z krową, koniem, biedni, wycieńczeni. Transport miał 60 wagonów, a ich był w środku. Jak go wyczepić? Poszedłem pertraktować z kolejarzami. Miałem na sobie mundur, więc się nie stawiali. Wagon odłączyli, a potem podpięli do pociągu jadącego do Reichenbachu, czyli Dzierżoniowa.

Upatrzyłem tam sobie ogrodnictwo. Zarządzał nim Niemiec Tom Walther. Powiedziałem mu: Naucz mnie zawodu, a ja cię będę chronił. Wówczas Niemców wysiedlano z dnia na dzień. Przychodziło polecenie i na drugi dzień była wywózka. Gdy takie pismo przychodziło do Walthera, ubierałem mundur i szedłem do urzędu robić awanturę. Udawało mi się przez półtora roku. Gdy już nic się nie dało zrobić, zaprzęgłem mu wóz i powiedziałem: Bierz z ogrodnictwa, co chcesz. Ja po wojnie do Niemców nie czułem żadnej sympatii, ale z nim żyłem w harmonii. Moja matka bawiła jego trzyletniego syna. Potem żyłem z uprawy warzyw.

Zastanawiam się po latach, czy ta nasza ofiara miała sens. Kołobrzegu nie było sensu szturmować. Miasto wystarczyło otoczyć i czekać, aż się samo podda. Ale nas obowiązywał tylko jeden rozkaz - do przodu, byle szybciej na Zachód, byle Berlina nie zajęli Amerykanie i nie sprzątnęli zwycięstwa sprzed nosa. Rosjanie swoich też nie oszczędzali. Ludzi miało dosyć. Ich żołnierz krzyczał "za Stalina i padał, a za nim szli następni. Do tyłu iść się nie dało. Na tyłach frontu zawsze był ktoś, kto w takich sytuacjach strzelał do swoich.

Do Niemców i Rosjan nie mam żadnych pretensji. W Kołobrzegu na cmentarzu wojennym jest napisane "Byliśmy wrogami, ale ziemia nas zjednoczyła. Trudno o lepsze słowa.


Pamiętam polską flagę na kolumnie Zwycięstwa. Byłem w Berlinie kilka dni po zdobyciu miasta. Na niemieckich kamienicach wisiały białe prześcieradła, a tam dumna biało-czerwona flaga - wspomina gen. Wojciech Jaruzelski.
Rankiem 2 maja 1945 r. biało-czerwone flagi na kolumnie Zwycięstwa wieszało kilka grup polskich żołnierzy. Oprócz Ludwika Skokunia i jego kolegi na kolumnę wszedł także m.in. oddział ppor. Mikołaja Troickiego, oficera politycznego z 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki.
Polskie flagi pojawiały się też w innych częściach miasta. Szybko jednak znikały. Rosjanie, którzy nie chcieli dzielić się z Polakami honorami za zdobycie miasta, zrywali je. Dochodziło też do bijatyk z polskimi żołnierzami, którzy flag bronili. Według niepotwierdzonych relacji polski żołnierz, który zamierzał powiesić flagę na spalonym gmachu Reichstagu, został przez krasnoarmiejców zastrzelony.
Zdjęto też polskie flagi z kolumny. Gdy do zdobytego Berlina przyjechała delegacja francuskich oficerów, flagę biało-czerwoną bez ceregieli zamieniono na czerwono-biało-niebieską.
- W sprawie flag w Berlinie mamy, niestety, tylko szczątkowe informacje, bo naukowcy nie wgłębiali się w ten temat. A po 1989 r. temat polskich żołnierzy walczących u boku Armii Czerwonej stał się zupełnie niepopularny. Teraz trudno będzie ustalić cokolwiek więcej, bo większość uczestników tamtych wydarzeń nie żyje - mówi Mariusz Skotnicki, kustosz z Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie."

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie