Rumburak Napisano 27 Sierpień 2004 Autor Napisano 27 Sierpień 2004 Dziś w SE ukazał się artykuł o dzieciach, które urodziły się w czasie Powstania Warszawskiego. Wklejam go tu, choć długi, żeby trochę ocalał. Miłej lektury:Moja matka bohaterkaAndrzej Strzałkowski, Mścisław Lurie, Anna Schwann... Cudem przeżyli wojnę: w piwnicy, w podziemiach zbombardowanego szpitala, ocaleni z rozstrzelania. Andrzej Strzałkowski pierwsze 2 miesiące życia spędził w powstańczej piwnicy. Lekarze bali się, że światło dzienne będzie go oślepiaćFoto | Piotr Grzybowski Andrzej czuje się naznaczony. Mścisław boi się nocy, tłoku, munduru. Anna szuka powstańca, który zginął, kiedy ona przyszła na świat. Urodzeni podczas Powstania Warszawskiego, dziś kończą 60 lat. Wciąż zmagają się z ciężarem wojny.Andrzej Leszek Strzałkowski, urodzony trzy dni przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Społecznik, harcerz, odznaczany za zasługi dla Warszawy. Uzdolniony poetycko. Uważa się za przedstawiciela straconego pokolenia. - Jak wielu moich rówieśników, urodziłem się z defektem uczciwości - mówi o sobie. - Nie potrafię kraść, oszukiwać. W rezultacie nie dorobiłem się majątku ani znajomości. Jedyne, co mam, to ciekawe wspomnienia. Pięć lat temu dostał udaru mózgu. Przez 3 tygodnie leżał nieprzytomny pod kroplówką. Życie przewinęło mu się przed oczami. Zobaczył matkę, Helenę, odwożoną przez ojca do Szpitala Czerniakowskiego. Miała jasny płaszcz i sandały na paseczki. Przed wejściem do szpitala ojciec zrobił jej zdjęcie. Uśmiechnęła się, wydatny brzuch zasłoniła bukietem kwiatów. - 27 lipca 1944 r. przyszedłem na świat - wspomina Andrzej. - Ochrzcił mnie kapelan szpitala, ksiądz Józef Stanek. Dostałem od niego polisę na życie: obraz Matki Boskiej Karmiącej. Obiecał, że ten kawałek papieru da nam bezpieczeństwo. Obraz dziś wisi nad łóżkiem Strzeleckiego. Na odwrocie ks. Stanek napisał: W Warszawie urodził się synek z ojca Jana, matki Heleny Strzałkowskiej, z matką pobłogosławiony na chwałę, a społeczności na pożytek ofiarowany". Trzy dni potem wybuchło powstanie. Niemcy ewakuowali ze szpitala swoich rannych. Zaczęły się naloty. Bomby skosiły budynek do parteru. - Matka nie rozstawała się ze mną - mówi Strzałkowski. - Przywiązywała do siebie bandażami. Między nasze ciała kładła owinięty w ceratkę obraz Matki Boskiej Karmiącej. 60 dni powstania spędziliśmy w szpitalnej piwnicy. Było tam jeszcze troje noworodków. Lekarze bali się, że po 2 miesiącach w ciemnościach, światło dzienne może nas oślepić. Przystosowany do wojny Naprzeciwko drzwi szpitala, na górze, Niemcy ustawili karabin maszynowy. Powstańcy zrobili podkop. Wielu pacjentom nie udało się do niego zeskoczyć. Ginęli w locie. Helena, z przywiązanym do piersi niemowlakiem, miała szczęście. - Szybko przystosowałem się do głupich okoliczności, w których przyszedłem na świat - śmieje się Strzałkowski. - Ważyłem 5 kilo, nie płakałem, tylko pomrukiwałem basem. Matka zdobyła dwie pieluchy. Jedną miałem na sobie, drugą suszyła na własnym ciele. Helena nie odwiązywała go od siebie nawet na chwilę. Wlekła się z tłumem, do obozu przejściowego w Pruszkowie. Stamtąd, pociągiem, wywieziono ją do Koniecpola pod Częstochową. Przygarnął ich miejscowy gospodarz, Włodek Płatek. Andrzejowi urządził chrzciny, na których balowała cała wieś. - Matka nie wiedziała, co się dzieje z ojcem, martwiła się - mówi Strzałkowski. - W marcu, kiedy poszła fama, że Warszawa jest wolna, natychmiast ruszyła do domu. Do Janka. Pięć lat temu, kiedy oboje już nie żyli, nieprzytomny Strzałkowski zobaczył ich przywitanie. Ojciec obejmował matkę, mokry od deszczu, opalony na brąz, wychudły. Powstanie spędził przy Kamionkowskiej, po drugiej stronie Wisły, tam, gdzie stali Rosjanie. Na rocznego syna patrzył z miłością pomieszaną z lękiem. - Nigdy nie miałem z nim takiego kontaktu jak z matką - wspomina Andrzej. - Nie dawałem się brać na ręce, przytulać. Może to skutek powstańczej wędrówki, przerażenia, jakim matka reagowała na mężczyzn... - Późno, bo w wieku 4 lat, zacząłem mówić - opowiada Strzałkowski. - Nie miałem żadnych lęków, fobii związanych z wojną, ale czułem się w jakiś sposób naznaczony. Matka robiła wszystko, żebym wyróżniał się z szarego, powojennego tłumu. Ubierała mnie kolorowo. Pierwszy na podwórku miałem szyte, zamszowe pantofle. Na pierwszą komunię wszyscy chłopcy mieli ciemne garniturki, mnie mama sprawiła jasny. Ojciec pracował jako szlifierz. Został przodownikiem pracy. Andrzej pamięta go na trybunie honorowej podczas pochodu 1-majowego. Stał obok marszałka Polski, Michała Roli-Żymierskiego. - Weszliśmy z matką na trybunę. Marszałek dotknął mnie buławą i powiedział: Obyś wyrósł na dobrego obywatela Polski Ludowej!" - wspomina. - Niedługo potem zostałem pierwszym wodzem zuchów. Po co durniom sŁuŻysz? Zuchy, harcerstwo, potem Związek Młodzieży Polskiej. Strzałkowski rwał się do działania. Matka patrzyła z dezaprobatą. Po co tym durniom służysz?" - pytała. Ja nie służę, ja ich rozbijam od środka" - śmiał się. Nie wyobrażał sobie życia poza Warszawą. W dziecięcej walizce przechowuje odznaczenia za zasługi dla stolicy, m.in. budowę szpitala. Czasem bawi się nimi jego najmłodsza córka. Film z matkĄ - Matka zmarła na moich rękach. Miała 90 lat - wspomina Strzałkowski. - Do końca życia nie dała złego słowa powiedzieć na powstanie. Nigdy nie zastanawiała się, czy miało, czy nie miało racji bytu. To musiało się wydarzyć. Niedawno Strzałkowski zgłosił się do Muzeum Powstania Warszawskiego. Wypełnił ankietę, zostawił numer telefonu. Z myślą o historykach, którzy chcieliby poznać wojenne przeżycia cywili. Pani, która przyjmowała ankietę, wpisała koło jego nazwiska hasło: sympatyk". - Skreśliłem. Powstanie było czymś najgorszym w moim życiu - mówi Andrzej. Do dziś bardzo brakuje mu matki. W telewizji śledzi filmy dokumentalne z lat 40. Serce mocniej bije, kiedy przez ekran przebiega skulona postać z dzieckiem. Może to Helena Strzałkowska? Wspominała, że ktoś ją filmował na zburzonych ulicach Warszawy. To było wspomnienie w rocznicę śmierci. Wydrukowała je warszawska gazeta. Syn, Mścisław, pisał o matce: Polska Niobe istniała naprawdę. Przeżyła sytuację nie mieszczącą się w najbardziej podatnej na makabryczne wizje wyobraźni. Dzięki heroicznej postawie uratowała życie własne i moje". Odnalazłam Mścisława Lurie. Społecznik, ławnik, kurator sądowy, były harcerz, nauczyciel. - Jestem wypłukany przez historię - powiedział. - Wojna zabrała mi szczęśliwe dzieciństwo, komuna pozbawiła szans na przyszłość. Miałem ciekawe, ale przegrane życie. Gdyby nie okupacja, byłbym pewnie sukcesorem rodzinnej fortuny. A tak utrzymuję żonę i córkę ze skromnej emerytury. Ojciec Mścisława, Bolesław, był jednym z najbogatszych Polaków. Przyjaźnił się z prezydentem Mościckim, brylował na salonach. Miał dom przy ul. Wawelberga, sieć sklepów Sokół, Pszczółka, Biolabor. Od początku wojny był poszukiwany przez Niemców. Ukrywał się w obozie cygańskim koczującym na warszawskich Powązkach. W domu przy ulicy Wawelberga zostawił żonę Wandę z trójką dzieci - Wiesławem, Lechem i Ludmiłą. Przemykał do nich w cieniu godziny policyjnej. Martwił się o samopoczucie ciężarnej żony. Powstanie rozdzieliło ich na wiele miesięcy. Wanda z dziećmi schroniła się w piwnicy domu. Dzielnica płonęła. - Tyle usłyszałem od matki. Resztę wiem z jej zeznań złożonych Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie. Wspominanie tamtych lat było dla niej zbyt bolesne. A ja nie wiedziałem, jak pytać... - mówi Mścisław. GŁód i bezdomnoŚĆ Zeznania matki są suche i zwięzłe. 5 sierpnia 1944 r. Niemcy wygonili ją z piwnicy. Zagnali pod fabrykę Ursus, w tłum kilkuset osób. Ustawili czwórkami. Strzelali w kark. Wanda Lurie była w ostatniej czwórce. Prawą ręką trzymała młodsze dzieci, lewą starszego syna. Błagała Niemców o życie. Zabili najpierw dzieci, potem strzelili do niej. Kula przeszła przez dolną część czaszki, wyszła przez policzek. Wanda czuła drętwienie lewej części ciała. Była przytomna, trzy dni leżała przywalona stertą trupów. Poczuła, że dziecko, którego oczekiwała, żyje. Postanowiła walczyć. Przeczołgała się do hali fabrycznej, dotarła do kościoła. Dwa dni leżała przed ołtarzem, z czerniejącymi ranami. Dowieziona do obozu przejściowego w Pruszkowie, stamtąd trafiła do szpitala w Podkowie Leśnej. - Urodziłem się 20 sierpnia - mówi Mścisław. - Niewiele pamiętam z dzieciństwa. Zacząłem mówić jako pięciolatek. Byłem nerwowy, do dziś boję się ciemności, mundurów, ciasnoty. Pamiętam głód i bezdomność. Mieszkaliśmy w wynajętych pokojach w Podkowie Leśnej. Tata, przemysłowiec, przedwojenny arystokrata, nosił skrzynki, żeby zarobić na życie. Pracował do 1952 roku. Dostał najniższą rentę: 252 zł. Średnia pensja wynosiła 600 zł. Ojciec miał chorobę Buergera. Matka - wyniszczona, niedożywiona, zmęczona życiem, znalazła pracę w aptece. Po wojnie urodziła córkę. Kiedy umarł ojciec, Mścisław zatrudnił się w podwarszawskim PGR-ze. Miał 16 lat i mocne postanowienie: Nigdy nie będę głodny. Nie powtórzę losu ojca. - Wojna nie uszkodziła mi mózgu, ale charakter - mówi Mścisław. - Nie mam zdolności artystycznych. Nie gram, nie śpiewam, nie tańczę, nie maluję. Nie mam łatwego usposobienia. Jestem despotą. Jest w nas coŚ wspólnego Wojna zmieniła również matkę. Wanda Lurie sprzed powstania i po to dwie różne osoby. Pierwsza była radosna, otwarta, pełna radości życia. Druga: wycofana, zamknięta w sobie, małomówna. Najlepiej czuła się w domu. Wśród książek i kwiatów, w ciszy. - Nawet w rozmowie była ascetyczna i zwięzła. Unikała przymiotników - mówi Lurie. - Zupełnie jakby kolory i zapachy straciły dla niej znaczenie. Niewiele mówiła o straconych dzieciach. Mścisławowi brakowało rodzeństwa. Od lat 70. szukał śladów rodziny. - Ludzie dookoła mieli jakichś kumów, braci, stryjów, a ja byłem sam. Wszyscy albo zginęli w powstaniu, albo wyjechali - wspomina. Udało mu się odnaleźć kilkoro kuzynów m.in. w Ameryce i Francji. Jednocześnie szukał ludzi, którzy mieli podobne, wojenne dzieciństwo. Okazało się, że wspólnota losu zbliża bardziej od więzów krwi. - Nie potrafię tego nazwać, ale jest w nas coś wspólnego. Myślę, że Bóg nas wyznaczył do cierpienia - Lurie pociera dłonią twarz. Marzył o studiach w Szwajcarii. Udało się na początku lat 60. Sprzedał kawalerkę, zdobył miejsce na liście studentów, kupił bilet. Z lotniska zawróciło go dwóch smutnych panów". Zaraz potem trafił do wojska. Skończył studia, uczył w zawodówce chemii i fizyki. Ożenił się. Defekt uczciwoŚci Los zatoczył koło. Mścisław stracił dwoje dzieci. Pierworodny syn żył tylko 77 dni. Córka zmarła nazajutrz po urodzeniu. Cztery lata przed śmiercią Wandy urodziła się Monika Anna. Dziś 17-latka. Ambitna, zdolna, zna kilka języków. Mścisław ma nadzieję, że córka będzie w pełni szczęśliwym człowiekiem. Bez fobii, lęków, irracjonalnych strachów. - Kilka razy byłem na Woli. Przeszedłem golgotę matki: od Ursusa do kościoła św. Wojciecha. Płakałem - wspomina. Wanda Lurie tylko raz podjęła ten wysiłek. Poprosili ją o to filmowcy, którzy kręcili film dokumentalny o Warszawie. Mijała tłum ludzi na chodnikach, tramwaje, domy... Nic nie widziała, nie słyszała. Nie odezwała się ani słowem. Tekst jej relacji o egzekucji w Ursusie przeczytała znana aktorka. Śmierć matki była dla Mścisława ciosem. broniŁa powstania Anna Schwann, urodzona 12 września 1944 r. w piwnicy domu przy ulicy Racławickiej 7, była w Muzeum Powstania Warszawskiego. Oglądała tablice z nazwiskami poległych i myślała o tych, którzy przyszli wtedy na świat. - Wiele razy zastanawiałam się, czy wojna zostawiła jakiś ślad na mojej psychice - rozmawiamy w pięknym, przestronnym mieszkaniu na ostatnim piętrze warszawskiego wieżowca. - Nie mam żadnych lęków, fobii... Powstanie traktuję bardzo osobiście, jako wydarzenie, którego nie można rozpatrywać w kategoriach: potrzebne, niepotrzebne. Od zawsze czuję powinność mówienia o tym, że śmierć tysięcy młodych ludzi nie poszła na marne. Dom, w którym Anna przyszła na świat, ocalał. Mieszkają tam jej kuzyni. Niedawno obchodzili 60. rocznicę ślubu. Wspominali: - Ania urodziła się na naszym łóżku. W piwnicy była cała rodzina. Siostra Ela miała 7 lat. Starszy brat, Jędrek, 9. Ela, zapytana, co chciałaby podarować małej siostrzyczce, powiedziała: wielką jajecznicę". Marzenie tamtych głodnych dni. Mama, Henryka Leszowska, była odważna i wierzyła w opiekę Opatrzności. Cudem przedostała się z rodzinnego domu na rogu Puławskiej do kamienicy przy ul. Racławickiej 7. Dwójka dzieci już tam była. Trzecie szykowało się na świat. - Po klęsce powstania matka dotarła z nami do obozu przejściowego w Pruszkowie. Stamtąd pociągiem wywieziono nas pod Kraków - wspomina Anna Schwann. - Byłam wycieńczonym, odwodnionym niemowlęciem. Matka postanowiła zdobyć dla mnie mleko. Poszła do administracji niemieckiej. Trafiła na Ukraińca, który kazał się wynosić. Mama powiedziała, że sobie nie życzy takiego traktowania... Ukrainiec wyjął broń. W porę pojawił się oficer niemiecki. Mleko zostało zdobyte. Henryka zawsze mówiła to, co myślała. W PRL-u kilkakrotnie traciła przez to pracę. Powstania broniła jak lwica. Było konieczne i koniec. Małą Anię nazywano Powstaniątko. - Historii uczyłam się w domu - wspomina Anna. - Mama ostrzegała: Pamiętaj, tego nie wolno mówić". Przestrogi na nic się zdały. Podczas egzaminów na studia Anna zdawała historię. Na ustnym miała odpowiadać z Powstania Warszawskiego. - Z rozpędu powiedziałam: Rosjanie stali pod drugiej stronie Wisły i czekali, aż Warszawa się wykrwawi". Zapanowała martwa cisza. Sześciu członków komisji wlepiło we mnie oczy. Nie wiem, jakim cudem, ale zdałam ten egzamin. Nawet, gdyby się nie udało, nie żałowałabym swoich słów - uśmiecha się Anna. Urodziny na PowĄzkach Skończyła bibliotekoznawstwo, pracowała jako redaktor w wydawnictwach. Późno urodziła dwóch synów: 22-letniego dziś Michała i 17-letniego Karola. - Po porodzie myślałam o ciężkim macierzyństwie mojej matki - wspomina. - Zupełnie inaczej spojrzałam na wojnę. Zalała mnie fala wdzięczności i wzruszenia za to, że udało jej się utrzymać mnie przy życiu. Co roku w dzień urodzin Anna wyrusza na Powązki. Kiedyś szukała grobu powstańca, który zginął 12 września 1944 r. Nie udało się. Znalazła zmarłych 11 i 13 września. Pali świeczki na ich mogiłach. - Czuję się częścią wielkiej sztafety. Ktoś umiera, ktoś inny się rodzi. To piękne - mówi z uśmiechem. PS. Mścisław Lurie napisał książkę o matce pt. Polska Niobe". Wydano ją w 60. rocznicę Powstania Warszawskiego. autor: Elżbieta Mackiewicz
Rekomendowane odpowiedzi
Temat został przeniesiony do archiwum
Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.