Skocz do zawartości

Duchy z głębin Bałtyku


Rekomendowane odpowiedzi

Duchy z głębin Bałtyku

Na polskim Bałtyku rozegrały się trzy największe tragedie morskie wszech czasów, przy których katastrofa „Titanica” wygląda na niewinną stłuczkę. Przez kilka lat prowadziłem w ich sprawie moje prywatne śledztwo.

Szukałem niemieckich pasażerów ocalonych z trzech okrętów, które zabrały na dno 20 tysięcy ludzi. Znalazłem ich w Niemczech i w USA. Dotarłem też do radzieckich marynarzy, którzy w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (u nas zwanej drugą światową) kilkoma torpedami posłali hitlerowskie stalowe kolosy na dno. Zanurkowałem też w Bałtyku, żeby na własne oczy ujrzeć wraki titaników Bałtyku.

Ostatni wielki wrak Bałtyku

Wiosną 2004 roku marynarze z Biura Hydrograficznego Marynarki Wojennej opuścili w odmęty Bałtyku podwodnego robota. Robot opadł na głębokość ponad 70 metrów i płynął powoli, przesuwając się metr nad dnem. Widać było, że płynie nad obszarem usianym pozostałościami po katastrofie.

Na piachu leżały kości, czaszki, strzępy mundurów i wyposażenia okrętu. Obraz się zamazywał, czarno-białe zdjęcia ludzkich szczątków pojawiały się na ekranie monitora i znikały. Pojazd kierował się w stronę wielkiego stalowego cielska. Na ekranie widać było dziób, rufę i mostek prawie 170-metrowego pasażerskiego liniowca.

– Robot podpłynął do burty, zamajaczyły okna pokładu spacerowego. Secesja, trochę modernizmu. – To był jeden z najbardziej eleganckich statków niemieckiej floty okresu międzywojennego – mówi cudem ocalały steward.

Jeszcze nie ma pewności, co to za wrak. Polscy marynarze porównują szczegóły jego budowy z planami konstrukcyjnymi różnych statków, które zniknęły przez ostatnie stulecie w falach Bałtyku. Jak ulał pasuje jeden – niemiecki liniowiec zwodowany w przedwojennym Szczecinie. – Nie ma wątpliwości – to „Steuben” – wyrokują wojskowi. Ostatni wielki wrak Bałtyku.

– „Steubena” zwodowano w 1923 roku w Szczecinie, pod zmienioną później nazwą „München” – opowiada mi Paul Niehaus, który na „Steubenie” był stewardem, a dziś jest właścicielem hotelu.

Ikona luksusu

Jednostka pływała w rejsy z Niemiec do USA i nazwana została na cześć pruskiego generała, który razem z Pułaskim walczył w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Była jednym z najstarszych niemieckich statków handlowych i jednym z pierwszych, który zaczął pływać w rejsy dalekomorskie.

W prospektach nazywano go „Pięknym białym »Steubenem«”. Nic dziwnego! Na zdjęciach, jakie zachowały się z tamtego okresu, można podziwiać wysmakowane wnętrza kabin inspirowane secesją, przytulne salony koncertowe i stylowe palarnie cygar. Damy w piórach smakujące homary, adorujący je dżentelmeni w smokingach, wyprężeni kelnerzy.

Czar prysł 1 września 1939 roku – wraz z wybuchem II wojny światowej statek zamiast wozić na urlop roześmianych utracjuszy, zaczął pełnić rolę okrętu-bazy. Na pokładzie zacumowanego w bałtyckich portach okrętu nocowali i szkolili się hitlerowscy marynarze.

Od 1 sierpnia 1944 roku „Steuben” służył jako transportowiec do przewozu rannych żołnierzy z frontu wschodniego. W tym czasie elegancka biel kadłuba dawno już ustąpiła maskującym wojskowym odcieniom szarości, a pokłady zeszpeciło pojawienie się działek przeciwlotniczych.

– W połowie stycznia 1945 roku „Steuben” został skierowany do działań w ramach „Operacji Hannibal” – opowiada Heinz Schoen, historyk-amator z Niemiec, który sam brał w niej udział i dokumentowaniu jej poświęcił życie. Motorem „Operacji Hannibal” był strach przed Sowietami.

Błyskawiczne sukcesy armii Stalina na froncie wschodnim powodowały panikę wśród mieszkańców Prus Wschodnich. Cywile z Warmii, Mazur, Suwalszczyzny i dzisiejszego Obwodu Kaliningradzkiego oraz ranni żołnierze mieli być więc przewożeni przez Bałtyk na zachód.

Akcja ta stała się największą w historii operacją ewakuacyjną. Przez niecałe pół roku prawie 1100 statków przewiozło przez Bałtyk około 2,4 miliona ludzi.

– Głównym punktem zbiórki uchodźców była Piława niedaleko Kaliningradu. Tylko z tego jednego portu do rdzennych Niemiec przewiezionych zostało 441 tysięcy osób – opowiada Schoen.

Obok „Steubena” – liniowca w III Rzeszy najelegantszego, w tej masowej bałtyckiej ucieczce brał też udział liniowiec najsłynniejszy, „Wilhelm Gustloff”. Był dla hitlerowców okrętem-symbolem.

– Zwodowany w Hamburgu przez Hitlera w 1937 roku pełnił funkcję flagowej jednostki organizacji „Kraft durch Freude”, czyli „Siła przez Radość” – mówi Heinz Schoen, który pracował na jego pokładzie. „KdF” zapewniała niemieckim robotnikom wypoczynek.

Dzięki „Gustloffowi” tysiące ubogich Niemców po raz pierwszy zobaczyły norweskie fiordy, Maderę, Wyspy Brytyjskie i Morze Śródziemne. Z górą 200-metrowej długości statek nazwany został na cześć zastrzelonego przez zamachowca przywódcy szwajcarskiego NSDAP (wypromowanego na narodowo-socjalistycznego świętego).

Wraz z wybuchem wojny okręt został uzbrojony i skierowany do służby na froncie wschodnim, po czym na ponad cztery lata utknął w Gdyni. Stał w porcie, pełniąc funkcję koszar i bazy dla załóg U-bootów – niemieckich okrętów podwodnych.
Szwecja - rekord nurkowania wrakowego na Bałtyku


– Fale przerażonych uchodźców docierały do portów, gdzie stały zakotwiczone okręty – do Piławy, gdzie był „Steuben”, i do Gdyni, gdzie czekał „Gustloff”. Daliby wszystko, by dostać się na pokład – opowiada Schoen. Ilu ich wsiadło na pokład „Gustloffa”? Nie wiadomo. Może sześć, a może 10 tysięcy ludzi. Pewnych danych nie ma.

– Ja na pokład „Steubena” wślizgnęłam się przez okienko, pomogli mi marynarze – mówi Helena Sichelshmidt, pół Polka, pół Niemka z Mazur. Do Piławy szła dwa tygodnie piechotą. Była wycieńczona i przestraszona. Wspomina niekończącą się rzekę uchodźców, noclegi w przypadkowych domach, głód, naloty sowieckich samolotów i srogi wschodnioeuropejski mróz.

– Na „Steubenie”, który normalnie na pokład przyjmował około tysiąca osób, w ostatnim rejsie zmieściło się aż 5200 osób – wyjaśnia Joachim Wedekind, trzeci oficer. – Pierwszeństwo w dostaniu się na pokład mieli najciężej ranni żołnierze.

– Wszystkie kajuty, sale i korytarze były zajęte przez rannych żołnierzy. Takich jak ja – opowiada Gerhard Döpke, w czasie wojny żołnierz Wehrmachtu, dziś emerytowany nauczyciel. „Gustloff” wyszedł w morze 30 stycznia. „Steuben” 9 lutego 1945 roku. Oba płyną ze słabą eskortą, a ich kapitanów paraliżuje myśl o zagrożeniu, które czai się tuż pod powierzchnią siwych fal Bałtyku...

Bohater upadłego imperium

To zagrożenie miało na imię Aleksander Iwanowicz Marinesko. I było 31-letnim, zdolnym, przystojnym i odważnym kapitanem sowieckiego okrętu podwodnego o symbolu S-13. – Na przełomie 1944 i 1945 roku mój ojciec stacjonował w Turku w Finlandii – mówi mi córka kapitana Tatiana Marinesko.

W sylwestra Marinesko poznał pewną Szwedkę, z którą tak mu się miło tańczyło, że zaproponował jej wspólny wieczór. Ta mało, że się zgodziła, to jeszcze odprawiła z kwitkiem mężczyznę, który jej towarzyszył.

Pech chciał, że w tym samym czasie w bazie przełożeni bezskutecznie poszukiwali dowódcy S-13, by z nim omówić plany bojowe. Jeden z marynarzy odnalazł Marinesko w restauracji i próbował skłonić do powrotu do bazy. Na to Szwedka powiedziała: „Ja swego mężczyznę odprawiłam, to i ty odpraw swego”. No i dowódca wrócił na okręt dopiero rano.

Kiedy Marinesko pojawił się wreszcie w bazie, rozpętało się piekło. Na koniec szef floty powiedział: „Czekam na ciebie ze zwycięstwem” i wysłał S-13 w morze.

Marinesko postanowił udowodnić, na co go stać, i obrał kurs na polskie wybrzeże, by tam przyczaić się na grubszego „zwierza”. 30 stycznia zauważa nieprzyjacielskie statki. Goni mały konwój, jak się okaże złożony z „Gustloffa” i mikroskopijnej obstawy, i próbuje przyjąć najlepszą pozycję do strzału. Kilka minut po godzinie 21 odpala trzy torpedy. Wszystkie trafiają w przednią część „Wilhelma Gustloffa”.

– Myślałem, że świat się kończy. Ludzie tonęli, uciekali, tratowali się i walczyli jak bestie o miejsca w szalupach – opowiada mi Schoen, który się uratował.

Ginie między 5,5 a 9 tysięcy osób. Marinesko przeczekuje kontratak niemiecki. Triumfuje. – To co, wracamy na północ? – pyta go pierwszy oficer. – Wracamy... ale na patrol! – odpowiada Marinesko i rusza na dalsze polowanie.

Kolejna „zwierzyna” sama wpada mu w ręce – w nocy z 9 na 10 lutego 1945 roku obserwująca horyzont na wysokości Ustki załoga S-13 zobaczyła łunę z kominów starego trałowca płynącego pełną parą ze „Steubenem”. Zaczyna pościg i po kilku godzinach ustawia się do strzału.

Kiedy „Steuben” pojawia się na celowniku, Marinesko odpala dwie torpedy. Dziobu okrętu dosięga jedna z nich. „Wystarczy” – mówi Marinesko i odpływa na północ. Eksplozja na „Steubenie” jest tak potężna, że okręt natychmiast nabiera wody i przechyla się na burtę.

– Spałem, kiedy obudził mnie potworny huk. Biegłem w stronę pokładu. Po drodze słyszałem na korytarzach huk wystrzałów – to pozbawieni nadziei ciężko ranni żołnierze popełniali samobójstwa – opowiada Niehaus. Sam wyskoczył do wody z przywiązaną do pasa tratwą ratunkową.

Helenę Sichelshmidt wciągnął pod wodę wir – uratowała się, ale straciła przyjaciółkę. Gerhard Depke wyłowiony z wody przez okręt eskorty zostaje uznany za zmarłego. Kiedy się ocknął, lekarz powiedział szczerze: „Nikt tu panu najmniejszej szansy nie dawał”.

Po około 20 minutach „Steuben” znika pod wodą. Towarzyszące mu dwa okręty uratowały z lodowatej wody 659 osób. Zginęło około 4500. Na „Titanicu”, najsłynniejszym zatopionym statku, który zawładnął masową wyobraźnią dzięki filmowi Jamesa Camerona, życie straciło około 1,5 tysiąca ludzi.

Sam Marinesko wracał do portu w Turku przekonany, że za „atak torpedowy stulecia”, jak nazwano jego eskapadę, dostanie zaszczytny tytuł „Bohatera ZSRR”. Nic z tego – choć w porcie czekały na załogę dwa pieczone prosiaki za dwa zatopione statki, to zwierzchnicy nie zapomnieli sylwestrowej niesubordynacji.

Marinesko otrzymał mniej prestiżowy „Order Czerwonego Sztandaru”. Wyczekiwany tytuł „Bohatera ZSRR” dostaje dopiero pośmiertnie – ostatnim dekretem Gorbaczowa w 1990 roku.

Wyprawa na „Gustloffa”

Poraniony torpedami „Wilhelm Gustloff”, opadając na dno, rozpoczął drugie życie legendy hitlerowskiej floty. Życie wraku. Owiane już nie sławą, lecz tajemnicą, naznaczone śmiercią kilku płetwonurków. Został zlokalizowany tuż po wojnie – prawdopodobnie w 1948 roku – przez flotę sowiecką.

Nurkowie z ZSRR wrak leżący na głębokości 47 metrów penetrowali bez pardonu. Ściany cięli palnikami gazowymi, a nawet wysadzali. Czego szukali? Co znaleźli? Nie wiadomo. Popłynąłem obejrzeć to, co z niego zostało.

Miejsce jednej z największych tragedii morskich wszech czasów nie jest nijak oznaczone. Nie ma żadnej boi, pławy – żadnych śladów na powierzchni. Obciążony dwiema wielkimi butlami ze sprężonym gazem na plecach opadam w stronę dna. Widoczność jest rewelacyjna – jakieś 20 metrów. „Jak nie Bałtyk” – myślę sobie.

Opadam na skośnie sterczącą rufę. Jest gigantyczna! Robi niesłychane wrażenie. Dębowe deski pokładu są nienaruszone przez ząb czasu. Podobnie reling. Na zewnątrz widać wielkie blaszane litery głoszące gotykiem: „Wilhelm Gustloff”.

Gdyby nie omułki zwisające z balustrady i delikatna warstwa osadu, można by powiedzieć, że okręt zatonął wczoraj. Zaglądam przez otwarte okienka – w środku plątanina desek i jakichś drutów. Kieruję się w stronę śródokręcia. Przepływam pod stalowym sufitem i w świetle latarki oglądam plątaninę sieci rybackich, lin, pozostałości po cumach i masę luźnego złomu. Kawałek dalej wrak się „urywa”.

Od tego miejsca jest już tylko potężne zwalisko blach poszycia leżących jedne na drugich. To tu nurkowie radzieccy zaczęli używać trotylu. Podpływam bliżej. Plątanina żelastwa. W jednym miejscu spomiędzy blach wystaje... wojskowy but. „Dziękuję, wystarczy” – mówię sam do siebie.

Piękny biały „Steuben”

Kiedy polska Marynarka Wojenna odkryła wrak „Steubena”, pojechałem do Waszyngtonu, do siedziby „National Geographic”, żeby przekonać redakcję do ekspedycji. Amerykanie wsparli mnie finansowo i dwa miesiące później wynajętym 42-metrowym statkiem na czele 18-osobowej ekipy dopłynąłem do miejsca, gdzie spoczywa wrak.

Bałtyk był szary niczym burzowe chmury, a pogoda prawie sztormowa. Nie ociągając się, wskakuję do wody – i to w doborowym towarzystwie! Razem ze mną nurkują Jacek Książak, świetny nurek i mój przyjaciel, oraz Christoph Gerigk, fotograf podwodny, dwukrotny zdobywca najwyższego lauru w fotografii – nagrody World Press Photo, a także jego asystent.

Każdy ma na sobie po pięć–sześć butli do nurkowania napełnionych czterema różnymi gazami do oddychania aż do głębokości 72 metrów. Sprzęt waży około 100 kilogramów, ale pod wodą się tego nie czuje.

Kiedy opadamy ku leżącemu na dnie wrakowi „Steubena”, z każdym metrem nastrój robi się coraz bardziej ponury. Na głębokości 35 metrów praktycznie zapada noc. W świetle lamp widać tylko linę przesuwającą się przed oczami.

Stalowe cielsko wynurza się z mroków Bałtyku, gdy jesteśmy na głębokości 50 metrów. Podpływamy i zbliżamy się do niego bardzo ostrożnie – kadłub leży na boku i jest spowity całunem sieci rybackich, w które w każdej chwili możemy się zaplątać. Jest paraliżująco zimno – woda ma 4 stopnie Celsjusza.

Po chwili oczy przyzwyczajają się do ciemności i w świetle reflektorów podziwiam zgrabny kształt kadłuba zwieńczonego eleganckim relingiem i równe rzędy okrągłych bulajów. Gdy mijam pokład spacerowy, do głowy cisną mi się myśli o scenach sprzed ponad półwiecza, które opowiadali mi świadkowie.

Widzę oczami wyobraźni tłum ludzi walczących o miejsce w szalupie. Przez wybite okna zaglądam do środka – tam zadziwiająca pustka. Ani jednego przedmiotu, żadnych sprzętów, bagaży. Wdzierająca się woda wymiotła wszystko.

Nie wchodzimy do środka wraku. Wszyscy uczestnicy naszej wyprawy byli zgodni, że ofiarom bez względu na nasze przekonania należy się szacunek. Odwiedzamy grób, ale nie wchodzimy do niego. Robimy tylko jeden wyjątek, kiedy podczas kolejnego nurkowania dopływamy do mostka kapitańskiego.

Od mojego rozmówcy z USA – Joachima Wedekinda, oficera, który z niego schodził ostatni, wiem, że nikt tam nie zginął. Wpływa więc tylko sam Christoph i robi przepiękne zdjęcia – koła sterowego, kompasu, wielkich okien, przez które kapitan „Steubena” Karl Homann widział zbliżającą się katastrofę.

Wokół wejścia, jak jakieś upiorne firany, złowróżbnie wiszą girlandy rybackich sieci. Kilka dni później docieramy też do gigantycznej dziury, jaką w poszyciu zrobił wybuch torpedy. Ma 10 metrów długości! Nic dziwnego, że „Steuben” tak szybko poszedł na dno...

Nasza dwutygodniowa wyprawa na wrak „Steubena” miała się ku końcowi, gdy przyjechał doktor Heinz Peters, szef wydziału kulturalnego Ambasady Niemiec w Polsce, by złożyć hołd poległym.

– Niech narody zamieszkujące wybrzeże Morza Bałtyckiego nigdy więcej nie będą świadkami wojny, ponieważ zdarzenie, którego pamięć dziś czcimy, dosięgło ofiar, jako ostatnia i tragiczna konsekwencja wojny rozpętanej przez ich własny naród – powiedział, składając na wodzie ogromny biało-czerwony bukiet.

Kwiaty długo unosiły się na wodzie, nim zniknęły w odmętach.

Marcin Jamkowski/Adventure Pictures

http://plaze.onet.pl/reportaze/duchy-z-glebin-baltyku,1,4798271,artykul.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja nie ponimaju ma mi być szkoda tych szkopów?
Po licho szli na wojnę,z drugiej strony wynika że Ruskie U-boty też mają coś na koncie.
Dobrych parę lat temu zakupiłem polskie wydanie ,,Ciche Zwycięstwo,, autor Clay Blair książka o Amerykańskich okrętach podwodnych.
Tam dopiero cięto małobojowych dowódców.
Ale rezultaty były.
Polecam kolegom tą książkę tak jak i jego drugą książkę ,,Hitlera wojna U-botów,,w dwóch tomach, napiszę krótko warto to przeczytać.
A dla tego uratowanego dedykacja,,Kto mieczem wojuje od miecza ginie mnie Was nie żal za to coście wyrabiali wszędzie-,,przyszedł na psa mróz,, oj przyszedł.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Krecik są ludzie i parapety jeśli ty Twierdzisz że Prusacy to zwykli ludzie to ja wyzywam Cię na pojedynek.
Prusak to nie człowiek bo Prusak to nieszczęście XIXi XX w Europy.
Miejsce dowolne czas też, córka na wakacjach w kraju to ja gotów /bo komp jest mój/
Na koniec Te Niemcy dzisiejsze to Niemcy inne /okastrowane/
Niemcy bez Prus są niczym w agresji.Bo żródłem Agresji Niemiec byli Prusacy.
Czekam na znak i pozdrawiam wszystkich
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja tam adwokatem Rosji nie jestem,bo i Ruskich jest zrozumieć ciężko,hm inna psychika.
Co do Prusaków to nie przywódcy a społeczne przyzwolenie to spowodowało,ja Koledze na początek proponuję książkę pt
,,Wyniosła Wieża,,napisała to Barbara Tuchman amerykańska dziennikarka.Myślę że warto zaznajomić się z jej interpretacją dziejów naszego kontynentu.
Wydał to ,,Czytelnik,,w82 lub 87 roku razem z ,,Sierpniowymi Salwami,,
Panowie ja Wam te książki serdecznie polecam czy były wznowienia nie wiem ale je powinniście znależć w bibliotece.
Tam też kolega znajdzie odnośniki do dziejów Rosji przed Rewolucją.I może wtedy będzie to jaśniejsze w interpretacji.
Ja dalej zapraszam bo monolog nie ma sensu jak w tym powiedzeniu,,gadał dziad do obrazu a obraz mu ani razu,,
Pozdrawiam i życzę miłego dnia-wszystkim
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzisz Jacek , w pewnych sprawach jesteśmy zgodni - nie mam zamiaru bronić Prusaków jako wiecznego zapalnika Europy - to irracjonalne.
Jednak na tych okrętach były dzieci , kobiety ...
Kiedy usłyszałem o pomocy dla Somalii - pierwsze skojarzenie : oho , dokupią bandyci troche łodzi i broni - łatwiej będzie porywać statki. Przypuszczam niestety że pierwsza myśl była trafna...Chociaż Somalia to nie Prusy - jednak trudno obciążać cały naród.
A dzieci szkoda.
Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hej
Jako ciekawostkę dodam, że statek ten zatonął już raz wcześniej, jeszcze jako Munchen". 11 lutego 1930 w Nowym Jorku (na szczęście już po zejściu na ląd pasażerów i większości załogi) wybuchł na nim pożar, prawdopodobnie wskutek samozapłonu przewożonych wśród ładunku chemikaliów; doszło też do szeregu eksplozji. Mimo wysiłków nowojorskiej straży pożarnej statek wypalił sę doszczętnie i zatonął przy nabrzeżu przy którym był rozładowywany. Śmierć poniosły dwie osoby.
Tu link http://www3.gendisasters.com/new-york/13837/new-york-city-ny-hudson-river-liner-muenchen-fire-feb-1930?page=0%2C1

W następnych miesiącach jednak został podniesiony z dna i prowizorycznie odremontowany, tak by mógł przepłynąć Atlantyk o własnych siłach; 9 maja wyruszył do Bremy, gdzie został poddany gruntownemu już remontowi i odbudowie. Powrócił do służby w styczniu 1931 pod nową nazwą General von Steuben", skróconą w 1938 do Steuben".
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Były kobiety i dzieci ?
A jak nasze Dzieci i Kobiety traktowali Okupanci ?
A Dzieci Zamojszczyzny ?
Założę się, że niestety niejedno z tych ukradzionych dzieciaków teraz jest (a raczej było; bo już i Ich czas minął) Polakożercą.

No cóż; Prusacy wywodzą się skąd ?
Z dawnych nieokrzesanych ziem północnej Polski.
Skoro Naszym Królom nie udawało się pozbyć tego natręctwa, to zawezwano Krzyżaków.
I tak oto teraz mamy problemy ze Ślązakami, Którzy już sami nie wiedzą, Kim są.
Mamy Opolan, Których Nikt nie jest w stanie Zrozumieć.
Mazurzanie też plotą trzy po trzy.
A dumni Górale. Łoj, spod samiuśkich Tater zgrozą wieje, że hej !

Nie napisałbym o tym; gdybym nie bał się rozpisanego gdzieś za granicą ... scenariusza podobnego do nie tak odległego - Jugosłowiańskiego.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panowie prośba 1,2,3,4, spokojnie bez emocji o Tych sprawach trzeba dyskutować tylko bez emocji.
Myślę że będzie więcej okazji do dyskusji w tej niełatwej tematyce.
Pozdrawiam i życzę miłego dnia.
I na koniec moja prośba do miłośników okrętów podwodnych,
podajcie co zatopiły sowieckie u-boty podczas II WŚ.
Oczywiście jeśli będziecie chcieli.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie