Myślę że każdy człowiek ,który trochę chodzi już po tym świecie spotkał się przynajmniej raz z podobnymi historiami . Mojej nie zapomnę do końca życia .Kilka lat temu jesteśmy z dwoma kumplami w Puszczy Augustowskiej... .Jedziemy samochodem rozglądając się za jakimiś fajnymi okopami ,mijają minuty i kilometry okopy fajne ale najczęściej już zryte a my szukamy dziewiczych terenów .Leśna droga zamienia się w dukt a ten ścieżkę , trudno już przejechać samochodem .Trawa wysoka na metr kładzie się na masce jak na afrykańskim safari .Samochód służbowy ,terenowy ,tak że bólu głowy nie ma .Widać że nikogo jeszcze w tym roku tu nie było, będziemy pierwsi .Po godzince takiej jazdy zatrzymujemy się , teren dziewiczy żywego ducha ,tylko kilka saren przebiega przez drogę spłoszone naszą obecnością . Cywilizacja została kilka kilometrów za nami.Ciężko wysiąść z samochodu takie chaszcze .Rozglądamy się za okopami, są piękne nieruszone ,idziemy drogą w ich kierunku kilka metrów i nagle stajemy jak wryci .Przed nami stoi metalowy stary krzyż a pod nim palą się dwa znicze , które ktoś zapalił minutę temu jeszcze nie zdążyły się dobrze rozpalić .Niesamowita cisza puszczy [kto bywa ten wie]z potęgowała efekt grozy .Prawie bez słowa wsiedliśmy do samochodu,tego dnia poszło sporo mocnych trunków , musieliśmy odreagować .Znajomy leśniczy któremu opowiedzieliśmy tą historię powiedział że owszem są tam krzyże ale nie metalowe tylko drewniane i nie na drodze tylko dalej za okopami .Leży tam kilkunastu niemieckich żołnierzy , i żeby ktoś tam palił znicze to jeszcze nie słyszał , zresztą tam nie da się dojechać normalnym samochodem tak powiedział , letnicy czasami opowiadają różne dziwne historie ,szok tlenowy to się chyba nazywa , dodał na koniec . A ja wiem że we trzech na raz omamów nie mogliśmy mieć .Pozdro...