Skocz do zawartości

'Zapomniane ofiary' onet.pl


bjar_1

Rekomendowane odpowiedzi

28.09.2009 10:40/Der Spiegel, John Goetz, Wiebke Hollersen.

Zapomniane ofiary

Międzynarodowy zespół kierowany przez francuskiego księdza szuka na Ukrainie ostatnich żyjących świadków holokaustu

Znaleźli już setki masowych grobów, mają jednak niewiele czasu.

Patrick Desbois zdążył dobrze poznać ukraińskich emerytów. Ksiądz, który przyjechał tu z Francji, jest niskim, ubranym na czarno mężczyzną. Stoi na wiejskiej drodze i spogląda w ślad za dwiema kobietami będącymi w odpowiednim wieku. – Idź za nimi szybko, i zapytaj – mówi do swego kolegi Andrieja Umańskiego, studenta prawa z Kolonii. Obaj przed chwilą wysiedli z minibusu, który przywiózł ich do Jaktorowa.

– Czy panie mieszkały tu w czasie wojny? – pyta kobiety Umański. Zawsze zaczyna rozmowę w taki właśnie sposób. Jedna z jego rozmówczyń przytakuje. – Czy widziała pani, jak rozstrzeliwano tutaj Żydów? – kontynuuje przyjezdny. Kobieta znowu potwierdza. Znaleźli kolejnego świadka holokaustu na Ukrainie, a więc posunęli się o jeszcze jeden krok naprzód w swojej pracy: wyjaśnianiu sprawy masowych morderstw dokonanych na Żydach w tym regionie. Ksiądz, student i pozostali członkowie niewielkiego zespołu już od sześciu lat jeżdżą po Ukrainie, rozglądając się za starszymi ludźmi, kobietami i mężczyznami po siedemdziesiątce.

Według szacunków na terenie dzisiejszej Ukrainy wymordowano podczas niemieckiej okupacji 1,5 miliona Żydów. Część z nich deportowano do obozów zagłady na terenie dzisiejszej Polski. Większość rozstrzelano jednak podczas masowych egzekucji, jakie odbywały się całym kraju.

Do największych należała masakra w wąwozie Babi Jar pod Kijowem. W ciągu dwóch dni we wrześniu 1941 roku zastrzelono tutaj ponad 33 tysiące Żydów. Historia ta jest dokładnie zbadana, napisano o niej książki i nakręcono filmy, znajduje się tu również miejsce pamięci. O wielu innych nie wiedziano prawie nic, zanim na Ukrainę nie przybył ksiądz wraz ze swoimi ludźmi. Nie ma żadnych tablic upamiętniających owe tragiczne wydarzenia, o setkach tysięcy ofiar niemal nikt już nie pamięta.

Badacze ruszyli śladem sprawców od wsi do wsi, rozmawiali ze świadkami tamtych czasów, prosili o pokazanie miejsc zbrodni, przemierzali łąki w poszukiwaniu łusek po nabojach, wszystko filmowali, robili zdjęcia i notatki. Przez większość czasu całe tygodnie spędzają w drodze, wędrując tak w grupie dziesięciu osób.

W ciągu sześciu lat przepytali ponad 800 osób w 330 miejscowościach i odkryli setki masowych grobów. Jesienią ich organizacja Yahad-In Unum w Paryżu wraz z Sorboną uruchamia Centrum Dokumentacji. Niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przekazało właśnie pół miliona euro, by badacze mogli kontynuować swoją pracę.

Stara kobieta z Jaktorowa gotowa jest odpowiedzieć na dalsze pytania. Ma na imię Anna, ma 82 lata. Po południu siedzi w pokoju swego mieszkania przy stole przykrytym ceratą. Drobna, mała staruszka w chustce na głowie, otulona wełnianym swetrem, mimo że dzień jest gorący.

Pater Desbois z czasem stworzył system, według którego wszyscy członkowie zespołu prowadzą teraz wywiady. Pytają w nich o wiele szczegółów, dzięki temu świadkom łatwiej jest przywołać wspomnienia. Na przykład: jaka była wtedy pogoda?

Piękna – odpowiada Anna. To był słoneczny dzień.

Ważne jest, by mówić spokojnym głosem. Nie może być to ton jak na przesłuchaniu, nie należy niczego oceniać, nie pytać o uczucia.

– Pasłam krowy na łące pod wioską – opowiada kobieta. Była wówczas młodą dziewczyną, miała szesnaście lat, jej rodzice byli prostymi chłopami. Odpowiedzi Anny są krótkie, po każdej spogląda w milczeniu na księdza.

Usłyszała strzały, dźwięki te niosły się z lasu za łąką. Potem znów zrobiło się cicho, wtedy pobiegła w to miejsce. Zobaczyła trzy świeżo wykopane rowy, a w nich ludzkie zwłoki. Bardzo wiele ciał, rowy były nimi wypełnione niemal po brzegi. Pamięta tylko trupy mężczyzn, nie potrafi powiedzieć, czy były nagie, czy też miały jeszcze ubrania. Przybiegł tam również chłopiec z jej wioski, patrzył z szeroko otwartymi oczami, tak samo jak ona. Przyglądała się temu wszystkiemu jedynie przez chwilę, zaraz potem uciekła.

Patrick Desbois zaczął badać historię holokaustu z powodu swojego dziadka. Był on schwytanym przez Niemców jeńcem wojennym, siedział w obozie w Galicji, w małym miasteczku Rawa Ruska. Kiedy opowiadał wnukowi o tamtych czasach, stwierdził: „Inni mieli jeszcze gorzej”. Kim byli ci inni, nie powiedział, a chłopiec nie miał śmiałości zapytać. Później znalazł w jakiejś książce zdjęcie Żydów w obozie koncentracyjnym i wiedział już, kogo dziadek miał na myśli.

Desbois mieszkał w Afryce i w Indiach, potem został katolickim księdzem i pełnomocnikiem francuskiej Konferencji Biskupów do spraw stosunków z Żydami. Zaczął studiować problematykę holokaustu, pojechał do Yad Vashem i do Auschwitz. Dziewięć lat temu był po raz pierwszy na Ukrainie, w miejscu, gdzie przebywał jego dziadek.

Podczas swej drugiej wizyty w Rawie Ruskiej pytał również o tych "innych. W tym mieście zamordowano tysiące Żydów. Ale gdzie dokładnie to się stało? Nikt nie potrafił mu powiedzieć. Najpierw nie chciał wierzyć, a potem nie zamierzał przyjąć tego tak po prostu do wiadomości. Postanowił, że sam odnajdzie ich groby. W kraju, którego nie znał i nie mówił w jego języku. Sądził, że wystarczy przyjechać tu jeszcze dwa, trzy razy, by tego dokonać. Był zdecydowany, czuł gniew i snuł nazbyt optymistyczne plany.

W czasach, gdy mordowano tu Żydów, wielu świadków było jeszcze dziećmi, młodszymi od Anny. Zaciekawione, biegły na miejsce zbrodni. Inni posłużyli sprawcom do pomocy – zmuszono ich do kopania rowów lub zbierania ubrań zabitych. Te dzieci często czuły się później współwinne. Wiele z tych osób po raz pierwszy opowiada komuś o tym, co wtedy przeżyły.

Najwięcej zbiorowych grobów znajduje się w zachodniej części Ukrainy, w regionie Galicja. Również tu leży wioska Jaktorow, niedaleko Lwowa, z którego Niemcy zarządzali całym regionem, kiedy w 1941 roku najechali na Związek Radziecki. Nieopodal Jaktorowa był obóz koncentracyjny, gdzie okupanci więzili Żydów. Latem 1943 roku obóz rozwiązano i rozstrzelano wszystkich więźniów.

Dziś Desbois stoi w tamtym miejscu wraz z kolejnym świadkiem i czeka spokojnie, aż stary człowiek powróci do teraźniejszości. Ksiądz trze oczy, jest bardzo zmęczony. Ma 54 lata i stale jest w drodze. Prowadzi swoje badania, jeździ na kongresy lub promocje książki, którą napisał o tym projekcie.

– Świnie! Precz stąd, precz! – wykrzykuje nagle stary człowiek. Krzyczy po niemiecku, w ręku ściska wyimaginowaną broń, wznosząc ją w górę. Potem rzuca się na trawę. Na łące kwitną kwiaty, żółte i liliowe, a pod nią leżą szczątki zmarłych.

Od kilku lat stoi tu kamień pamiątkowy na cześć pomordowanych. Dla księdza nie jest to jednak wystarczający dowód – takie kamienie znajdują się często w niewłaściwych miejscach.

Starzec wstaje z ziemi, przygładza swoje białe włosy. To nic wyjątkowego, że w miejscach zbrodni świadkowie przenoszą się myślami do przeszłości – wyjaśnia ksiądz.

Mężczyzna w jasnej, starannie wyprasowanej koszuli ma na imię Bogdan. Był sześcioletnim chłopcem, gdy widział wiele razy z daleka, jak rozstrzeliwano ludzi. Żydów spędzano tu, do rowów, a jakiś Niemiec grał na organkach. Potem ziemia była pełna krwi.

– Gdzie stali strzelający? – pyta Desbois. Mężczyzna pokazuje miejsce po swojej prawej ręce, gdzie łąka lekko się wznosi. To nie tutaj stoi kamień.

Andriej Umański, student z Kolonii, przyprowadza eksperta od balistyki z ich zespołu, wysokiego, milczącego Ukraińca, ostrzyżonego na jeża. Wszyscy nazywają go Misza. Obaj idą w kierunku wzniesienia, Misza przesuwa nad ziemią wykrywacz metali. Po trzydziestu sekundach jest pierwsze znalezisko: łuska od naboju. – Niemiecka – woła Misza. Wyryte na niej liczby i litery zdradzają pochodzenie amunicji. Badacze znajdują jeszcze drugą, a potem trzecią łuskę, również produkcji niemieckiej. Sprawcy nie zadawali sobie trudu, by usunąć ślady. Teraz wykrywacz wydaje całkiem inny dźwięk – to jakiś lżejszy metal. Coś jest w grudzie ziemi. Andrzej i Misza grzebią w niej, w końcu wyciągają srebrną gwiazdę Dawida. To wisiorek, wielkości monety 1 euro. Umański przynosi z minibusa małe plastikowe torebki, by schować do nich łuski i wisiorek. Później zanotuje na nich miejsce, w którym znaleziono owe dowody zbrodni.

Andriej Umański urodził się na Ukrainie, jako dziecko przybył wraz ze swoją rodziną do Niemiec. Przez rok był wolontariuszem we Francji, a potem usłyszał, że pewien ksiądz szuka tłumacza na wyjazd na Ukrainę. Postanowił się zgłosić. Jego ojciec pochodzi z żydowskiej rodziny mieszkającej w Kijowie, jeszcze przed tymi masakrami ewakuowani zostali do niezajętej przez Niemców części Związku Radzieckiego. On ma w tej chwili 26 lat i chłopięcą jeszcze twarz, lekturę gazety rozpoczyna od działu sportowego, ale kiedy opowiada o swojej pracy, mówi jak doświadczony historyk. Po tamtej pierwszej podróży wraz z księdzem zaczął szukać w niemieckich archiwach dokumentów o latach okupacji i jeszcze częściej niż na Ukrainę jeździ teraz do Ludwigsburga, do centrali administracji wymiaru sprawiedliwości, gdzie bada zbrodnie nazistowskie i czyta powojenne protokoły z dochodzeń. Na studenckich imprezach w Kolonii stara się jednak nie poruszać takich tematów.

Jest już wieczór, mężczyźni siedzą w minibusie, który wiezie ich do Lwowa. Umański wyciąga z plecaka laptop, ma w nim całą bazę danych – akta, historyczne mapy i zdjęcia satelitarne Galicji. Desbois wygląda przez okno, patrząc na zmierzch zapadający nad płaską rozległą krainą, na mijane wozy konne. – Pięknie tu, prawda? – mówi. –Wszędzie, gdziekolwiek byśmy się zatrzymali, możemy znaleźć kolejny masowy grób.

Umański podnosi głowę znad swego laptopa. – Trasa przelotowa IV – mówi. Tak nazwali okupanci drogę, którą jedzie teraz minibus. Prowadziła z Krakowa na południe Ukrainy, wzdłuż tej trasy Niemcy zbudowali obozy dla żydowskich robotników przymusowych. Tędy właśnie jeździli do wiosek, w których rozstrzeliwali Żydów. – Jedziemy tą samą drogą co sprawcy zbrodni – dodaje Desbois.

Im dłużej zajmuje się tą pracą, tym więcej sprawia mu ona bólu. Gdy ksiądz wraca do Paryża ze swojej kolejnej podróży, często siedzi samotnie w mieszkaniu, starając się uporządkować własne myśli.

Tym razem odkryli setki masowych grobów – trudno podać dokładną ich liczbę, bo w większości wsi znaleźli wiele miejsc, w których odbywały się egzekucje, a w każdym wiele takich rowów. W niektórych z nich, jak przypuszczają, leżały setki zwłok, w innych ciała jednej rodziny. Co powinno się teraz zrobić? Ta myśl nie daje mu spokoju. Przypomina mu się zaraz zadbany cmentarz poległych żołnierzy Wehrmachtu, jaki znajduje się niedaleko Rawy Ruskiej, z wielkimi kamieniami wypełnionymi niemieckimi nazwiskami. To jest jak pośmiertne zwycięstwo zbrodniarzy.

Szczątków pomordowanych Żydów nie wolno ruszać, zabrania tego ich religia. Tylko raz badacze pod nadzorem rabina otworzyli te groby. Inne rozkopali rabusie szukający dentystycznego złota. Mogiły trzeba zalać betonem i postawić pamiątkowe tablice – stwierdza Desbois. To będzie kolejne wielkie zadanie, ale przedtem trzeba doprowadzić do końca obecne.

Na Ukrainie jest jeszcze wiele niezbadanych wiosek. Prócz tego zespół pod wodzą księdza zaczął szukać świadków wojennych wydarzeń również na Białorusi, a nawet w Rosji. Teraz wszystko powinno już pójść szybko.

– Mamy jeszcze najwyżej pięć, sześć lat. Zanim odejdą ostatni świadkowie – mówi Desbois".

http://wiadomosci.onet.pl/1576769,1292,1,kioskart.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 months later...
Witam,
to mój pierwszy post na forum, które do tej pory tylko przeglądałem. Bardzo interesują mnie zagadnienia na nim poruszane.
Teraz poszukuję informacji, a może rady, czy i co można zrobić z moją wiedzą, która trochę nawiązuje do wyżej zacytowanego artykułu.

Wieś Łopiennik w woj. lubelskim w czasie wojny leżała na uboczu głównych działań. Nieliczne rodziny żydowskie zostały w pewnym momencie wywiezione do getta w Piaskach.
Babcia pamięta do dzisiaj kilka imion z jednej zaprzyjaźnionej rodziny Żydów, którą zabrali Niemcy: dzieci Cywia, Jitka, Majorek, oraz matka Szaron, nazwisko: Tau.
We wsi był dwór (majątek ziemski), w którym pracowała jako pomoc moja babcia. W czasie wojny miała kilkanaście lat (14 lat w 1939).

Dwór był w usytuowany na porośniętym drzewami wzniesieniu, w pewnym oddaleniu płynęła rzeka Łopa (dzisiaj mieści się tam siedziba nadleśnictwa Łopiennik). Mniej więcej w połowie, między dworem a rzeką, biegła droga. Miała taką skarpę od strony dworu, a kilkanaście metrów dalej skarpę w stronę rzeki. W tej skarpie, od strony dworu, mieściło się zejście do podziemi, podobno dużych piwnic. Ale takich bardzo dużych - strop powyżej 3m, kilka sal.

Tam właśnie, w okolicy wejścia do podziemi, już po przepędzeniu łopiennickich żydów do Piask, na tym odcinku drogi kilka razy natykała się na ludzi, których widziała tylko z dużej odległości. Kiedy dochodziła do tamtego miejsca, już ich tam nie było (a chodziła tamtędy często do pracy).

Pewnego dnia we dworze zobaczyła żołnierzy niemieckich, którzy pytali bladego właściciela majątku o przechowywanych w podziemiach Żydów. Niemcy podobno dostali donos, a odpytywali go, czy o Żydach wiedział. Żydów zresztą też o to pytali.

Okazało się, że w podziemnych pomieszczeniach kryła się 7-mio osobowa rodzina żydowska.

Po przepytaniu Niemcy zaprowadzili Żydów za skarpę w stronę rzeki, czemu z ukrycia przyglądała się babcia i jej koleżanka. Dowódca nakazał Żydom wykopać dół (doły?), w trakcie kopania wypił dwa kubeczki wódki, po czym z karabinu, strzałami w tył głowy, pozabijał wszystkich.

Niemcy zaczęli spędzać przechodzących drogą mieszkańców wsi, nakazując im zakopanie dołów. Mieszkańcy polecenie wykonali, uprzednio obdzierając ciała z biżuterii i, podobno nawet, ubrań.

Babcia pamięta jeszcze, że dowódca Niemców, po powrocie do dworu, rzucił Alle gestorben!" i był z siebie bardzo zadowolony.

Niemcy przeoczyli jednak jedno dziecko, które jakimś trafem schowało w podziemiach. Dziewczynkę. Po paru dniach jednak, tułającą się, znalazł nocny patrol porządkowy mieszkańców wsi (co noc inne gospodarstwo dostawało, jak określa babcia pałę", z którą chodziło po wsi i pilnowało). Przełożonym wsi był mój pradziadek (umiał dobrze mówić po niemiecku). Zatem do jego domu właśnie doprowadzono złapaną dziewczynkę. Na drugi dzień musiał odprowadzić dziecko do Niemców.

Niedawno babcia pokazała mi miejsce egzekucji. Podobno nikt nic tam nie robił od pogrzebania ciał. Podobno babcia jest jedyną żyjącą, która to wydarzenie pamięta. Bardzo prawdopodobne, że nadal leżą tam szczątki 7 rozstrzelanych Żydów.

Gdzie taką rzecz można zgłosić? Coś warto z nią zrobić?

Dziękuję i pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie