Skocz do zawartości

Dramatyczne wspomnienia z wojennej tułaczki


arci

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano
Jan Zaremba ma 94 lata. Po namowach córki 25 lat temu spisał swoje wspomnienia. - Zajmują one stukartkowy zeszyt formatu A4. Jest teraz moją własnością. Poniższy tekst to tylko niewielki fragment dramatycznych wspomnień z wojennej tułaczki - mówi Wanda Majchrzak.

Jan Zaremba w mundurze wojskowym w 1938 r.



W nocy z 5 na 6 marca 1940 r. usłyszeli stukanie do okna. Zrobiło im się i zimno, i gorąco. Domyślili się, że to nic dobrego. Okazało się najgorsze. Przyszedł znajomy Ukrainiec na służbie Rosjan, enkawudzista i dwudziestu Rosjan. Przeczytano im rozkaz o przesiedleniu do innego województwa. Mogli zabrać z sobą 15 pudów (pud - 16 kg) bagażu. Na spakowanie dostali dwie godziny. Zaczęło się gorączkowe pakowanie. Enkawudzista okazał trochę przyzwoitości. Po cichu, by inni nie słyszeli, radził brać dużo żywności i ciepłe ubrania. (Bardzo potem się przydały). (…)

Przywieźli ich na stację kolejową w Ołyce. Tam już był brat Dominik z rodziną i inni gajowi również z rodzinami. Wszyscy z obawami i poczuciem niepewności, co ich czeka. Mojego taty nie było na liście do wywozu, ale jak miał zostać na tych terenach, gdy cała rodzina jest wywożona? Ci, co zostawali, płakali, bo obawiali się o swoje życie.

W Ołyce wszystkich załadowano do towarowych wagonów, które były zamykane z zewnątrz. W wagonach były prycze kilkupiętrowe i żelazny piecyk. Na większych stacjach otwierano wagony, by ludzie mogli zaopatrzyć się w węgiel, wodę czy żywność. To trzeba było kupić. Pociągiem jechali przez Brańsk, Moskwę, Mołotow (ob. Perm). Z Permu jechali elektrycznym pociągiem do miejscowości Bierezniki. (…) W Biereźnikach załadowano ich na okręty i płynęli 400 km w górę rzeki Kamy.

Zostali zawiezieni do posiołka Giedówka, (okolice Gajny w republice Komi). Po przybyciu na miejsce rozlokowano ich w barakach w obozie po więźniach politycznych, których przeniesiono w inne miejsce. W tym obozie był mój ojciec ze swoją mamą i siostrą Weroniką i również brat Dominik ze swoją rodziną.

Później Dominika z rodziną przeniesiono w inne miejsce, aby krewnych rozdzielić. W lipcu zmarła po porodzie żona Dominika, a później jej urodzona córeczka. Obie spoczywają na dalekiej ziemi. Zostało dwóch chłopców. W Kazachstanie odebrano ich rodzicom i oddano do sierocińca. Jeden z nich zmarł tam, a drugi został wywieziony z sierocińcem do Meksyku, a potem do Ameryki. Nie szukał potem kontaktu z ojcem, chociaż Dominik go odszukał po wojnie. W Kazachstanie zmarła również mama taty. Brata Adolfa z rodziną wywieziono w kwietniu 1940 r. w inne miejsce, odległe od nich o 1.000 km.

W obozie trzeba było pracować pod groźbą wyroku sądowego. Mój tato pracował przy wyrębie lasu.
Trzeba było brygadą, składającą się z sześć osób, ściąć siekierami 100 sosen, obrobić je, pociąć na odpowiednie długości, złożyć w jednym miejscu, żeby była norma, a drzewa tam były dorodne. Z obozu szło się do lasu kilka kilometrów. Bywało, że było to nawet 15 km.

Najgorzej było zimą. Śnieg tam pada nieprzerwanie od października do kwietnia. Gdy szło się, to śnieg sięgał po pachy. Trzeba było w lesie udeptywać ścieżki, aby w razie niebezpieczeństwa przy spuszczaniu drzewa móc uciekać. Do roboty brało się tylko chleb pieczony z mąki zmieszanej z trocinami. Trzymało się go za pazuchą, aby nie zamarzł. (…)

Gdy ogłoszono Polakom amnestię, w obozie zapanowała wielka radość, co nie spodobało się Rosjanom. Polacy mogli wyjechać, ale tylko do wydzielonych miejsc, np. do Kazachstanu. Rosjanie proponowali, żeby zostać i pracować dalej, ale rodzina taty nie chciała o tym słyszeć, chcieli wyjechać. Rosjanie odrzekli, że żadnej pomocy im nie dadzą. Do stacji było 400 km, tu przypłynęli okrętami, a innego transportu nie było.

Postanowili, że popłyną z biegiem rzeki tratwą. Dołączyła do nich jeszcze jedna rodzina – Jankiewicze.
Wypłynęli rzeką Kamą 2 września1941 r. trzema tratwami. Zabrali z sobą tylko dwa worki kartofli i to były całe zapasy żywności. Na tratwach były zrobione zadaszenia przed deszczem, nasypany piasek, aby można było palić ogień. Po pewnym czasie tratwa zaczęła się zanurzać. Musieli przybić do brzegu i zbić jeszcze jedną tratwę i przeładować bagaż.

Po wielu perypetiach trafili do Kazachstanu w okolice Czimkientu do osady Burgiem. Tam los rozrzucił rodzinę. Bracia przeszli bojowy szlak: Adolf był w I Armii, Paweł w Armii Andersa, a tato w II Armii. Z Pawłem już się nie zobaczyli - zmarł w Anglii, Dominik osiedlił się w okolicach Nowego Stawu na Żuławach, tato, Adolf z rodziną, Weronika w okolicach Międzyrzecza.http://www.gazetalubuska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20091222/WOJNA01/232999743

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie