Skocz do zawartości

TVP1 Afera Żelazo" 05.06.06 20:15


Rekomendowane odpowiedzi

„Żelazo” w poniedziałek 5 czerwca o 20.15 i 21.05

Dokument Jerzego Morawskiego poświęcony braciom Janosz.

W 1971 roku na polecenie peerelowskiech władz bracia Kazimierz, Mieczysław i Jan Janoszowie przemycili do Polski wagony złotych pierścionków i bransoletek, tysiące zegarków, miliony żyletek i skórzane płaszcze. Kierowani przez wywiad z powodzeniem wykonali operację „Żelazo” i wiele innych zadań. Złoto z akcji „Żelazo” zniknęło w MSW i KC PZPR. Ówczesny premier - Piotr Jaroszewicz, zachęcony powodzeniem poprzedniej operacji zaakceptował „Żelazo 2”. Rabowane na Zachodzie złoto miało docierać do kraju przez placówki dyplomatyczne. Co bracia myślą dziś o swoim udziale w aferach?.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jan i Mieczysław Janoszowie w swojej restauracji Orkan w Hamburgu (c) ARCHIWUM RODZINNE

Rzeczpospolita 29.04.06 Nr 101
Towarzysze z Żelaza" - wprowadzenie

Gdyby w RFN złapano któregoś z braci Janoszów i odkryto jego powiązania z MSW - byłby skandal międzynarodowy

W MSW wpadli we wściekłość, że towar jest w kraju, ale nie pod ich kontrolą - Mieczysław Janosz

Marian Orzechowski, sekretarz i członek Biura Politycznego KC PZPR, uczestniczył w 1984 roku w tajnej komisji partyjnej do wyjaśnienia akcji Żelazo". W willi MSW w Magdalence przeglądał przez dwa dni dokumenty bezpieki:
- W miarę czytania dokumentów włosy mi na głowie stawały. Była to historia o tym jak kierownictwo MSW z pomocą grupy ewidentnych przestępców, kryminalistów zorganizowało akcję zdobywania środków na akcje specjalne MSW poza granicami naszego kraju. Było to działanie zbrodnicze, ponieważ polegało m.in. na tym, że grupa kryminalistów, którzy znaleźli się na terenie RFN, w Hamburgu dokonywała napadów na zakłady jubilerskie, grabiła drogocenne rzeczy i następnie z pomocą również naszych służb specjalnych transportowała je na teren Rzeczypospolitej. Od granicy między Polską a NRD ludzi, którzy przywozili drogocenne zrabowane rzeczy, eskortowali specjalni oficerowie MSW. W czasie tych akcji zdobywania środków padła jedna ofiara śmiertelna, został zabity jubiler. To nie tylko było bezprawie, ale narażało nasze interesy międzynarodowe.
W Bielsku-Białej, gdzie na początku lat 70. zamieszkali bracia Janoszowie, wykonawcy akcji Żelazo", ludzie milczą. Historycy z miejskiego muzeum i lokalni dziennikarze przekonują, że nic nie wiedzą o sławnej familii powiązanej z komunistyczną bezpieką. Wywodzą się z Siennej koło Żywca, skąd przenieśli się do Bielska. Sześciu braci i jedna siostra. Na początku lat 70. w Wiedniu jednego z braci Janoszów wyrzucono zastrzelonego z samochodu. Następny z braci zginął w Bielsku w zderzeniu samochodów - jak mówią - w niewyjaśnionych okolicznościach.
Janoszowie w Bielsku uchodzili za nietykalnych. Sami podtrzymywali pogłoski o swych chodach" w Warszawie, o powiązaniach z MSW i ludźmi z Rakowieckiej. Zapowiadali publicznie, że kto im będzie szkodził, zdejmą mu głowę". Do dziś obawa przed rodziną Janoszów paraliżuje mieszkańców Bielska. W jaki sposób ta familia zawładnęła wyobraźnią ludzi?
Jerzy Morawski

TAK BYŁO

Towarzysze z Żelaza"

Wysocy oficerowie peerelowskiego wywiadu mają zastrzeżone telefony. Ci, których udaje się odnaleźć, mają wyostrzoną zawodową czujność. Nie dają się wciągnąć w rozmowę, udają chorych, nie otwierają drzwi. Są wściekli, że ktoś po latach zawraca im głowę, zadaje pytania. Nie chcą mówić o operacji Żelazo"

W maju 1971 roku Kazimierz Janosz przyjechał z RFN do Polski dużym mercedesem wyładowanym sztabkami złota, pierścionkami i złotymi zegarkami. Bezpieka wschodnioniemiecka uprzedzona przez peerelowski wywiad o transporcie nie kontrolowała Janosza na granicy. Na przejściu w Słubicach czekał na transport złota major Marek Strzemień z Departamentu I (wywiadu) MSW.
W garażu WOP Strzemień rozkręcił samochód, ze schowków i skrytek wygarnął sztabki złota, pierścionki, łańcuszki, zegarki i kolie wysadzane szlachetnymi kamieniami. Janosz dostarczył ponad 200 kg wyrobów jubilerskich. Mjr Strzemień załadował złoto do dwóch walizek. Zadzwonił z granicy do centrali, że złoty łup jest już w kraju, że przywiezie wszystko do gmachu MSW na Rakowieckiej.
Ówczesny bezpośredni szef Strzemienia, pułkownik Mieczysław Szwarc, który w swoim sejfie w gabinecie na Rakowieckiej przetrzymywał skarb Janoszów, nie kryje dziś dumy z tamtego dokonania peerelowskiego wywiadu: - Złote precjoza dostarczyliśmy do skarbu państwa. W porównaniu do dzisiejszych afer, to był pikuś, a nie żadna afera Żelazo". Państwo zyskało.
Królowie bezpieki
Wysocy oficerowie peerelowskiego wywiadu mieli poczucie, że rozmontowywali imperializm. Czuli się saperami, a bardziej zwiadowcami walczącymi przed linią frontu. Rezydenci stolic świata, wypełniający szpiegowskie misje w roli dyplomatów, wybrańcy PRL, wywyższeni, z dostępem do obcych walut, rozkoszy i dobrodziejstw zachodniego świata, gdy kraj pogrążał się w dusznej beznadziei. W połowie 1989 roku przystawiono im do uszu dzwonki alarmowe, ale ich nie słyszeli omamieni pewnością siebie i przekonani, że wywiad, któremu służyli, przetrwa każde trzęsienie ziemi. Co dziś powiedzą o Żelazie", jednej z wielu operacji, którą prowadzili na zachodzie Europy?
Ponad 80-letni płk Szwarc zażywa spokojnej emerytury w domku stojącym w zaciszu leśnym pod Tarczynem. Brama, za nią ujadający pies. Mieczysław Szwarc kontaktował się z kim trzeba i twierdzi, że sprawa jest dalej utajniona. Przekonuję, iż w IPN udostępniono mi wiele materiałów na temat akcji Żelazo". Zdjęto z nich klauzulę tajności.
- IPN nie ma właściwych dokumentów o Żelazie" - twierdzi płk Szwarc. - Dostałem dyspozycje, aby w tej sprawie się nie wypowiadać.
Płk Tadeusz Wzgal mieszka na nowej Saskiej Kępie, oddzielonej od starej Trasą Łazienkowską, na osiedlu szeregowców przy Wale Miedzeszyńskim. Płk Wzgal otwiera drzwi: wysoki, siwe włosy zaczesane do góry, twarz pewna siebie. Nie kryje oburzenia, że ktoś zakłóca mu spokój. Po usłyszeniu, że chodzi o aferę Żelazo", mówi, iż nie ma nic do powiedzenia. Przed zniknięciem za drzwiami dodaje:
- Wyjechałem wtedy na placówkę. Znam sprawę z opowiadań, ale nic nie powiem.

Milczenie miasta
W Bielsku-Białej, gdzie na początku lat siedemdziesiątych zamieszkali bracia Janoszowie, wykonawcy akcji Żelazo", ludzie milczą. Historycy z miejskiego muzeum i lokalni dziennikarze - przekonują, że nic nie wiedzą o sławnej familii powiązanej z komunistyczną bezpieką. Jeden z prezydentów miasta opowiada, że Kazimierz Janosz, mający dom w peryferyjnej dzielnicy miasta, dwa lata temu pogonił pistoletem sąsiadów, gdy usiłowali go przekonać do dobrodziejstwa kanalizacji. Milknie nagle. Wczoraj spotkał Mieczysława Janosza, prowadzącego w budynku obok ratusza Stowarzyszenie Ofiar Wojny i biuro sprzedaży nieruchomości. Janosz zapraszał go na kawę. Czy nie ma to związku z pana pobytem? - zastanawia się.
Emerytowany oficer milicji z Bielska w rozmowie telefonicznej odmawia spotkania. Temat braci Janoszów mu ie leży". Po namowach i gwarancjach, że nikt się nie dowie o naszej rozmowie, umawia się w kawiarni przy Rynku. W lokalu siada tyłem do wejścia przy stoliku ukrytym prawie na zapleczu. Rozgląda się podejrzliwie.
- Niech pan się nie obrazi - mówi. - W sprawie Janoszów rok temu rozmawiał ze mną oficer z CBŚ. Przyjechał do Bielska. Siedzieliśmy przy tym stoliku. Było gorąco. Miał na sobie marynarkę, wiercił się. Powiedziałem, chłopie zdejmij marynarkę. Bo z rozmowy nici. Niechętnie ją ściągnął. Miał ukryty magnetofon.
Kapitan MO patrzy na mnie wymownie. Ściągam kurtkę, odwracam się plecami.
- Jest pan czysty - mówi kapitan.
Zabrania robienia notatek. Pilnuje, bym nie zanotował nawet jego nazwiska.
- Panie kapitanie, zapiszę coś na własny użytek.
Kapitan podnosi się z miejsca. - Już odkładam zeszyt - mówię.
Kapitan do kelnerki. - Zosiu, daj dwie wódki. Siada. Wyjaśnia, że na stare lata nie chce mieć kłopotów z Janoszami. Oni - przekonuje - nikomu nie darują.
Czerwony Kapturek
Dlaczego obawa przed rodziną Janoszów przez tyle lat paraliżuje mieszkańców Bielska, w jaki sposób ta familia zawładnęła wyobraźnią ludzi?
Rodzina Janoszów wywodzi się z Siennej koło Żywca. Sześciu braci i jedna siostra. Przenieśli się do Bielska. Na początku lat siedemdziesiątych w Wiedniu jednego z braci Janoszów wyrzucono zastrzelonego z samochodu. Następny z braci zginął w Bielsku w zderzeniu samochodów - jak mówią - w niewyjaśnionych okolicznościach.
Kazimierz Janosz po powrocie z żelazem" z Hamburga tu otworzył restaurację Czerwony Kapturek. Cieszyła się złą sławą. Dziś niektórzy goście z nieukrywanym strachem wspominają swoje przygody w Kapturku. Zostali pobici przez personel, ukradziono im pieniądze i dokumenty. Wyrzucono ich z lokalu wprost do lasu. Kelnerkę z restauracji Janoszów znaleziono nieżywą w basenie. Śledztwo milicyjne ustaliło, że pozbawiono ją życia w miejscu pracy.
Janoszowie uchodzili za nietykalnych. Sami podtrzymywali pogłoski o swych chodach" w Warszawie, o powiązaniach z MSW i ludźmi z Rakowieckiej. Zapowiadali publicznie, że kto im będzie szkodził, zdejmą mu głowę". Kazimierz usiłował część zdobycznego" złota sprzedawać na czarnym rynku. Na ślad jego poczynań wpadała lokalna milicja, usiłowała mu się dobrać do skóry. Z tarapatów wyciągały go telefony z Warszawy i wizyty specjalnych wysłanników ze stolicy w bielskiej komendzie.
Bielscy milicjanci straszeni przez Janoszów ważnymi nazwiskami z Rakowieckiej zawzięli się na rodzinę. Kazimierz prowadziłrozległe interesy, często przekraczał granice prawa. Tropili go funkcjonariusze z Wydziału ds. Przestępstw Gospodarczych.
Rewizja u Janoszów
Emerytowany oficer MO z Bielska-Białej starł się z nimi kilka razy. Przed laty Janoszowie, jak mówi, to była najmocniejsza rodzina w Bielsku-Białej. W 1981 roku pojechali na rewizję w pięciu funkcjonariuszy z kałasznikowami. Otrzymali sygnał, że w restauracji Kazika są jakieś przekręty z wódką. Kazik, gdy zobaczył milicjantów, zaproponował kielicha. Naczelnik Wydziału ds. Przestępstw Gospodarczych Romanowski odmówił. Janosz zapytał, co się napiją? Herbaty. Kelnerka przyniosła czajnik z herbatą. Naczelnik jej zapłacił. Zobaczył to Kazik. Podszedł do kelnerki i uderzył ja ręką w twarz. Kelnerka zalała się krwią.
- Chcieliśmy się na niego rzucić. Naczelnik nas powstrzymał. Zaczęliśmy rewizję - wspomina oficer.
W pokoju znaleźli kufer. Zamknięty na kłódkę. Naczelnik poprosił Janosza o klucz. Ten odmówił. Weź brachą, rozkazał funkcjonariuszowi naczelnik. Podważyli zawiasy kufra i podnieśli pokrywę. Zobaczyli złote sztaby, złote łańcuchy, pierścionki i sygnety.
- Nogi się pod nami ugięły, bo czegoś takiego nie widzieliśmy wcześniej. Złote monety były poupychane w butach, w tapczanie leżały sterty złotówek z dolarami. Mówiło się później na komendzie w Bielsku, że za bogactwo Janoszów można kupić całą ulicę Dzierżyńskiego z kamienicami - opowiada funkcjonariusz.
Gdy zabierali złoto, Kazimierz Janosz rzucał się i klął. Każda kosztowność została spisana. Nikt nie chciał tego wyceniać. W komendzie miasta nie było na to pieniędzy. Po pewnym czasie w komendzie pojawili się panowie z centrali wywiadu w Warszawie.
- Po ich interwencji musieliśmy wszystkie precjoza oddać Kazikowi. Janosz sprawdzał ze spisem i odbierał wszystko po kolei. Naczelnik ze złością powiedział: Teraz, panie Janosz, to bogactwo jest na pana głowie, nie naszej" - relacjonuje oficer.
W Wydziale ds. Przestępstw Gospodarczych w komendzie w Bielsku-Białej zorganizowano zebranie. Naczelnik z komendantem wyjaśniali, dlaczego oddano złoto Janoszom.
- Mówili, że to wywiad, że sprawy nad naszymi głowami. A wydział liczył 40 funkcjonariuszy i wszyscy trzęśli się z oburzenia, że przestępcy są nietykalni - wspomina funkcjonariusz.
Hamburski wspólnik bezpieki
Ślad przestępczej działalności Janoszów wiedzie do Hamburga. W dzielnicy uciech Sankt Pauli na jednej z uliczek w małym mieszkanku mieszka 61-letni Jens Keilholz. Przez wiele lat pracował jako kelner w okolicznych barach i restauracjach. Pytam o poznanych tu Polai nazwisko - Kazimierz Janosz.
- Janosz to moje przegrane życie. Kazimierz Janosz okradł mnie na 2,8 mln marek - dodaje. - Przez niego nie mogłem podjąć legalnej pracy przez 30 lat. Wszystkie dochody ściągano ze mnie, gdyż Janosz uciekł z towarem jubilerskim, za który nie zapłacił. A ja, jego wspólnik w interesach, zostałem aresztowany w 1971 roku. Sądzono mnie, obarczono długami, które zaciągnął i nie spłacił Janosz.
Jens Keilholz nie podejrzewa do dziś, że padł wtedy ofiarą zaplanowanej przez wywiad PRL akcji pod kryptonimem Żelazo" albo gry operacyjnej, jak to nazywają elegancko emerytowani pracownicy wywiadu. Keilholz pod koniec lat sześćdziesiątych pracował jako kelner w restauracji Orkan przy Hans Alberts Paltz 3 w Hamburgu. Właścicielem lokalu był Kazimierz Janosz. Szef był zadowolony z Jensa, który uchodził za solidnego kelnera. Któregoś dnia Janosz powiedział do Jensa:
- Potrzebuję twojego nazwiska do biżuterii, do hurtowni, którą otwieram. Będziemy wspólnikami.
Tak powstała firma Jens Keilholz und company, Import, Export, Biżuteria. Keilholz wystąpił do władz o koncesję i ją otrzymał. Nie miał doświadczenia handlowego. Wynajęli lokal na biuro w najbardziej reprezentacyjnym wówczas w Hamburgu miejscu - naprzeciw głównego dworca kolejowego, w biurowcu Klockmann Haus. Zatrudnili sekretarkę.
- Zamawialiśmy złotą biżuterię, a mieliśmy płacić za nią po 90 dniach po otrzymaniu towaru. Płaciliśmy niekiedy gotówką za towar, 20, 30 tys. marek. W banku Gemeinwirtschaft Hamburg w dzielnicy Harburg na koncie zdeponowany mieliśmy kredyt wynoszący 600 tys. marek. To pozwalało firmie uchodzić za wiarygodną. Ja miałem tylko upoważnienie do odbioru towaru - opowiada Jens Keilholz.
Mieczysław rozmawia
74-letni Mieczysław Janosz nie lubi dziennikarzy. Rok temu pobił fotoreportera, który chciał mu zrobić zdjęcie. Wcześniej w swym biurze obok ratusza w Bielsku-Białej zrzucił ze schodów warszawskiego reportera. Rozmowa z nim nie jest łatwa. Nie odpowiada wprost na pytania, porusza wiele wątków i zapala się, gdy wymienia rzekome żydowskie nazwiska wielu polityków, nawet nie oszczędza papieża. Dowody wprost zoologicznego antysemityzmu dawał niejednokrotnie. Trzeba to w jego wypowiedziach puszczać mimo uszu i starać się coś wyłowić istotnego. Mieczysław Janosz kończył w połowie lat pięćdziesiątych prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jako jedyny z całego rodzeństwa zdobył dyplom wyższej uczelni. Po studiach został prokuratorem w Jeleniej Górze. Tam za nim przyjechali dwaj bracia - Kazimierz i Jan.
Po kilkakrotnych namowach i spotkaniach, wahający się Mieczysław Janosz zgadza się na rozmowę. Wyznacza miejsce spotkania - ośrodek wypoczynkowy MSW Magnus w Bystrej pod Bielskiem-Białą. Stawia jeden warunek - nie będzie żadnych pytań. Przygotuje się i przedstawi, jak mówi, wszystko jak naprawdę było z nim i jego braćmi, czym była akcja Żelazo".
Ośrodek MSW w Bystrej po sezonie jest pusty. Głuchy i ponury, ani jednego gościa. Architektura z lat siedemdziesiątych, jakieś drewniane dachy zlane z betonową konstrukcją, góralska stylizacja. Tandetny luksus PRL, skansen tamtych czasów. Mieczysław Janosz w czarnym garniturze, białej koszuli z krawatem siada w małej salce bankietowej. Czuje się jak u siebie. Wyciąga z teczki dokumenty. Wygłasza monolog przeplatany cytatami z oświadczeń dla prokuratury. Opowiada własną wersję afery Żelazo".
Człowiek resortu
W 1960 roku mieszkał w Jeleniej Górze i był prokuratorem wojewódzkim we Wrocławiu. Brat Jan miał duży zakład hydrauliczny w Jeleniej Górze, a Kazimierz hutę szkła. Bracia wyjechali samochodem do Paryża na wycieczkę zorganizowaną przez PZM.
- Kiedy wracaliśmy do Polski, zatrzymaliśmy się w Norymberdze w hotelu Drei Linden. Na skutek ciężkiej choroby Kazimierza i Jana postanowiłem zostać z nimi w Niemczech, aby ich wyleczyć. Z hotelu zostaliśmy przewiezieni przez policję do tzw. obozu przejściowego w Zindorfie. Był to sławny obóz dla uchodźców. Tam zainteresowały się nami wszystkie wywiady - ciągnie swoją opowieść Mieczysław Janosz.
Z nielicznych zachowanych dokumentów, a odnalezionych w IPN, wynika, że powód wyjazdu braci Janoszów był inny. Zostali wysłani jako agenci peerelowskiej bezpieki na Zachód. Tam po osiedleniu się mieli wykonywać zadania zaplanowane w MSW na Rakowieckiej. Oto cytat z oświadczenia Kazimierza Janosza złożonego gen. Władysławowi Pożodze w 1984 roku: Od wiosny 1960 roku zostałem przeszkolony na wyjazd do krajów kapitalistycznych. Tuż przed wyjazdem przeszedłem powtórne przeszkolenie w Warszawie. Na wyjazd zostałem przygotowany do Francji, a później wyjechałem do RFN. W czasie przebywania za granicą miałem współpracę z pracownikami MSW za pomocą kurierów oraz korespondencji szyfrowej. Wszystkie prace wykonywałem na polecenie Centrali".
Kazimierz Janosz był człowiekiem resortu. W archiwalnych aktach osobowych Departamentu Kadr byłego stalinowskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego odnaleziono notatkę dotyczącą jego osoby. W 1952 roku Kazimierz złożył podanie o przyjęcie do szkoły oficerskiej MBP w Legionowie. Prośbę swą motywował pobudkami ideologicznymi i aktywną działalnością w ORMO. W trakcie pobytu w Legionowie ustalono, że Kazimierz Janosz zataił niewygodne dane biograficzne, np. posiadanie przez ojca sklepu przed 1939 rokiem i niewłaściwą działalność w ZMP. Wydalono go z resortu. Wówczas Janosz usiłował popełnić samobójstwo, zadając sobie cios scyzorykiem w okolicę serca. Odratowano go i skierowano do Krakowa, gdzie z pomocą wojewódzkiego UBP otrzymał pracę.
W 1984 roku, gdy gen. Czesław Kiszczak powołał tajną komisję do wyjaśnienia akcji Żelazo", sięgnięto do zmikrofilmowanych akt Kazimierza, Mieczysława i Jana Janoszów. Poddano je analizie. Zachowały się raporty Kazimierza (kryp. agenturalny Kamieja") z początku lat sześćdziesiątych oraz z późniejszego okresu trzech braci. Janoszowie wskazali kilkadziesiąt osób zamieszkałych w Hamburgu będących pracownikami zachodnioniemieckich i amerykańskich służb specjalnych" - zanotowano. Mówiąc prostym językiem, ustalili, kto w ich środowisku jest agentem obcego wywiadu. Centrala uznała działalność Janoszów za owocną. Dokonujący przeglądu akt napisał jednak, że w 1967 roku zatarła się przejrzysta dotychczas koncepcja wykorzystania operacyjnego braci".
Resort obiecał, ale nie wsparł pieniędzmi
Mieczysław Janosz utrzymuje, że w tym czasie jego bracia Jan i Kazimierz prowadzili najgłośniejsze restauracje i hotele w Hamburgu. Najbardziej znana restauracja nazywała się bar Orkan. Tam spotykała się Polonia, marynarze. Załatwiano różne interesy.
Jens Keilholz pracował jako kelner. Wspomina: - Do Orkanu wszedł kiedyś pewien Polak. W rękach trzymał torbę pełną złotych monet. Oni ukradli mu torbę - wspomina Jens Keilholz.
Polacy, którzy pracowali w Orkanie o imionach Edi, Jurek, Adam, powiedzieli Keilholzowi, że Kazimierz Janosz był w Polsce oficerem policji. Kilka razy widział u niego pistolet. Uważał, że lepiej nie wtykać nosa w nie swoje sprawy.
- Chociaż później zauważyłem, że coś tam bardzo śmierdzi - wspomina.
Keilholz od pracujących w Orkanie Polaków dowiedział się też, że Janoszowie napadali na banki.
- W trakcie napadu na bank jeden z Janoszów zastrzelił policjanta. Słyszałem, że uciekł do Brazylii - opowiada Keilholz.
W 1968 roku, jak oświadczył gen. Władysławowi Pożodze (w 1984 roku) Kazimierz Janosz, wyłonił się temat Żelazo". Płk Chodkiewicz z centrali - według słów Janosza - motywował akcję tym, że mamy okazję się zrewanżować, bo tylu nas wymordowano". Pracownicy centrali obawiali się, iż Janosz nie wykona akcji Żelazo". Na co on odparł: Ja wam Adenauera zabiję i w skrzynce przywiozę do kraju. Zadanie wykonam w 100 procentach".
Płk Mieczysław Szwarc jako zastępca tzw. wydziału niemieckiego Departamentu I nadzorował przedsięwzięcie. W raporcie z 1984 roku napisał: Plan sprawy "Żelazo polegał na tym, że bracia Janoszowie otworzyli fikcyjny sklep jubilerski w Hamburgu, ściągali wyroby ze złota z różnych hurtowni, nie płacąc za nie lub płacąc symboliczne zaliczki. Po zgromadzeniu odpowiedniej ilości towaru mieli go przewieźć do Polski i tu zgodnie z podpisaną umową połowę złota mieli przekazać skarbowi państwa".
Mieczysław Janosz w jubilerski interes włożył swoje oszczędności. Zaciągnął kredyty. Liczył, że centrala, co obiecała, przekaże na wspólną akcję pieniądze. Wysłannicy z MSW zapewniali, że wkrótce pojawią się ministerialne fundusze na akcję Żelazo". Ale ostatecznie kasa resortu nie wsparła Janoszów.
Improwizowane włamania
W relacji złożonej w 1984 roku gen. Władysławowi Pożodze Mieczysław Janosz mówił o improwizowanych włamaniach" do sklepów jubilerskich na terenie RFN. Takie improwizowane włamania - to się rozbijało szyby, porywało towar, który był przygotowany, potem połowę oddawało się właścicielowi, a połowa zostawała". Umówieni jubilerzy otrzymywali odszkodowania od firm ubezpieczeniowych za utracony wskutek włamania towar.
Marian Orzechowski, sekretarz i członek Biura Politycznego KC PZPR, uczestniczył w 1984 roku w tajnej komisji partyjnej do wyjaśnienia akcji Żelazo". W willi MSW w Magdalence przeglądał przez dwa dni dokumenty bezpieki:
- W miarę czytania dokumentów włosy mi na głowie stawały. Była to historia o tym, jak kierownictwo MSW z pomocą grupy ewidentnych przestępców, kryminalistów zorganizowało akcję zdobywania środków na akcje specjalne MSW poza granicami naszego kraju. Było to działanie zbrodnicze, ponieważ polegało m.in. na tym, że grupa kryminalistów, którzy znaleźli się na terenie RFN, w Hamburgu, dokonywała napadów na jubilerów, zakłady jubilerskie, grabiła drogocenne rzeczy i następnie z pomocą również naszych służb specjalnych transportowała je na teren Rzeczypospolitej. Od granicy, od granicy między Polską a NRD, tych ludzi, którzy przywozili te drogocenne zrabowane rzeczy, eskortowali specjalni oficerowie MSW. W czasie tych akcji zdobywania środków padła jedna ofiara śmiertelna, został zabity jeden chyba z jubilerów. To nie tylko było bezprawie, ale narażało nasze interesy międzynarodowe. Proszę sobie wyobrazić, że gdyby służby kryminalne RFN złapały któregoś z uczestników tych działań, zdemaskowały go, odkryły jego powiązania z MSW. Byłby skandal międzynarodowy.
Oszukany oszust
Kazimierz Janosz tak wspomina moment wyjazdu z Hamburga: Nadałem depeszę do centrali, że pali mi się grunt pod nogami. Podałem, aby w maju 1971 roku przez 2 dni oczekiwali mnie na granicy. Nocami i dniami przez tydzień ładowałem, co się dało do wagonów, przekupiłem celników. Były to 2 lub 3 wagony i dodatkowo pojemniki kolejowe (kontenery). Przerabiałem samochód Mercedes 200, całe siedzenie, bagażnik, nie mogłem tego pomieścić. Pod ciężarem złota samochód usiadł".
Janosz wysłał wspólnika z hurtowni jubilerskiej Jensa Keilholza do Frankfurtu. Miał przywieźć drogocenne kamienie, szmaragdy. Keilholz pojechał tam. Pod wskazanym przez Janosza adresem nie znajdowała się hurtownia szmaragdów. Pomyślał, coś tu śmierdzi. Wraca do Hamburga, to było w maju 1971 roku. Otwiera biuro. Nic nie ma! Wystawa, witryna są puste. Otworzył sejf, klucz tkwił w zamku: pusto. W Altonie (dzielnica Hamburga), w piwnicy pod Karstadtem, leżały ciuchy za 380 tysięcy marek. Pognał tam, miał złe przeczucie. Czy są tam jeszcze ciuchy? Tylko wieszaki!
- Janosz zniknął z towarem. A wszystko było na moje nazwisko. Za 2,8 miliona marek. Wtedy poczułem, że wdepnąłem w gówno. Policja, wydział przestępstw kryminalnych, zamknęła mnie w areszcie. Przyszedł do mnie adwokat Max Goldberg. Mówię do niego: Ja nie mogę pana opłacić". Proszę sobie nie robić kłopotu, opłata już wniesiona".
- Najprawdopodobniej opłacił go Janosz, dla mnie. Bo któż by inny? Tylko że ja bym wolał, żeby on zostawił 100 tysięcy i powiedział: znikam. Dla mnie osobiście byłoby lepiej, ale on tego nie zrobił - żali się Keilholz.
Keilholz miał rozprawę sądową i sędzia potraktował go trochę lżej: oszukany oszust.
- Sprawa została odłożona do akt i tym samym załatwiona. Bo oni wiedzieli, że nie mogą mnie ukarać. Inaczej by było, gdyby oni mogli mnie pociągnąć do odpowiedzialności prawnej, to bym dopiero cienko prządł. Ale oni tego nie mogli, bo to nie ja byłem winny. Ja byłem oszukanym oszustem.
Resort bierze wszystko
Nim Kazimierz Janosz wrócił samochodem pełnym złota do Polski, zawiadomił MSW, że część żelaza" pojedzie koleją. Wysłał je do Bytomia na adres siostry. Wagony stały na bocznicy w Bytomiu dwa tygodnie. MSW wiedziało o wagonach z żelazem", ale nie znało miejsca ich postoju. Brat Kazimierza, Mieczysław ożywia się:
- W MSW wpadli wewściekłość, że towar jest w kraju, ale nie pod ich kontrolą. Wrócił Kazimierz, pojechaliśmy razem do Bytomia. Oficerowie z MSW, Strzemień, Drzewiecki i Nikiel wsiedli razem z nami do lokomotywy. Wagony przetoczono do Zebrzydowic. Tam je otworzono. Podjechała ciężarówka MSW z Katowic i zabrała bogactwo prosto z wagonów do magazynu resortu. Tam miały być wyliczone ilości, co jest przywiezione i ile. Umówili się, że to zrobią w następnych dniach. Kazimierz na coś takiego się zgodził.
Wezwano wkrótce Kazimierza Janosza na Rakowiecką. Tam nastąpił podział. - Do domu Kazik przywiózł garść tego, co zdobył w Hamburgu. Nie przypuszczał, że go tak wykolegują panowie z MSW i z KC - mówi Mieczysław Janosz.
JERZY MORAWSKI

O tym, co stało się ze zrabowanym złotem, napiszemy już wkrótce

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W sumie II część była słaba, bo tylko o Michniku gadali, zamiast dokładnie wyjaśnić co i jak. W każdym bądź razie sztaby prawdopodobnie wzmocniły budżet, natomiast złote precjoza i ubrania zostały podzielone pomiędzy pracowników wywiadu i aparatczyków partyjnych. A partyjniacy chwalili tą akcję i mieli przeprowadzić akcję żelazo II, nie wiadomo czemu tego nie wykonano. Ciekawe, czy ta akcja się zbilansowała? Wrzucono dużo kasy (pierwsze zakupy nie na kredyt) i ktoś powiedział, że to był właśnie sposób na wyciągnięcie państwowych pieniędzy.
Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

a czują się pewnie bo juz minęło 25 lat, a po tylu przedawniają się ciężkie zbrodnie takiej jak zabójstwo.
Fajny był fragment (o ile prawdziwy) jak do Czerwonego Kapturka przyjechał Dziewulski ze swoimi AT. Obchodzili jakiś jubel. Dziewulski się popił i zaczął strzelać, miejscowi się wkurzyli rozbroili chłopaków i im lekko wtłukli".
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak czy tak wszystkie te historie się przedawniły.
Teraz śmiało może mówić co robili dla wywiadu PRL i ilu ludzi zlikwidowali na zlecenie i nikt im nic w Polsce ani Niemczech nic nie zrobi.

Powinni nakręcić jakiś film fabularny. Było by niezłe kino sensacji.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie