Skocz do zawartości

Idioci w wojsku


EMPAI

Rekomendowane odpowiedzi

Całkiem zabawne...Miłej lektury

Od czasu napisania przez Jarosława Haszka powieści zatytułowanej Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej wszyscy wiemy, że najwięcej idiotów jest w armii, w każdej armii. Nie łudźmy się, że profesjonalizacja i specjalizacja w wojsku coś w tym względzie zmieniła. Durniów tam co niemiara. Ukrywa się ich jednak skrzętnie, trzeba czekać wiele, wiele lat, żeby ich sprawki ujrzały światło dzienne.

Poeta o wojsku

Zapomniany już poeta Józef Prutkowski, który przeszedł cały szlak bojowy Pierwszej Armii Ludowego Wojska Polskiego, wymyślił sobie analogiczne do istniejących stopnie wojskowe. Był to człowiek doświadczony i na wojsku się znał, należy więc uznać, że zaproponowana przezeń hierarchia stopni odzwierciedla rzeczywiste kwalifikacje i zainteresowania panów żołnierzy i oficerów od szarż najniższych po samą górę. I tak mamy według Prutkowskiego następujące stopnie: szczelec, papral, pytonowy, śmierżant, straszny śmierżant, polucnik, kapyton, jajor, spółkownik, jejgmerał, zmurszałek wpychalski. Zabawne prawda? Jeśli myślicie, że sformułowania te to groteska i przesada, posłuchajcie kilku historii o prawdziwych żołnierzach.

Ciężar gatunkowy

Musimy się zgodzić z Haszkiem, że najwięcej idiotów angażowano do armii austro-węgierskiej. Bóg jeden wie, dlaczego tak się działo, może to był jakiś tajny plan? Nie dojdziemy dziś prawdy. Spośród wszystkich austriackich generałów z demencją i innymi przypadłościami natury psychosomatycznej wyróżniał się generał Oskar Potiorek. Jego zachowanie właściwie można by złożyć na karb nieszczęśliwych i traumatycznych przeżyć. Był bowiem pan generał jednym z tych, którzy wybrali się latem 1914 roku wraz z następcą tronu Austro-Węgier na wycieczkę do Sarajewa. Jakby tego było mało, Oskar Potiorek usadowił się w bezpośredniej bliskości arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Kiedy padły strzały oddane przez jakiegoś nic nieznaczącego obdartusa, krew, która trysnęła z arcyksiążęcej piersi, zachlapała Potiorkowi mundur. Być może to wpłynęło na jego zachowanie w przyszłości. Kiedy wybuchła wojna, Oskar Potiorek jako zaufany człowiek dworu, uważany przez wszystkich za wybitnego generała, został wysłany na front serbski, gdzie dowodził dużymi związkami taktycznymi. Jakoś tak się jednak składało, że wszystko, czego się tknął, rozsypywało się jak domek z kart. O wiele słabsza i gorzej wyposażona armia serbska spuszczała Potiorkowym żołnierzom manto, nic sobie nie robiąc z jego stosunków z dworem i z reputacji znakomitego generała. W sierpniu 1914 roku Serbowie rozbili Potiorka pod górą Cer, a potem pokonali go jeszcze raz w czasie trwającej prawie dwa miesiące bitwy nad Kolubarą.

Pod tych dwóch klęskach Potiorka odwołano z Serbii i skierowano do Włoch, wychodząc widocznie z założenia, że Serbowie są za mocni dla tak wielkiego generała, i trzeba mu znaleźć słabszych przeciwników. W sztabach zaś wszystkich armii świata krążyło wówczas powiedzenie wielce znamienne dla tej sytuacji: Włosi istnieją po to, aby Austriacy mieli z kim wygrywać". Nie doceniono jednak generała Oskara Potiorka. Miast zwalczać związki taktyczne wroga, zajął się nasz generał w Italii badaniami naukowymi. Postanowił zbadać, jaki dokładnie jest ciężar gatunkowy żołnierza. W tym celu na placu ćwiczeń przed domem, w którym rezydował Potiorek, wystawiono beczkę z wodą, a nad nią umieszczono wysięgnik z hakiem. Dwaj żandarmi podprowadzali do tego urządzenia po kolei wszystkich żołnierzy i zaczepiwszy ich za pas na haku wysięgnika, spuszczali wolno do beczki z wodą. Żołnierze wrzeszczeli wniebogłosy, nie mieli bowiem pojęcia, że chodzi jedynie o obliczenie ciężaru gatunkowego. Potiorek siedział obok na krzesełku i skrzętnie notował, ile to wody wypiera z beczki pojedynczy szeregowy. Po zakończeniu każdego pomiaru dwóch innych żandarmów uzupełniało wodę w beczce. Oficerowie patrzyli na te wyczyny z życzliwym zainteresowaniem, nie takie bowiem rzeczy można było oglądać w cesarsko- królewskiej armii. Kto by się zresztą miał przejmować tym, że prostych żołnierzy zanurza się na kilka sekund w beczce z wodą? Ambaras zaczął się później. Kiedy Potiorek skończył badania na żołnierzach, ogłosił, że teraz będzie badał ciężar właściwy oficera. Kiedy tylko ta wiadomość rozeszła się po podległych mu garnizonach, zatrzeszczały iskrowniki i depesze pełne grozy poleciały ze słonecznej Italii hen, hen do Wiednia. Już, już ustawiał dobry generał nowy zestaw do pomiarów na placu ćwiczeń, gdy niespodziewanie pojawiło się na nim kilku panów, co do których nie można było mieć wątpliwości, że są wysokiej rangi lekarzami wojskowymi specjalizującymi się w psychiatrii. Potiorek zaprosił ich do siebie i długo z nimi rozmawiał. Panowie ci bez większego trudu zdiagnozowali u niego schizofrenię paranoidalną i zabrali do Wiednia. Generał dożył w dobrym zdrowiu fizycznym i nieco słabszym psychicznym roku 1933, kiedy to inny wojskowy, tym razem kapral, przejął ster władzy w Niemczech. Jego niestety nikt nie zdążył wcześniej przebadać.

Reflektorem w mrok

O ile Oskar Potiorek był groteskowym wariatem, o tyle działający po drugiej stronie frontu wschodniego w tym samym czasie generał Aleksy Kuropatkin był szaleńcem i tragicznym nieudacznikiem. Człowiek ten miał za sobą błyskotliwą karierę. Szlify oficerskie i generalskie zdobył, walcząc w Azji Środkowej z plemionami turkiestańskimi próbującymi się buntować przeciwko Rosji. Kuropatkin zdobył tam też sławę i uznanie dworu. Było ono tak wielkie, że w 1898 roku mianowano go ministrem wojny. Jednego tylko nie zdobył Aleksy Kuropatkin w Turkiestanie - doświadczenia w walce z prawdziwym przeciwnikiem. Nie można bowiem za takiego uznać kilku watażków w turbanach, za którymi trzeba uganiać się po stepie. Kiedy wybuchła wojna rosyjsko-japońska, Kuropatkin, jako oficer obdarzony najwyższym zaufaniem monarchy, został skierowany do Mandżurii, aby tam stawić czoło wojskom cesarskim. Bitwy pod Liaoyang i pod Mugdenem obnażyły brak doświadczenia generała. Obnażyły także właściwie brak wszystkiego, czym powinien odznaczać się dobry wojskowy. Kuropatkin nie znał się na niczym, pod Mugdenem stracił ponad 80 tysięcy żołnierzy. Odwołano go i umieszczono w świcie cara, aby jak najmniej szkodził. Kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa, Kuropatkin sam zgłosił się na front. Początkowo nie pozwolono mu nigdzie jechać, ale w końcu objął dowództwo nad Korpusem Grenadierów. W następnym roku wsławił się wydaniem bezprecedensowego rozkazu. Posłał dwa pułki piechoty do nocnego ataku na umocnione pozycje niemieckie. Żeby żołnierzom łatwiej było atakować, kazał oświetlać pole, po którym biegli, wielkimi reflektorami. Niemcy dokonali strasznej rzezi, a potem potłukli te reflektory, strzelając do nich z armat. Kuropatkin nie został ani zdjęty ze stanowiska, ani rozstrzelany, co niewątpliwie spotkałoby go, gdyby służył w armii niemieckiej. Kuropatkin dowodził dalej. Miał zamiar nie dopuścić do tego, by Niemcy przerzucili posiłki na front zachodni. Nie udało mu się to, jego wojska zostały rozbite, a pod Verdun pojawiły się świeże dywizje niemieckie ściągnięte z frontu wschodniego. Nawet wtedy Kuropatkin nie został ukarany. Na frontach pierwszej wojny popisał się ów generał jeszcze tylko jednym wystąpieniem w sztabie. Stwierdził wówczas, że niemożliwe jest pokonanie armii niemieckiej ze względu na jej dużą przewagę techniczną. Po tych słowach skierowano go na powrót do Turkiestanu, gdzie miał stłumić powstanie miejscowej ludności. Po rewolucji osiadł w rodzinnym majątku i założył w pobliskim miasteczku szkołę, w której uczył dzieci miejscowej ludności. Lubiano go, bo był miłym i dobrym człowiekiem, chciał też, by wszyscy umieli czytać i pisać. Nikt nie wie, dlaczego ten poczciwy starszy pan, miast realizować się w swym powołaniu, wstąpił w młodości do wojska. Po kolejnej rewolucji rząd francuski zaproponował mu ewakuację, ale Kuropatkin odmówił. Pozostał w swoich dobrach Szeszurino nieopodal miasta Nagowska, gdzie założył szkołę. W 1925 roku został zamordowany przez nieznanych sprawców.

Zagadką pozostanie na razie, ilu podobnych do Potiorka i Kuropatkina ludzi służy dziś w armiach świata. Na ilu z nich spoczywa odpowiedzialność za życie tysięcy szeregowych, ilu potrafi sobie z tą odpowiedzialnością dać radę, a ilu w ogóle jej nie rozumie. Żeby się o tym dowiedzieć, będziemy musieli trochę poczekać. Pomimo o wiele większej roli mediów i dziennikarzy w dzisiejszym świecie, informacje o aferach w wojsku bardzo wolno przedostają się do opinii publicznej.

p.s.Źródła nie moge podać (przepraszam autora tekstu i właściciela strony) ponieważ jest tam również tekst który został ostatnio skasowany przez moderatora.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie