Skocz do zawartości

W cieniu amerykańskich czołgów umiera polski zakład pancerny


Czlowieksniegu

Rekomendowane odpowiedzi

W ciągu trzech lat od wielkiej szansy na odrodzenie polskiego przemysłu pancernego największy zakład Bumar-Łabędy został doprowadzony na skraj kryzysu, a Polska praktycznie utraciła możliwości produkcyjne w tym zakresie. Błyskawiczny upadek fabryki to trudna do uwierzenia historia zwalniania specjalistów, remontowej fuszerki, podpisywania dziwnych kontraktów, a nawet zatrudnienia na stanowisku prezesa szefowej konkurencyjnego zakładu.

W 2018 r. wojsko dopinało z zakładem Bumar Łabędy kontrakt na modernizację czołgów T-72. Projekt miał wyprowadzić zakład z "manufaktury lat 70." na poziom nowoczesnej jednostki produkcyjnej

Mimo nacisków wojska na obiecujący dla polskiego przemysłu zbrojeniowego projekt, minister obrony Mariusz Błaszczak ograniczył go do nieznaczących kosmetycznych przeróbek

W 2020 r. szefową Bumaru została Elżbieta Wawrzynkiewicz, mimo że w tym samym czasie kierowała konkurencyjnymi wobec tego zakładu Wojskowymi Zakładami Motoryzacyjnymi (WZM) z Poznania

Wbrew nadziejom pracowników na postawienie zakładu na nogi, nowa prezes zaczęła od zwolnień. Z działu logistyki odeszli prawie wszyscy pracownicy, przez co nie miał kto realizować zamówień

Wkrótce zarządzany przez Wawrzynkiewicz Bumar podpisał z zarządzanym przez Wawrzynkiewicz WZM kontrakt na modyfikację trzech czołgów T-72. Po remoncie przez WZM, Bumar ponownie musiał je naprawiać. Jeden z czołgów nawet nie skręcał

Dziwnych umów było więcej. W sierpniu 2020 r. Bumar, WZM i Obrum – wszystkie zarządzane przez Wawrzynkiewicz, choć w różnym czasie – podpisały kontrakt na tłumaczenie dokumentacji technicznej czołgu Leopard. Cena za tłumaczenie jednej strony wyniosła w przeliczeniu 1 tys. 390 zł

Po rocznych rządach Elżbiety Wawrzynkiewicz Bumar dogorywa. Gwoździem do jego trumny wydaje się planowany zakup przez polską armię 250 Abramsów z USA

Rok 2019 Bumar zakończył zyskiem 14 mln zł. Rok 2020 zakończył stratą 71 mln zł

Lato 2019 r. jest gorące. Nie tylko temperatury biją rekordy, ale zenitu sięgają również emocje polityczne. Partie szykują się do jesiennych wyborów.

Pod koniec lipca do zakładów zbrojeniowych Bumar-Łabędy w Gliwicach przyjeżdżają premier Mateusz Morawiecki, który startuje do Sejmu z list PiS w województwie śląskim, oraz Minister Obrony Narodowej Mariusz Błaszczak. Wspólnie ogłaszają podpisanie umowy na remont i modyfikację 318 wysłużonych, poradzieckich czołgów T-72. Kontrakt ma wartość 1 mld 750 mln zł.

Coś jednak jest nie tak. Pracownicy największego polskiego zakładu produkującego sprzęt pancerny nie skaczą z radości. Miny mają nietęgie. Pracownik Bumaru: – Morawiecki mówił o pieniądzach, uratowanych miejscach pracy, a my czuliśmy się oszukani.

Potem było jeszcze gorzej, aż do ostatniego aktu tego dramatu – ogłoszenia planów zakupu bez offsetu przez polską armię amerykańskich czołgów Abrams. Z pompą ten kontrakt latem 2021 r. ogłosili wicepremier Jarosław Kaczyński i minister Błaszczak. Tłumaczyli, że zakup amerykańskich, nowoczesnych czołgów wzmocni zdolności odstraszania na wschodniej flance.

Rządową decyzję skrytykowali jednak związkowcy z Sekcji Krajowej Przemysłu Zbrojeniowego Związku Zawodowego Przemysłu Elektromaszynowego. W liście do prezydenta Andrzeja Dudy, premiera Mateusza Morawieckiego, wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego, ministra Mariusza Błaszczaka i wielu innych polityków nazwali zakup Abramsów "gwoździem do trumny polskiego przemysłu pancernego". Wskazali, że może to doprowadzić do likwidacji zakładów, które zajmują się remontowaniem czołgów na potrzeby polskiej armii.

Nowe życie dla czołgu, nowe życie dla zakładu

Dziś nastroje wśród pracowników Bumaru są pesymistyczne. Kto może, ucieka na emeryturę, inni szukają pracy poza zakładem, z którym często byli związani od pokoleń. Wśród załogi panuje przekonanie, że ich zakład już został przez rządzących polityków skazany na bankructwo.

Żeby zrozumieć te nastroje, cofniemy do 2018 r. Wtedy pomiędzy Bumarem a wojskiem jest dopinany program gruntownej modernizacji wszystkich należących do polskiej armii poradzieckich czołgów T-72. Wozy mają dostać nowe życie i możliwości bojowe.

Bumar proponuje m.in. modernizacje systemu ładowania armaty, nowoczesny polski pancerz reaktywny, nowoczesny system kierowania ogniem czy agregat zasilania postojowego, który nie wymaga uruchamiania silnika głównego, by ładować systemy.

Dzięki kamerom na czołgu, kierowca będzie miał w kabinie podgląd na otoczenie i będzie prowadzić wóz jak gracz komputerowy. Ale co najważniejsze, zmodernizowany wóz może być też kierowany bezzałogowo.

– Nowe życie dostałby nie tylko czołg, ale też zakład. Zaproponowaliśmy unikatowe rozwiązania. Bumar wyszedłby w końcu z manufaktury lat 70. i stał się nowoczesnym polskim zakładem produkcyjnym. To była dla nas olbrzymia szansa – mówi pracownik Bumaru.

Modernizować czy malować

Choć w grę wchodzi niebagatelna kwota ponad 4 mld zł, wojskowi rekomendują ministrowi Błaszczakowi zaproponowaną przez inżynierów Bumaru konfigurację modernizacji czołgów. Twierdzą, że zwiększenie ich zdolności bojowych ma sens z punktu widzenia wyzwań współczesnego pola bitwy. Unowocześnione czołgi będą też rozwiązaniem pomostowym póki do armii nie trafi wóz nowej generacji.

Projekt modernizacji T-72 ma zostać wdrożony w ramach tzw. Podstawowego Interesu Bezpieczeństwa Państwa. W tym trybie MON, według dotychczasowej praktyki, rezygnuje z organizowania przetargów i zleca wykonanie kontraktu wybranemu podmiotowi. Zwykle jest to podmiot państwowy, uznany za strategiczny i może samodzielnie zrealizować zadanie.

Bumar spełnia te warunki. Jest jednak pewien kruczek: kontrakt musi zostać podpisany w ciągu roku. Dokumenty lądują na biurkach prezesów Polskiej Grupy Zbrojeniowej, do której należy Bumar, oraz ministra Błaszczaka. To on musi je ostatecznie podpisać, by projekt wszedł w fazę realizacji.

Mijają kolejne miesiące. Papiery leżą niepodpisane. Nasi rozmówcy mówią, że chodzi o pieniądze. Jeszcze kilka lat temu w dokumentach resortu obrony pojawiła się kwota ok. 5 mln zł za modernizację jednego czołgu.

W trakcie negocjacji technicznych okazało się jednak, że za takie pieniądze nie da się przeprowadzić gruntownego unowocześnienia. Kwota więc rośnie o ok. 200 proc. Minister Błaszczak kręci nosem, że za drogo.

Wojsko jednak naciska. Oficerowie wiedzą, że niewielkie zmiany i pomalowanie czołgów na nic się zda. Aby podnieść ich wartość bojową, należy je przebudować. Proponują szefowi MON modernizację mniejszej liczby czołgów, by zachować ich jakość.

"Pancerna Ela" wkracza do akcji

Wtedy na arenę wkraczają Wojskowe Zakłady Motoryzacyjne (WZM) w Poznaniu, kierowane przez silną i wpływową prezes Elżbietę Wawrzynkiewicz. Wojskowi i prezesi spółek zbrojeniowych nazywają ją "pancerną Elą". Kierowany przez nią zakład w Poznaniu w projektowanym kontrakcie ma zająć się remontem silników T-72 do mocy jaką mają nowsze czołgi T-91 Twardy.

Według naszych rozmówców, WZM w Poznaniu konkurują z Bumarem. — Choć Poznań nie jest zakładem produkcyjnym tylko remontowym, łokciami przepycha się, by wejść w ten obszar i przejąć nasze kontrakty — mówi pracownik Bumaru. — Nie ma co też kryć: nieźle im idzie. Prezes Wawrzynkiewicz, uważana za sprawną menadżerkę, ma doskonałe kontakty z politykami każdej opcji politycznej, a do nas trafiają prezesi z nadania politycznego, bez doświadczenia.

Kiedy ważą się losy kontraktu modernizacji czołgów T-72 i przyszłości zakładu w Gliwicach, z fotela prezesa Bumaru zostaje odwołany Adam Janik, uważany za dobrego menadżera. Nowym zostaje młody spec od "sprzedaży, marketingu, kadr i logistyki" Marek Grochowski. Doświadczenie ma niewielkie. Karierę w spółkach skarbu państwa zaczął robić, gdy do władzy doszło PiS.

Zadanie Grochowskiego w Bumarze polega na tym, by domknąć kontrakt z MON-em na modernizację T-72 i sprawnie poprowadzić modernizację czołgów Leopard, do których jeszcze wrócimy. Szybko okazuje się, że nowy prezes nie potrafi, a niektórzy nasi rozmówcy twierdzą, że nie chce tego zrobić. — Był wykonawcą politycznym, nie chciał się narażać i walczyć o zakład — mówią.

Morawiecki i Błaszczak: malujemy, nie modernizujemy

Dla załogi staje się to jasne właśnie w lipcu 2019 r., gdy w Bumarze Morawiecki z Błaszczakiem ogłaszają, że nie będzie modernizacji T-72, a jedynie niewielki remont czołgów.

— Nasze rozwiązania nie zostały uwzględnione. Na koniec okazało się, że mamy zrobić tylko zmianę układu elektrycznego i pomalować czołgi farbą. W zakładzie ludzie byli rozczarowani — mówi pracownik.

W ciągu długich miesięcy, podczas których załoga Bumaru czeka na kontrakt, w gabinetach prezesów zbrojeniowych firm i w resorcie obrony trwają zakulisowe negocjacje. Tuż przed przyjazdem premiera i szefa MON do Gliwic zawiązuje się konsorcjum składające się z PGZ, Bumaru i WZM w Poznaniu. W trakcie negocjacji zmienia się nie tylko zakres prac wykonanych na czołgach, lecz też podział prac pomiędzy zakładami w Poznaniu i Gliwicach.

— Wcześniej Poznań miał zrobić tylko remont głównego silnika i zabezpieczyć drugi na czas "W", czyli wojny. Dość roboty, która zresztą leży w ich kompetencjach, bo to zakłady remontowe. Nie otrzymał czołgów do składania i dokumentacji do ich montażu, a na nią mieli największą chrapkę. W końcu jednak dostali, co chcieli — mówi nasz rozmówca.

Konkurencja przejmuje interes

Na bazie nowych porozumień zakłady w Gliwicach i Poznaniu wspólnie mają remontować czołgi. Jest jednak problem: tylko Bumar ma dokumentację T-72. Pracownicy gliwickiego zakładu wiedzą, że ma ona ogromną wartość. Żadna firma nie przekazuje czegoś takiego bezpośredniej konkurencji. Tymczasem prezes Grochowski, podpisując kontrakt, nieodpłatnie przekazuje ją pozostałym członkom konsorcjum.

Zapytaliśmy zarząd zakładu o sprawę nieodpłatnego przekazania dokumentacji czołu T-72. Ten odmówił odpowiedzi, zasłaniając się tajemnicą przedsiębiorstwa.

— Ówczesny prezes Grochowski, ówczesna i obecna wiceprezes Monika Kruczek i ówczesny wiceprezes Tomasz Barski zadziałali na szkodę spółki, podpisując ten kontrakt — komentuje to pracownik Bumaru.

W kontrakcie znalazł się też inny niekorzystny dla Bumaru zapis – że jedynym dostawcą silnika zmodyfikowanego czołgu jest Poznań, a jeśli zakład z Gliwic terminowo nie wywiąże się z umowy, to można zmienić liczbowy podział wozów. — Wystarczyło, że Poznań opóźni dostawę silników, a Bumar siłą rzeczy zawali termin. Wtedy będzie musiał oddać część modyfikowanych wozów Poznaniowi. W konsekwencji tam popłyną pieniądze z MON — mówi nasz rozmówca.

Także o to zapytaliśmy zarząd Bumaru. W tym przypadku również odmówił odpowiedzi, zasłaniając się tajemnicą przedsiębiorstwa.

Nowa prezes – nowe porządki

W marcu 2020 r. polityczna miotła wymiata Grochowskiego z fotela prezesa Bumaru. Szefostwo nad zakładem obejmuje Elżbieta Wawrzynkiewicz. Jednocześnie jest też prezesem zakładów WZM w Poznaniu, czyli konkurenta Bumaru. W Gliwicach szepczą, że zachodzi konflikt interesów, że nowa prezes może działać na korzyść zakładu w Poznaniu kosztem Bumaru.

Kiedy o konflikt interesów pytamy Elżbietę Wawrzynkiewicz, ta poprzez asystentkę zarządu WZM Annę Żywot odpowiada, że takie rozwiązanie zaakceptowały rady nadzorcze obu zakładów, "tym samym nie stwierdzono możliwego konfliktu interesów", a poza tym oba zakłady "funkcjonują w ramach jednej Grupy Kapitałowej – Polskiej Grupy Zbrojeniowej, której celem jest wzmacnianie współpracy pomiędzy działającymi w tych samych domenach spółkami".

Oprócz obaw, wśród pracowników Bumaru jest też nadzieja. Może znanej z twardej ręki "pancernej Eli" uda się w końcu postawić na nogi zakład, który jest od lat źle zarządzany – myślą pracownicy, a także wojskowi, którzy też odczuwają skutki zapaści przemysłu pancernego.

Nadzieja szybko pryska. Rządy prezes Wawrzynkiewicz w Bumarze zaczynają się od zwolnień. Na pierwszy ogień idzie 64-letni, dyrektor marketingu i sprzedaży, który negocjował wszystkie dotychczasowe kontrakty. Nie zgadza się z decyzją. Idzie do sądu. Sprawa ciągnie się do dziś.

Potem w zakładzie zaczyna krążyć plotka, że zwolnieni mają zostać szef magazynu i jego zastępcy. Obaj uciekają na L4. Pierwszy i tak dostaje wypowiedzenia, będąc w domu. Drugi natychmiast, gdy wraca do pracy. Magazyn zostaje bez nadzoru. – Problem w tym, że nie zrobiono inwentaryzacji, a w magazynie był sprzęt warty miliony – opowiada pracownik Bumaru.

Zapytaliśmy zarząd zakładu, "w jaki sposób dokonano inwentaryzacji w magazynach Bumaru po zwolnieniu szefa magazynów i jego zastępcy?". Ten odpowiedział, że pytanie jest niezrozumiałe.

Atmosfera w zakładzie się zagęszcza. Część pracowników odchodzi sama. Po paru miesiącach rządów prezes Wawrzynkiewicz, w końcówce grudnia 2020 r., dział logistyki Bumaru praktycznie przestaje istnieć. Nie ma kto realizować zamówień.

Zapytaliśmy zarząd zakładu, ile osób odeszło z działu logistyki za prezesury Elżbiety Wawrzynkiewicz. Ten znowu zasłonił się tajemnicą przedsiębiorstwa.

Z naszych informacji wynika, że pracowało tam około 20 osób. Natomiast w ciągu zaledwie kilku miesięcy prezesury "pancernej Eli" zwolniły się prawie wszystkie. W dziale została dwójka pracowników.

"Pancerna Ela" przejmuje Leopardy

Wróćmy do czołgów Leopard. Od 2015 r. Bumar negocjuje z wojskiem umowę na modernizację wozów, które polska armia dostała od Bundeswehry. W ramach tego programu zakład w Gliwicach współpracuje z niemieckim producentem tych wozów Rheinmetall Landsysteme. Niemcy przygotowują prototyp i dokumentację oraz pięć czołgów w tzw. wersji próbnej. W całym procesie uczestniczą również inżynierowie z Bumaru.

W 2016 r. pierwsze czołgi trafiają do Gliwic. Sprawy się jednak ślimaczą z wielu powodów. Jednym z nich jest to, że zmodernizowane maszyny mają strzelać polską amunicją, ale okazuje się, że ta nie była certyfikowana przez Niemców. Nikt więc nie może dać gwarancji, iż nie będzie zagrażała życiu. W końcu po trzech latach Niemcy certyfikują polską amunicję.

W maju 2020 r. armia z pompą odbiera od nowej już szefowej Bumaru Elżbiety Wawrzynkiewicz trzy pierwsze zmodernizowane Leopardy. – To była pokazówka, mająca udowodnić, że nowa prezes przyspieszy program modernizacji Leopardów – mówi nasz rozmówca.

W tym czasie z wojskiem musi się pożegnać kilku oficerów odpowiedzialnych za program modernizacji Leopardów. W lipcu z armii odchodzi Paweł Mączka, zastępca szefa Inspektoratu Uzbrojenia i jeden z najlepszych speców od zakupów uzbrojenia. To on prowadził proces modernizacji niemieckich czołgów. Nasi rozmówcy twierdzą, że podpadł prezes Wawrzynkiewicz i ówczesnemu wiceministrowi obrony, obecnie prezesowi PGZ Sebastianowi Chwałkowi.

Kilka tygodni po odebraniu pierwszych czołgów, jak mówią nasi rozmówcy, za "zbyt dużą szczerość w raportowaniu" musiał odejść płk dr inż. Marek Szudrowicz, były dyrektor Wojskowego Instytutu Techniki Pancernej i Samochodowej w Sulejówku, gdzie testowano czołgi. Wkrótce potem ze stanowiskiem żegna się szef Regionalnego Przedstawicielstwa Wojskowego na Śląsku, odpowiedzialny za bezpośredni nadzór ze strony wojska nad modernizowanymi czołgami.

Czystka nie omija też specjalistów od modernizacji Leopardów z Bumaru. Na pierwszy ogień idzie Wojciech Patoła, kierownik programu modernizacji tych czołgów. Zostaje zwolniony jeszcze w maju. Potem okazuje się, że dostał wypowiedzenie bezprawnie, jednak nie wraca już do pracy.

W czerwcu 2020 r. podczas spotkania z kierownictwem Bumaru jeden z pracowników, Leszek N., zwraca uwagę na konflikt interesów wynikający z zarządzania przez Elżbietę Wawrzynkiewicz dwoma konkurującymi z sobą zakładami. Leszek N. nie jest osobą przypadkową. To technolog specjalizujący się w przygotowaniu i wdrażaniu technicznej i technologicznej dokumentacji, jedna z zaledwie ośmiu osób w Polsce, która posiada uprawnienia do diagnostyki uzbrojenia strzeleckiego czołgu Leopard.

Jego silna pozycja specjalisty nie broni go jednak przed konsekwencjami zadawania niewygodnych pytań. Dwie godziny później dostaje naganę od obecnej na spotkaniu członkini zarządu Moniki Kruczek oraz prezes Wawrzynkiewicz, która uznała, że pracownik ją obraził.

Leszek N. odwołuje się do sądu pracy. Rok później ten przyznaje mu rację, anulując naganę oraz nakazując zwrot zaległych premii. Z uzasadnienia Leszek N. dowiaduje się, że jeden z obecnych na spotkaniu pracowników podpisał się pod podsuniętą mu notatką z tego spotkania, mimo że nie zgadzał się z całą jej treścią, a drugi w ogóle odmówił podpisu, ponieważ "nie słyszał, aby powód negatywnie wypowiadał się o prezes zarządu".

To pyrrusowe zwycięstwo, ponieważ w lutym 2021 r. zarząd Bumaru zwolnił Leszka N. z pracy. Jak wynika z zakładowej dokumentacji, powodem zwolnienia pracownika było "ciężkie naruszenie (…) podstawowych obowiązków pracowniczych tj. obowiązku świadczenia pracy". W tym samym dokumencie wyszczególniono, w jakim czasie Leszek N. nie wykonywał obowiązku świadczenia pracy: od godziny 13:00 do godziny 13:03.

O okoliczności zwolnienia z pracy Leszka N. zapytaliśmy zarząd Bumaru. Także na to pytanie nie odpowiedział, zasłaniając się ochroną danych osobowych. Również w sprawie zwolnienia toczy się proces przed sądem pracy.

– Efektem tych zwolnień był bałagan, niedotrzymane terminy i śledztwo prokuratorskie – komentuje nasz rozmówca.

Niezwykle drogie tłumaczenie

Poważne problemy wypływają, kiedy okazuje się, że jednym z warunków sprzedaży zmodernizowanych Leopardów 2PL wojsku jest konieczność posiadania dokumentacji w języku polskim.

Zgodnie z wolą Elżbiety Wawrzynkiewicz Bumarowi w tłumaczeniu dokumentacji z języka niemieckiego mają pomóc WZM Poznań oraz kolejna zbrojeniowa firma OBRUM.

– Kłopot w tym, że Bumar był jedynym posiadaczem tej dokumentacji i żadnej innej firmie nie mógł jej tak po prostu przekazać. Aby uzyskać zgodę na udostępnienie tych dokumentów, Bumar musiałby zwrócić się do Inspektoratu Uzbrojenia – mówi nasz rozmówca z zakładu.

Mimo to umowa zostaje podpisana w sierpniu 2020 r. Choć w imieniu uczestników nowego konsorcjum – Bumaru, WZM i OBRUM-u – występują różni członkowie zarządu i prokurenci, to w różnych momentach, ale w zbliżonym czasie prezesem wszystkich trzech zakładów była ta sama osoba: Elżbieta Wawrzynkiewicz.

Tłumaczenie 7,4 tys. stron opiewa na kolosalną kwotę ponad 10 mln 300 zł. W przeliczeniu, jedna strona tłumaczenia ma kosztować 1 tys. 390 zł. Rynkowa cena tłumaczenia jednej strony w tamtym czasie jest około dziesięciokrotnie niższa. To ogromne przebicie, a według naszych rozmówców realna kwota jest jeszcze wyższa: – Większość dokumentacji nowego modelu Leopard 2PL pokrywała się z poprzednią wersją czołgu Leopard 2A4, która była już przetłumaczona. Do tłumaczenia pozostawało około 10 proc. – mówi osoba z Bumaru.

Zapytaliśmy obecny zarząd Bumaru, ile stron liczyła przedstawiona do tłumaczenia dokumentacja czołgu Leopard 2PL i ile z tych stron było zbieżnych z dokumentacją starej wersji czołgu Leopard 2A4. Poprosiliśmy też o potwierdzenie kwoty, na jaką opiewał kontrakt na tłumaczenie.

W odpowiedzi na pytanie o liczbę stron, zakład odpisał, że jest to "wiele tysięcy stron". Nie odpowiedział, ile tych stron było zbieżnych ze starą dokumentacją, a jedynie, że "w celu wykonania umowy konieczne było tłumaczenie całości". Zakład nie podał też wysokości kwoty umowy na tłumaczenie, wyjaśniając, że "nie może ujawniać wartości zwartych kontraktów". Stwierdził jednak, że "zakres zawartej umowy był znacznie szerszy, a tłumaczenie stanowiło jedynie część usług wykonawcy".

Tę samą linię prezentuje w swojej odpowiedzi do nas Elżbieta Wawrzynkiewicz, której przedstawicielka odpisała nam, że zawarta w naszym pytaniu teza o wysokiej cenie tłumaczenia "została postawiona bez wyliczeń, bez znajomości szczegółowych warunków umowy, bez znajomości dokumentów źródłowy i wprost prowadzi do uproszonych i nieadekwatnych wniosków. Tym samym nieuzasadnione jest stwierdzenie, że kwota za usługę jest "wysoka" bo nie jest znany Panu zakres tej usługi".

My jednak dotarliśmy do tej umowy. W żadnym jej miejscu nie znaleźliśmy deklarowanego przez zakład "znacznie szerszego zakresu". Umowa dotyczy jedynie przetłumaczenia na język polski, weryfikacji i edycji dokumentów. Umowa potwierdziła także nasze informacje dotyczące wielkości i ceny tłumaczenia. Do przetłumaczenia było dokładnie 7 tys. 396 stron. Zakład zapłacił za nie 10 mln 377 tys. 374 zł w dwóch ratach.

Mały żandarm do zwolnienia

To nie koniec problemów z tłumaczeniem. Dokumentacja, którą tłumaczą uczestnicy konsorcjum, jest niejawna. A w zakładzie nad taką czuwa pełnomocnik do spraw informacji niejawnych Zuzanna K. W zakładzie pracuje od 2010 r., ale pełnomocnikiem jest od 1999 r., czyli od wejścia w życie ustawy. Posiada poświadczenia bezpieczeństwa krajowe i międzynarodowe. Pracownicy nazywają ją "małym żandarmem” z powodu obsesyjnego wręcz stosunku do bezpieczeństwa dokumentów niejawnych. Oprócz tego Zuzanna K. jest kierownikiem programu bezpieczeństwa Leoparda, a więc osobą, bez której wiedzy nie może odbyć się nic, co dotyczy tego czołgu.

A jednak Zuzanna K. nic nie wie o umowie na tłumaczenie dokumentacji. Miesiąc po podpisaniu umowy przypadkiem w jej ręce wpada dokument dotyczący tej kwestii. Z przerażeniem odkrywa istnienie umowy, na mocy której z zakładu wyciekają niejawne dokumenty. Alarmuje członkinię zarządu Monikę Kruczek, że przekazywanie dokumentów niejawnych osobom trzecim grozi utratą poświadczenia bezpieczeństwa, a jeśli Bumar takie poświadczenie straci, to w zbrojeniówce nikt już nie będzie chciał z nim rozmawiać. Jedynym efektem tej rozmowy jest nagana dla Zuzanny K.

Od tej pory atmosfera wokół pełnomocnik ds. informacji niejawnych zaczyna gęstnieć. Mimo to pracowniczka próbuje jeszcze walczyć o bezpieczeństwo niejawnych dokumentów. Na przełomie lutego i marca 2021 r. w sprawie tłumaczenia ma zostać przeprowadzona w zakładzie kontrola Inspektoratu Uzbrojenia. Zuzanna K. przygotowuje się do wyjaśnienia sprawy.

Ale właśnie wtedy dostaje niespodziewanie polecenie wykorzystania zaległego urlopu. Oficjalny powód: obostrzenia spowodowane koronawirusem. Zuzanna K. pisze do Moniki Kruczek maila z prośbą o późniejszy termin urlopu. Kruczek nie zgadza się.

Kontrola trwa 2-3 marca. Zuzanna K. nie może nic wyjaśnić, bo jest na przymusowym zwolnieniu. 3 marca dostaje kurierem wypowiedzenie z pracy. Na wieść o zwolnieniu Zuzanny K. zwalnia się z pracy także kierownik kancelarii tajnej.

Zapytaliśmy zarząd Bumaru o okoliczności zwolnienia Zuzanny K. z pracy. Także na to pytanie nie odpowiedział, zasłaniając się ustawą o ochronie danych osobowych.

Po remoncie czołg nie skręca

Tłumaczenie dokumentacji to niejedyny problem we współpracy Bumaru z WZM Poznań pod kierownictwem "pancernej Eli". W 2020 r. oba zakłady podpisują umowę na wykonanie w Poznaniu modyfikacji trzech czołgów T-72. Bumar przygotowuje pojazdy do montażu i wysyła je z częściami i podzespołami do WZM.

Pod koniec roku zmontowane czołgi wracają do Gliwic. Już na miejscu pracownicy dostrzegają wiele niedociągnięć. – Na pierwszy rzut oka widać było, że będzie trzeba poprawiać: niewyregulowane celowniki, źle poskładane części. Kiedy otwarliśmy właz, zauważyliśmy, że przewody paliwowe, które normalnie są mocowane na śruby, tu były spięte zwykłymi plastikowymi trytytkami – mówi pracownik Bumaru.

Nasi rozmówcy osłupieli, kiedy sięgnęli do dokumentacji złożonych w Poznaniu czołgów. – WZM Poznań składał wcześniej czołgi T-72 nowego typu M1. A my wysłaliśmy im do montażu czołgi starszego typu T-72A. Zanim nam je odesłali, musiało odebrać montaż 1 Rejonowe Przedstawicielstwo Wojskowe w Poznaniu. Nie dość, że nie zauważyli tych wszystkich usterek, to jeszcze na protokole odbioru widnieje nowa wersja czołgu. A więc wojskowe przedstawicielstwo odebrało na przykład wyrzutniki granatów dymnych, których w ogóle nie ma w starej wersji czołgu – mówi pracownik zakładu.

Według pracowników zakładu, z którymi rozmawialiśmy, prawdziwy dramat zaczął się, kiedy Bumar zabrał trzy złożone w Poznaniu czołgi na próby poligonowe, które muszą być przeprowadzone przed przekazaniem czołgów wojsku. – Już na samym początku okazało się, że niektóre czołgi nie są w stanie skręcać. Próbowaliśmy naprawiać usterki bezpośrednio na poligonie, ale wiele z nich było zbyt poważnych. Musieliśmy więc ściągać czołgi z poligonu na wydział produkcji, bo tylko tam można było zdjąć z czołgu wieżę i rozbierać wnętrze, aby dokonać bardziej skomplikowanych napraw – mówi pracownik Bumaru.

– Według naszych informacji, Bumar zapłacił Poznaniowi milion złotych za każdy czołg. Skończyło się na tym, że musieliśmy sami wszystko poprawiać – dodaje.

Zapytaliśmy Bumar o koszt złożenia trzech czołgów, zakres wynikłych usterek oraz wadliwą dokumentację. Zakład nie odpowiedział na żadne z tych pytań. Powód: tajemnica przedsiębiorstwa.

Rada nadzorcza alarmuje – PGZ nie reaguje

Wątek kosztu naprawy wadliwie złożonych czołgów został poruszony w piśmie dwóch członków rady nadzorczej zakładu – Sebastiana Gramskiego i Andrzej Skoludka – do Polskiej Grupy Zbrojeniowej (PGZ), której podlega Bumar.

Zaalarmowani sytuacją w zakładzie członkowie rady nadzorczej zwrócili w piśmie do PGZ uwagę na nieprawidłowości przy wyborze zarządu spółki, tłumaczeniu dokumentacji czołgów oraz właśnie na problem z trzema czołgami z Poznania.

"Przedmiotowe wozy miały być przygotowane do odbioru przez pracowników naszej Spółki i znów niestety, ale Zarząd »zapomniał« otworzyć na te prace zlecenia i koszt przygotowania wozów do odbioru wojskowego, usunięcia błędów montażowych i niedbalstwa nie został przerzucony na wykonawców montażu, czyli WZM, a poniosła nieprawnie nasza Spółka" – napisali Gramski i Skoludek.

W podsumowaniu pisma poinformowali PGZ, że ich wnioski w wymienionych sprawach są "ignorowane" i zaapelowali o reakcję. PGZ nie odpowiedziało na to pismo. Nigdy nie określone oficjalnie koszty remontu czołgów poniósł Bumar.

Jakby ktoś chciał zniszczyć Bumar

Od końca 2020 r. zakład coraz szybciej zaczyna się staczać po równi pochyłej. Pojawiają się duże problemy z płynnością finansową.

– Wtedy już grono dostawców Bumaru zaczęło się zmniejszać. Nie sprzedawali, bo czekali na pieniądze z poprzedniego zamówienia, a te nie nadchodziły. Jedyną możliwością były zakupy części na bieżąco za gotówkę. Zakład próbował się też ratować kupowaniem zamienników, bo tę samą część, która w Niemczech kosztowała 10 euro, można było kupić w Polsce nawet za 50 groszy. Ale zarząd zabronił działowi logistyki kupowania zamienników. Zupełnie jakby ktoś chciał specjalnie zniszczyć Bumar – mówi osoba z zakładu.

Z końcem 2020 r. wstrzymano też zamówienia cywilne. Do tamtej pory zakład reperował budżet i utrzymywał zdolność produkcyjną niektórych wydziałów, jak na przykład odlewnie czy kuźnie, sprzedając na rynek cywilny obudowy i odlewy do maszyn kopalnianych, koła do kolejnictwa, części systemów wentylacyjnych do hut czy piece. Wszystko to zostało ukrócone.

Zapytaliśmy zarząd Bumaru o powody wycofania się z rynku cywilnego. Zarząd udzielił następującej odpowiedzi: "Z uwagi na skalę tych zamówień, znaczące koszty wykonania oraz niskie w relacji do kosztów ceny Zarząd ZM BUMAR-ŁABĘDY S.A. podjął decyzję o wycofaniu się z części tych usług".

Nowa strategia firmy zakłada, że będzie ona produkować tylko na rynek wojskowy. – W efekcie cały Bumar wisi dziś na jednym włosku, który nazywa się Ministerstwo Obrony Narodowej – mówi pracownik.

Związki zawodowe ślą pisma opisujące działania, które zmierzają do zarżnięcia zakładu. Wśród wielu adresatów są prezydent Andrzej Duda, premier Mateusz Morawiecki, prezes PiS Jarosław Kaczyński, minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak, zarząd PGZ. Ani jednej odpowiedzi.

Bumar dogorywa w cieniu Abramsów

Wśród pracowników Bumaru narasta wzburzenie i frustracja. Widzą, że zakład chyli się ku upadkowi, a ze swoich stanowisk zwalniani są doświadczeni specjaliści.

W lipcu 2021 r. do siedziby 1. Brygady Pancernej przyjeżdża doborowe towarzystwo: dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych gen. Mirosław Mika, szef sztabu generalnego gen. Rajmund Andrzejczak, dowódca operacyjny gen. Tomasza Piotrowskiego, a także prezes PiS i wiceminister ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński oraz minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak.

Dwaj ostatni uroczyście ogłaszają plan zakupu 250 amerykańskich czołgów Abrams. Cena wraz z pakietem szkoleniowym i logistycznym ma wynieść 23 mld 300 mln zł.

Tymczasem od początku 2021 r. roku Bumar Łabędy drastycznie obniża planowaną liczbę czołgów do remontu.

– Bumar to są zakłady o długoletniej historii. Produkował czołgi na licencji radzieckiej. Być może to dla obecnie rządzących stanowi jakiś kłopot, jednak jeśli tak będziemy się rozliczać z historią, to jest ogromna nieodpowiedzialność – mówi gen. Mirosław Różański, czołgista i były dowódca dowództwa generalnego rodzajów sił zbrojnych. – Zdaję sobie sprawę, że każdy zakład powinien być modernizowany i powinien nadążać za współczesnymi wyzwaniami technologicznymi. Ale takich warunków do rozwoju zakładowi z Gliwic się nie stworzyło. Natomiast deklaracja zakupu czołgów Abrams, bez udziału w tym kontrakcie polskiego przemysłu obronnego, jest tylko gwoździem do trumny dla tego zakładu.

W zakładzie pracuje 1 tys. ludzi. Wszyscy zastanawiają się, dla ilu z nich starczy zajęcia.

Pod koniec 2019 r. Bumar zanotował zysk ponad 14 mln zł. Z końcem 2020 r., po sześciu miesiącach zarządzania przez Elżbietę Wawrzynkiewicz, na koncie zakładu widniała strata ponad 71 mln zł.

Pracownik: – Logistyka wciąż jest w rozsypce, zaburzone są łańcuchy sprzedaży, importem zajmuje się obecnie jedna osoba. Ludzie boją się zwolnień. Ktoś nam tu zaplanował wykończenie Bumaru.

https://www.onet.pl/informacje/onetslask/w-cieniu-amerykanskich-czolgow-umiera-polski-zaklad-pancerny/bre4kp5,79cfc278

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A z historii Kraba? Zakład nie był w stanie wyprodukować podwozia. To gdzie ci wspaniali inżynierowie? Bo wygląda na to, że  Bumar stanął technologicznie na T-72 i spoczął na laurach. Od 50 lat de facto nic nowego, jedynie modernizacje staroci. To z czym na rynek?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bartee- nie, że bronię Bumar, ale problemy z blachą leżały po stronie HSW, a problemów z silnikiem nie mógł MON ogarnąć, choć był przez Bumar o przegrzewaniu się informowany...
Przy okazji odnoszę wrażenie, że dokumentację podwozi opracowała HSW i ona jest właścicielem, który mógłby o jakichkolwiek zmianach decydować.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bumar to taki zakład co remontował Renaulta FT . i nawet z tym były kosmiczne problemy . Efekt remontu przerósł najśmielsze oczekiwania , FT z roku 1917 po remoncie gania na gumowych gąsienicach, napęd jest hydrauliczny a wielkość silnika z hydrauliką nie tylko zajęła część silnikową ale i weszła praktycznie do wieży . To jest kuriozum remontu takiego zabytku , lepiej działają i jeżdżą  dwie atrapy filmowe.  Co tu pisać o Bumarze, ten zakład zmarł nie w ostatnich dwóch trzech latach tylko zdechł lat temu ponad 20 i nic nie jest w stanie go zreanimować jak tylko go sprzedać jakiemuś koncernowi który może przestawi się na inną produkcję. Tak jest jak państwo i prezesi państwowi zarządzają mieniem. To taki trup jak Spółdzielnie mieszkaniowe z PRL-u które stoją do dziś pod dziwnymi zarządami prezesów i nikt nie wie jak trupa dobić.

  • Tak trzymać 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

23 hours ago, srbm said:

Edyta Żemła i wszystko jasne. Widzę, że po karabinach i samolotach zabrała się za czołgi.

Haha . Przeciez i jedno i drugie bylo prawda . Zapomniałeś dodac der Onet  i wtedy też wszystko robi się jasne 

  • Haha 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

srbm

"- o który?

- chcesz napisać, że i prezes, i Błaszczak, itp itd nie opowiadają o powiększeniu WP do minimum 250 tys?"

a teraz dojdzie jeszcze kolejne:

- a skąd wiesz? Wojsko puściło informacje, że to łuski zdemolowały dół ofiary... A raportu PKBWL chyba jeszcze nie ma, albo nie raczyła na stronie go umieścić...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

srbm

"- o który?

- chcesz napisać, że i prezes, i Błaszczak, itp itd nie opowiadają o powiększeniu WP do minimum 250 tys?"

a teraz dojdzie jeszcze kolejne:

- a skąd wiesz? Wojsko puściło informacje, że to łuski zdemolowały dół ofiary... A raportu PKBWL chyba jeszcze nie ma, albo nie raczyła na stronie go umieścić...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dla powstania tego wątku radosna twórczość gwiazdy onetu jest dosyć istotna- co łatwo zauważyć po pierwszym wpisie.

Z doświadczenia wiem, że moje odpowiedzi nie mają większego znaczenia. Żebyś uwierzył, że opisywane zdarzenia to bzdury sama Żemła musiałaby zamieścić na głównej stronie film, na którym śpiewa:
 "Wiecie więc, że ja was bawiłam śpiewem swym:
Tylko dla zwykłej draki - w ogóle prawdy nie ma w tym...
To zwykły kawał jest...
Darujcie - to już ballady kres..."

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po co nam zakład państwowy ?? aby karmić prezesów ??. Wystarczył nam Mielec i przewały finansowe za sprawa Irydy a potem uwalenie wszystkiego ,zakład sprzedano i.. zakład istnieje i się rozwija , na szczęście nie rządowy, to samo ze Świdnikiem , a Obrum i Bumar to ile już kasy wywalono na martwe projekty ???, takie furaże dla kierowników , prezesów i pseudo konstruktorów. To samo z Państwowymi stoczniami , ciągły furaż dla prezesów za nic nie robienie . Może wreszcie dość tego ??? ile dekad będzie to dofinansowywane ???  Gdyby tę kasę nie roztrwoniono to mielibyśmy teraz bazę na księżycu taka kasa została zdefraudowana . Piszecie o zakładzie Bumar jak by tam stały najnowocześniejsze narzędzia i maszyny . tam są maszyny obrabiarki z lat 50 -do 80 i nic nowego  i co na tym sprzęcie chcecie nowe czołgi remontować ??? Dlatego jest to kompletnie nierentowne . Fajnie jest pisać jak się po zakładzie nie chodziło. Lata prosperity to lata PRL-u a potem krach za krachem i brak unowocześniania zakładu , Naprawdę to teraz tylko hale i mury i trzeba by masę kasy giganta aby zakupić nowoczesny sprzęt produkcyjny aby coś wytwarzać na miarę obecnych technologii. Teraz obecnie Bumar to tak jak by w dymarce odlewać pancerz do Abramsa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Artykuł z 2019 rzucający trochę światła na ten magazyn : 

"Masz dwóch synów i wnuka, im też rozwalimy łby, jak nie zostawisz sprawy magazynów" - taki SMS odebrała audytorka pracująca w Bumarze.

– Z wami nie będę rozmawiał, nie jestem już w zarządzie – krzyczy mężczyzna, wiek około 60 lat, który wypakowuje przed domem zakupy z auta.

– Ale był pan – mówię.

Stoję pod bramą posiadłości Jana Panka, byłego członka zarządu spółki zbrojeniowej Bumar Łabędy.

– Wiem, co jesteście warci! „Wyborcza” jest... tendencyjna! A moje postępowanie było prawidłowe!

 

– To dlaczego z magazynów Bumaru znikało tak dużo części – pytam.

– Jakich części? – Panek wzburzony podbiega do furtki.

Z tyłu żona rzuca co chwilę: „Janek, daj spokój, zostaw, chodź do domu”.

 

– Ktoś panu pierdoły naopowiadał, a pan drążysz temat! Chcesz pan stare części wkładać do nowych pojazdów? Głupoty pan opowiadasz!

– To były nowe części – odpowiadam.

– To jak żeś pan taki mądry, to se je pan zamontuj! Sensacji szukacie!

– Dlaczego audytorka została zwolniona z pracy? – pytam spokojnie.

– Bo po prostu... ona wie, za co została zwolniona! Skończyłem z wami! Pan mnie nachodzi w domu, inwigiluje! – Panek wyjmuje telefon z kieszeni. – Mam wezwać policję? Już dzwonię!

Audytorka Bumaru: Niektórzy zarzucali mi, że jestem zbyt skrupulatna, ale przez lata byłam za to doceniana

W pokoju jest półmrok, pomieszczenie wypełnia papierosowy dym. W fotelu siedzi kobieta, do której dostałem kontakt kilka miesięcy temu. Przyjeżdżam kilka razy, rozmawiamy wiele godzin. Prosi, żeby nie upubliczniać jej nazwiska.

– Pracowałam w Bumarze od lutego 1989. Najpierw w laboratorium badań chemicznych i fizykochemicznych jako szeregowy laborant. Zawsze lubiłam chemię. Ale od początku się dokształcałam, więc szybko awansowałam na specjalistę technologa, potem na specjalistę do spraw ochrony środowiska. Zdobyłam certyfikaty audytora wewnętrznego, potem pełnomocnika bhp, środowiska i pełnomocnika do spraw jakości. To wszystko dało mi możliwość prowadzenia audytów wewnętrznych na terenie zakładu.

Po latach pracy w laboratorium trafia do działu kontroli wewnętrznej, a potem do działu zarządzania jakością i środowiskiem. Jest ambitna i pracowita. Bumar funkcjonuje w zintegrowanym systemie zarządzania jakością ISO i wewnętrznym systemie kontroli WSK. Certyfikat ISO musi być odnawiany co dwa lata, bez tych systemów handel zagraniczny jest w zasadzie niemożliwy.

– Ta praca jest niewdzięczna i trudna. Trzeba być odpornym psychicznie, bo przecież zbieramy materiały, zadajemy pytania, kontrolujemy kolegów z pracy. Nikt tego nie lubi. Niektórzy zarzucali mi, że jestem zbyt skrupulatna, ale przez lata byłam za to doceniana. Ilekroć trzeba było przeprowadzić trudne analizy, szefowa chętnie korzystała z mojej wiedzy jako audytora.

MON traci zaufanie do Bumaru

Jeszcze pod koniec lat 80. Bumar produkował 30 czołgów miesięcznie. Do tego produkcja cywilna, np. koparki, żurawie. W latach 90. zakład skomercjalizowano, produkcja stanęła. Z Bumaru zaczęto wydzielać spółki córki, które miały sobie same radzić na rynku. Eksperyment się nie udał, firmy nie były w stanie pozyskiwać zamówień, zadłużenie rosło, w końcu zaczęto je wcielać z powrotem do Bumaru. Jeszcze w 2010 Bumarowi udało się zdobyć kontrakt na dostawę czołgów dla Malezji, potem drugi w 2012 dla Indii. Ostatnie lata to pasmo porażek. Rząd obciął budżet MON o 2 mld zł. Projekt nowego czołgu Anders upadł, drugi, Gepard, jest wstrzymany. Podwozia do armatohaubic Krab MON kupił od Samsunga, bo te dostarczone przez Bumar były wadliwe.

Mniejsza liczba zamówień, problemy finansowe sprawiają, że Bumar chętnie wynajmuje swoje hale. Dziś na terenie spółki zbrojeniowej działa kilkadziesiąt firm prywatnych różnych branż. Firma nadal zatrudnia ponad 1100 pracowników.

Od lat zakład zajmuje się głównie remontami starych wozów. Jedyny sukces to podpisany w 2015 kontrakt na modernizację 128 czołgów Leopard. MON jednak traci zaufanie do Bumaru. Dalsze prace serwisowe leopardów mają się odbywać już w Wojskowych Zakładach Motoryzacyjnych w Poznaniu. W marcu MON ogłosił, że nie zleci Bumarowi modernizacji 300 czołgów T-72.

Może dlatego, że w Bumarze dzieją się dziwne rzeczy. W 2009 Grupa Bumar przyjmuje do pracy Pierre’a Konrada Dadaka, polsko-francuskiego biznesmena prowadzącego spółkę wraz z byłym wiceministrem MON Krzysztofem Węgrzynem.

Dadak powołuje się na kontakty w Afryce, zapewnia, że ma możliwość załatwienia intratnych kontraktów. W rzeczywistości jest oszustem z udokumentowaną przeszłością kryminalną we Francji, powiązaniami z mafią marsylską i rosyjską.

Mimo sygnałów od francuskich i hiszpańskich służb w Polsce nikt go nie sprawdza, nikt nie przesłuchuje. Dadak pracuje w Bumarze do końca 2012 roku, ale nawet po zwolnieniu utrzymuje kontakty z firmą. W lipcu 2016 zostaje aresztowany w swojej willi na Majorce wraz z kilkoma ochroniarzami – pracownikami BOR. Zostaje oskarżony o oszustwa podatkowe, pranie brudnych pieniędzy i nielegalny handel bronią z krajami afrykańskimi objętymi embargiem.

W 2017 ujawniono, że w jednej z zakładowych hal grupa pracowników przerabiała broń na potrzeby grup przestępczych. Śledztwo trwa, odzyskano kilkadziesiąt sztuk broni.

Co dzieje się w największej polskiej firmie zbrojeniowej? Czy komuś zależy na tym, by Bumar zniszczyć?

Gdzie się podziało 800 części z magazynu Bumaru?

Audytorka: – Byłam harcerką przez całą szkołę i liceum. Miałam przekonanie, że są przepisy, których trzeba przestrzegać, i że trzeba pomagać ludziom bez względu na to, kim są, zwłaszcza gdy pełni się wyższą funkcję. Miałam grono przyjaciół w pracy, bo wiedzieli, że ja zawsze pomogę.

W 2012 startuje w konkursie na kierownika oddziału prac interwencyjnych w Bumarze. Wygrywa. Podobną karierę robi w zakładowych związkach zawodowych. Z szeregowego członka zostaje wybrana do zakładowego prezydium, jest przewodniczącą komisji finansowej.

Od 2012 kieruje oddziałem prac interwencyjnych, który zajmuje się również inwentaryzacjami. Dwa lata później firma uznaje, że zinwentaryzować należy 13 magazynów przedmontażowych.

Magazyny przedmontażowe to hale, do których trafiają części mające być zamontowane w pojazdach wojskowych podczas remontów. Są w nich tak zwane normalia – czyli śruby, nakrętki, podkładki – ale większość stanowią części produkcji „specjalnej”, czyli wojskowej, produkowane w Bumarze oraz te kupowane z innych zakładów zbrojeniowych. Wszystko, co jest potrzebne, by wyremontować wóz pancerny lub czołg.

– Tam był niewiarygodny bałagan – mówi audytorka. – Często kupowano części, które były na stanie, bo łatwiej było kupić nowe niż odnaleźć te w magazynach. Magazyny nigdy wcześniej nie były inwentaryzowane. Nikt nie wiedział, co tam jest – opowiada audytorka.

W czerwcu 2015 rusza inwentaryzacja magazynu P-30. Przez lata był on używany przez firmę ZETiKS sp. z.o.o., spółkę zależną Bumaru. W 2012 włączono ją do Bumaru, ale nie zinwentaryzowano jej zasobów i tylko część materiałów wprowadzono do elektronicznego systemu ewidencji Rekord.

– Tłumaczono, że inwentaryzacja nie była potrzebna, bo przecież została ta sama pani magazynierka. Tylko że firma się zmieniła. A P-30 to parter i dwa piętra, na każdym siedem regałów po 20 metrów długości.

Audytorzy sprawdzają skrzynię po skrzyni. Okazuje się, że w hali jest znacznie więcej towaru, niż być powinno, a dokumentacja prowadzona przez magazynierkę nijak nie odzwierciedla stanu faktycznego. Co więcej, duża część materiałów nie ma przywieszek identyfikacyjnych, oznaczone są tylko numerami rysunków. W magazynie nie drukuje się dokumentów obrotu materiałowego, bo... nie ma drukarki. A pracownicy magazynu od lat nie mają podpisanych umów o odpowiedzialności materialnej. Wśród niezaewidencjonowanych części kontrolerzy znajdują detale do czołgów PT-91, T-72, WZT-3, WZT-4, takie jak przewody paliwowe, blachy osłonowe armat, elementy stabilizatorów wież, elementy napędu.

Ale nagle zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Z magazynu znikają karty opisujące materiały, a magazynierki odmawiają wyjaśnień.

– Miałam wtedy dwa dni urlopu, wróciłam do pracy i nagle moi pracownicy krzyczą, że magazynierki wynoszą materiały z P-30. Więc biegnę tam. W magazynie stoi ogromny kontener, a magazynierki wprost z regałów wrzucają do niego części. Kilka kontenerów wywieziono już wcześniej. Kartki, opisy, przywieszki latały w powietrzu, a w koszu znalazłam podarte kartoteki. Zebrałam z podłogi kilka kartek z opisami, sprawdziłam – materiałów nie było na półkach.

Magazynierki stoją ze spuszczonymi głowami. Audytorka prosi kierownika magazynów Antoniego Ketlińskiego, który pracuje w Bumarze od początku lat 80. – Pytam: co się tu dzieje?! Kto wydał polecenie? To my inwentaryzujemy, a wy wywozicie? Na co ta robota od czterech miesięcy?

A on mi odpowiada, że to złom do wyrzucenia. Jaki złom? Przecież to części do czołgów!

Okazuje się, że Ketliński nie ma żadnego polecenia służbowego. Ale chwilę później do audytorki dzwoni dyrektorka działu produkcji Monika Kruczek i zapewnia, że materiały zostały przetransportowane do magazynu odpadów i tam zabezpieczone.

– Więc my inwentaryzujemy, a oni wywożą. W P-30 znaleźliśmy 1876 pozycji poza stanem. Każda pozycja to dziesiątki lub setki części. Tak naprawdę funkcjonował tam drugi, w żaden sposób nie ewidencjonowany w systemie magazyn.

Kierownik Ketliński twierdzi, że wywożone części to elementy stare, nadające się tylko na złom. Jednakże grupa doświadczonych konstruktorów ocenia 200 losowo wybranych pozycji: 185 z nich okazuje się elementami nadal stosowanymi w remontach czołgów. Kłopot w tym, że nie ma do nich żadnych dokumentów jakościowych – tak twierdzi kierownik Ketliński.

– Ale chwila – mówi audytorka – nic nie ma prawa wejść do magazynu bez tych papierów, to jak się tam znalazły te części?

W październiku 2015 audytorka pisze sprawozdanie, informuje zarząd i radę nadzorczą. Wskazuje nieprawidłowości oraz odpowiedzialnych, czyli kierownika magazynów i magazynierki. Z góry przychodzi polecenie, by inwentaryzację przerwać, magazyn zaplombować, kontenery zabezpieczyć, a magazynierkę wysłać na urlop.

By wyjaśnić sprawę, Bumar powołuje specjalną komisję z szefową biura audytu i kontroli wewnętrznej Brygidą Jelonek na czele. Na początku audytorka też jest w jej składzie, ale szybko zostaje usunięta. Na wniosek kierownika magazynów.

W listopadzie 2015 Brygida Jelonek publikuje raport. Zarzuty audytorki określa jako „nieuzasadnione, bezpodstawne, gołosłowne” i twierdzi, że inwentaryzacja została przeprowadzona niewłaściwie. Z raportu wynika, że „działania były częścią procesu porządkowania i sprzątania magazynów”. W protokole znajduje się również stwierdzenie, że „powyższe procesy porządkowania miały już wielokrotnie miejsce w przeszłości”.

– Zastanawiałam się, czy ujawniać tę sprawę. Wiedziałam, że będzie afera. Ale chciałam być w porządku wobec siebie i moich pracowników, którzy wykonali ogromną robotę. Od tego momentu zaczęły się ciągłe spotkania z prezesami, dyrektorami, z których nic nie wynikało.

Grudzień 2015, podsumowanie roku. Audytorka jako jedna z 13 pracowników dostaje nagrodę. Miesiąc później prezes Bumaru Adam Janik nakazuje jej, by wraz z komisją złożoną z fachowców wykonała inwentaryzację dziewięciu kontenerów części wyrzuconych z magazynu P-30, które od miesięcy zalegają w hali 810, pod cieknącym dachem.

– Gdy wszystko rozpakowaliśmy, okazało się, że brakuje ponad 800 pozycji. Czyli wiele tysięcy detali. Zniknęły.

Audytorka śle pisma do kierownika magazynów i jego przełożonych z pytaniem o los części z P-30. Pozostają bez odpowiedzi.

Bumar znów powołuje komisję Brygidy Jelonek. Mimo to nie udaje się wyjaśnić, co się stało z brakującymi częściami.

Audytorce nigdy nie pozwolono zapoznać się z protokołem komisji.

"Pociski przeciwpancerne, skrzynie niezaplombowane"

– „Słyszałem, że ci komisję etyki wytoczyli, pismo po wydziale chodzi”, mówi do mnie kolega ze związku zawodowego. Jaką komisję? Myślałam, że żarty sobie robi.

W lutym 2016 na wniosek Antoniego Ketlińskiego, kierownika magazynów, audytorka zostaje postawiona przed komisją etyki. Jednak nie tą, która funkcjonuje w zakładzie od lat. W jej sprawie zakład powołuje ad hoc nową komisję na mocy wprowadzonego niewiele wcześniej kodeksu etyki pracownika. Audytorka prosi o wsparcie Andrzeja Sypka, przewodniczącego zakładowego związku. Zawiadamia też Stanisława Janasa, szefa struktur krajowych związku. Obaj obiecują pomóc, ale nie podejmują żadnych działań. Związek odmawia nawet pomocy prawnej.

– Wtedy zrozumiałam, że nie mam co liczyć na pomoc związków.

W skład komisji wchodzi kilku dyrektorów i jako przewodnicząca zakładowy radca prawny Anna Szymańska-Terliczek, która z założenia powinna być bezstronna i udzielać pomocy prawnej pracownikom. Jest też członek zarządu wybierany przez pracowników – Jan Panek.

Nie mogąc liczyć na wsparcie związku, audytorka zamawia opinię prawną, jedną u związkowego radcy, drugą u zewnętrznego prawnika. Obie są druzgocące: kodeks został wprowadzony bez konsultacji z radą pracowniczą, z naruszeniem prawa pracy i nie ma mocy prawnej. Kodeks przewiduje nawet możliwość zwolnienia pracownika dyscyplinarnie, co wkracza w sferę uprawnień sądów pracy. Komisja nie posiada regulaminu i procedur, a jej skład nie jest bezstronny.

Opinie audytorka przedstawia przełożonym, związkom i krajowej komisji rewizyjnej. Nikt nie podejmuje żadnych działań.

– Zauważyłam, że zbiera się na mnie nagonka. Odmówiłam stawienia się przed komisją. Zwłaszcza że nigdy nie otrzymałam treści zarzutów, choć wielokrotnie prosiłam. To był sąd kapturowy.

Komisja obraduje do marca. Końcowy protokół utajnia.

Jednocześnie od początku roku audytorka inwentaryzuje magazyny broni A-54 i amunicji A-51.

Docieram do notatek służbowych z inwentaryzacji tych magazynów, przeglądam kolejne strony zapisane odręcznie: „pociski przeciwpancerne, skrzynie niezaplombowane”, „zapalniki PR3, skrzynia niezaplombowana”, „amunicja 7,62, niezaplombowane”, „pociski kumulacyjne, skrzynie niezaplombowane”, „pociski odłamkowo-burzące, skrzynie niezaplombowane”, „amunicja taśmowa 12,7 mm, skrzynie niezaplombowane”, „agregaty z karabinami, skrzynie niezaplombowane”. Ale to nie wszystko. Część karabinów od lat nie jest konserwowana (powinny być co dwa lub trzy lata, w zależności od rodzaju broni), inne w ogóle nie posiadają kart technologicznych. W magazynie znajdują się nieopisane depozyty amunicji niewiadomego pochodzenia.

W magazynie A-54 i działowni 530 książka ewidencji wejść i wyjść nie jest opieczętowana, strony nie są numerowane i sznurowane. Magazyn amunicji A-51 i magazyn montażu podwozi w ogóle nie posiadają książki wejść i wyjść.

– Znaleźliśmy tam sporo towaru bez żadnych dokumentów – mówi audytorka.

Audytorka Bumaru dostaje groźby

„Zostaw sprawę magazynów, bo jak nie zostawisz, to rozwalę ci łeb”. Taki SMS trafia do audytorki 20 kwietnia 2016, chwilę przed 8 rano. Nadawca nieznany.

Niedługo potem następny: „Masz dwóch synów i wnuka, im też rozwalimy łby, jak nie zostawisz sprawy magazynów”.

I następny: „Nikt ci, franco, nie pomoże, szkoda twojej rodziny”.

Kolejny: „Kto donosi, ten ponosi karę, ty świnio”.

I ostatni: „Pożegnaj się z rodziną, kapusiu”. Dostaje go, gdy jest już w komisariacie, zgłaszając sprawę policji.

– Byłam przerażona, bo grożono mojej rodzinie. To nie był przypadek. Tego dnia było zwołane posiedzenie zarządu naszego związku zawodowego. Wiedziałam, że Andrzej Sypek będzie mnie chciał odwołać z prezydium, a potem z zarządu. Bo to otwiera zakładowi drogę do zwolnienia z pracy. Chciałam się bronić i wszystkim opowiedzieć całą historię.

Audytorka zgłasza sprawę przełożonym, dzwoni też do związku, ale nikt nie odbiera. Związek tymczasem spotyka się w południe i w głosowaniu odwołuje audytorkę z prezydium.

IV Komisariat Policji w Łabędach wszczyna dochodzenie w sprawie gróźb karalnych, które po kilku miesiącach zostaje umorzone w wyniku niewykrycia sprawców.

Chcesz, by ci spadła głowa

Jesień 2016. Inwentaryzacje trwają nadal. Teraz magazyny P-21 i P-23. Ogromne, 23 piętra regałów długich na 25 metrów, wszędzie palety siatkowe z materiałami produkcji wojskowej. Inwentaryzacja trwa dziewięć miesięcy, bo kierownik magazynów Ketliński wpuszcza zespół spisowy na trzy godziny dziennie.

– Nakazano nam robić inwentaryzację według wydruków – czyli sprawdzić, czy w magazynie jest to, co w dokumentach. Ale przecież tak nie znajdziesz nadstanów!

Na zakończenie prac audytorka sprawdza, czy wszystko zostało zinwentaryzowane. Wchodzi między regały i już w pierwszym znajduje mnóstwo skrzyń poza stanem – części produkcji specjalnej. Pisze pismo do zarządu, by zrobić inwentaryzację uzupełniającą. Zgodę dostaje dopiero po dwóch miesiącach.

Lista rzeczy ponad stanem liczy kilkadziesiąt arkuszy.

– Nadwyżki i niedobory w tych magazynach były na grube miliony. Prezes i rada nadzorcza byli informowani. Nikt się z tego nigdy nie wytłumaczył, a komisja weryfikacyjna nic nie zrobiła.

Audytorka odkrywa też inne nieprawidłowości. Zdarza się, że części w magazynach były rozliczane na kilogramy, nie na sztuki. Bo prościej. Poza tym w hali 410, gdzie przechowywane są części do leopardów, pracuje obca prywatna firma. Nie jest w żaden sposób odizolowana od składu materiałów wojskowych.

W połowie 2017 zarząd Bumaru nakazuje ponowną inwentaryzację części z magazynu P-30.

– Któregoś dnia wpadłam na kontrolę. Zobaczyłam na półce leżące detale, spytałam magazynierkę, co to jest. Z początku nie wiedziała, a potem odparła, że to jest ta produkcja „na zeszyt”, co nie przechodzi przez magazyn i ewidencję. Wyjęła go z biurka i pokazała. Spytałam, od jakiego czasu. Ona na to, że ten zeszyt to już któryś z kolei.

Kierownik magazynów Antoni Ketliński wyjaśnia audytorce, że magazyn pracuje „na zeszyt”, bo nie działa system informatyczny. Od kilku lat.

Audytorka pokazuje zeszyt na zebraniu rady nadzorczej. Członkowie nie mogą uwierzyć. Ale nie próbują wyjaśniać sprawy.

– Skoro części nie były ewidencjonowane, to nie mogły mieć dokumentów jakościowych. A jednak gdzieś były montowane. Gdzie? – pyta audytorka.

Mam ten zeszyt przed sobą. Zwykły A4 w linie. Na każdej stronie data ze stempla, potem symbole elementów i liczba sztuk. Żadnych podpisów i nazwisk.

Rankiem 28 marca 2017 audytorka dostaje SMS-a: „Wycofaj ostatnie pisma dotyczące magazynów P-21 i P-30, mało masz kłopotów, chcesz potopić ludzi, chcesz, by ci spadła głowa, zostaw te magazyny, to już nie żarty, zbyt dużo ludzi cierpi, pomyśl o tym wreszcie”.

– To znów nie był przypadek. Miesiąc później było zebranie delegatów związku. Wiedziałam, że będą chcieli mnie wyrzucić z zarządu. Przewodniczący Sypek argumentował, że działam na szkodę związku, że ciągam związkowców po sądach. Więc na początku zebrania złożyłam rezygnację ze wszystkich funkcji, podziękowałam wszystkim i wyszłam. Przewodniczący spuścił głowę, nic nie powiedział. A ja odczułam wielką ulgę.

Tymczasem kierownik magazynów Antoni Ketliński zapisuje się do związku zawodowego. W piśmie z czerwca 2017 skierowanym do zarządu Bumaru Antoni Ketliński prosi o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego w stosunku do audytorki, bo czuje się przez nią mobbingowany, poniżany, zastraszany. Ketliński dodaje też, że leczy się psychiatrycznie.

Mimo to nadal pozostaje kierownikiem magazynów, w tym również tych z bronią i amunicją.

50 godzin zeznań audytorki Bumaru

Kiedy komisariat policji w Łabędach umarza dochodzenie w sprawie gróźb, audytorka pisze zażalenie, wskazuje świadków, sugeruje, że SMS-y mają bezpośredni związek z jej pracą.

Śledztwo rusza ponownie.

– I wtedy policja zaczęła się dziwnie zachowywać. Odmówiono nam prawa, by uczestniczyć w przesłuchaniach, niektórych naszych świadków w ogóle nie chcieli przesłuchiwać. Przesłuchania prowadzono w małym pomieszczeniu z otwartymi na korytarz drzwiami, wszyscy dokoła słuchali. Policjant ucinał pytania odnoszące się do magazynów, czasami nawet dyktował protokolantowi inny tekst zeznań.

Śledztwo w sprawie gróźb zostaje znów umorzone. Jednak na podstawie zeznań Prokuratura Rejonowa w Gliwicach postanawia wszcząć z urzędu osobne postępowanie w sprawie nadużyć, niedopełnienia obowiązków i naruszenia praw pracowniczych przez zarząd Bumaru. Audytorka ma w tej sprawie status pokrzywdzonej, składa ponad 50 godzin zeznań. Sprawa w prokuraturze zostanie umorzona rok później.

Bumar zarzuca mobbing

– Na jesieni pojechałam na spotkanie w sprawie odkrytych nieprawidłowości do zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Tam byli członkowie rady nadzorczej Bumaru, było też dwóch przedstawicieli ministerstwa nadzorujących PGZ.

MON o tym musiał wiedzieć. Pytali o magazyny. Potem pogratulowali, że miałam odwagę to ujawniać.

Kilka tygodni później audytorka zostaje zaproszona do działu kadr.

– Nie spodziewałam się tego, przecież żaden z moich przełożonych nie miał oficjalnie zastrzeżeń do mojej pracy.

Audytorka dostaje zwolnienie z pracy z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia, bez świadczenia pracy. Zakład utracił do niej zaufanie w związku z „nieprzestrzeganiem zasad życia społecznego” w stosunku do pracowników działu magazynów. Bumar zarzuca jej mobbing, niewłaściwy sposób komunikacji z pracownikami, niewłaściwe prowadzenie inwentaryzacji oraz „przekroczenie kompetencji, prowadzenie śledztwa mającego na celu wykrycie rzekomych nieprawidłowości”.

Audytorka zwraca laptop, komputer, telefon, dokumenty z inwentaryzacji zostawia w szafie i kasie pancernej, podpisuje protokół przekazania.

Zakłada też sprawę w sądzie pracy, chce zostać przywrócona do pracy.

– Czuję się oszukana i wykorzystana przez zarząd Bumaru. Korzystali z mojej pracy, posiedli wiedzę na temat magazynów, a potem z pomocą związków zaszczuli mnie i dali kopa. Prezes Janik otrzymywał na bieżąco wszystkie informacje na piśmie. Nigdy nie odpowiadał.

Tuż po zwolnieniu audytorki do Bumaru wchodzi ABW i zabezpiecza dokumenty po inwentaryzacjach. Potem ktoś z Bumaru czyści dyski w komputerach audytorki (dowie się tego w sądzie pracy, opowie o tym informatyk).

– Włamano się też do mojej prywatnej skrzynki pocztowej. W sądzie zobaczyłam wydruki prywatnych maili.

W międzyczasie w Bumarze zmienia się prezes. Antoni Macierewicz bez podania przyczyn odwołuje jednego z najbardziej doświadczonych ludzi w polskiej zbrojeniówce. Adama Janika zastępuje Marek Grochowski, absolwent AWF, pracujący w Bumarze raptem od kilku miesięcy, bez wcześniejszego doświadczenia w zbrojeniówce. Ale jak informuje Polska Grupa Zbrojeniowa, Grochowski jest „doświadczonym menedżerem z bogatą praktyką w zakresie sprzedaży, marketingu, kadr i logistyki”. W połowie lutego 2018, tuż przed upływem okresu wypowiedzenia, audytorka znów zostaje wezwana do działu kadr.

– Byłam przekonana, że chcą cofnąć decyzję. Ale jak weszłam do biura, wiedziałam, że coś jest nie tak.

Dostaje drugie wypowiedzenie. Tym razem dyscyplinarne. Zarzuty to: ujawnienie tajemnicy przedsiębiorstwa, wykorzystywanie służbowej poczty do celów prywatnych i brak należytej staranności w ochronie informacji. To wszystko składa się na „ciężkie naruszenie podstawowych obowiązków pracowniczych”.

Sprawa w sądzie pracy trwa.

– Chcę tylko, by zdjęli dyscyplinarkę i wypłacili odprawę za trzy miesiące. Już nawet nie domagam się odszkodowania, chcę zamknąć tę sprawę.

Kierownika magazynów Bumaru: Nie ma tematu, nie ma żadnych nieprawidłowości

Od maja 2018 Prokuratura Krajowa prowadzi śledztwo w trzech sprawach:

- doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w zakresie realizacji zamówień przez Bumar-Łabędy przez niewykonywanie napraw wozów bojowych, a następnie wyłudzanie na podstawie faktur VAT zapłaty za rzekomą naprawę pojazdów na szkodę skarbu państwa;

- przywłaszczenia przez pracowników części zamiennych do wozów bojowych;

- ujawnienia dokumentów niejawnych dotyczących kontraktów handlowych Bumar-Łabędy oraz dokumentacji technicznej czołgów T-72 i T-90 osobom nieuprawnionym.

Dzwonię do Antoniego Ketlińskiego, kierownika magazynów.

– Nie widzę podstaw, by z panem rozmawiać o nieprawidłowościach, bo uważam, że wszystko było OK. Nie ma tematu, nie ma żadnych nieprawidłowości, nie wiem, skąd pan ma takie bzdurne informacje. Ludziom ust nie można zamknąć, ale są od tego odpowiednie procedury i one zostały uruchomione. Na tym bym zakończył rozmowę, nie mam sobie nic do zarzucenia. W każdej chwili mogę walczyć o swoje prawa, niech pan będzie tego świadom.

Dzwonię do Andrzeja Sypka, przewodniczącego ZZPE Bumar-Łabędy.

– Ja w tej sprawie nie siedziałem, ani przy magazynach, ani przy jej zwolnieniu. Poza tym jak ją zwalniali, to już nie była w naszym związku. Ja miałem tylko takie informacje jak każdy pracownik. Poza tym nie było żadnego argumentu, żeby tej pani bronić, nie było z jej strony takiej prośby ani potrzeby.

Pytam, czy wie, co się działo z częściami.

– Oczywiście, że nie wiem.

– Czy związek udzielił jej jakiejś pomocy prawnej?

– Nie było takiej potrzeby. Przecież nic się takiego poważnego nie działo. O jakiej aferze pan mówi?

Andrzej Sypek właśnie awansował – pełni obowiązki przewodniczącego Sekcji Krajowej ZZPE. Jadę zatem do warszawskiego biura ZZPE, by porozmawiać z szefem związku Stanisławem Janasem. Pytam, czy zna sprawę.

– To była jakaś pani kierownik, która gdzieś tam stwierdziła jakieś nieprawidłowości, zgłosiła to do szefa, z kimś się pokłóciła. Były części, których nie było na magazynie czy jakoś tak, nie wiem.

W miarę rozmowy jednak Janas przypomina sobie coraz więcej. Pytam, czy znał skalę odkrytych nieprawidłowości i czy przekazywał informacje dalej w ramach komisji trójstronnej, która składa się z przedstawicieli MON, pracodawców i związkowców.

– Nie. Bo to nie było udowodnione. Poza tym to zakład musi.

– Czy wie pan, co się działo z częściami?

– Nie wiem, ja jestem na zbyt niskim szczeblu.

Po chwili dodaje wzburzony: – Gdyby ta pani stawiła się przed komisją etyki, to byłoby po sprawie! Potem sama zrezygnowała z członkostwa w związku, to przestałem się tym interesować.

Janas jest szefem związku od 35 lat. Właśnie został wybrany na kolejną kadencję. W latach 90. był posłem i przewodniczącym komisji obrony narodowej. Janas obiecał audytorce, że powoła w jej sprawie krajową komisję rewizyjną. Nigdy tego nie zrobił.

Słucham nagrania rozmowy telefonicznej między audytorką a Stanisławem Janasem z 2016 roku: „Według mnie te części były jakąś wielką tajemnicą firmy, które mogły narazić firmę na ogromne szkody. Sypek, rozumiem, też jest w tym układzie, choć twierdzi, że broni firmy. (…) Tu chodzi o większą sprawę. Cała sprawa zaczęła się od tych części i Sypek nie miał odwagi ci powiedzieć, dlaczego te części się tam walały. (…)

Mogłaś się domyślić, skąd się te części wzięły. (…) Domyślam się, że chciał po prostu sprawę wyciszyć. (…) Bali się tobie powiedzieć prawdę.

Domyślam się na przykład takiej wersji, że to są części, które powinny być zamontowane, a nie zostały, a pieniądze zakład za to wziął. Więc jakby się coś takiego wydało, to wiesz, co by firma miała w MON?”.

Nielegalny handel bronią? Bez przesady

Czy wiedzieli politycy?

Kontaktuję się z Michałem Jachem, posłem PiS, przewodniczącym sejmowej komisji obrony narodowej i członkiem komisji ds. służb specjalnych. Jach jest też majorem Wojska Polskiego.

– Czy komisja nadzoruje spółki zbrojeniowe? – pytam przez telefon.

– To jest oczywiste.

– Czy w razie nieprawidłowości ma jakieś możliwości działania?

– Oczywiście, zgodnie z regulaminem Sejmu.

Zadaję pytania o Bumar.

– Coś tam słyszałem – że za dużo części na magazynie było? Nie chce mi się wierzyć, by były jakieś nieprawidłowości w magazynie broni, to podlega kontroli. Tam wychodziło na to, że to jakieś kwestie personalne, zarząd odpowiedział nam, że nie zaszło przestępstwo.

– Mówimy o nielegalnym handlu częściami do broni.

– Bez przesady. Poza tym to były nadwyżki, a nie braki. I to śrub, podkładek, tam nie było części broni czy armat.

– Były. Do T-72 i T-91 – cytuję tekst zawiadomienia o wszczęciu śledztwa.

– No ale wie pan, w czołgu też jest mnóstwo śrub i nakrętek.

– Te części ginęły.

– No to niedobrze. Staramy się zajmować wszystkimi sprawami, ale komisja ma dwuosobowy sekretariat, gdyby wszyscy chcieli zgłaszać nieprawidłowości... Nie da się skontrolować, zresztą od tego są służby, a komisja zajmuje się... no na tyle, ile pozwala czas i możliwości.

Ale Jach dobrze wiedział o sprawie co najmniej od 2017 roku. Sam zadzwonił do audytorki i wypytywał o sytuację. Zapewniał, że zajmie się sprawą.

Dzwonię do Waldemara Andzela, też posła PiS, członka tych samych komisji sejmowych.

– Co z tego, że jestem członkiem komisji? Ja nic nie wiem! – krzyczy, nie daje mi dojść do słowa. – Poza tym pan chyba sobie nie zdaje sprawy, w jakim trybie żyje poseł! Ja muszę ciągle telefony odbierać, zaraz jadę ulotki rozdawać przecież!

Ale Andzel również wiedział o sprawie. Przyznaje się do tego w nagranej rozmowie telefonicznej: „Ja się tym nie będę zajmował. No dobrze, obiecałem [że pomogę], ale w komisji dostałem informacje, że mam się tą sprawą nie zajmować. Z MON-u, od przedstawiciela wysokiego”.

Zwracam się zatem do MON-u z pytaniem, kto wydał Andzelowi takie polecenie. W odpowiedzi dostaję jedynie informacje, że MON nie nadzoruje bezpośrednio spółki Bumar, a na pytania powinien odpowiedzieć główny akcjonariusz, czyli Polska Grupa Zbrojeniowa.

Piszę więc do PGZ, ale mimo próśb o spotkanie prezes Witold Słowik pozostaje nieuchwytny. Dostaję jedynie odpowiedź z działu marketingu: „Zakłady Mechaniczne BUMAR-ŁABĘDY S.A. są zarządzane w sposób zgodny ze standardami organizacyjnymi obowiązującymi w Grupie Kapitałowej PGZ”. i dalej: „Informacje o rzekomych nieprawidłowościach w spółce Zakłady Mechaniczne BUMAR-ŁABĘDY były przedmiotem postępowania prowadzonego przez właściwe organy. W ocenie śledczych nie potwierdzono okoliczności wskazanych przez zawiadamiającego. Śledztwo zostało umorzone”.

Ale z Prokuratury Krajowej dostaję odpowiedź, że śledztwo „było przedmiotem analizy w Departamencie do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej i zostało podjęte”.

Interes RP

Z Adamem Janikiem, byłym prezesem Bumaru, nie udało mi się skontaktować. Dodzwoniłem się do obecnego prezesa Marka Grochowskiego.

– Nie ma takiej możliwości, żeby o sprawach wewnętrznych spółki zbrojeniowej rozmawiać przez telefon z każdym, kto się do nas zgłosi.

– Dlatego właśnie próbuję się z panem umówić na spotkanie od trzech tygodni.

– Mam wszystkie swoje spotkania odwołać, bo pan chce się ze mną spotkać?

Członkowie rady nadzorczej spółki również nie chcieli się wypowiadać, zasłaniając się brakiem uprawnień. Do redakcji „Dużego Formatu” trafiło za to pismo z zarządu firmy „w związku z zapowiedzią zamieszczenia publikacji prasowej co do której istnieje graniczące z pewnością prawdopodobieństwo naruszenia dóbr osobistych spółki oraz aktualnych i byłych członków jej organów” i dalej: „wyrażamy zaniepokojenie (...) metodami pracy stosowanymi przez Pana Redaktora Sabelę”. I dalej w mailu: „Jednocześnie wyrażamy chęć zainteresowania Państwa tym, co Spółka zrobiła, jakie ma osiągnięcia, plany. Z przykrością odnotowujemy, że teza, która została nam przedstawiona, jest nieprawdziwa i przedstawia Spółkę w niekorzystnym świetle. Co nie służy interesowi bezpieczeństwa RP”.

Zatem czy wszyscy wiedzieli? Jadę do podgliwickich Łabęd, próbuję rozmawiać z pracownikami Bumaru. Mówią, że nic nie wiedzą, niektórzy twierdzą, że audytorki w zasadzie nie znali. Są też tacy, który zaprzeczają, że w ogóle pracują w Bumarze. Na rozmowę zgadzają się nieliczni. Jeden z nich mówi:

– Wały są, były i będą na tym zakładzie. Myślę, że Bumar jest już zarżnięty. Ogrom sprawy, który audytorka poruszyła, był zbyt wielki. Miała te wszystkie uprawnienia i szkolenia i chciała to wyjaśnić, ale się przeliczyła. Szkoda mi tej kobiety. Chyba nie miała zaplecza, żeby jej ktoś pomógł. Zabawiała się w Don Kichota i poległa.

https://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,24984315,z-magazynow-zakladow-zbrojeniowych-bumar-ginely-czesci-do.html

 

 

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.
Note: Your post will require moderator approval before it will be visible.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie